Tym razem dyskusja dryfowała mocno w kierunku duchowej nędzy współczesnego kapitalizmu. Niewolnictwo pracy wg mnie to kwestia nastawienia wewnętrznego bardziej niż układów społecznych, w których jeden człowiek niewoli drugiego. Jesteśmy niewolnikami pracy, kiedy pracujemy bez radości…
Swego czasu, we wpisie pt. „Tekst pierwszej pomocy nr 1” ktoś zamieścił cytat z Marka Aureliusza właśnie na temat pracy. Żeby nie przeszukiwać zawartości strony przytaczam:
Rankiem, gdy się niechętnie budzisz, pomyśl sobie: budzę się do trudu człowieka. Czyż więc czuć się mam niezadowolonym, że idę do pracy, dla której się zrodziłem i zesłany zostałem na świat? Czy na tom stworzony, bym się wygrzewał, wylegując w łóżku? Ale to przyjemniejsze. Czyż zrodziłeś się dla przyjemności? Czyż nie do trudu, nie do pracy? Czyż nie widzisz, jak roślinki, wróbelki, mrówki, pająki, pszczoły czynią, co do nich należy, a stosownie do sił swoich przyczyniają się do harmonii świata? A ty nie chcesz czynić tego, co jest człowieczym? Nie śpieszysz do obowiązków nałożonych twą naturą? — Ależ trzeba wypocząć. — Nie przeczę! Zaiste i w tym dała miarę natura. A dała i miarę jedzenia, i picia. A przecież ty idziesz poza granicę, poza potrzebę. Tylko nie w pracy, owszem, tu zostajesz „w granicy możności”. Albowiem sam siebie nie miłujesz, w przeciwnym razie bowiem kochałbyś i swą naturę, i jej wolę. Inni, którzy swe zajęcia miłują, w trudach około nich się niszczą, zapominając o kąpieli i jedzeniu. Ty zaś naturę swą mniej cenisz niż snycerz snycerstwo albo tancerz sztukę taneczną, albo skąpiec pieniądz, albo człowiek ambitny sławę. Oni też, coś umiłowawszy, nie przenoszą jadła ani spoczynku nad zwiększenie tego, ku czemu ich żądza ciągnie, Tobie zaś czynności dla dobra publicznego wydają się mniej cenne i godne mniejszego wytężenia?
I do tego miłowania swych zajęć chciałem się najpierw odnieść. Tak się złożyło, że przed paru dniami usłyszałem, bodaj w radio, cytowaną chińską sentencję; brzmiała mniej więcej tak: wybierz sobie pracę, którą kochasz, a do końca życia nie będziesz pracował. Miłość do tego, co się robi ma sprawić, że wybrane zajęcie nie będzie, jak praca zarobkowa. To by oznaczało, że praca, sama w sobie jest czymś przykrym. A jeśli jakaś czynność sprawia przyjemność, to nawet przynosząc dochód, nie jest pracą. Ciekawe. Na marginesie, warto zauważyć, że miłość to także pewna forma zniewolenia. Czyli pokochanie pracy również. To sprawia, że owa chińska mądrość doskonale wpisuje się w poruszany przez nas temat niewolnictwa pracy.
Pozwolę sobie na truizm i przypomnę, iż praca to nie tylko źródło utrzymania. Często bywa dobrodziejstwem, rarytasem, albo przywilejem. W zależności od jej charakteru, może też być oznaką prestiżu. Do takich walorów łatwo się przywiązać – i to grubym łańcuchem. To potwierdza, iż niewolnictwo nie musi oznaczać podporządkowania drugiemu człowiekowi. Nierzadko oznacza uwiązanie do samego zajęcia. Czasem też przyjmuje formę pracoholizmu. Czyż uzależnienie od pracy nie jest zniewoleniem? Wszak inne uzależnienia, nałogi i pasje zniewalają…
Z drugiej strony można mieć pewne wątpliwości. Rozważmy: aby mówić o niewolnictwie musi zaistnieć kilka przesłanek. Jedną z nich jest przymus, a zatem, ktoś jest do pracy zmuszany. Jednakowoż sama praca, jako taka, nie zmusza nikogo, by się jej podjął. Inną przesłanką jest wyzysk. Czyli jedna strona w nieuczciwy, nieuprawniony sposób i zwykle nadmiernie wykorzystuje pracującego, czerpiąc zyski. Czy tą stroną może być praca? Kolejny aspekt niewolnictwa, to fakt, że niewolnik pracuje nieodpłatnie. Tymczasem ktoś zniewolony przez pracę mimo wszystko zarabia. Wreszcie najważniejsze, kluczowe kryterium niewolnictwa: prawo własności. Niewolnik jest czyjąś własnością, niczym rzecz. Należy do swego pana wraz ze wszystkim, co posiada, więc de facto nie ma niczego własnego. Czy w tym sensie jest się niewolnikiem pracy, skoro nie jest się jej własnością? Przecież praca nie może mieć kogoś na własność i dysponować jego życiem i śmiercią?
Istnieli niewolnicy, którzy z racji wykształcenia i umiejętności zajmowali stanowiska szanowanej służby, występowali na scenie, spełniali się jako nauczyciele, byli medykami, zarządcami majątku pana, a nawet filozofami (np. Epiktet). Wciąż byli „przedmiotami”, nawet jeśli żyli dostatnio. Pytanie, czy byli szczęśliwi, lub przynajmniej pogodzeni z losem.
Pytanie to ważne, gdyż jest jeszcze coś. W konsekwencji nieludzkich aspektów niewolnictwa, u pracującego zwykle pojawia się poczucie krzywdy i niesprawiedliwości. I właściwie to, co jest tu konsekwencją, równocześnie wydaje się być też warunkiem, bez którego o niewolnictwie trudno mówić. Co bowiem, jeśli ktoś, kto według zewnętrznej oceny jest niewolnikiem, we własnej nie czuje się ofiarą? Jeśli dobrowolnie i z upodobaniem robi to, do czego jest kierowany, jeśli nie przeszkadza mu brak uczciwej zapłaty, jeśli nie chce sam o sobie decydować ani opuszczać miejsca, w którym żyje, jeśli nie potrzebuje czegokolwiek na własność… a do tego nie skarży się na swój los, bo nie czuje się źle. Czy w takich przypadkach nadal można mówić o niewolnictwie? Albo, czy może istnieć niewolnictwo nieuświadomione?
Nastawienie wewnętrzne? Mnóstwo ludzi jest tak obciążonych kredytami, że musi nie tylko pracować a zapieprzać non-stop. Parę miesięcy braku pracy i zaczynają się wizyty u psychologa i kardiologa – wzięte z życia moich znajomych.
Można by powiedzieć, że sami tego chcieli, ale to niezupełnie prawda. Banki sporo się napracowały, żeby gospodarkę oprzeć na kredytach. I drugie tyle się napracowały, żeby ludzie zaczęli ten stan uznawać za normalny. Zajęło sto lat, ale się udało.
Czy żyjący w tym systemie są wolni? Tych biegających z tego powodu po lekarzach, nawet wolałbym nie pytać. Nie lubię przekleństw.
To jest twarda strona wolności i niewolnictwa. Miękka, to ta o której piszesz, nastawienie wewnętrzne, radość. Po dłuższym czasie, miększa okazuje się mocniejszą, ale wymaga chyba nie mniej wysiłku niż tamta.
Pozdrawiam.