Snując rozważania o strachu docieramy do ostatniej części; jeśli ktoś nie czytał lub nie pamięta dwóch poprzednich, to jest dobry moment by sięgnąć do wcześniej publikowanych fragmentów.
Zastanawiałem się, czy strach jest jedynym motywem zaniechania złych uczynków. Wątpliwość powstała nie bez powodu. Zdarza się wszakże, iż ludzie nie robią czegoś nagannego, bo ogarnia ich współczucie dla potencjalnej ofiary. Nierzadko zaś pokrewna mu litość. Rzecz jasna nie dotyczy to psychopatów, czy sadystów. Natomiast ludzie wrażliwi wyobrażają sobie, jaką przykrość lub krzywdę wyrządziłby ów postępek, gdyby dotknął ich samych i odstępują odeń. Oto wrażliwość staje na straży moralności. Co jednak leży u jej podstaw? No cóż. Gdy jest nam przykro na samą myśl, jak moglibyśmy kogoś skrzywdzić, to przykrość owa zmienia nasz stan na gorszy. W podświadomości powstaje przeczucie, iż to doznanie może nam towarzyszyć jeszcze przez jakiś czas po wyrządzeniu krzywdy. Taka prognoza pewnie wzbudzi pragnienie, aby tego uniknąć. Z kolei zdanie sobie sprawy z odpowiedzialności może wywołać poczucie winy, które również jest nieprzyjemnym, a może nawet dotkliwym przeżyciem. Tracimy spokój ducha. A tego przecież, jak każdej innej straty, chcielibyśmy uniknąć. Czy to nie wskazuje na jakiś rodzaj strachu? W tym wypadku przed samo-ukaraniem, jakim są wyrzuty sumienia.
W porządku, powie ktoś, ale przecież moralność nie określa tylko złych uczynków, lecz wskazuje również te pożądane. Prawda. Do tego przyzwoite postępowanie wynika z różnych pobudek. Czasem moralność oparta na religii nakłada obowiązek dobroczynności. Ma to być warunkiem dostąpienia nagrody wiecznej. Mamy tu więc strach przed utratą szansy na raj. Co jednak, gdy moralność nie zmusza nikogo, by wyświadczał dobro, a mimo to ludzie się tego podejmują? Część takich zachowań można wytłumaczyć wspomnianą empatią. Współodczuwanie popycha nas do pomocy potrzebującym, inaczej będziemy się winić za bezczynność.
Czasem współodczuwanie ma też inne podłoże; szczególnie, gdy wyświadczamy dobro wobec osób, którym nic złego się nie dzieje, np. obdarowując bliskich, pomagając im, robiąc dla nich coś miłego, wprawiając ich w lepszy nastrój, rozbawiając itp. Ujmę to tak: czynienie dobra wynika z tego, że wiemy (lub przypuszczamy), jak ktoś dzięki temu się poczuje. A nam miło jest współdzielić tą radość. Poza tym nierzadko czujemy dumę. No i podoba nam się poczucie sprawczości, świadomość, że mamy wpływ na czyjeś emocje lub czyjś dalszy los. Taki czyn jest więc, z jednej strony, oznaką empatii i pozytywnych uczuć. Z drugiej, równocześnie wzmacnia i potęguje nasz dobry stan – osłabiając, maskując lub przygłuszając obawę jego utraty. Zatem czyn wynikający z empatii (czy to w okolicznościach smutnych, czy radosnych) też opiera się na niechęci poniesienia uszczerbku. Tym samym sprowadza się do strachu.
Powyższe brzmi dość nieprawdopodobnie, bo z autopsji wiemy, że wyświadczając przysługę, nie jesteśmy przecież zdjęci trwogą. Fakt. Dlatego wcześniej wspominałem o różnych rodzajach strachu. W tym o jego nieuświadamianej postaci. Ten instynktowny strach nie zawsze objawia się tak, jak podczas ucieczki przed rozjuszoną bestią. Często jest raczej cichym strażnikiem postawionym przez naturę, której zależy na zachowaniu gatunku. Wyda się oczywistym absurdem stwierdzenie, że św. Franciszek z Asyżu albo Matka Teresa z Kalkuty – pomagali potrzebującym ze strachu. Razi nas to ze względu na sposób sformułowania i budzące się skojarzenia. Zważywszy, z jaką ofiarnością dobrowolnie poświęcali swoje zdrowie i narażali życie. Gdy jednak uświadomić sobie, że troska o innych wiąże się z obawą o ich stan, to nadal mówimy o pewnym strachu, a nie brzmi to okropnie. Miłość bliźniego, czy altruizm (choć osobiście w niego wątpię i traktuję, jako pojęcie umowne) – podyktowane są głęboką, wewnętrzną potrzebą. Altruista nie lubi, nie chce bądź nie może trwać w bezczynności wobec potrzebujących. Zaniechanie wywołuje w nim złe samopoczucie, czyli zmianę na gorsze, stratę – a przed tym nasza natura się wzbrania. Jak wspominałem, człowiek się boi, bo nie chce czegoś stracić.
W takim rozumieniu, strach zyskuje na wartości. Nie jest tylko sygnałem ostrzegającym o niebezpieczeństwie i mobilizującym organizm do adekwatnej reakcji. Odpowiada też za budowanie systemów etycznych i formułowanie norm moralnych. Jeśli ktoś w swoim nauczaniu nawołuje, by wyzbyć się strachu, to mam nadzieję, że myśli o tym irracjonalnym. Zwykły, czy może naturalny strach wydaje się jak najbardziej pożyteczny. Nie zalecałbym pozbycia się, czy okiełznania go. Raczej nauczenia się z niego korzystać, niczym z alarmu pożarowego. W różnych instytucjach przeprowadza się próbne alarmy, aby wyćwiczyć w ludziach odpowiednie reakcje i właściwe zachowania. Ze strachem powinniśmy postępować podobnie. Dzięki temu, gdy się odezwie, nie wpadniemy w zgubną panikę. Kiedy rozlega się dźwięk wewnętrznej syreny, nie wolno panikować, ale też nie można jej ignorować, lekceważyć, czy zagłuszać… Należy rozpoznać, o czym informuje i zachować się możliwie najrozsądniej. W rozważanym tu kontekście zachować się przyzwoicie, moralnie.
Podzielę się czymś jeszcze, gdyż moje dociekania sprawiły, iż zweryfikowałem pewien pogląd na naszych braci mniejszych. Uważałem, iż zwierzęta nie kierują się normami moralnymi. Początkowo sądziłem, że natura poskąpiła im intelektu, potrzebnego by potrafiły dokonywać ocen i racjonalnie wartościować swe zachowania. I w ten sposób można by pomyśleć, czytając wcześniejszy, uproszczony opis życia drapieżników. Skoro jednak zwierzęta odczuwają strach, to może też mają swoją moralność. Przecież stada często posiadają bogato zorganizowaną strukturę, w której można zaobserwować wyraźne reguły współistnienia. Są zachowania pożądane, jak dzielenie się żywnością, pomoc i wyręczanie w opiece nad potomstwem, stawanie na straży by strzec bezpieczeństwa innych, obrona słabszych podczas ataku obcych, pocieszanie strapionych, łagodzenie lub przerywanie konfliktów itp.
Są również zachowania nieakceptowane. Darując sobie przykłady, zaznaczę tylko, że skutkują reprymendą, wykluczeniem z podziału dóbr, karą cielesną, wygnaniem ze stada lub zabiciem. Nie chciałbym wpaść w pułapkę antropomorfizacji, ale czy to wszystko nie świadczy o ustaleniu pewnego kodeksu, określającego co w danej grupie jest właściwe, co jest dla niej dobre, a co nie. I przewidującego określone konsekwencje. Niektóre gatunki mają poczucie sprawiedliwości: niezasłużona kara, nieotrzymana nagroda, nierówne potraktowanie – wywołują dezaprobatę. Pamiętać tu należy, że u podstaw tych zachowań znajduje się strach, czyli chęć uniknięcia uszczerbku, utraty aktualnego stanu rzeczy. Tyle, że w tym przypadku gra toczy się o zachowanie gatunku.
Istnieją różne teorie etyki, a przez to rozliczne prawidła moralne i różne języki, w jakich przemawia sumienie. Niemoralnie, a równocześnie bez wewnętrznego zgrzytu, najłatwiej zachować się komuś, kto nie czuje strachu bądź nie musi obawiać się pociągnięcia do odpowiedzialności. Niemoralność wiąże się ze zgorszeniem, ale dziś gorszy co innego niżeli wiek, epokę, czy tysiąc lat wcześniej. Ponadto, coś gorszącego ludzi stąd, inaczej jest traktowane sto, tysiąc czy dziesięć tysięcy kilometrów stąd. Czy zatem nie ma uniwersalnej moralności? To już zagadnienie na inną okazję. Bez względu jednak na to, w jakim czasie, jakim kręgu kulturowym, cywilizacyjnym czy religijnym – zawsze i wszędzie u podstaw wyborów moralnych znajduje się jakiś strach. Albo przed karą, czyli utratą swego dobrego stanu, albo przed utratą szansy na nagrodę – doczesną bądź w zaświatach.
Boimy się – i to bardzo dobrze! Strach w odpowiedniej dozie jest naszym stróżem i sprzymierzeńcem. Formował ludzi – początkowo w wymiarze fizycznym i pragmatycznym tak, jak inne gatunki. Z czasem odcisnął swe piętno na wymiarze duchowym i moralnym. Strach wciąż nadaje wszystkiemu kształt. Wszak fundament narzuca pewne cechy całej budowli. Chcemy, czy nie stoi za naszymi wyborami, w tym etycznymi – i odważę się stwierdzić, że to jego siła i charakter wpływają na stopień poczucia wolności. Ludzkie życie – również w szerokim rozumieniu, jako trwanie gatunku – staje się niemożliwe, gdy jest strachu pozbawione. Ale z pewnością jest równie trudne w absolutnej niewoli strachu. Można by rzucić postulat: bójmy się z umiarem. Boję się jednak, że nie mamy aż takiego wpływu na swój strach.
Sądzę, że należy to przedyskutować. Zapraszam we czwartek, 6 marca o godzinie 18:00 do Restauracji Radiowa, ul. Strzelców Bytomskich 8. Temat brzmi: Ojciec Strach i córka Moralność. Przyjdź porozmawiać, posłuchać, pomyśleć… naturalnie bez obaw.
„Bójmy się z umiarem” brzmi po Arystotelesowsku. Mędrzec ze Stagiry uznał, że odwaga to postawa wobec uczucia strachu, która polega na złotym środku pomiędzy bezrefleksyjnym podążaniem za impulsem strachu a zuchwalstwem polegającym na ignorowaniu rozsądnych podszeptów strachu. Tekst Twój Martinusie jest o rozsądnym głosie strachu. Pokazujesz sytuacje z naszej historii gdzie strach miał pozytywne skutki. Dostrzegasz jego rolę w kształtowaniu się zachowań moralnych. Ma to sens do momentu, gdy mówimy o zachowaniach moralnych jako obiektywnym zjawisku. Nasze ludzkie wybory moralne nie dadzą się jednak tak zobiektywizować. Zawsze jest w nich coś boskiego. Arystoteles nie rozumiał swojego nauczyciela. Nie rozumiał, że nasze wybory są zawsze wyborem Rozumu lub Nierozumu, Boga lub przeciw Bogu. I że ten strach, który jest prawdziwym źródłem moralności jest strachem przed Nierozumem, który jest ntb sygnałem żywego sumienia tj. strachem przed utratą siebie, swojej boskiej tożsamości.