Na święta – czyli sami ze sobą

Pandemia koronawirusa uniemożliwi spotkanie Pogadalni w formule filozoficznej kawiarenki. Postanowiłem więc przygotować temat, który z jednej strony będzie refleksyjny (choć częściej psychologicznie niż filozoficznie), a z drugiej jednocześnie nawiąże do zbliżających się świąt. Tym sposobem nie będę dwukrotnie zakłócał spokoju.

            Niezwykłe to będą święta. Chyba pierwsze takie od ponad stu lat, czyli od epidemii grypy zwanej „hiszpanką” (aczkolwiek przywleczonej z USA). Najprawdopodobniej nie udamy się do kościołów, pewnie nie zjemy święconki, nie spotkamy się ze wszystkimi bliskimi. I tak, jak za zwyczaj w życzeniach padają zwroty: spokojnych i rodzinnych…, radosnych i spędzonych w rodzinnym gronie…, w zdrowiu i ciepłej rodzinnej atmosferze… tak obecnie, w przypadku wielu osób należałoby się wystrzegać tych familiarnych sformułowań. Już niejedna rodzina uzgodniła, że jej członkowie na święta nie zjadą się, by zasiąść do wspólnego stołu.

            Wielu z nas święta spędzi w pojedynkę; dla niektórych nie będzie to nowe doświadczenie, lecz pozostali zmierzą się z wyjątkową sytuacją. Więcej szczęścia będą miały te rodziny, zwłaszcza liczniejsze, które i tak nigdzie nie jeździły, ani nie podejmowały gości. O ile więcej będą miały wspomnianego szczęścia? – trudno oszacować. Szczególnie, że od dłuższego czasu zmuszone są do ciągłego przebywania w komplecie pod jednym dachem, co bywa sporym wyzwaniem. Czyż to nie zastanawiające, że ani nie łatwo znosić stałą obecność tych samych osób, ani długotrwałe przebywanie w pojedynkę. To pozwala częściowo zrozumieć, na czym polega dotkliwość kary więzienia.

            Bardzo często się zdarza, iż trudno jest wytrzymać z samym sobą. Nie wykluczam, że było to ongiś jednym z powodów rozwinięcia instynktu stadnego. Zagłuszamy siebie i własne myśli, zwłaszcza te o poczuciu osamotnienia – gwarem innych osób. Nawet nie musimy z nikim rozmawiać, wystarcza przebywanie wśród ludzi. Szereg codziennych obowiązków i nawyków, jak chodzenie do szkoły, pracy, do biblioteki, albo kościoła, na zakupy, siłownię, czy choćby na bezcelowy spacer – ratuje niejednego z nas przed konfrontacją z własnym „ja”.

            Absorbujemy w ten sposób zmysły, wzmacniamy – nierzadko nieuprawnione – poczucie przynależności do wspólnoty, podczas gdy faktycznie jesteśmy li tylko częścią społeczeństwa. Elementem grupy obcych osób, krzątających się po tym samym świecie, ale każdy wokół własnych spraw, rzadziej wokół wspólnych. To złudne przeświadczenie, iż łączą nas jakieś szczególne więzi, zwykle nas zadowala. Nie rozgryzamy go analitycznie, żeby w środku nie odnaleźć pestki rozczarowania.

            A gdy od czasu do czasu uda nam się spotkać w gronie rzeczywistych znajomych, lub przyjaciół, to wprawdzie czujemy się szczęśliwsi, ale jakże łatwo marnujemy okazję na pogłębienie relacji, jakże ochoczo zajmujemy się płytkimi tematami. Zupełnie, jakby pewna część naszej podświadomości unikała sytuacji, w których musiałoby ujawnić się więcej prawdy o nas. Bo często na odsłonięcie takiej tajemnicy człowiek nie jest gotów, nie zna odpowiedzi na niektóre pytania o sobie, nie przejrzał lub nie przepracował swojej zawartości. Ewentualnie tyle, ile o sobie wie, pozwala mu stwierdzić, że nie ma się czym chwalić; albo przeciwnie – wystarcza do poczucia dumy i zwalnia z dalszego odkrywania prawdy o sobie.

            A gdy nie ma możliwości by wyjść między ludzi? Dawno temu izolacja, spowodowana przykładowo obłożną chorobą, musiała być wielce przygnębiająca. Człowiek skazany był na kontakt z ograniczonym, najczęściej dość wąskim gronem ludzi. Zdarzało się też tak, że np. rodzina szlachecka, mieszkająca w dworku na odludziu, z dala od sąsiadów, miasta, tudzież uczęszczanego traktu, przez większość czasu skazana była wyłącznie na własne towarzystwo. Po wielokroć mieli dość wspólnego mieszkania, znali się niemal na wylot, niczego nowego nie byli sobie w stanie zaoferować, nudzili się i szukali sposobów, by nudę tą zamordować. Wówczas pociechą było udanie się do kościoła, a wszelkie dalsze wyjazdy były jak święto. Kupno książki było niczym kupno nowych, świeżych myśli. Odwiedziny u krewnych i znajomych, jak haust powietrza po wynurzeniu. A kiedy z kolei ktoś z daleka zawitał w progi takiego domostwa, wioząc ploteczki ze świata i dworków dopiero co odwiedzonych, wioząc swoją własną historię, własne myśli, doświadczenia, przeżycia – to bywało, że podstępem, albo wręcz siłą przedłużano jego gościnę, bo taką stanowił atrakcję, takie urozmaicenie monotonii i rutyny.

            Dziś dostępne są różne formy pozyskiwania informacji i komunikacji; za pośrednictwem techniki łączymy się z całym światem. Portale społecznościowe dają możliwość wymiany myśli, aktualizacji wiadomości o losach danej grupy, uzyskania pewnej formy wsparcia. Pytanie tylko, na ile mądrze, lub przynajmniej rozsądnie są wykorzystywane. No i, czy te relacje, w które akurat ktoś się wikła są wartościowe. Czy niosą pozytywny potencjał, czy niestety degradują osobowość. Jak wspomniałem, żyjemy w czasach, umożliwiających nam różnorodny kontakt z bliźnim. O ironio, zdarza się, że preferencje względem jakiejś formy, prowadzą do aberracji, kiedy dwie osoby w tym samym pokoju wysyłają sobie sms-y. Z jednej strony człowiek czuje potrzebę łączności, pragnie spotkania z innym człowiekiem, a z drugiej tak opacznie wykorzystuje nadarzające się po temu okazje.

            Bywa, że gdy człowiek ostatecznie zmuszony jest zostać w domu, doskwiera mu nie tylko brak żywego kontaktu z innymi ludźmi, ale w ogóle brak kontaktu z zewnętrzem. Mózg przyzwyczajony jest do pewnej dawki codziennych bodźców, w dodatku nie tylko w odpowiedniej ilości, ale też ze stosownych źródeł. Kto przywykł często odwiedzać kawiarnię, albo spacerować po parku, odwiedzać galerię handlową, lub pływać na basenie – temu będzie brakowało dość konkretnych wrażeń zmysłowych. Przebywanie wśród czterech tych samych ścian szybko zaczyna go męczyć. Rzadko jednak stawia sobie wtedy ambitniejsze zadania, aby przeczytać coś interesującego, doszkolić się, nadrobić zaległości w ważnych sprawach. Częściej sięga po to, co najprostsze. Internet, telewizja, smartfon, gry komputerowe niejednokrotnie stanowią świetny pochłaniacz nadmiaru czasu i wypełniacz poczucia wewnętrznej pustki.

            Niektórzy dobrowolnie, albo i bezwolnie zamykają się w tym świecie na co dzień. I tym znacznie łatwiej poprzestać na takiej aktywności. Reszta początkowo znajduje w tym ukojenie, ale jeśli ten substytut jej nie wciągnie, to zaspokojenie nie trwa długo. Szkoda, że jedni i drudzy zabijają czas, zamiast go sensownie wykorzystywać. Nie można, co oczywiste, odmawiać sobie wszelkiej rozrywki, pseudoaktywnego wypoczynku, relaksu, a nawet próżnowania. Chodzi tylko o zachowanie umiaru, o odpowiednie proporcje, o to, czy prócz pustej zabawy, zdolni jesteśmy do szukania czegoś budującego i rozwijającego nas samych.

***

            Psychologowie dają wskazówki, jak spożytkować czas, który nieoczekiwanie trafił się nam w prezencie, albo który dotąd marnowaliśmy. Można by sądzić, że gdy jest się samemu to skierowanie uwagi na siebie, poznanie swej wewnętrznej natury, rozszyfrowanie prawdziwych pragnień i zadbanie o własny rozwój, że to wszystko w pojedynkę najłatwiej osiągnąć. I faktycznie, obserwacje potwierdzają, że wśród singli jest coraz więcej osób bardziej świadomych siebie, swoich pragnień, emocji, możliwości, aspiracji; nawiązujących bogate relacje, rozwijających ciekawe pasje, pogłębiających duchowość, medytujących, uprawiających jogę, albo rzadkie sporty, częściej korzystających z ofert kulturalnych, mądrze zwiedzających świat. Żyjąc samotnie (albo, jak niektórzy wolą mówić: samodzielnie) mają ten luksus, iż nikt im w tych działaniach nie przeszkadza, ani nie próbuje pomagać zgodnie ze swoim, a nie ich wyobrażeniem. Niestety nie wszyscy samotni tak wykorzystują swoją sytuację. A wbrew pozorom singli jest wielu, zwłaszcza w rozwiniętych społeczeństwach. Przykładowo w USA, gdzie młodzi ludzie coraz silniej koncentrują się na karierze i budowanie związku odkładają na później, liczba singli gwałtownie rośnie. W roku 1970 stanowili oni 17%, a w 2010 już 43%. Polskie statystyki też nie wyglądają różowo; GUS obliczył, że dziś samotnie żyje 7 mln ludzi, a tempo zmian wskazuje, iż za 20 lat ta liczba sięgnie 10 mln.

            Można jednak, nawet w takiej sytuacji, jak rodzina z opisanego wcześniej szlacheckiego dworku, wypracować metody, dzięki którym wyizolujemy się od cudzych wpływów. Nie jest to proste, gdyż w zamkniętej przestrzeni, szczególnie jeśli nie ma osobnego pomieszczenia na swój azyl, szybko dochodzi do konfliktu interesów. A jeżeli familia jest zgodna, to z kolei wiele spraw próbuje wzajemnie konsultować, idąc na nie zawsze miłe kompromisy. Bo kiedy za każdym razem wszyscy uzgadniają, o której rano wstają i krzątają się po domu, co razem zjedzą, jaką temperaturę ustawią, jaka muzyka lub stacja radiowa będzie rozbrzmiewać w ciągu dnia, co obejrzą wieczorem w telewizji, itp. – stanie się to frustrujące. Kompromisy niestety oznaczają zgodę na jakąś stratę, ograniczenie swobody i… doskonalenie cnoty wyrozumiałości. Zbyt częste ustępstwa mogą jednak rodzić niechęć do pozostałych domowników.

            Jeśli jednak jest możliwe, aby znaleźć w trakcie dnia czas wyłącznie dla siebie, należy z tego skorzystać. Jedną z ważniejszych rzeczy jest uważność i doświadczanie swojego życia na własnej skórze. Bycie na bieżąco, tu i teraz, jakkolwiek niejasno to brzmi, tak po prawdzie polega na nie rozpraszaniu się. Pogoń za dobrami materialnymi, używki i nałogi, trywialna telewizja, zatopienie w social-mediach, czy zakotwiczenie myśli w pracy, oddala od przeżywania obecnej chwili. Dobrze jest znaleźć odrobinę ciszy, choćby kwadrans; niekiedy może się udać dopiero wieczorem, ale warto. W ciszy lepiej słychać siebie. Można pomyśleć o własnych myślach, oddać się autorefleksji. Na początku przedstawić się sobie, w kolejnych krokach poznawać bliżej.

            Gdy poznajemy nową osobę, chcemy się dowiedzieć, co lubi, czym się zajmuje, jakie ma wartości, talenty, hobby, upodobania i plany, co jest jej atutem, co słabością. To często decyduje, czy obdarzamy ją sympatią i chcemy z nią przebywać, czy wręcz przeciwnie. Jeśli więc mamy trudność by wytrzymać sam na sam ze swoim „ja” to chyba warto – w podobny sposób – poznać siebie i znaleźć odpowiedź: dlaczego. A następnie, wiedząc nad czym trzeba popracować, zająć się tym i w rezultacie pokochać siebie. Rzecz jasna nie o narcyzm tu idzie, lecz akceptację siebie, afirmację, życie w zgodzie z sobą.

            Podobno, kto wie kim jest, kto odkryje w sobie tą pierwszą prawdziwą cząstkę, już ma coś autentycznego do zaoferowania. Im lepiej rozumie siebie i zachodzące w nim procesy, tym łatwiej zrozumie innych – a to prawie empatia. Cisza i bezruch wydobywają to, co wartościowego ma się w głębi. Dają okazję wejrzenia i wsłuchania w siebie. No, czasem pozwalają wypełznąć demonom, ale dzięki temu można się z nimi zmierzyć, gdyż demaskuje się ukrytego wroga. A jeśli nawet zobaczymy coś niezbyt pięknego, usłyszymy w wewnętrznym głosie coś przykrego, to także ma wartość, bo jest prawdą o nas. Dostrzeżenie swoich słabości, popełnionych błędów, zaprzepaszczonych szans, czegoś uczy. O ile to możliwe, należy sobie wybaczyć i mądrzejszym zbliżać się ku szczęściu. Dopiero poznanie siebie czyni znośniejszym przebywanie z sobą. Czyż nie jest tak, że wobec obcych czujemy niepewność, ostrożność, potrzebę dystansu, a częstokroć strach? Dlatego nie sposób mieć do siebie zaufanie, rozluźnić się i poczuć dobrze z samym sobą, dopóki „ja” jest kimś obcym. Potrzeba jednak na te zabiegi chwili odosobnienia, mentalnego stanięcia obok pędzących wydarzeń.

            Pomaga to również uświadomić sobie, w jakim kierunku się zmierza. Ocenić, co jest najważniejsze, co się chce jeszcze osiągnąć, ile jesteśmy gotowi poświęcić temu czasu i wysiłku. Im zaś częściej dokonuje się wewnętrznego wglądu, tym większe szanse bycia na bieżąco z sobą i własnymi potrzebami. Aktualizacja priorytetów i korekta planów mogą ustrzec przed zapędzeniem się w ślepą uliczkę, marnowaniem energii i innych swoich zasobów. Wielu ludzi, w obliczu śmierci żałuje, że brakło im odwagi, aby prowadzić inne życie. Szkoda, że uświadomienie sobie tego, na jakim życiu im zależało, przyszło za późno.

            Niebagatelną moc posiada modlitwa. Można znaleźć opowieści ludzi wielce wiekowych, jak istotna była dlań sfera duchowa w życiu. Okazuje się, że jednym z patentów na długowieczność jest właśnie umiejętność zatrzymania się w codziennym biegu i skupienia na modlitwie. Kontakt z transcendencją, rozmowa z Bogiem, chwila wyciszenia – to pozwala zaprowadzić wewnętrzny ład, a nierzadko również uporządkować to, co zewnętrzne. Wiara daje siłę i inspirację. Umacnia w moralnych postanowieniach, kształtuje charakter. Bywa też źródłem szczęścia i usensownia życie. Coś mi mówi, że niezłym sposobem na osiągnięcie podobnych rezultatów będzie dla niektórych medytacja. Praktykujący jedno i drugie mówią zgodnie: warto!

            Człowiek to nie tylko psychika, intelekt, czy duchowość; to również ciało, które jest podstawowym elementem łączącym nas z zewnętrzem. Wyposażeni w zmysły odbieramy bodźce z otoczenia. Dzięki ciału namacalnie potwierdzamy swoją obecność w kontaktach. W dobie pandemii zatem nie sposób nie wspomnieć o doglądaniu zdrowia. Słaba forma fizyczna, niezdrowy tryb życia, ale i nonszalanckie narażanie się na choroby, niosą negatywne skutki. A kiedy ciało odmawia posłuszeństwa, to cierpienie zagłusza i utrudnia myślenie o sobie w innych kategoriach, niż fizyczne. Choroba odciąga uwagę od ciekawszych spraw, dehumanizuje, rodzi frustracje, czasem zwątpienie. Zaburza albo uniemożliwia relacje z otoczeniem. Miłość własna oraz dbanie o siebie nie jest w tym przypadku egoizmem, a rozsądną troską. Jak widać, należy szanować siebie pod różnymi względami. Zbudowanie udanej relacji z samym sobą to połowa sukcesu w budowaniu dobrych relacji z innymi.

***

            A na czym budować relacje z ludźmi? Niektórzy twierdzą, że na szczerości. To dość ryzykowna rada, zwłaszcza wobec obcych. Ale w gronie rodziny może się sprawdzić, bo najbliższym krewnym można zaufać. Przynajmniej dobrze by było tak móc. Obranie roli skrytego, lub tajemniczego wydaje się atrakcyjne i bezpieczne. Gdy nikt nie wie, jacy naprawdę jesteśmy, co myślimy i przeżywamy, ma mniej danych, aby skutecznie nas zranić lub wykorzystać. Trzeba jednak założyć, iż nie każdy ma wobec nas taki zamiar. Jasne, że o pewnych sprawach nikomu nie powiemy, lecz im więcej ukrywamy, tym częściej zmuszamy innych, żeby domyślali, jak jest. A nie każdy jest mistrzem dedukcji. Powstanie więc sporo błędnych wyobrażeń na nasz temat, dojdzie do nieporozumień i często przykrych konsekwencji.

            Autentyczna miłość i głęboka przyjaźń wydają się niemożliwe bez szczerych zwierzeń, dzielenia się sekretami, wyznawania uczuć. Kto się otwiera budzi zaufanie i ośmiela drugą stronę do otwartości. Kto wobec najbliższych przyjmuje postawę obronną traci okazję do poczucia więzi i jedności, pozbawia siebie radości płynącej z dzielenia się sobą. W zamian tworzy barierę i wiedzie samotną egzystencję pośród ludzi, którzy mogliby – lepiej go znając i rozumiejąc – odwdzięczyć się bliskością. Kiedy więc już ktoś pozna siebie, powinien, co najmniej częściowo, tą wiedzą się podzielić. Inaczej może roztrwonić swój wysiłek, gdyż alienując się od rodziny i przyjaciół, skrywając siebie przed nimi, ryzykuje, że sam dla siebie na powrót zostanie nieznajomym. A bliscy poczują się odepchnięci, odrzuceni, wykluczeni z pełnego udziału w jego życiu.

            Naturalnie – wszystko w rozsądnych granicach. Podobnie jak nadmierna skrytość jest zła, również przesadna wylewność potrafi zaszkodzić. A słuchacza zaskoczyć. Gdy nieoczekiwanie spotka się ze wielkim pakietem danych wrażliwych, szczegółowym biogramem, drobiazgowym opisem osobistych doświadczeń, emocji, intymnych detali, może poczuć skrępowanie, zrazić się i nie udźwignąć roli powiernika. Ważne jest opanowanie umiejętnego, wyważonego gospodarowania szczerością. Nie należy mówić wszystkim wszystkiego. Niemniej otwartość jest wskazana, bo buduje i pogłębia więzi międzyludzkie. Wobec najbliższych jesteśmy wręcz moralnie zobowiązani do uczciwości. Wiąże się to czasem z powiedzeniem też przykrej prawdy, wyrażeniem kontrowersyjnej (niemniej swojej własnej) opinii, przyznaniem się do uczuć i myśli, których nikt się nie spodziewał. Warto pamiętać, że skrywanie, bądź tłumienie spontanicznych uczuć, zamykanie się w emocjonalnej klatce nie jest też po prostu zdrowe.

***

            Niezwykłe to będą święta. Ale niezwykły jest już obecny czas. Może warto rozważyć takie jego wykorzystanie, które przyniesie osobisty pożytek, lub poprawi relacje w gronie epidemicznych więźniów. Po to właściwie zebrałem powyższe rady i informacje, po to dzielę się refleksjami. Zawsze dobrze jest podjąć próbę, aby poznać, wzbogacić i polubić siebie, a także otworzyć się na innych, prowokując ich do podobnego kroku. Znaleźliśmy się w świecie izolatek, ale mamy szansę przekuć to na spory zysk. Sytuacja wymusza zrezygnowanie ze spotkań i zgromadzeń, lecz uznajmy to za formę poświęcenia dla dobra bliźnich. Potraktujmy, jako test wytrwałości. Łamanie ogólnie przyjętych reguł to nie tylko przejaw egoizmu, nieodpowiedzialności, brawury i głupoty, lecz także realna groźba obciążenia swojego sumienia czyjąś śmiercią. Pomyślmy nie tylko o swoim komforcie. Zdajmy pozytywnie sprawdzian z człowieczeństwa.

Niegdyś trudne czasy kształtowały szlachetne charaktery; i dziś możemy swoją postawą zaświadczyć o sile ducha. A kto ma Boga w sercu, ten nie potrzebuje wszystkich około świątecznych elementów tradycji. Na pewno nie po to, by wartościowo i głęboko przeżyć wielkanocny czas. Może nawet w dużo bardziej szczególny sposób. Zdrowych Świąt!

Kłaniam, Martinus

           

5/5 (3)

Oceń, ilu myślicieli wart jest ten wpis (najedź, kliknij, zatwierdź)

Jeden komentarz do “Na święta – czyli sami ze sobą

  1. AvatarTatul

    Też twierdzę, że to wyjątkowe doświadczenie w jakie wpakowała nas konieczna podobno izolacja społeczna bardzo nam się przyda. Uczymy się siebie, poznajemy na nowo domowników dzielących z nami ten sam los, a jeśli chodzi o wiarę, to okres izolacji sprawił, iż mieliśmy dostęp do najlepszych świątyń, księży celebransów i ich rozważań związanych z czasem jaki przeżywaliśmy. Śmierć i Zmartwychwstanie Jezusa rzucone na tło martyrologii przeżywanej we Włoszech, Francji, USA powinno wzmacniać przekaz i doznania. Memento mori – napisali na drodze wiodącej do klasztoru w pobliskich Rytwianach jego dawni użytkownicy z zakonu kamedułów. żyli tu zamknięci nie opuszczając swoich eremów mieli na codzień to, co my mamy od miesiąca. W celach mieli nawet trumny, co uwiarygadniało im sens cytowanego napisu.
    No, ale to był ich wybór, a nas w to położenie wepchnięto bez pytania.
    Dzisiaj możemy już podsumować przeżyty czas, a za wskazówkę przyjąć choćby ten tekst.
    Ciekawe czy udało się komuś choćby zbliżyć się do ideału

    Odpowiedz

Leave a Reply

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.