Wczoraj w Pogadalni Janusz rozpoczął od wspomnień o szalonym koledze. Zauważył że, pamiętamy najlepiej właśnie tych gwałtowników, nie miłych i spokojnych, co to gałązki nie złamią nadłamanej…
Ja na to, że pamiętamy te chwile, w których nasza świadomość nie była uśpiona, w których albo coś w naszym wnętrzu albo coś poza nami rozbudziło nas, wybiło z monotonii i ożywiło naszą percepcję. Martinus podał przykład osób z „fotograficzną” pamięcią. Zauważył, że w starożytności odtwarzanie słowo w słowo zapamiętanej przemowy było czymś naturalnym. Zauważyliśmy, że człowiek współczesny posiada tyle pomocników pamięci i takie małe zainteresowanie napływającymi do niego informacjami, że w zasadzie coraz słabiej zapamiętuje. I tu zaproponowałem przyjrzenie się Parmenidesowi, a w szczególności jego słynnej frazie:
„tym samym jest myśleć i być” (to gar auto noein estin, te kai einai).
Myślimy często, że postęp w filozofii jest podobny do postępu w nauce. Kolejne teorie coraz doskonalej opisują rzeczywistość. Heraklit i Parmenides to wedle tego sposobu myślenia tacy zwolennicy teorii flogistonu, a Kartezjusz i Kant, nie mówiąc o Wittgensteinie, już wiedzą, że spalanie to żadna tam ucieczka flogistonu, lecz gwałtowny proces utleniania i na tej bazie budują swe nowoczesne teorie. Nie do końca. Postęp w filozofii dotyczy być może sposobów wyrazu, form argumentacji ale to, co filozofię odróżnia od nauki i wg mnie stanowi jej istotę tj. osobiste rozumienie świata, związek tego co mówi z życiem samego filozofa jest u starożytnych na takim poziomie, że możemy śmiało mówić o degeneracji filozofii w dziejach, a nie jej postępie.
Wedle powszechnej opinii Parmenides uważał byt za nieruchome Jedno. A to dlatego, że myślą go ogarniając, nie możemy przyjąć, że w bycie jakiś niebyt się czai. A to z kolei dlatego, że niebyt definiujemy jako to, czego nie ma. A zatem kiedy myślimy o bycie, musimy myśleć o nim jako Jednym, Nieruchomym i Niepodzielnym, bo zaprzeczenie w bycie którejkolwiek z tych cech wymagałoby przypisania istnienia jakiejś formie niebytu (np. w postaci niebytu, który rozdziela byty) Widziany i dotykany przez nas byt nie może być zatem Bytem prawdziwym. Kiedy zmysłowo rzeczy oglądamy widzimy ruch i zmianę, ale ten spostrzegany ruch nie może być prawdziwy, nie da się bowiem pomyśleć Bytu jako ruchomego, podzielnego i mnogiego. Bo nie da się pomyśleć niebytu. Mamy zatem dwie ścieżki: ujmowanie bytu myślą i to jest droga prawdy i ujmowanie zmysłowe i to jest ścieżka złudnych mniemań.
Tak z grubsza wygląda podręcznikowe streszczenie poglądów Parmenidesa w większości (chyba we wszystkich jakie znam) współcześnie pisanych podręczników historii filozofii. Ale jest pewien szkopuł, bowiem znawcy starożytni historii filozofii, którzy nie dość, że Greka była ich ojczystym językiem, wychowali się w greckiej kulturze i mieli dostęp nie tak jak my do fragmentów jedynie ale całości niemal greckiego piśmiennictwa, twierdzą coś zupełnie innego. Teofrast pisze np. że wedle Parmenidesa spostrzeganie zmysłowe i myślenie to jedno. Nie da się tego pogodzić z naszymi podręcznikami. Komu zatem wierzyć? Ja w tej kwestii wierzę Teofrastowi, mimo karcącego spojrzenia współczesnych naukowych AUTORYTETÓW.
Gdybyśmy tylko pamiętali, że modelem greckiego filozofa, archetypem doskonale sportretowanym przez Platona jest Sokrates który jako dwudziestolatek prawdopodobnie spotykał dojrzałego wówczas Parmenidesa…Gdybyśmy pamiętali, że nie o wysubtelnianie logiki chodzi w filozofii ale o przemianę wewnętrzną, o uzdrowienie duszy…Gdybyśmy zajrzeli na chwilę tam gdzie proponował nam zaglądać Sokrates …
Słowa Parmenidesa stałaby się dla nas jasne jak Słońce i widzielibyśmy wyraźnie dlaczego, kiedy „prowadzi nas bogini Dike” i „unikamy ścieżki dwugłowców” myśl i doświadczenie zmysłowe stają się jednym. „Tym samym bowiem jest być i myśleć”, kiedy naszą prawą dłoń bierze bogini i zaprasza nas byśmy poznali „prawdy pięknie zaokrąglonej niewzruszone serce”.
Biedni jesteśmy, my ludzie współcześni, że ten rodzaj poezji nie jest dla nas czytelny od razu. Nie chce nam się dzisiaj wierzyć, że myśl człowieka prawego, może być zwyczajnie tak zgodna z melodią Bytu, z jego Logosem, że być i myśleć jest jednym, że w doświadczeniu człowieka w pełni uobecnionego spostrzeżenia zmysłowe i myśli nie różnią się od siebie. Co więcej, że nie dzieje się tak tylko w chwili mistycznego uniesienia… Przeszliśmy wszyscy do drugiej części poematu Parmenidesa, staliśmy się mądrzy, naładowani naukowymi modelami, dobrze nam w świecie dwugłowców. Czy tęsknimy jeszcze za „pięknie zaokrągloną prawdą”? Za myśleniem, które jest jednym z byciem?
Gdy czytam o degeneracji filozofii, miast jej postępu w dziejach, dwa smutki mnie ogarniają. Jeden, że nie udaje się utrzymać odpowiedniego poziomu zaangażowania w filozofowanie – tak charakterystycznego dla starożytnych mędrców, którzy żyli myśleniem, żyli miłością do mądrości. Drugi, że być może wszystko, co najistotniejsze już zostało pomyślane, przemyślane i trudno wymyślić coś nowego. Teraz więc możemy co najwyżej przeżuwać te stare koncepcje, niczym kawałek suszonego mięsa, zgadując jedynie, jaki mogło mieć smak, kiedy było soczyste.
Co się tyczy Teofrasta; to, że był bliżej nauk Parmenidesa, nie musi oznaczać, iż je dobrze zrozumiał. Nie on jeden w tamtych czasach błądził. Postrzeganie zmysłowe i myślenie nie mogą stanowić jedno, gdyż funkcjonują niezależnie. Można mieć niesprawne zmysły, a nadal sprawnie myśleć. Można też mieć sprawny każdy z pięciu zmysłów a z myśleniem kłopoty. Sygnały biegnące od zmysłów mogą wpływać na jakość myślenia, wzbogacać je, zakłócać, uzupełniać, lub zniekształcać. Z kolei odpowiednio wyćwiczone myślenie może wpływać na odbiór zmysłowy, tak, że człowiek nie odczuwa zimna, bólu, głodu, zmęczenia, że potrafi zignorować informacje o nieprzyjemnym smaku, przeszkadzającym hałasie itp.
O tym zaś, że być i myśleć to jedno, można by wiele, ale nie chcę wydłużać tego komentarza. Sama pewność bycia, nie musi pokrywać się z myśleniem, zwłaszcza tym autorefleksyjnym. Co do mnie, to dzięki temu, że pomyślę o swoim istnieniu, zyskuję pewność, że jestem. Pewność moją własną, wewnętrzną, być może nieuzasadnioną, bo przecież mogę się mylić. Parmenides, podobnie jak wspomniany Heraklit, odnosili „bycie” do wszechobecnego Logosu. Wszyscy mają w nim udział. Wydaje mi się, że dla Parmenidesa wszechogarniający Logos był jak powietrze, zaś dla Heraklita, który podkreślał, że wszystko płynie, porusza się i zmienia – Logos bardziej przypominał wiatr.
W takim zamyśleniu się nad sobą, nad swym byciem, jest jakaś stagnacja. Zatrzymuję się by skupić myśl na sobie tu i teraz. Nawet jeśli wszystko nadal jest w procesie przemiany, w ciągłym ruchu, to pomyślenie o „teraz” jest punktowe, bo „teraz” to nieskończenie krótki przedział czasu. Pomyślenie o byciu, o tym że się teraz jest, przypomina jeden z punktów, z jakich składa się linia. Nie można głęboko pomyśleć „jestem” i z rozpędu rozciągnąć tego na dłuższy czas. Jeśli mam mieć absolutną pewność, że istnieję, to myśl, która może to potwierdzić, musi się powtarzać punkt po punkcie, tak jak następują po sobie kolejne, mikroskopijne „teraz„. I owszem, przez cały czas wszystko płynie, ale nie prowadzi to do sprzeczności. Po prostu każdy taki kolejny punkt zatrzymania się, by pomyśleć „jestem„, stanowi kolejne inne już „teraz„, to przystanek w innej już, zmienionej (i zmieniającej się) rzeczywistości. Ponieważ i ja się zmieniam, to każdy taki przystanek dotyczy innego mnie, jeszcze nie potwierdzonego, wymagającego osobnego, punktowego pomyślenia. Tak przynajmniej ja to pojmuję.