Na święta – tradycjonalnie

Nie jestem człowiekiem zbytnio uduchowionym. Mógłbym rzec, iż mam duchowość karalucha. A ponieważ trochę mnie to martwi i… zawstydza, pocieszam się mówiąc Bogu: Jakąż wspaniałość pozwalasz nam poznać w swych niezwykłych dziełach, stwarzając choćby te głęboko uduchowione karaluchy. A poważnie; mimo poczucia osobistej małości duchowej, miewam czasem refleksje na tym polu. Nie tak wzniosłe, jak ojcowie i doktorzy Kościoła, ale co najmniej jak karaluchy w szparach kościelnej podłogi. Coś tam dotarło do mnie z ambony, coś zostało, a potem konfrontacja z codzienną rzeczywistością, niczym zgrzyt krzesiwa o kamień – wywołuje iskrę.

Kiedy przychodzą święta religijne, mam wrażenie, że o ile w ogóle zastanawiamy się nad ich istotą, to traktujemy je głównie jako wspomnienie ważnych wydarzeń. I tak, jak przy świętach państwowych, czy znaczących rocznicach – bierzemy udział w obchodach. Celebrujemy pamięć o czymś, co kiedyś się wydarzyło, a co powtórnie się nie wydarzy. Oddajemy cześć przeszłości. Tymczasem święta powinny być żywym uczestnictwem w czymś, co autentycznie odbywa się w ich czasie. Co faktycznie ma miejsce, a nie jest jedynie odgrywaną powtórką jakiegoś starego spektaklu.

O co mi chodzi? Hm, mam trudność z uchwyceniem tego słowami, bo unosi się gdzieś w obszarze intuicji. Zastanawiam się, czy być może nie idzie o zazębienie dwóch pojęć: pamięć i tradycja. Gdy świętowanie polega tylko na wspominaniu, oddziela nas od bohaterów wydarzeń, sytuuje w pozycji odległego obserwatora, a nie uczestnika. To prawda, że nie ma już możliwości fizycznego towarzyszenia Jezusowi. Ale religia, w której centrum On się znajduje, jest jakby przedłużeniem Jego działalności na Ziemi. No, i stworzyliśmy tradycję, która obfituje w szereg obrzędów i atrybutów. Jest to bogactwo, które ma potencjał energetyczny, mogący wyzwolić rzeczywiste, głębokie emocje. I tego wszystkiego możemy rokrocznie aktywnie doświadczać. Żywo, z uczuciowym zaangażowaniem.

Przecież nie w tym rzecz, aby wspominać Jezusa, albo co gorsza wspominać i bezwiednie naśladować powstałe rytuały i uroczystości. Potrzebna jest świadomość i wyczucie priorytetów – a przecież wiadomo, co gra tu główną rolę, a co jest rekwizytem i scenografią. Mówi się o kultywowaniu tradycji – i pięknie by było. Ale czyż nie dostrzegamy jej spłycania. Zaczyna przypominać mechaniczną powtarzalność gestów i rutynowych ceremonii. W dodatku zawężanych i okrawanych, bo choćby w taki śmigus-dyngus angażuje się coraz mniej młodych osób.

Tymczasem mamy wspaniałą sposobność, by wziąć udział nie w obchodach świąt, lecz w świętowaniu. I – co ważne – prawdziwie cieszyć się Zmartwychwstaniem. Czy nie jest to tylko echem wydarzeń sprzed dwóch tysiącleci? To zależy od nas. Co towarzyszyło apostołom i uczniom Chrystusa, ma szansę zaistnieć w naszych czasach, w naszych sercach. Można czuć, przeżywać duchowo i nosić w sobie to samo, co oni. Powiem więcej, w przypadku części osób to zachodzi, po prostu dzieje się. Łączy ich z dawnym czasem, niczym jakiś mistyczny, energetyczny łańcuch, do którego dołączają kolejne, wcale nie słabsze, czy gorsze ogniwa. Trzeba się tylko podpiąć, aby poczuć prąd stawiający do pionu wszystkie włoski na skórze.

O ile religia jest dla mnie czymś w rodzaju protezy, która zastępuje fizyczną obecność Jezusa, podkreślając ważniejszość jego duchowej obecności – to tradycja przypomina laskę, na której dodatkowo można się wesprzeć. Nie chcę jej przeceniać i mam świadomość jej zmienności, nietrwałości, ułomności i innych …ości, które mogą nam stanąć w gardle. Lecz z drugiej strony wiem, że tradycja i związane z nią obyczaje, są zawsze odpowiedzią na wewnętrzne potrzeby. Jezus też to rozumiał. Mówiąc „… to czyńcie na moją pamiątkę” polecał powtarzać pewne rytuały, ale nie dla nich samych, lecz dla symbolicznego aktu repetycji i naśladownictwa Mistrza. Mistrza, który wiedział, że nie jest to istotą Jego nauk, ale ma swoją siłę i szczególną wymowę. A kto powtarza, nie zapomina. Zaś każdy rytuał stanowi odpowiedź na pragnienie silniejszego przeżycia duchowych uniesień, pragnienie bliskości w rodzinie i wspólnocie, pragnienie wzmocnienia i ubogacenia. 

Jeżeli więc jeszcze nie zagłuszyliśmy tych ważnych potrzeb komercyjnymi chwastami, to tradycja może być pięknym punktem wyjścia do prawdziwego świętowania. Do celebrowania świąt, które są, dzieją się. A nie stanowią zwykłego wspomnienia. Tak przynajmniej wydaje się jednemu karaluchowi.

Kłaniam Martinus

4.67/5 (3)

Oceń, ilu myślicieli wart jest ten wpis (najedź, kliknij, zatwierdź)

Leave a Reply

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.