Na początek małe myślowe spekulacje o Bogu.
Czy Absolut filozofuje? Czy snuje refleksje? Odpowiedź trzeba dać przeczącą. Absolut nie musi rozważać, zdobywać wiedzy, nie zastanawia się, nie poszukuje prawdy, nie pogłębia mądrości… Absolut wszystko wie, zatem nie zadaje sobie pytań; nie jest więc nawet źródłem odpowiedzi (bo dla kogo?), lecz po prostu niedostępną skarbnicą kompletnej erudycji.
Absolut nie myśli, a człowiek musi.
Stąd odwieczne ludzkie dociekania i mozolne tropienie prawdy przez jednostki. Tymczasem Absolut, z racji iż sam jest Prawdą, to nie czuje potrzeby jej poszukiwania. Zna siebie w zupełności i nic o nim nie jest dla niego tajemnicą. Nie ma więc niczego do odkrywania; ani w sobie, ani poza sobą. Jego intelekt nie ma powodu do wysiłku. Człowiek jest zmuszany do myślenia, głównie przez czynniki zewnętrzne. Inaczej cofnąłby się w rozwoju, zniweczył efekty ewolucji, zaprzepaścił zdobycze kultury i utracił osiągnięcia cywilizacji.
Absolut nie myśli, gdyż nie musi, a człowiek musi, lecz nie myśli.
Oczywiście są wyjątki, ale jednak większość bytów, w tym ludzkich, nie przemęcza się intelektualnie. Wiem po sobie. Nieliczni, którzy mają wewnętrzną ciekawość, posiadają predyspozycje i chcą wiedzieć więcej, muszą ową wiedzę zdobywać, umiejętności rozwijać, a duchowość pogłębiać. Absolut natomiast nie jest zdolny do pogłębiania mądrości, czy rozwijania się w jakiejkolwiek sferze. Gdyby bowiem mógł zdobywać większą mądrość, to by oznaczało, iż może się doskonalić, czyli, że do tego momentu nie był doskonały – a to przecież wykluczone.
Absolut nie myśli, bo nie może, a człowiek, bo mu się nie chce.
Ludzie zwyczajnie zaniedbują swój potencjał, zakopują talenty, miast je pomnażać. Rzecz jasna uogólniam, gdyż nie wszyscy marnują ten wielki dar – pewien procent poszukuje, ale to skromny procent. Uznaje się, że intelekt, zdolność do myślenia abstrakcyjnego i autorefleksji to główne cechy odróżniające nas od innych gatunków (no, i jeszcze przeciwstawny kciuk, co w ewolucji umysłowej też miało znaczenie). Jednak wśród przedstawicieli naszego gatunku nie ma jednego, czy choćby zbliżonego poziomu umysłowego. Mózgi, choć mają taką samą konstrukcję, różnią się możliwościami. Jakie jest uzasadnienie dla takiej dysproporcji intelektualnej? Dlaczego poziom inteligencji w naszej populacji nie jest bardziej wyrównany? Być może na tym zasadza się porządek świata; jakby wyglądał, gdyby wszyscy byli inteligentami, mędrcami i geniuszami… Jeżeli faktycznie na tym polega równowaga w świecie, to by wyjaśniało przepaść między człowiekiem a Absolutem. Bezmyślność większości bytów i ograniczoną ludzką wiedzę równoważy jego wszechwiedza. Ten rozziew jest tym bardziej przeraźliwy, że Absolut nawet nie wykazuje aktywności intelektualnej, a człowiek – choćby na tym polu nie wiem jak się starał – będzie za nim daleko w tyle. Niemniej szkoda, że tak rzadko próbuje.
Absolut nie rozmyśla, bo nie ma o czym, a człowiek bez powodu.
Ot, tak sobie, obywamy się bez kontemplacji. A może jednak jest powód. Może człowiek dlatego nie myśli, gdyż Absolut stworzył go na swoje podobieństwo?
PS
Któryś święty powiedział: módl się tak gorliwie, jakby wszystko zależało od Boga, a działaj tak skwapliwie, jakby wszystko zależało od ciebie. Innymi słowy, nie licz zbytnio na to, że Bóg zrobi coś za ciebie. Idąc tym tropem, można niemal zwątpić w celowość i sensowność modlitw. A przynajmniej tych, które dotyczą spraw, na jakie człowiek ma wpływ. Ta maksyma świętego przypomniała mi się niejako przy okazji. Bo gdy zastanawiałem się, czy Absolut rozmyśla, pochodną tego pytania była kwestia, czy myśli o nas. Skoro ma o nas wszelką wiedzę, to trochę tak, jakby bezustannie miał nas na myśli.
Z drugiej strony ktoś powie: A o czym tu myśleć? Czy człek, proch marny, wart jest boskiej uwagi? Jeśli przyjąć, że faktycznie Bóg w ogóle nie rozmyśla, to i ludzi pomija. No, a co z naszym myśleniem? Jeżeli rzeczywiście w działaniach powinniśmy przede wszystkim liczyć na siebie, a myślenie jest swoistą czynnością, konstatacja jest prosta: głową musimy ruszyć sami.
Jak się to ma do świątecznej atmosfery? Pomyślmy w święta o innych ludziach, Bóg nas w tym nie wyręczy…
Kłaniam, Martinus.
Temat wcale nie jest prowokacyjny, a raczej kojący. Szczególnie po dwóch ostatnich spotkaniach oko w oko z potworem spagetti, w Muzeum. Ostatnie z nich streszczę, bo może ktoś nie był. Wyglądało, jakby Beduin rozprawiał o rybołóstwie. A że zapomniał juz jak wygląda ryba, mówił o wielbłądzie. Okazało się, że wielbłąd świetnie pływa. A ryba – jeśli umie pływać, to jest wielbłądem.
Ku sprawiedliwości, należy pochwalić potwora, przepraszam, prelegenta. Odnosiło się wrażenie, że głęboko w duchu, zdawał sobie sprawę z tej jednej rzeczy. Że w tym temacie był jak dziecko na grudniowej ślizgawce, co chwilę robiąc bęc.
Ogólnie było nieźle, mieliśmy oryginalną, filozoficzną szopkę na Boże Narodzenie.
Absolut nie myśli?! Ale co to znaczy „myśleć”? Czy myślenie i kontemplowanie to to samo?
Dziś trudno nam te dwie formy myślenia oddzielić i przez to, moim zdaniem nasza kultura duchowa marnieje. Mało w naszym myśleniu kontemplacji. Myślimy, oceniając, oddzielając czarne od białego, słuszne od niesłusznego, prawdziwe od fałszywego. Myślimy, pracowicie porządkując pojęcia, wyprowadzając wnioski. Nie zauważamy, że pierwotnie MYŚLENIE ma w istocie charakter ujmowania i jest czymś co najlepiej nam wychodzi „mimochodem”… Co świetnie nam wychodziło w dzieciństwie…
Paru filozofów miało taką intuicję Boga jako istoty kontemplującej – myślącej i czującej zarazem. (Augustyn np.) Odbiciem tej Boskiej natury jest ludzkie myślenie kontemplacyjne, gdzie myśl i odczucie stapiają się w jedno.
W swoim wpisie, używając słowa „myśleć”, miałem na względzie właśnie ten refleksyjny, kontemplacyjny, głęboki charakter zadumy. Nawet pozwoliłem sobie z żalem napomknąć, że jako ludzie całkiem łatwo obywamy się bez kontemplacji. Sugerując, iż nie bez straty. Zgadzam się, że obecnie nasze ewentualne myślenie zajmują najczęściej przyziemne i prozaiczne tematy. Ale, jak już kiedyś wspominałem, proza życia zajmuje nam jego większą część. Odwrotne proporcje uczyniłyby z nas jednostki może i głębsze, może i wartościowsze, ale od życia zbyt oderwane, a może wręcz samodzielnie do niego nie zdolne. Ktoś w stu procentach zaangażowany w poważne rozmyślania potrzebowałby czyjejś opieki, aby przetrwać.
Nie zrozumiałem intencji, jaka kryje się za uwagą o „pierwotnym MYŚLENIU” które świetnie wychodziło nam w dzieciństwie. Czy, była w tym krytyka niedoskonałości, prymitywizmu i infantylnej naiwności, czy też pochwała prostoty, otwartości, ufności i chłonnej ciekawości? Z pewnością jednak dziecięce myślenie, nawet jeśli pozbawione formalnych naleciałości i sztucznych szlifów, odległe jest od kontemplacji. I chyba do niej nie zdolne. Kontemplacja to pewna sztuka, wymagająca wyrobienia, konieczne jest do niej niejakie umysłowe przygotowanie. I co ważne, kontemplacji towarzyszy także świadomość jej celu. A cele, jakie mogą temu przyświecać, jak sądzę, nie ciekawią dzieci, nie są dlań zrozumiałe, ani do niczego im potrzebne. Mogę się oczywiście mylić, bo chyba tak w pełni to nigdy się nie zatopiłem w kontemplacji. Niemniej wydaje mi się, że potrzebna jest do tego pewna dojrzałość, świadoma gotowość, „umysłowość” czasem ubrana w patynę form, norm, porządku, lub logiki. Aby kontemplacja do czegoś prowadziła, miała sens i wartość, by czemuś służyła, musi oprzeć się o jakiś rozumowy plan, a nie odbyć się mimochodem.