Fajnie czasem pogdybać. Snuć historię alternatywną. Wyobrazić sobie, jak mogłaby wyglądać rzeczywistość, gdyby jakiś fakt nie zaistniał lub zdarzył się w innym czasie, bądź miejscu. Co by było, gdyby dwa tysiąclecia temu Chrystus nie przyszedł na świat, nie nauczał, nie został ukrzyżowany i (co dla wielu najważniejsze) nie zmartwychwstał? A do tego, co gdyby urodził się w naszych czasach…
Najważniejszym skutkiem pierwszej alternatywy byłoby to, że nie narodziłoby się chrześcijaństwo, a co za tym idzie, nie doszłoby do szeregu wydarzeń, za które ono (jako takie, a nie inne) odpowiada. Można przy okazji rozważyć, jaką religię byśmy wyznawali. Historia dowiodła, że konfrontacja politeizmu z monoteizmem zwykle wypada na korzyść tego drugiego. Monoteizm po prostu lepiej broni się logicznie. Jako że judaizm jest raczej hermetyczny i mało ekspansywny, to prawdopodobnie religią dominującą w Europie i dzisiejszym świecie Zachodu byłby islam. Owszem, nie pojawienie się chrześcijaństwa mogłoby wywołać taki bieg historii, że i islam by nie powstał, ale załóżmy, że mu się udało. Muzułmańskie byłyby więc także obie Ameryki, Afryka, spora część Azji, no i Australia. Aczkolwiek islam wyglądałby na pewno nieco inaczej.
Mahomet oprócz odniesień do judaizmu, odnosił się też przecież do chrześcijaństwa a Jezusa traktował jako jednego z proroków. Poza tym na obecny wygląd islamu miała wpływ między innymi historia jego starć z chrześcijaństwem. Tak, czy inaczej sądzę, że bylibyśmy muzułmanami. Znając jednak tendencje ludzkie, pewnie islam miałby więcej niż trzy odłamy. Przypuszczam, że ten europejski byłby obecnie najmniej ortodoksyjny, zmagając się z podobną laicyzacją, jak dzisiejsze chrześcijaństwo. Kultura i sztuka wyglądałyby inaczej, malarstwo, literatura, architektura, dorobek filozoficzny, medyczny, czy techniczny, inne byłyby normy prawne i moralne, inna moda, obyczaje… Na przeważającej części globu byłyby meczety, a gdzieniegdzie żydowskie synagogi. Tylko daleki Wschód, o ile obroniłby się przed islamskim imperium, miałby buddyzm i hinduizm – niczym egzotyczne ciekawostki religijne: jedna bez boga a druga z mnóstwem bóstw.
Co do drugiego pytania – czy gdyby Jezus pojawił się dzisiaj, miałby szanse dokonać tego samego, co dwa tysiące lat temu. Trudność gdybania jest inna. Kiedy myślimy, jak zareagowalibyśmy w obecnych czasach na przyjście Chrystusa, na jego nauki, ofiarę i zmartwychwstanie, to zwykle wyobrażamy go sobie, patrząc z aktualnej perspektywy. A więc pojawia się człowiek nawołujący do miłości bliźniego, ubóstwa, pobożności. Obiecujący w zamian życie wieczne w domu Ojca. Czyniący cuda i pragnący poprzez własną śmierć odkupić dotychczasowe winy ludzi. Zastanawiamy się wtedy, czy uwierzylibyśmy takiej osobie, czy w ogóle potraktowalibyśmy ją poważnie. Kłopot w tym, że patrzymy z punktu widzenia człowieka o dzisiejszej mentalności, dzisiejszym sceptycyzmie, nieufności, aktualnej wiedzy o niewyjaśnionych ozdrowieniach, o przypadkach uznania za zmarłego kogoś, kto wraca do przytomności w kostnicy, o wytłumaczonych naukowo biblijnych cudach… itd. A co najważniejsze, patrzymy z pozycji człowieka obecnej cywilizacji – a ta jest przecież zbudowana na chrześcijaństwie. Tymczasem, jak wspomniałem wcześniej, bylibyśmy najprawdopodobniej muzułmanami (ewentualnie Żydami). Należałoby zatem zastanawiać się, jak zostałby dziś przyjęty Żyd Jezus, nauczający wśród swych rodaków i zostawiający uczniom swój testament. I jak realizowałby się nakaz głoszenia ewangelii na świecie zdominowanym przez muzułmanów? Mam dziwne wrażenie, że pomyślność boskiego planu stanęłaby pod równie wielkim znakiem zapytania.
Po co te wszystkie supozycje i dywagacje? Aby uświadomić sobie, że jeśli ktoś chce być wdzięczny Bogu za to, że zesłał na ziemię swego Syna, to powinien też się cieszyć z tego, iż nie zwlekał z tym o sześć wieków, do momentu kiedy pojawił się Mahomet – a tym bardziej do dziś. Alleluja! To prawda, że gdybanie nic nie daje – w sensie, że niczego nie zmienia w otaczającej nas rzeczywistości. Ale miewa pewną zaletę. Próba wyobrażenia sobie, jak wyglądałby świat, gdyby do pewnych faktów historycznych nie doszło – pozwala dostrzec ich wartość, znaczenie i rangę.
Kłaniam, Martinus
A co by się stało gdyby Klejtos Czarny nie odciął ręki wojownikowi, który mierzył dzidą w plecy Aleksandra Wielkiego w bitwie pod Granikiem? Myślę, że konsekwencje byłyby dużo poważniejsze, niż w przypadku gdyby Jezus nie tylko nie zmartwychwstał, ale i nie istniał. Albo lepiej: Co by było gdyby Konstantyn Wielki nie zwyciężył w bitwie na moście Mulwijskim? Czy chrześcijaństwo nie stało by się jednym z zabytków religijnych takich jak np. mitraizm? Nierzeczywiste okresy warunkowe są zawsze prawdziwe i na tym polega problem.
Nie wiem, czy faktycznie nierzeczywiste okresy warunkowe są prawdziwe zawsze. Za to w tego typu rozważaniach ważne jest prawdopodobieństwo. A w tym przypadku mamy do czynienia z długim przedziałem czasu i wieloma zmiennymi, mogącymi wpłynąć na finał. Zupełnie pewnym można być tylko tego, że gdyby nie było Jezusa (z taką biografią, jaką znamy), to nie powstałoby chrześcijaństwo. Reszta jest domniemaniem. Zatem moja wizja dzisiejszego świata bez wcześniejszego chrześcijaństwa jest w zasadzie jedną z wielu możliwości. Moim zdaniem najbardziej prawdopodobną – przy założeniu, że islam by się pojawił. Zaś gdyby nie narodził się Mahomet i nie powołał do istnienia islamu, to Arabowie dalej wyznawaliby swój politeizm (choć nie ma pewności, że aż do dzisiaj).
A jak wyglądałby obecny świat, zwłaszcza pod względem religijnym? Trudno zgadnąć. Może istniałby przebogaty pluralizm religijny. Bo przecież germańscy barbarzyńcy, najechawszy takie niechrześcijańskie cesarstwo rzymskie, raczej nie narzuciliby w imperium swoich bogów: Thora, Odyna, Freję itd. Nie wykazywali takich ambicji, a obce wyznania były im dość obojętne. Późniejsi Hunowie chyba też nie. Tym bardziej Słowianie z Perunem, czy Światowidem… Zawsze pozostawał jeszcze judaizm, który potrafił przetrwać najcięższe próby. No i kult Mitry, który istniał już około dwa tysiąclecia przed Chrystusem a stał się popularny w cesarstwie akurat w czasach działalności Jezusa. Nie można też wykluczyć pojawienia się jakiejś zupełnie nowej, silnej religii, która zdominowałaby świat.
Co się tyczy ewentualnej przegranej Konstantyna Wielkiego, to nie sądzę, by mogła ona doprowadzić do marginalizacji chrześcijaństwa. Skoro przetrwało ono okres prześladowań i poprzez swój ekspansywny, misyjny charakter zdobywało kolejne rzesze wyznawców, to taka porażka cesarza nie osłabiłaby tej religii. Owszem, Konstantyn wydatnie przyczynił się do rozwoju chrześcijaństwa, czyniąc zeń główną religię w państwie, lecz sądzę, że w ten sposób jedynie przyśpieszył proces, który i tak by nastąpił.
Dzięki za myśl ciepłą, choć bynajmniej nie dogmatyczną o chrześcijaństwie, na te Święta. Nie ma ono dziś dobrej prasy. Jednak wśród tych, którzy oskarżają chrześcijan o nietolerancję i dogmatyzm mało kto wolałby widzieć w Europie meczety zamiast katedr.
Nie zgadzam się, że monoteizm przez swoją większą spójność ma przewagę nad politeizmem. Politeizm późnego antyku w swej neoplatońskiej wersji (np. Proklos) jest w istocie teologią Jedni. Zawsze przecież można uznać bogów, jako siły duchowe, zakorzenione w większej od nich Jedności.
Czym byłaby Europa bez chrześcijaństwa? To jak pytać czym byliby Arabowie bez Islamu… Lubię takie pytania zmuszające do myślenia o fundamentach. Jest np. możliwe (tak twierdzi S. Jaki w książce Zbawca nauki), że gdyby nie chrześcijaństwo, spuścizna Greków nie wystarczyłaby do powstania nauki. Nauka nowożytna opiera się na idei przyczynowości sprawczej, która wymaga linearnego pojmowania czasu. Grecy z ich kolistym pojmowaniem czasu myśleli zbyt celowościowo. Poza tym dowartościowanie cielesności związane z faktem Wcielenia a szczególnie Zmartwychwstania skłania do przyglądania się strukturze materii jako takiej.