Odpowiedź na apel

Znów się wzruszyłem. Ach ten Martinus! Logiczna spójność, klarowność wywodu i sceptyczny dystans wobec pozornych oczywistości to tylko niektóre wśród rozbrajająch zalet wpisów Martinusa. A przecież on jako jedyny wśród redagujących stronę Pogadalni nie jest zawodowym filozofem! Z logicznego punktu widzenia redukcyjne wnioskowanie „filozofa, a przy tym zapalonego sportowca” o przyczynie na podstawie skutku jest prawie tak naiwne jak uczonego z głupiego dowcipu, który po wyrwaniu szóstej nogi pszczole stwierdza, że straciła słuch, bo nie reaguje na polecenia… Jednak będę bronił sportowca filozofa, bo chciał wypowiedzieć ważną myśl na temat ludzkiej natury.

    Spokój jaki daje odpowiednia motywacja w czasie gry nie jest oczywiście jedynym warunkiem wygrywania, jednak jest to ten właśnie składnik gry, który jak żaden inny, zasługuje na poetycki rozmach przy próbach jego opisu. Przyzwyczailiśmy się traktować sport jako dziedzinę sprawności fizycznej i zalety ciała rzucają nam się najbardziej w oczy, gdy oglądamy zmagania współczesnych gladiatorów. Jednak to siła mentalna decyduje o prawdziwym mistrzostwie. Ile to już razy obserwowaliśmy polskich piłkarzy sparaliżowanych wizją porażki ze słabszym przeciwnikiem, gdy poważne grona eksperckie zgodnie orzekły, że zwycięstwo jest ich „obowiązkiem”. Silne pragnienie zwycięstwa i „dawanie z siebie wszystkiego” nie są warunkami wystarczającymi dobrej gry. Wręcz przeciwnie, pełną koncentrację, wewnętrzny spokój i elastyczność niezbędne do wykorzystania pełni naszego twórczego potencjału uzyskujemy na ogół wtedy, gdy świetnie się bawimy, kiedy czujemy, że to, co robimy jest niezakłóconym, radosnym doświadczaniem chwili obecnej. O perfidnych sposobach na jakie nasze zawsze pragnące wygrywać ego przeszkadza nam osiągnąć ten stan (nie tylko w sporcie) warto napisać osobny tekst…

    Nie zgadzam się na demitologizowanie najważniejszej zasady mojej filozofii, jaką jest zachowanie zdrowego dystansu do siebie, do swoich rzekomych wielkich sukcesów i dramatycznych porażek. Potrzebny jest nam dobry mit, który pomoże nam pamiętać na co dzień, że wszystko co nam się przydarza przychodzi spoza nas, że zamiast zaspokajać ambicje zawsze pragnącego wygrywać ego warto zwyczajnie cieszyć się tym, co do nas przychodzi i być wdzięcznym! Stworzenie takiego mitu to zadanie godne miłujących mądrość!

Jeden komentarz do “Odpowiedź na apel

  1. Martinus

    Znowu bardzo poetyzujące zakończenie i poetycko zawikłane (czemuż poezja jest językiem wybranych). Przyznam, że się trochę pogubiłem, czytając końcowy akapit. Ale po kolei.
    Apelowałem o demitologizację codzienności, czyli aby do wartości samego osiągnięcia nie dodawać jeszcze kolejnej wartości, wynikającej z rzekomo niezwykłych okoliczności jemu towarzyszących. Jeśli ktoś zrobił coś lepiej niż inni, to często dlatego, że po prostu w tym przypadku był lepszy. Po co dobudowywać do tego legendę, doszukiwać się demona lub anioła, albo oprawiać to w ramki poetyckich zwrotów. Jestem pewien, że nie bez powodu naszą codzienność określa się „prozą życia”. Na co dzień posługujemy się językiem prozy, z rzadka używając ozdobników – i to wystarcza, a powiem nawet, że tak jest najlepiej, jeśli zależy nam na dobrym zrozumieniu się nawzajem. Owszem, samo nazwanie codzienności „prozą życia” posiada w sobie pierwiastek języka poezji. Jednak wydaje się to o tyle uzasadnione, że snując rozważania o codzienności (tak pokrewne filozofowaniu) stawiamy się trochę poza nią, albo stajemy na chwilę obok – bardziej w roli obserwatora niż uczestnika. Zatem rozmyślania o codzienności mają coś wspólnego z tym, czym zajmują się pisarze. Przy czym, według mnie filozof powinien jednak przypominać prozaika, zaś mitologizacji niech podejmują się poeci. Prozaicy opisują zdarzenia zwykłym językiem, możliwie najbardziej zrozumiałym, czasem w uzasadnionych sytuacjach sięgają po tzw. prozę poetycką. Poeci nie stosują się do żadnych ograniczeń – przez co grono ich odbiorców jest ograniczone. Aczkolwiek zastanawiające, czy możliwa jest czysto poetycka forma wiersza, nadal dająca się „jakoś” zrozumieć (myślę, że poeci muszą używać do konstrukcji zdań, formułowania myśli również elementów zwykłego języka). Tak, czy inaczej, mój apel dotyczył tego, by (zwłaszcza w filozofii) zbytecznie nie koloryzować codzienności. Na to jest miejsce raczej w wierszach i wyszukanej prozie. I słowo klucz to „zbyteczne” – a więc niepotrzebne mitologizowanie. Bowiem nie odmawiam filozofom prawa do używania metafor, czy paralel.
    Wracając do wspomnianego, niezrozumiałego akapitu; autor stwierdza, że najważniejszą zasadą jego filozofii jest zachowanie zdrowego dystansu do siebie. I podkreśla, że nie zgadza się na demitologizowanie tegoż. Czy zatem zachowanie zdrowego dystansu należy uznać za mitologizowanie?
    Dalej; zwrócenie uwagi na „zachowanie zdrowego dystansu do siebie, do swoich rzekomych wielkich sukcesów i dramatycznych porażek” kłóci mi się z tonem wcześniejszych wypowiedzi, z których przebija spore zaangażowanie, pasja, rozsmakowanie i afirmacja, a nie zdystansowanie. Chyba, że mówiąc „dystans” ma się na myśli bardzo malutką odległość.
    W końcu fragment, który najmniej pojmuję. Dlaczego potrzebny nam dobry mit, aby pamiętać, że wszystko, co nas spotyka przychodzi spoza nas? Nie potrafię znaleźć związku mitologizacji z pamiętaniem o tym, że wszystko pochodzi z zewnątrz. Jak dobry mit pomoże pamiętać akurat o tym? Ni cholery nie umiem tego powiązać.
    Ostatnie zdanie jest szczególnie frapujące; dlaczego stworzenie mitu (jakiegokolwiek) jest zadaniem godnym filozofów („miłujących mądrość”). Czyż filozof nie powinien poszukiwać prawdy a mity obalać?

    Odpowiedz

Napisz komentarz. Poczekaj na zatwierdzenie

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.