Archiwa tagu: buddyzm

Coffeelosophy XLIV – czyli tęsknota za beztęsknotą

Pandemia odsłoniła przed wieloma osobami ich tęsknoty; zarówno te głęboko ukryte, jak i te tuż pod powierzchnią skóry, inne zaś, dobrze znane uwydatniła w intensywniejszej postaci. Również członkowie Pogadalni tęsknią za sobą, za żywym kontaktem… Wiele wskazuje na to, iż wytrwałość zostanie wkrótce nagrodzona. W najbliższy pierwszy wtorek miesiąca spotkamy się w formule filozoficznej kawiarenki. O nowym miejscu wspomnę poniżej.

***

Ludzie z tęsknotami mają problem. To zdanie można rozważać na dwa sposoby: po pierwsze ludzie mają problem ze swymi tęsknotami, po drugie ludzie przez tęsknoty mają problem. Skąd się bierze tęsknota? Z braku. Z niedostępności przedmiotu swych tęsknych westchnień. Tęsknota jest pouczająca: uświadamia na czym nam zależy, ćwiczy cnotę cierpliwości (jeśli jest szansa powrotu do obiektu westchnień), każe oswajać poczucie straty (jeśli ów obiekt jest trwale poza zasięgiem). Jednym odbiera siły i radość życia, innych uzbraja w nadzieję i popycha do działania. Bywa również inspirująca, czego przykładem są liczne dzieła sztuki, jakich świat by nie oglądał, gdyby ich autorzy za czymś nie tęsknili. No, i o ileż uboższe byłoby bajanie Homera, gdyby Odys nie tęsknił za domem. Generalnie jednak, jest to uczucie przykre, destrukcyjne i budzące frustrację.

Tęsknota często kreuje mylne wyobrażenia o wytęsknionym przedmiocie, idące w stronę idealizacji i upiększania. A potem, jeśli dane będzie komuś wrócić do tego, za czym tęsknił, często spotyka go rozczarowanie, pt. „inaczej to pamiętałem”. Wszystko dlatego, że tęsknota rozgrywa się w naszej wyobraźni. Towarzyszą jej obrazy upiększonych wspomnień oraz scen przedstawiających, jak wyglądałby powrót. Jedno i drugie jest do pewnego stopnia złudzeniem, lecz nawet gdy to sobie uświadomić, w niczym nie przynosi to psychicznej ulgi. Rozwiązaniem mogłaby być postawa stoicka, czyli studzenie emocji, opanowanie uczuć. Wiadomo, nie da się ich okiełznać siłą woli, czy mocą rozumu – są niezależne od nas, ale chodzi o to, by nie zawładnęły nami i naszymi decyzjami. Zatem z jednej strony wspomnienie czegoś niedostępnego, owiane miłymi skojarzeniami, z drugiej powściągliwość i dystans wobec nieracjonalnych podszeptów naszej uczuciowej sfery. Proste… a jakże trudne zarazem.

***

Gdy się nad tym głębiej zastanowić, można dojść do wniosku, że winę za nasze cierpienia ponosi wcześniejsze przywiązanie do kogoś, lub czegoś, nie zaś tęsknota, która jest wtórna. Co z tym począć? Czytaj dalej

4/5 (4)

Oceń, ilu myślicieli wart jest ten wpis (najedź, kliknij, zatwierdź)

Coffeelosophy XXXI – czyli duchy są, Boga nie ma

Wielkimi krokami zbliża się pierwszy poniedziałek miesiąca, zatem spotkamy się w uświęconej tradycją formule filozoficznej kawiarenki i pogadamy o… duchach, bóstwach i samym Bogu.

Niedawno w Miejskiej Bibliotece Publicznej w Opolu odbyła się filozoficzna dyskusja panelowa zatytułowana: Co z tym Bogiem. Nie wdając się w szczegóły, chciałbym tylko wspomnieć, że trzech filozofów: buddysta, chrześcijanin i sceptyk przedstawili swoje poglądy, a debaty (czy dyskursu z serią trudnych pytań i wymianą argumentów) było tyle, co kot napłakał. Zasadniczo, spotkaniu przyświecała powszechna zgoda co do tego, że jakiś wymiar transcendentny istnieje i albo ma postać pustki (rozumianej przez buddyzm, jako miejsce potencjalności, z której może wyłonić się wszystko), albo postać Absolutu (różnorako rozumianego, tudzież nie rozumianego i nie do ogarnięcia wcale). Dziwił brak zdecydowanej ekspresji w poglądzie sceptycyzmu (aczkolwiek przemknęła tędy freudowska koncepcja), lecz widać zwyciężył duch przyjaznego spotkania (o ile takie duchy istnieją). Po cichu liczyłem, że przywołani będą filozofowie różnych epok i proweniencji oraz ścierać się będą wskrzeszeni tytani umysłu, toteż byłem lekko zawiedziony, gdy większość wypowiedzi stanowiły osobiste wyznania o podejściu do wiary, czy religii. Z drugiej strony, czyjeś subiektywne przeżycia i wyobrażenia, wygłoszone publicznie, zyskują pewną obiektywną wartość; w końcu poznanie bliżej drugiego człowieka i jego sposobu postrzegania świata rozwija również świadków tej ekshibicji.

Swoistą kontynuacją rozważań w bibliotece była, kilka dni później, rozmowa podczas spotkania Pogadalni. Więcej było w niej dyskusji o Bogu, a temat wydał się na tyle nośny, że proponuję poświęcić mu jeszcze chwilę. Na zachętę podzielę się kilkoma refleksjami. Żeby była jasność – wierzę w Boga. Ale mimo to pozwolę sobie na nieco prowokacyjne zagajenie tematu. Od czego zacząć? Może tak…

Politeizm dawnych cywilizacji nie przetrwał próby czasu. Dzisiejszy (np. w pewnych odłamach hinduizmu), przez wyznawców monoteizmu jak i ateuszy też bywa traktowany, jako błędna koncepcja wiary. A przecież pierwotne doświadczenie transcendencji różnych ludów, na różnych kontynentach, w różnych kulturach uznawało właśnie istnienie większej, lub mniejszej liczby istot duchowych. Czytaj dalej

4.38/5 (8)

Oceń, ilu myślicieli wart jest ten wpis (najedź, kliknij, zatwierdź)

Na święta: Ekscytująca osobliwość obojętności

Czy bez emocji bylibyśmy jak maszyny? I jeśli w jakimś sensie tak, to czy bylibyśmy dobrzy. A przynajmniej statystycznie rzecz biorąc, to stalibyśmy się przez to gorsi, czy lepsi? Przecież – co prawda kosztem pięknych i pozytywnych uczuć – pozbawilibyśmy się emocji złych, destrukcyjnych i toksycznych. Stąd obojętność wydaje się nęcąca.

Spodziewam się głosów oburzenia. Dowodów na to, że emocje były przyczynkiem rozwoju cywilizacji i kultury. Zgoda. Wiele pięknych dzieł, u podstaw których leżało głębokie, bądź silne uczucie, pewnie by nie powstało. Ale jeśli stracilibyśmy zdolność emocjonalnego odbioru, to byłoby nam obojętne, czy coś takiego istnieje. Że co? Że świat byłby uboższy? I co z tego?! Nie byłoby efektów pozytywnych uczuć, ale nie byłoby też skutków tych negatywnych.

Ogólnie panujące apatia i niewrażliwość wydają się posępną wizją. Ale to dlatego, że patrzymy nań z naszej dzisiejszej, emocjonalnej perspektywy. Gdyby zobojętnienie było stanem powszechnym, gdyby rodząc się, człowiek zastawał taki właśnie świat, to traktowałby go jako naturalny. Nie wyobrażałby sobie innego ani za innym by nie tęsknił.

Kiedy człowiek coś posiada, czymś dysponuje, to do pewnego stopnia potrafi wyobrazić sobie sytuację, w której to traci. Zamknie oczy, lub zatka uszy i wchodzi w stan osoby niewidomej bądź głuchej. Odwrotne użycie wyobraźni bywa trudne lub niemożliwe; kiedy ktoś rodzi się bez wzroku lub słuchu zna inny świat, porusza się w innej rzeczywistości i chyba nie potrafi sobie wyobrazić, jak to jest widzieć, czy słyszeć.

Gdyby wszyscy ludzie z natury rodzili się jako istoty niesłyszące i pozbawione wzroku, to z pewnością rozwój cywilizacji przebiegałby inaczej. Nie byłoby zachwytów nad pięknem krajobrazu, nie byłoby malowideł ani innych dzieł o charakterze wizualnym, nie porozumiewano by się mową, nie ostrzegano sygnałami dźwiękowymi, nie komponowano by muzyki. Nie wiedzielibyśmy o istnieniu chmur i gwiazd, nie wiedzielibyśmy, że ptaki śpiewają, a morze szumi. Nasz zasób słów i pojęć byłby dużo mniejszy, bo nie wiedząc o pewnych sprawach, nie wymyślalibyśmy dla nich nazw. Tworzylibyśmy kulturę w oparciu o smak, węch i dotyk. Czy świat byłby uboższy? Z naszego obecnego punktu widzenia tak się może zdawać, lecz dla gatunku ludzkiego bez tych dwóch zmysłów raczej nie.

Obecnie większość ludzi ma do dyspozycji pięć zmysłów. A co jeśli są możliwe jeszcze jakieś dwa, albo trzy inne? Tylko że dla nas są niedostępne. Czy wobec tego świat, w jakim żyjemy powinniśmy uważać za uboższy? Bo pozbawiony wielu spraw, tematów, dzieł i możliwości, jakie by znalazły swój przejaw, gdyby te dodatkowe zmysły były naszym udziałem. Podobnie, moim zdaniem, byłoby z emocjami. Czytaj dalej

4/5 (8)

Oceń, ilu myślicieli wart jest ten wpis (najedź, kliknij, zatwierdź)