Archiwa tagu: dziecko

Kobieto posuń się, bo stoisz na drodze postępu

Dziś przypada Światowy Dzień Feministek, zatem poniższy tekst wpisuje się poniekąd w nurt dialogu o prawach kobiet.

Czy kobiety zawsze zawadzały postępowi? Czy zawsze muszą się wlec w ogonie historii? W każdym razie tak uważał, skądinąd życzliwy kobietom, Platon. Czy jego życzliwość wobec kobiet miała źródło w tym, że nie był zainteresowany wymienianiem się z nimi płynami organicznymi? Zostawmy na razie ten problem.

W jaki sposób kobiety przeciwstawiają się postępowi zdaniem założyciela Akademii? Oto prosta ilustracja. Zdaniem Platona jednym z najważniejszych celów edukacji jest przysposobienie młodych, nawet tych jeszcze nienarodzonych obywateli do służby wojskowej. Żeby ten cel osiągnąć młody człowiek musi ćwiczyć, ćwiczyć i jeszcze raz ćwiczyć. Ćwiczenia trzeba zacząć możliwie jak najwcześniej, żeby zmaksymalizować osiągnięty efekt. Jak wcześnie? No właśnie. Platon uważał, że na siłkę uczęszczać powinny już embriony. Nie upierał się przy koncepcji implantacji do wnętrza macicy orbiterków, ławeczek i wioślarzy. Wystarczy, żeby kobieta dużo spacerowała: Czytaj dalej

TEN WPIS CZEKA NA OCENĘ. Bądź pierwszy 🙂 Poniżej znajdziesz 5 ikonek do zaznaczania

Oceń, ilu myślicieli wart jest ten wpis (najedź, kliknij, zatwierdź)

Coffeelosophy XLII – czyli dziecko dziecku dorosłym

Pierwszy poniedziałek miesiąca mieliśmy w zwyczaju spędzać na rozmowach w formule filozoficznej kawiarenki. Co prawda obostrzenia epidemiczne zelżały, ale mimo to nie spotkamy się jeszcze twarzą w twarz. Aby jednak mózgi nie rdzewiały, postanowiłem je trochę naoliwić. Nie insynuuję bynajmniej, że komuś brak oleju w głowie, a jedynie wykazuję nieco zuchwałą zapobiegliwość. I polecam domową filiżankę kawy, jako dodatek do niniejszej lektury.

Tak się złożyło, iż czeka nas Dzień Dziecka; pokusiłem się zatem napisać coś a propos. Tylko cóż ja mogę powiedzieć o dzieciach. Zwłaszcza, że nie mam własnych (aczkolwiek z innego powodu, niż np. Tales, który spytany, dlaczego się nie postarał o potomstwo, odparł że: Z miłości do dzieci). Z braku refleksji po własnych doświadczeniach, postanowiłem posiłkować się mądrością zapisaną przez poprzednie pokolenia. Pominę jednak zdobycze myśli pedagogicznej i historię wychowania, a zaprezentuję wyrwane z kontekstu cytaty – te znane ale i te znane dużo mniej. Wszystko po to, aby pokazać, jak wyglądało podejście do dzieci i wychowania w różnych epokach i na różnych kontynentach.

 

Kiełkowanie, ząbkowanie

Mamy takie polskie przysłowie: czym skorupka za młodu nasiąknie, tym na starość trąci. I prawda owa niezmiennie znajduje swoje potwierdzenie. Ciekawe, czy jej autor wpadł na nią samodzielnie, czy może sparafrazował starożytną myśl asyryjską z VIII wieku przed Chrystusem: Jeśli kiełek nie jest zdrowy, nie będzie łodygi ani nasienia. Zakładam, iż stać było naszego słowiańskiego przodka na samodzielność – choć założenie swoje opieram nie tyle na wierze w zdolność obserwacji i twórczego jej opisu, ile na powątpiewaniu w dostęp do mądrości starożytnej Asyrii.

Tak, czy inaczej, Czego Jaś się nie nauczy, tego Jan nie będzie umiał – z tym, że za uczenie się Jasia odpowiadają też dorośli. Afrykański lud posługujący się językiem Twi mawia: Dziecko przykuca obok starszych. Przykuca, obserwuje i naśladuje. Jak zauważył Johann Wolfgang von Goethe: Mielibyśmy doskonale wychowane dzieci, gdyby ich rodzice byli dobrze wychowani. I jest sporo racji w opinii, że nie tyle przez dorosłych są wychowywani, ile na przykładzie dorosłych wychowują się dzieci. Jakie matki, takie dziatki. Obrazowo nakreślił to Peter Ustinov stwierdzając, że: Rodzice są kośćmi, na których dzieci ostrzą sobie zęby. A może jednak miał coś innego na myśli. Czytaj dalej

4.4/5 (5)

Oceń, ilu myślicieli wart jest ten wpis (najedź, kliknij, zatwierdź)

Księża pedofile jako bogowie składani w ofierze. Druga medytacja nad Jungowskim seminarium “Zaratustra Nietzschego”

Motto: 
Pewność, że trzyma wreszcie w ręku Jana Valjean, wydoby­ła na jego twarz wszystko, co miał w duszy. Poruszone głębie wypłynęły na powierzchnię. […] Radość Javerta biła z jego władczej postawy. Na niskim czole malowała się brzydota takiego triumfu. Była w tym cała skala ohydy, jaką ma do dyspozycji twarz zadowolona.

Victor Hugo, Nędznicy

Pedofilia jest zbrodnią odrażającą, niewybaczalną i nieprzedawniającą się. Po takim wstępie czytelnik może spodziewać się już tylko jednego: niepokojącego “ale…”

Co stoi za dzisiejszym naszym, waszym i moim, świętym oburzeniem? Czym w ogóle jest owo “święte oburzenie”? Jakie są jego źródła?

Żeby to zrozumieć, trzeba zastanowić się nad sposobem, w jaki nasz umysł radzi sobie z winą. Już Epiktet wiedział, że nikt nie chce być zły. Ludzie robią różne rzeczy, ale żadnej z tych rzeczy nie byliby gotowi uznać za zło, a w szczególności za zło w czystej postaci. Bywają zła konieczne, na które człowiek rozsądny musi przystać. Bywają nawet takie, których sam musi dokonać, bo ratują one wspólnotę, do której należy. Wszystkie te postępki łamiące odwieczne przykazania moralne, takie jak nie zabijaj, albo nie kradnij, są jednak przy pewnym rozumieniu dobre. Uświęcają je dobre intencje, którymi nieodpowiedzialni moraliści chcieliby wybrukować piekło. Pedofilia jest inna. To grzech, który nie może być niczym usprawiedliwiony. Ani winami ofiar, ani żadnym wyższym dobrem. Majciarz krzywdzi niewinne ofiary dla własnej przyjemności. Zgroza jest tutaj zrozumiała. No i gdzie ja tutaj wcisnę to moje “ale”? Czytaj dalej

3.2/5 (5)

Oceń, ilu myślicieli wart jest ten wpis (najedź, kliknij, zatwierdź)

Czy mężczyzna powinien uskarżać się na ciężki kobiecy los?

Ostatnio mam okazję się przekonać, jak to jest być kobietą. Spokojnie, spokojnie! Żadne narzędzia chirurgiczne nie poszły w ruch i mam nadal do dyspozycji taką samą, nieparzystą liczbę kończyn. Sprawdzam po prostu jak to jest zostawać w domu z dzieckiem. Oto wstępne wnioski.

Na nic usprawiedliwienia w postaci braku instynktów macierzyńskich. Żarty w kąt! Bycie babą to cholernie ciężka robota! Dziecko nie jest czymś, czego się po prostu pilnuje. Pilnować to można auta na parkingu, albo kluczy w torebce (ale zbabiałem, skoro takie przykłady przychodzą mi do głowy. A propos używam torby na ramię po żonie, ale nie zapina się jej na lewą stronę, więc fakt ten nie razi zanadto. Taki to bezmiar upadku). Wracam do rzeczy. Dziecka się nie pilnuje. To jest wojna! Wojna hybrydowa, przeplatana okresami zawieszenia broni, ale w każdym razie wojna. Zasady są proste: daj palec, a zażąda reszty twojego ciała, ustąp pola raz, a już nigdy w tym miejscu się nie okopiesz. Do tej wojny trzeba mieć końskie zdrowie i żelazne nerwy. W tej wojnie jedno jest tylko jasne: rodzic nie ma w niej szans. Obowiązek prowadzenia tej wojny spoczywał przy tym do niedawna niemal wyłącznie na kobietach, co każe mi się zastanowić nad odwiecznym zagadnieniem: Kto ma lepiej, chłop czy baba?

Świadomość twardości kobiecego losu przebijała się tu i ówdzie w tradycji filozoficznej przed XX wiekiem, ale nieśmiało. Wszystko chyba przez to, że kultura Grecji VI, V i IV wieku, czyli ta, która wydała z siebie filozofię, była kulturą wrogą rodzajowi niewieściemu.  Czytaj dalej

4.78/5 (9)

Oceń, ilu myślicieli wart jest ten wpis (najedź, kliknij, zatwierdź)

Coffeelosophy X – czyli zbyteczność autorytetu

Zgodnie z naszą tradycją, w pierwszy poniedziałek miesiąca sympatycy Pogadalni spotykają się poza Instytutem Filozofii. Tak też będzie w najbliższy poniedziałek, ażeby znów realizować formułę filozoficznej kawiarenki.

autorytetPorozmawiamy o tym, czy dziś potrzebne są jeszcze autorytety. Jeśli tak, to komu i jakie. Od wielu lat słyszę o upadku autorytetów, kryzysie autorytetów, braku autorytetów… Skoro mimo to świat się nie zawalił, a nawet nieźle sobie radzi, to widocznie silne, wyraziste wzorce wcale nie są konieczne. Czy jednak faktycznie obywamy się bez nich? Może nie jesteśmy w stanie uniknąć ich wpływu. Nawet pomimo deklarowanej negacji i tak chłoniemy pewne wzorce z otoczenia, zupełnie bezwiednie. Przez samą sympatię dla jakiegoś idola, albo charyzmatycznego nauczyciela, przez szacunek dla rodzica, lub uznanie dla sportowca, przez fascynację dziełami jakiegoś artysty, bądź upodobanie do wolontariatu. Kiedy tylko z kimś się identyfikujemy, to tak, jakbyśmy przyznali, że jest dla nas zacnym przykładem. W związku z tym, można uznać, iż nie musi to być jedna, konkretna osoba, lecz można naśladować różne; kogoś innego cenić, gdy mówimy o pracy, na kim innym się opierać, gdy zakładamy strój sportowy, a jeszcze inną osobę obrać za przewodnika duchowego?

Ponoć młodzież nie uznaje autorytetów; pytanie, czy żadnych, czy naszych. A jeżeli żadnych, to na stałe, czy póki co, dlatego, że jeszcze sobie nie wybrała. A jeśli jest pusta, ale otwarta, to czy sama odczuwa potrzebę znalezienia wzoru, czy może należy wmusić w nią idoli zgodnych z jakimś sprawdzonym modelem? A jeśli jest pusta, ale zamknięta, to może świetnie obywa bez takowego. A co z dorosłymi? Czy dorosłym, dawno już ukształtowanym ludziom, wypada szukać nowych mistrzów, czy chwalebniej będzie pozostać wiernie przy starych? Czy jeśli ktoś nie formował się w oparciu o konkretny autorytet to jest uboższy? Czy próba życia bez wzoru do naśladowania skazuje to życie na miałkość, niską wartość, tudzież porażkę? Wydaje się, że nie. Gdy jednak przyjąć, że żywot pozbawiony mistrza może być wartościowy, to po co autorytety. Może ludziom wystarczy sam przekonujący system wartości, bez wskazywania przykładu człowieka, który konsekwentnie kierował się nim w życiu?

Pozytywka kadrZapraszamy zatem 5 grudnia o godzinie 18:00 do kawiarni Pozytywka, przy ul. Czaplaka 2. Tematem będzie: zbyteczność autorytetu.

Przyjdź porozmawiać, posłuchać, pomyśleć i rozważyć w wigilię mikołajek, czy wcielanie się w postać biskupa z Miry, to uznanie go za autorytet.

W pozostałe poniedziałki zapraszamy na spotkania w murach uniwersyteckich.

3.33/5 (6)

Oceń, ilu myślicieli wart jest ten wpis (najedź, kliknij, zatwierdź)

Paradoks samodzielności

Przyjęło się traktować samodzielność, jako zaletę. Jest wpajana dzieciom, wymagana od dorosłych. Ale paradoksalnie kryje w sobie negatywną cechę. Podobnież jej siostra – samowystarczalność, która jeszcze wyraźniej podkreśla ową złą właściwość. Otóż samodzielność, zwłaszcza realizująca się w pełni, jest aspołeczna. Ktoś samodzielny, a już szczególnie ktoś samowystarczalny nie potrzebuje innych. Z tego wynika, że całkowita samodzielność to swoista samotność.

Jaki z tego wniosek? Kiedy uczy się kogoś samodzielności, należy równocześnie mieć nadzieję, że nie okaże się genialnie pojętnym uczniem. Lepiej być trochę niezaradnym. Nieprawdaż?

Kłaniam, Martinus 3.33/5 (3)

Oceń, ilu myślicieli wart jest ten wpis (najedź, kliknij, zatwierdź)