Archiwa tagu: Absolut

Na święta – zło nie istnieje

Kilka dni temu w Muzeum Śląska Opolskiego odbyło się spotkanie filozoficzne, którego tematem było zło. Postanowiłem do niego nawiązać. Jak zrozumieć zło? Czy ono w ogóle istnieje? Czy przyjęcie którejś z koncepcji zła może mieć taki wpływ na postrzeganie świata, że poczujemy się w nim lepiej?

Okres świąt – a chyba szczególnie bożonarodzeniowy – kojarzy się z czymś dobrym. Przy tej okazji padają życzenia wszelkiego dobra. Można z tego wnioskować, że pozostały czas jest w dobro mniej zasobny, lub bywa tegoż w ogóle pozbawiony. I rzeczywiście, niemal wszyscy – poza nielicznymi szczęściarzami – potrafią wymienić liczne przykłady dotykającego ich zła. I próbują zaklinać rzeczywistość życzeniami: szczęścia, zdrowia, pomyślności, długiego życia, powodzenia, licznych przyjaciół, sukcesów na różnych polach, miłości, pokoju, spełnienia marzeń, bogactwa itp. Każde z tych życzeń jest antonimem jakiejś formy zła, uprzykrzającego ludziom życie. A co byście zrobili, gdyby ktoś powiedział, że tak naprawdę zło nie istnieje?

Na początek spróbujmy jakoś scharakteryzować zło. Sprawa nie jest prosta, gdyż przez tysiąclecia pojawiały się różne koncepcje w tym temacie, często rozbieżne, lub wręcz przeciwstawne. A i obecnie nie ma jednej teorii, mogącej pogodzić wszystkich. Buddyzm mówi o złej karmie. Zaratustra tako rzecze, iż zło i dobro to dwie przeciwstawne pierwotne zasady bytu (jeszcze doń wrócę) co wyznawali też gnostycy, czy manichejczycy. Z kolei Żydzi – czy, jak kto woli, księgi Starego Testamentu – mówią, iż zło na świat sprowadził diabeł (czyli upadły anioł), kusząc Ewę z zazdrości o pozycję człowieka i miłość, którą Bóg darzył ludzi. Podobną koncepcję przyjęli Świadkowie Jehowy, uważając Szatana za sprawcę zła, który skłonił Adama i Ewę do grzechu, wykorzystując wrodzoną niedoskonałość ludzkiej natury.

Wśród pozostałych chrześcijan panuje przekonanie, iż zło jest jedynie brakiem dobra. To pokrywa się z myślą św. Tomasza, według którego złem jest brak tego dobra, które dany byt powinien mieć ze swej natury. Co ja rozumiem w ten sposób, iż jeśli coś jest całe, sprawne, bez oznak starości i zużycia, a działa zgodnie z przeznaczeniem, jest dobre – gdy zaś czegoś mu w tych obszarach brakuje, mamy do czynienia ze złem (do tego też jeszcze nawiążę). Co więcej, chrześcijanie uważają, iż źródłem zła w świecie jest niewłaściwe używanie wolności. Katolicyzm zaś podkreśla, iż zło ma zawsze charakter osobowy w tym sensie, że konkretny człowiek ponosi odpowiedzialność za swoje czyny.

W filozofii, a szczególnie w etyce, zło jest podstawową kategorią moralną. I o filozoficznym podejściu do zła jeszcze wspomnę. Tu tylko przybliżę ogólnie podejście tzw. filozofii teistycznej. W jej ujęciu Bóg chce, aby każdy byt znajdował się w określonym stanie i wówczas mamy do czynienia z dobrem. Złem w odniesieniu do bytu będzie sytuacja, gdy nastąpi zakłócenie tego stanu, jego czasowa nieobecność, lub zupełne nieistnienie. Widać tu podobieństwo do wykładni Tomasza z Akwinu. Czytaj dalej

5/5 (2)

Oceń, ilu myślicieli wart jest ten wpis (najedź, kliknij, zatwierdź)

Entliczek, pentliczek, czerwony guziczek… Sorry, Edyto!

Stara podwórkowa wyliczanka pomagała losowo wskazać ofiarę zabawy, kończąc się słowami: … na kogo wypadnie, na tego – bęc! Podczas spotkania Pogadalni, dziwnym trafem bęcki zebrała, Bogu ducha winna, Edyta Stein. Nie od wszystkich, rzecz jasna, nie od znaczącej części nawet. Właściwie to tylko ode mnie, a i to nie intencjonalnie. Jednakowoż wywołałem oburzenie. Po prostu, w moim odczuciu filozofka ta wpisuje się w pewien szczególny zbiór autorów. Ale po kolei.

***

Czy faktycznie: Bogu ducha winna? Osobiście uważam, że niczego Bogu nie jesteśmy winni. Nie rodzimy się po to, by być Jego dłużnikami. Ja się na ten świat nie wpraszałem, ba! nawet nie byłem chcianym i wyczekiwanym przez rodziców. Dlaczego miałbym komuś być wdzięczny za wpakowanie mnie w taką rzeczywistość. Poza tym, czy Bóg czegoś od nas potrzebuje? Ośmielam się powątpiewać. Gdyby czegoś od nas chciał, oznaczało by to, że czegoś Mu brak. Pragnienie, potrzeba, czy chęć rodzą się z jakiegoś niedoboru. Tymczasem Absolut jest samowystarczalny, samoistny, jest doskonałością i pełnią – bez braków. Ponadto, Bóg, gdy wyraża chcenie, a więc pewną swoją wolę, jako wszechmogący w zasadzie od razu to uzyskuje – Jego wola ma moc sprawczą, jej treść od razu się dzieje, ziszcza, bez względu na przykładowo chcenia ludzkich dusz. Sądzę, że ludzkie dusze ani nie są Bogu do niczego potrzebne, ani też nie mają wobec Niego żadnego długu. Jeśli ktoś zechce Mu powierzyć swojego ducha, czy nawet całe swoje jestestwo, to jako dobrowolny dar, a nie zwrot pożyczki.

|  Edyta-Stein – Teresa Benedykta od Krzyża

A co z drugim znaczeniem powiedzenia: Bogu ducha winna? Tym metaforycznym, przez który rozumiemy, że chodzi o osobę niewinną, niesłusznie czymś dotkniętą… Czy Stein rzeczywiście nie zasłużyła sobie na moją dezaprobatę? Mam powody uważać, iż przynajmniej nie zasługuje na same peany i pochwały. Wyjaśnię przy okazji, do jakiego to kręgu osób ją zaliczyłem.

Historia jest pełna odkrywców, wynalazców, twórców i nowatorskich myślicieli. W różnorodnych dziedzinach, z różnoraką biegłością i na różną skalę dokonywali swych dzieł, wierząc w ich wartość i sensowność. Edyta Stein zajmowała się m.in. fenomenologią i na jej podwalinach stworzyła własną teorię poznania tzw. filozofię wczucia. Nie będę jej przybliżał, bo ani nie jestem znawcą tematu, ani nie ma to znaczenia dla niniejszego wywodu. Dość powiedzieć, że w kręgu osób zainteresowanych fenomenologią zrobiła duże wrażenie. A w szerszych kręgach? Czytaj dalej

4/5 (5)

Oceń, ilu myślicieli wart jest ten wpis (najedź, kliknij, zatwierdź)

Odrobina grafomanii na święta

Swoim zwyczajem dzielę się drobną refleksją na świąteczny czas ;D

Szkoda czasu i atłasu

Zacznę od anegdoty z epoki stanisławowskiej. Tuż po koronacji Stanisław August Poniatowski przyjmował gratulacje od znamienitych gości, dostojników i dworzan. Wśród zgromadzonych nie brakowało artystów, gdyż jako oczytany i obyty koneser sztuki, otaczał swoim mecenatem różnych twórców. Wiedziano, że darzył ich szczególnymi względami a poniektórych to i w czwartki na obiadach dokarmiał.

https://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/7/71/Marcello_Bacciarelli_-_Portret_Stanis%C5%82awa_Augusta_z_klepsydr%C4%85.jpg

Marcello Bacciarelli: Portret Stanisława Augusta Poniatowskiego z klepsydrą

Ośmielił się zatem podejść do króla pewien poecina i wręczyć wiersz, wychwalający nowego władcę – utwór własnoręcznie spisany na drogocennym, białym atłasie, sprowadzonym z dalekiej Persji. Panegiryk, krótko mówiąc był słaby i choć Poniatowski wdzięcznie go przyjął, pozwolił sobie na sarkastyczną recenzję, mówiąc: „Szkoda czasu i atłasu, byś się wdzierał do Parnasu”. Tym sposobem wierszokleta i pochlebca przeszedł do historii… anonimowo. Jako jeden z twórców tak dalece wierzących w swój talent, że uwieczniających swe dzieła na kosztownym materiale, podczas gdy nie są warte nawet poświęconego im czasu i wysiłku. To niemal definicja grafomanii. Bo jak określić sytuację, w której ktoś przecenia własne prace i wielbi je, nawet w obliczu rzeczowej krytyki.

Niezdrowy sentyment do elukubracji

Tkwi jednak w wielu ludziach jakieś trudno wytłumaczalne przywiązanie do tego, co zrobili, co zbudowali, powołali do istnienia. Niekoniecznie musi to być dzieło sztuki, czy okupiony wysiłkiem wytwór rzemiosła. Czasem wystarczy jakieś drobne rękodzieło, lub hobbystyczna praca, coś zgoła niepozornego, co jednak potrafi obudzić tą szczególną świadomość autorstwa. I nierzadko pojawia się trudność nabrania chłodnego dystansu do tej własnej twórczości. Czytaj dalej

4/5 (3)

Oceń, ilu myślicieli wart jest ten wpis (najedź, kliknij, zatwierdź)

Coffeelosophy XXXVI – czyli dwa światy

Najbliższe spotkanie w formule filozoficznej kawiarenki poświęcimy w pewnym sensie zaświatom. Dopiero co przeżywaliśmy dzień Wszystkich Świętych i Zaduszki, więc pozwólmy sobie na małą kontynuację klimatu zadumy. Owszem, mało to filozoficzne, ale przecież wolno czasem pokusić się o refleksję nieco innej natury.

W świetle znicza

Jedni idąc nad groby bliskich jedynie oddają cześć ich pamięci, tak jak czynimy to pod pomnikami i tablicami pamiątkowymi. Być może najdzie poniektórych refleksja nad własnym losem, zastanowią się jak to będzie, gdy ktoś ich szczątki złoży pod granitową płytą. Może zadadzą sobie pytanie, kto będzie zapalał znicze i przez ile pokoleń będą ważni dla potomnych. Inni idąc na cmentarz pielęgnują nie tylko pamięć o pochowanych, ale też wiarę w to, że ich dusze są nieśmiertelne i czekają na spotkanie po tamtej stronie.

Niektórzy twierdzą, że czują obecność duchów. Dopuszczam możliwość takiej wrażliwości zmysłów, która pozwala tego doświadczyć. Ja pod tym względem mam zmysły stępione, aczkolwiek pamiętam, że kiedyś śniła mi się zmarła osoba, która złapała mnie mocno za ramię i obudziłem się, wyraźnie czując ucisk na ciele. Być może to tylko ułuda, a może właśnie sen jest kanałem, poprzez który oba światy nawiązują łączność ze sobą. W końcu sen to brat śmierci, jak napisał Mickiewicz – zresztą powtarzając po Homerze, mówiącym o bliźniaczym pokrewieństwie obu stanów.

Wrota snów

Kto wie, może z duchami jest tak, że kiedy zasypiamy i śnimy, to odwiedzamy ich świat. Rządzą tam inne prawa fizyki, inne prawa logiki, inne pojęcie sensu. Jednakowoż znajdujemy w tym świecie odbicie naszego, nie stroniącego od uniesień, seksu, przemocy, bezsilności, zachwytu, radości i smutku. W sennych realiach wszystko jest do pomyślenia, żaden absurd nie budzi zdumienia, irracjonalne zdarzenia traktuje się jak coś naturalnego. A spotkania ze zmarłymi nie wywołują zdziwienia, czy zaskoczenia – choć mogą przestraszyć.

I kto wie, może kiedy z kolei duchy śpią, to poprzez swoje sny trafiają do naszego świata. Z obszaru bezcielesnej nieważkości, przez wrota marzeń sennych, opuszczają na chwilę ów świat pozbawiony sensu, logiki i praw. Tą drogą, nierzadko dają się dojrzeć żywym ludziom, albo przynajmniej pozwalają odczuć swoją wśród nas obecność. Stąd niezliczone świadectwa osób nawiedzonych. Czytaj dalej

4.8/5 (5)

Oceń, ilu myślicieli wart jest ten wpis (najedź, kliknij, zatwierdź)

Coffeelosophy XXXIV – czyli wyjątkowy = samotny

            Osoby wyjątkowe spotyka różny los: jedne trafiają na piedestały, stają się źródłem inspiracji, są bohaterami książek, pieśni, filmów, rzeźb albo malowideł – inne zmagają się z odrzuceniem, zawiścią, lub wręcz wrogością otoczenia. Albo im się zazdrości,  albo nimi pogardza, jako dziwolągami. Bywa też, że niektórzy próbują zdemaskować czyjąś oryginalność, obnażyć jej faktyczne źródło i wykazać, iż jest echem czegoś, co już było. Przekornie wyraził się o tym Tadeusz Boy-Żeleński, rzucając cierpko: Nic się tak nie powtarza jak ekscentryczność i oryginalność.

            Nie wiem, czy można by uznać za pocieszenie słowa Jima Jarmuscha – uważał on bowiem, że oryginalność nie istnieje i zalecał, aby brać (kraść) z cudzego dorobku, to co przemawia do naszej duszy i z tych elementów budować coś swojego (tudzież swoistego). Bo dzieła stworzone z takich kradzieży mają szanse być czymś autentycznym. Oczywiście jest to otuchą dla zdemaskowanych ekscentryków, gdyż pozostałych może martwić niemożność bycia w pełni wyjątkowym. Pod warunkiem, rzecz jasna, że w ogóle przejmą się słowami Jima J.

            Jak by nie było, kto jest inny od reszty, lub przynajmniej za takiego się uważa, może mieć poczucie osamotnienia w swej inności. Nawet ktoś, komu wcale nie zależy na niepowtarzalności, nawet gdy ją ukrywa, to sama jej świadomość może przygnębiać. Czuje, że nie pasuje do reszty, jak puzzle z innej układanki. A trzeba zauważyć, iż inną jakość ma samotność na bezludnej wyspie, a inną ta w przeludnionym mieście. Kontekst w jakim się człowiek znajduje zmienia postrzeganie i rozumienie tych samych pojęć. Karol Irzykowski powiedział kiedyś: Nawet człowiek samotny nie mógłby się czuć samotnym bez tła, które tworzą inni ludzie.
Czytaj dalej

4.33/5 (3)

Oceń, ilu myślicieli wart jest ten wpis (najedź, kliknij, zatwierdź)

Coś na święta, czyli: sumienie głosem najwyższego… egoizmu

W różny sposób opisuje się fenomen sumienia. Niewątpliwie jednak jest to wewnętrzny głos, który zdaje się odzywać niezależnie od naszej woli. Pytanie: a co jeśli jest to głos naszego ego? Czy – posuwając się krok dalej – naszego egoizmu.

Przecież tzw. wyrzuty sumienia, jak i spokój sumienia są odpowiedzią na to, w jakim stopniu udaje się nam zachować dobre relacje z otoczeniem. Jeśli nasze zachowanie burzy, lub niszczy porządek w tych relacjach, czujemy dyskomfort. W naszej naturze bowiem zakodowana jest potrzeba akceptacji i lęk przed odrzuceniem. Wszystkie lepiej zorganizowane społeczności (również wśród zwierząt) jako jedną z dotkliwszych kar stosują wykluczenie z grupy. Z krańcową tego formą – czyli eksterminacją – włącznie. Dla własnego więc dobra – i dobrego samopoczucia – pragniemy dobrych relacji z otaczającym nas światem. Tym samym, kierujemy się egoizmem.

***

W tym kontekście frapujące, ale logicznie spójne wydaje się przywołanie przekonania, iż sumienie jest głosem Boga. Wynika bowiem z tego, iż Bóg jest egoistą, co zresztą nie kłóci z biblijnym Jego wyobrażeniem. Mamy przykłady tekstów objawionych, które do takiego poglądu uprawniają. Głównym exemplum będzie pierwsze (z dwóch) przykazanie miłości, które nakazuje człowiekowi kochać Boga. Bo jak nie, to… wiadomo. Teolodzy mówią nam, że Bóg stworzył nas z miłości; tylko zapominają dodać, iż z miłości własnej. Czytaj dalej

3.75/5 (4)

Oceń, ilu myślicieli wart jest ten wpis (najedź, kliknij, zatwierdź)

Coffeelosophy XXXI – czyli duchy są, Boga nie ma

Wielkimi krokami zbliża się pierwszy poniedziałek miesiąca, zatem spotkamy się w uświęconej tradycją formule filozoficznej kawiarenki i pogadamy o… duchach, bóstwach i samym Bogu.

Niedawno w Miejskiej Bibliotece Publicznej w Opolu odbyła się filozoficzna dyskusja panelowa zatytułowana: Co z tym Bogiem. Nie wdając się w szczegóły, chciałbym tylko wspomnieć, że trzech filozofów: buddysta, chrześcijanin i sceptyk przedstawili swoje poglądy, a debaty (czy dyskursu z serią trudnych pytań i wymianą argumentów) było tyle, co kot napłakał. Zasadniczo, spotkaniu przyświecała powszechna zgoda co do tego, że jakiś wymiar transcendentny istnieje i albo ma postać pustki (rozumianej przez buddyzm, jako miejsce potencjalności, z której może wyłonić się wszystko), albo postać Absolutu (różnorako rozumianego, tudzież nie rozumianego i nie do ogarnięcia wcale). Dziwił brak zdecydowanej ekspresji w poglądzie sceptycyzmu (aczkolwiek przemknęła tędy freudowska koncepcja), lecz widać zwyciężył duch przyjaznego spotkania (o ile takie duchy istnieją). Po cichu liczyłem, że przywołani będą filozofowie różnych epok i proweniencji oraz ścierać się będą wskrzeszeni tytani umysłu, toteż byłem lekko zawiedziony, gdy większość wypowiedzi stanowiły osobiste wyznania o podejściu do wiary, czy religii. Z drugiej strony, czyjeś subiektywne przeżycia i wyobrażenia, wygłoszone publicznie, zyskują pewną obiektywną wartość; w końcu poznanie bliżej drugiego człowieka i jego sposobu postrzegania świata rozwija również świadków tej ekshibicji.

Swoistą kontynuacją rozważań w bibliotece była, kilka dni później, rozmowa podczas spotkania Pogadalni. Więcej było w niej dyskusji o Bogu, a temat wydał się na tyle nośny, że proponuję poświęcić mu jeszcze chwilę. Na zachętę podzielę się kilkoma refleksjami. Żeby była jasność – wierzę w Boga. Ale mimo to pozwolę sobie na nieco prowokacyjne zagajenie tematu. Od czego zacząć? Może tak…

Politeizm dawnych cywilizacji nie przetrwał próby czasu. Dzisiejszy (np. w pewnych odłamach hinduizmu), przez wyznawców monoteizmu jak i ateuszy też bywa traktowany, jako błędna koncepcja wiary. A przecież pierwotne doświadczenie transcendencji różnych ludów, na różnych kontynentach, w różnych kulturach uznawało właśnie istnienie większej, lub mniejszej liczby istot duchowych. Czytaj dalej

4.38/5 (8)

Oceń, ilu myślicieli wart jest ten wpis (najedź, kliknij, zatwierdź)

Na święta o Boskim utylitaryzmie

            Pan rzekł: „Skarga na Sodomę i Gomorę głośno się rozlega, bo występki ich mieszkańców są bardzo ciężkie.” (…)

            Zbliżywszy się do Niego, Abraham rzekł: „Czy zamierzasz wygubić sprawiedliwych wespół z bezbożnymi? Może w tym mieście jest pięćdziesięciu sprawiedliwych; czy (…) nie przebaczysz mu przez wzgląd na owych (…) sprawiedliwych? O, nie dopuść do tego(…), aby stało się sprawiedliwemu to samo, co bezbożnemu! (…) Czyż Ten, który jest sędzią nad całą ziemią, mógłby postąpić niesprawiedliwie?”

            Pan odpowiedział: „Jeżeli znajdę w Sodomie pięćdziesięciu sprawiedliwych, przebaczę całemu miastu przez wzgląd na nich”.

Bóg i Abraham

Jeśli świat jest najlepszą wersją, jaka była możliwa, to być może da się wytłumaczyć wszelkie zło, jakie na nim obserwujemy. Dajmy na to śmierć kogoś, kto uchodził za dobrego, albo jakiejś niewinnej dzieciny. Powiedzmy taka miła, starsza pani, kochająca dzieci, wnuki i koty, pomocna dla sąsiadów, prowadząca zdrowy tryb życia, silna, sprawna, aktywna – nagle zapada na ciężką chorobę i umiera w wieku… pięćdziesięciu lat. Wydaje się to niepotrzebną traumą dla jej bliskich. Ale może gdyby żyła dzień dłużej, weszłaby pod nadjeżdżającą ciężarówkę, której kierowca wykonując gwałtownie manewr wymijający wpadłby na grupę dzieci… A dlaczego zmarło niemowlę, lub płód jeszcze? Bo inaczej, z powodu jego zdrowia, albo zdrowia jego mamy, przejęty sytuacją ojciec pędziłby autem na złamanie karku do szpitala i wpadł pod pociąg powodując katastrofę z wieloma ofiarami… Może z boskiej kalkulacji wynikało, że wezwanie do siebie tych osób i przyprawienie o ból i zgryzotę ich bliskich, oszczędzi lub uratuje życie większej liczbie innych ludzi, którzy niechybnie zmarli by, gdyby ta dobra lub niewinna osoba żyła choćby chwilę dłużej. Czytaj dalej

4.6/5 (5)

Oceń, ilu myślicieli wart jest ten wpis (najedź, kliknij, zatwierdź)

Coffeelosophy XXVIII – czyli nie módl się o pokój

Stare łacińskie porzekadło głosi: Si vis pacem, para bellum – innymi słowy Qui desiderat pacem, praeparet bellum. Czyli po Liwiuszu z Wegecjusza na nasze: Jeśli chcesz pokoju, szykuj się do wojny. Na pierwszy rzut oka brzmi to, jak sprzeczność zdań, jak jakiś oksymoron. Tymczasem, mógłbym rzecz ująć słowami: jeśli marzy ci się zachować pokój, to bądź stale przygotowany do wojny, by w każdej nieoczekiwanej chwili skutecznie go bronić. Na szczęście starożytni ujęli to zwięźlej, co pewnie zawdzięczamy ich manii utrwalania sentencji w kamieniu; komu bowiem chciałoby się ryć dłutem długie aforyzmy.

Wróćmy do cytatu. Co prawda przesłanie brzmi, że warunkiem pokoju jest przygotowanie militarne, lecz komunikuje też w pierwszym członie, że celem jest pokój. Z góry zakłada, że o niego tu chodzi i dla niego należy się sposobić do ewentualnej walki. Mimo użycia słowa „Si” (jeśli) a w drugim cytacie „Qui desiderat” (kto chce) – to owo zdanie warunkowe jest jakby retoryczne. Czyli ma wymowę: jeśli chcesz pokoju, a zakładam, że chcesz, to dam ci radę – uzbrój się. A w drugim cytacie: kto chce pokoju, a zakładam, że każdy – niech się zbroi. Dlaczego ludzie wzniecają wojny? Bo albo chcą coś pozyskać, albo odzyskać. I są to dobra bardzo konkretne, jak terytorium, bogactwa, władza, lub piękna Helena – albo bardziej abstrakcyjne, jak honor, wolność, religia, prawda i paradoksalnie pokój. U podstaw leży więc jakieś silne pragnienie (i często przeczucie sukcesu). A co leży u podstaw pragnień? Czytaj dalej

4.25/5 (4)

Oceń, ilu myślicieli wart jest ten wpis (najedź, kliknij, zatwierdź)

Z okazji świąt: o niedoskonałej moralności

Na tym świecie nie ma nic doskonałego. Prosta konstatacja. Warto w tym kontekście zapytać, co z etyką, co z moralnością? Obie są wytworem człowieka, efektem jego pogłębionego namysłu. Skoro jednak myślenie ludzkie nie jest perfekcyjne, to i one takie być nie mogą. Uzmysłowienie sobie tego grozi brakiem ich poszanowania. Często więc zastanawiano się, co zrobić, ażeby były respektowane przez ogół, w tym przez osoby świadome ludzkiej ułomności?

Jednym ze sposobów, aby je usankcjonować, niejednokrotnie bywało zapewnianie, że ich autorem nie jest człowiek, proch marny, lecz sam Absolut. Taki proces uwierzytelnienia sprawdzał się wśród wiernych i wierzących, dla których prawdy objawione są pewnikiem. Co jednak, gdy na fundamencie moralnym pojawi się skaza, gdy ktoś bystry dostrzeże błąd, albo nielogiczność? Wówczas przychodzi konsternacja i pytanie: czy Absolut mógł stać za błędną regułą. Czytaj dalej

4.2/5 (5)

Oceń, ilu myślicieli wart jest ten wpis (najedź, kliknij, zatwierdź)

1 2