Coffeelosophy XXIV, czyli prawo do nieprawomyślności

Najbliższy poniedziałek, jako że pierwszy w miesiącu, będzie okazją do spotkania w formule filozoficznej kawiarenki. Szczegóły poniżej. A co będzie tematem dysputy? Poniekąd prawo i nieprawomyślność. Ponieważ termin „nieprawomyślność” obejmuje szeroki zakres znaczeń, od razu napomknę, iż w tytule chodziło mi o myślenie i postawę niezgodne z obowiązującym prawem. Przyznaję, porywam się z motyką na Słońce, ba! ledwie z małą i złamaną motyczką, gdyż nie mam wykształcenia prawniczego. A to byłoby pomocne w formułowaniu wywodu. Tym chętniej dowiem się od kogoś biegłego w tej materii, jak to właściwie jest…

Przyjęło się, iż przekraczając granicę jakiegoś kraju, zgadzamy się respektować panujące w nim prawo, jakie by nie było. W zasadzie automatycznie mu podlegamy. Jeśli jest to na przykład państwo totalitarne, albo rządzone przez despotę, to mimo powszechnej dezaprobaty (w tym opinii międzynarodowej) i tak musimy przestrzegać tego reżimowego, czy niesprawiedliwego prawa. Jeżeli nie chcemy tego robić, to w zasadzie mamy trzy wyjścia: albo tam nie jechać i uniknąć owego przymusu, albo jechać, złe prawo złamać i ponieść przewidzianą tamtym prawem karę, albo znaleźć skuteczny sposób, by to prawo zmienić. Pierwsze rozwiązanie nas nie interesuje, bo rozważamy problem szanowania złego prawa. Drugie rozwiązanie jest o tyle ciekawe, że za cenę np. własnej wolności, zwrócimy uwagę świata na niesprawiedliwość tego prawa i być może przyczynimy się do zrobienia kroku w kierunku trzeciego rozwiązania, czyli reformy prawa. Najczęściej jednak znajdujemy się w sytuacji, gdy jadąc do takiego kraju, kornie podporządkowujemy się jego złym prawom. No niby chluby to nam raczej nie przynosi, ale co można zrobić; jesteśmy zwykle bezsilni.

A co, gdy sami żyjemy w takim kraju, którego prawo jest złe, lub za sprawą rządzących złym się staje? Gdy również tzw. opinia międzynarodowa zwraca na to uwagę. Czy też bezwzględnie takiego prawa przestrzegać? Spójrzmy wstecz. W starożytnych Atenach, jakieś sześć wieków przed naszą erą, wybrany na archonta Drakon, spisał kodeks bardzo surowych praw. Do dziś mówi się o drakońskim prawie i drakońskich karach, aby podkreślić wyjątkowo srogie prawodawstwo. Ludność raczej nie była tym zachwycona, ale chyba przyjęła z uznaniem sam fakt, że powstał pierwszy spisany kodeks praw. Kodeks surowy, lecz porządkujący rzeczywistość, pozwalający na czymś się oprzeć, klarujący położenie obywatela. Ponad dwa wieki później Platon stwierdził: Bezprawie panuje wtedy, gdy prawa są złe albo gdy się ich nie słucha, albo gdy ich w ogóle nie ma. No właśnie, w końcu lepsze srogie prawo niż jego brak. Z kolei starożytni rzymianie ukuli stwierdzenie: Dura lex, sed lex, czyli: Twarde prawo, ale prawo. Oznaczało to prymat zasad prawnych, bez względu na uciążliwość ich konsekwencji. Innymi słowy: będzie bolało, ale mówi się trudno, bo takie jest prawo… i już.

Sprawiedliwość w karaniu a nie surowość uświęca siłę prawa.

Monteskiusz

Inna rzecz, że wspomniani wcześniej ateńczycy doprowadzili (za archonta Solona) do częściowego złagodzenia przepisów. Zatem wola ludu, uskarżającego się na okrutne kary, wpłynęła na literę prawa. Demokracja ma to do siebie, że głos większości bywa decydujący i jeśli obywatelom dzieje się krzywda: Lud powinien bronić swoich praw, niczym murów swego miasta, jak zauważył Efezjanin Heraklit. Najważniejsze jest, aby w powszechnym odczuciu i odbiorze prawo było sprawiedliwe i sprawiedliwym służyło. Żyjący tuż po Platonie Epikur stwierdził, że Prawa ustanowione są dla sprawiedliwych nie dlatego, by nie popełniali nieprawości, lecz by jej nie doznawali. Wynika z jego słów również to, iż z jednej strony mamy nieprawość, a z drugiej środek zaradczy: prawo. Jest więc ono antytezą nieprawości, a jeżeli tak, to nie powinno nigdy dopuszczać niesprawiedliwości, bo przestanie stanowić przeciwwagę bezprawia i zła. Prawo jest po to, by chronić dobro i samo być dobrem.

Czyż nie jest tak, że umawiamy się na pewne zasady współżycia społecznego oraz  konsekwencje ich łamania? A potem powierzamy sprawowanie nad tym kontroli i egzekwowanie prawa odpowiednio wybranym przedstawicielom i władzom? No, tak jest. A co w sytuacji, gdy rządzący wprowadzają zmiany prawne, których nie akceptują pozostali obywatele? Czy można (albo należy) się sprzeciwić. I to nawet wówczas, kiedy sam sprzeciw jest w owym prawie uznany za nielegalny. Czy mamy prawo do postawy na przekór prawu, do innego myślenia o sprawiedliwości niż kodeks przewiduje, do otwartej nieprawomyślności? Bo może jednak należy szanować prawo, skoro stanowi tak, a nie inaczej.

Przywołam pewien przykład. W amerykańskiej Deklaracji Niepodległości już na początku czytamy: Uważamy następujące prawdy za oczywiste: że wszyscy ludzie stworzeni są równymi, że Stwórca obdarzył ich pewnymi nienaruszalnymi prawami, że w skład tych praw wchodzi prawo do życia, wolność i dążenie do szczęścia. Że celem zabezpieczenia tych praw wyłonione zostały wśród ludzi rządy, których sprawiedliwa władza wywodzi się ze zgody rządzonych.

I teraz najlepsze!

Że jeżeli kiedykolwiek jakakolwiek forma rządu uniemożliwiałaby osiągnięcie tych celów, to naród ma prawo taki rząd zmienić lub obalić i powołać nowy, którego podwalinami będą takie zasady i taka organizacja władzy, jakie wydadzą się narodowi najbardziej sprzyjające dla ich szczęścia i bezpieczeństwa.

Nie w tym rzecz, żebym uważał USA za jakiś autorytet w kwestiach prawnych, lecz ostatnie cytowane zdanie, niezależnie od autorstwa, brzmi sensownie. W zgodzie z nim postąpił Amerykanin Henry David Thoreau. Mógł, jak jego ojciec, produkować ołówki, ale wolał ich używać i został nauczycielem, pisarzem, poetą a przy tym filozofem. Uważa się go także za ojca nieposłuszeństwa obywatelskiego. Nie akceptował poczynań rządu Stanów Zjednoczonych, zwłaszcza podtrzymywania niewolnictwa, szykanowania i wykorzystywania Indian oraz agresji na Meksyk. Jako formę sprzeciwu przyjął odmowę płacenia podatku. Nie chciał by jego pieniądze szły na taką politykę. Jednakowoż złamał w ten sposób obowiązujące prawo, wiedząc rzecz jasna, jaką poniesie karę. W swym eseju pt. Obywatelskie nieposłuszeństwo skonstatował, iż Za panowania rządu, który niesprawiedliwie kogoś więzi, miejscem właściwym dla praworządnego człowieka jest więzienie. Tam też odbył karę.

Wtóruje mu Mahatma Gandhi, który wprawdzie propagował przede wszystkim bierny opór, ale dopuszczał też inne formy nieposłuszeństwa. Jego celem było uwolnienie Indii spod brytyjskiej władzy. Kiedy Brytyjczycy zabronili Hindusom produkować sól, ci nadal pozyskiwali ją z wody morskiej, mimo aresztowań. Odbywały się wielotysięczne manifestacje, prowadzono strajki, bojkotowano import brytyjski, opuszczano brytyjskie instytucje np. uczelnie rządowe i zakładano własne, zastępowano sądownictwo rządowe społecznymi komisjami rozjemczymi, rezygnowano z zatrudnienia w aparacie państwowym, odmawiano pełnienia służby wojskowej, zwracano otrzymane godności i tytuły, nie oddawano honorów symbolom i tytułom brytyjskim… itp. Gandhi rzekł wyraźnie: Każdy, kto podporządkowuje się niesprawiedliwemu prawu, ponosi odpowiedzialność za to wszystko, co jest tego konsekwencją. Toteż, jeżeli prawo i sprawiedliwość są w konflikcie, musimy wybrać sprawiedliwość i nieposłuszeństwo wobec prawa.

Obecnie wielu naszych rodaków wyraża niezadowolenie z poczynań legislacyjno-jurystycznych ekipy rządzącej. Uważają, że została pogwałcona konstytucja, że zniszczono niezależność trybunału i sądów, że podporządkowano politycznie prokuraturę… Powiem tak: nie znam się na prawie w dostatecznym stopniu, by opiniować w tych kwestiach, ale intuicja podpowiada mi, iż mają rację i podzielam ich niezadowolenie. Można by uznać, że skoro prokuratura i sądy nie działają niezawiśle, a prawo jest zmieniane na użytek rządzących, to należy uznać ten cały układ za niezgodny z wolą obywateli, niesprawiedliwy i wręcz nielegalny, gdyż legitymizuje się sfabrykowanym prawem. W związku z tym nie ma powodu, a nawet nie godzi się, szanować tak władzy jak i stanowionego przez nią prawa.

Jeżeli rządowa machina wymaga od ciebie, abyś był pośrednikiem niesprawiedliwości wobec innych, wtedy, powiadam ci, złam prawo.

Henry David Thoreau

No dobrze, dobrze, tylko taka nieprawomyślność pachnie anarchią. Poza tym, istnieje ryzyko, że trudno będzie pogodzić dwie sprawy. Z jednej strony człowiek może lekceważyć nakazy prawa, nie honorować działań prokuratury i nie akceptować wyroków sądu. I to ponosząc wszelkie tego konsekwencje jurystyczne. Z drugiej strony, gdy ów człowiek zostanie napadnięty, oszukany, pobity, lub obrabowany będzie zmuszony wezwać na pomoc taką policję, jaka jest i szukać sprawiedliwości u takiego prokuratora, czy sędziego, jaki jest, chociaż ich prawowitość sam podważa. Po prostu innych do wyboru nie ma. Mógłby ewentualnie pozostać milczącą ofiarą przestępstw, która niczego nie zgłasza, tylko cierpi. Atoli odmawianie tym organom prawa do zajęcia się sprawą nie zawsze się uda, gdyż policja lub prokurator zajmie się zbrodnią z urzędu. Wymiar sprawiedliwości zatem może się skupić na ściganiu przestępcy nie dlatego, że pokrzywdzona osoba domaga się sprawiedliwości, ale dlatego, że zostało przez niego złamane prawo. A że sprawiedliwość jest ważniejsza? I co z tego.

Przywarą jak również przymiotem Polaków jest motto: Jakoś to będzie. Wyraża ono równocześnie bierność oraz pewną nadzieję, że to „jakoś” okaże się pomyślne, lub przynajmniej do zniesienia. Z upływem czasu owo „jakoś” przychodzi, Polak się z nim oswaja, po czym faktycznie znajduje sposób, aby to „jakoś” przetrzymać. Przyzwyczaja się w końcu i zapomina, jaką dostrzegał niegdyś różnicę między tym co było, a tym, co nastało. A ponieważ nie czyta książek historycznych, bo w ogóle mało czyta, to nic mu tej pamięci nie odświeża. Tymczasem Przyzwyczajenie powoduje, że bezprawie uważa się za prawo, a fałsz za prawdę, o czym przestrzegał niemiecki fizyk i myśliciel Georg Christoph Lichtenberg. I rzeczywiście nagle sami przyznamy, iż (cytując Jarosława Kaczyńskiego) Żadne krzyki i płacze nas nie przekonają, że białe jest białe a czarne jest czarne.

Pozytywka kadrZapraszamy 7 maja o godzinie 18:00 do kawiarni Pozytywka, przy ul. Czaplaka 2. Temat brzmi: prawo do nieprawomyślności. Przyjdź porozmawiać o odmowie, posłuchać o nieposłuszeństwie i pomyśleć o nieprawomyślności. A w pozostałe poniedziałki zapraszamy na spotkania w murach uniwersyteckich.

 

3.6/5 (5)

Oceń, ilu myślicieli wart jest ten wpis (najedź, kliknij, zatwierdź)

Jeden komentarz do “Coffeelosophy XXIV, czyli prawo do nieprawomyślności

  1. AvatarPogadalnik

    Trudno nie zgodzić się z ogólną zasadą. Kiedy się ją formułuje w taki sposób tj. “in abstracto” nie budzi zastrzeżeń: “Prawo moralne ma pierwszeństwo przed prawem stanowionym”. “Mamy prawo do obywatelskiego nieposłuszeństwa gdy prawo łamie sumienia”. Wszystko pięknie dopóki było o Gandhim, Thoreau czy Platonie. Jednak gdy Miłościwie nam panujący JK likwiduje Układ czyni to w imię Prawa i zasad równości. Jego intencją nie jest trzymanie się litery konstytucji lecz sprawiedliwość.
    Problem w tym, że to, co zgodne z sumieniem jednej partii narusza prawo moralne z punktu widzenia drugiej…
    Idea “dobrego prawa” w sensie absolutnym wymaga odniesień absolutnych… Od czasu, gdy władcy przestali być bogami, jesteśmy skazani na życie w dualizmie. Sytuacja nigdy nie będzie całkowicie czysta, prawo zawsze będzie skażone interesem, będzie wymagało od nas “przymknięcia oka” na ludzkie słabości. Jest oczywiście granica… Moja jest w tych kwestiach dość daleko. Kiedy pan policjant wypisywał mi mandat za niezapięte pasy popsioczyłem trochę na idiotyzm nadopiekuńczego prawa ale mandat przyjąłem i na ulicę nie wyszedłem. Gdyby jednak np. zgodnie z jakąś europejską normą w trosce o moje bezpieczeństwo i ład społeczny zakazano mi dajmy na to udziału w procesji w Boże Ciało… moja cierpliwość mogłaby się wyczerpać.

    Odpowiedz

Leave a Reply

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.