Swoim zwyczajem, na czas świąt przesyłam garść przemyśleń z pogranicza filozofii, teologii i nienaukowego mędrkowania.
Jezus oddał za nas życie. Ale czy za nas w całości? Nie. Tak właściwie, w dziele zbawienia chodziło wyłącznie o nasze dusze. I refleksją na temat ludzkiej duszy chciałem się właśnie podzielić. Nie chcę sięgać po jej rozliczne definicje – łatwo znaleźć jej rozmaite koncepcje, od starożytnych filozofów, przez teologów, po dzisiejszych psychologów. Ponieważ jednak – ze względu na kontekst świąt – będę nawiązywał do religii, to wypada wtrącić, iż poszczególne wyznania, różnie duszę pojmują, a nawet wśród odłamów samego chrześcijaństwa nie ma zgody co do jej definicji, funkcji, wartości i nieśmiertelności. Według Kościoła Katolickiego dzięki duszy ludzie mogą racjonalnie myśleć, rozumieją pojęcia abstrakcyjne, potrafią wierzyć w życie po śmierci oraz w Boga, czują empatię, mają wolną wolę i poczucie godności.
Zainspirował mnie temat rozmowy ze znajomym filozofem. Usłyszał on, jak pewnemu księdzu profesorowi zadano ciekawe pytanie dotyczące duszy. Jego sens był mniej więcej taki: czy Neandertalczyk miał duszę? Odpowiedź, jaka padła, zdaje się była wymijająca, ale czyż nie jest to frapujące zagadnienie. Tylko pomyślmy.
Jeśli przyjąć wykładnię biblijną, to spośród wszystkich rajskich stworzeń, duszę otrzymał tylko człowiek. Ale biorąc pod uwagę stan wiedzy o ewolucji, pojawia się pytanie, jakie stworzenie boskie można już uważać za człowieka. Czy dopiero obecnego Homo Sapiens Sapiens? Czy może już wcześniejszego Homo Erectus? A może jeszcze wcześniejszą postać, na poły małpowatą, jaką był Homo Habilis? No właśnie, ile musiało być człowieka w małpie, żeby Bóg obdarzył go nieśmiertelną duszą? Czy wystarczyło 51% cech ludzkich, czy jednak 90%.
Kościół unika odpowiedzi, niemniej nie neguje samej ewolucji człowieka. Papież Pius XII stwierdził, że uczeni i teolodzy – badając sprawę pochodzenia ciała ludzkiego z istniejącej wcześniej materii organicznej – mogą uwzględniać teorię ewolucji, czyli dopuszczał tezę wyewoluowania ludzkiego ciała ze świata zwierząt. Kazał jednak pamiętać, iż duszę stworzył bezpośrednio Bóg. Również papież Jan Paweł II przyznał, że ewolucja jest czymś więcej niż hipotezą.
Jak wiemy, ewolucja nie przebiega skokowo, nie jest tak, że jednego lata rodzą się przedstawiciele Homo Habilis, po czym występuje mutacja i następnego lata wszystkie nowe dzieci są już z gatunku Homo Ergaster. Rodzice byli bardziej zwierzętami, toteż obywali się bez duszy, zaś ich potomstwo przypominało bardziej człowieka, wobec czego Stwórca obdarzył je duszą. Nic z tych rzeczy! Ewolucja to powolne zmiany i jednoczesne funkcjonowanie starych oraz nowszych form, obok siebie. Gdyby Bóg zdecydował się na swój szczodry gest w pewnym konkretnym, określonym momencie, to mogłoby być tak, że pierwsze dziecko danej matki było jeszcze bezduszne, ale kolejne już uduchowione. Ba! mogłoby się trafić, że jedno z bliźniąt było bez duszy, a drugie już załapało się do szczęśliwszej puli i otrzymało szansę na trafienie do raju (tudzież piekła).
Porzućmy jednak gdybania o małpoludach. Załóżmy chwilowo, że prymitywne formy małp człekokształtnych i praczłowieka nie zasługiwały na duszę. Że mogła jej dostąpić dopiero istota doskonalsza intelektualnie, czy pod jakimś innym względem lepiej rozwinięta, bardziej gotowa na przyjęcie duszy. Musimy pamiętać, że przecież przez pewien czas obok Homo Sapiens żył wspomniany Neandertalczyk. Kolega, który nie był ogniwem pośrednim ewolucji, ale powstał z zupełnie innego pnia, rozwijającego się równolegle. Rozwijał się zatem, żył sobie, aż natrafił na gatunek Homo Sapiens. Badania genetyków dowodzą, że oba gatunki krzyżowały się ze sobą i miały płodne potomstwo. W zasadzie po części my jesteśmy tym potomstwem, bo odkryto, iż ludzkie DNA zawiera od 1-4% genów Neandertalczyka. Gdyby więc ktoś chciał go obraźliwie nazwać małpą, to obraziłby swego praprzodka. Tylko rdzenni mieszkańcy Afryki Południowej nie mają tej domieszki genów, bo tam nie dotarł Neandertalczyk. On więc i Homo Sapiens były to bardzo podobne gatunki, a w każdym razie atrakcyjne dla siebie seksualnie.
Nie wiadomo na pewno dlaczego Neandertalczyk wymarł. Czy przegrał jakąś konkurencję o terytorium lub pożywienie, czy dotknęła go choroba, na którą nie był odporny, czy wrócili po niego kosmici. Niemniej oddajmy mu sprawiedliwość – nie był prymitywną małpą; posiadał już prostą kulturę, był empatyczny i opiekował się starymi oraz chorymi pobratymcami, miał pewne zwyczaje, grzebał zmarłych wraz z darami, a więc mógł wierzyć w zaświaty, opanował ogień, wytwarzał narzędzia, skutecznie polował w grupach na grubego zwierza itd. Generalnie rzecz biorąc był wrażliwą, inteligentną, myślącą, kombinującą istotą. Czy wartą duszy?
Można założyć, że tak. Bo niby dlaczego nie? Sam fakt, że ten gatunek wyginął nie zmniejsza jego wartości. Nigdzie nie jest powiedziane, że gatunek obdarzony duszą nie może wymrzeć, ustępując pola innemu. Tyle tylko, że to otwiera pytanie dotyczące naszej wyjątkowości. Według Biblii człowiek został stworzony na obraz i podobieństwo Boga. Skoro zaś dwa gatunki były do siebie tak podobne, to może wcale nie jeden człowiek był obrazem (tudzież obrazą) Stwórcy. Ergo, czy byliśmy jedynymi, którzy taki dar otrzymali i czy nie otrzyma go ktoś po nas? W końcu nie nam decydować, kogo Bóg wyróżnia, podobnież nie od nas zależy, czy obdarza tylko istoty na tej planecie.
Wróćmy jednak do duszy w naszym gatunku. Ponoć Homo Sapiens pojawił się jakieś 100 000 lat temu a jego ewolucyjny następca: Homo Sapiens Sapiens – czyli my (naznaczeni wiadomymi genami), około 30 000 lat temu. Przyjmijmy, że to dopiero nam trafił się duszny podarunek. Nasz gatunek nie od razu był taki mądry, zdolny do refleksji, bogaty emocjonalnie i otwarty na duchowość. Jako gatunek także powoli się rozwijał. W którym więc momencie Bóg uznał: Od dziś będę go wyposażał w nieśmiertelną duszę. A dwoje pierwszych z takim wyposażeniem zamknę na próbę w rajskim ogrodzie. Zobaczymy, co z tego wyjdzie.
Według mnie człowiek był gotowy na duszę dopiero wtedy, gdy jego konstrukcja, a zwłaszcza sfera emocji i zdolności umysłu, pozwalały dopuścić do siebie pojęcie Boga. Nawet, jeśli zbyt trudne do sprecyzowania, do ujęcia w jakąś spójną definicję. Co więcej, ta gotowość powinna z jednej strony obejmować uświadomienie sobie, lub przekonanie, że KTOŚ TAKI musi istnieć, lecz z drugiej strony winna też iść w parze z pomyśleniem, że ten KTOŚ nie tylko jest potężny, nie tylko stoi za wieloma niewytłumaczalnymi zjawiskami, ale też ma wobec człowieka pewne oczekiwania. Wymaga pewnych zachowań, bo za te niepożądane zsyła kary. Co za tym idzie, człowiek powinien być na tyle rozwinięty, żeby móc dokonać rozróżnienia między czymś pożytecznym, mile widzianym, dobrym, a czymś szkodliwym, nie chcianym – złym. Wtedy można było wpakować weń duszę.
Posunę się dalej, być może nie ma znaczenia, czy pierwszą duszę otrzymali pierwsi przedstawiciele Homo Sapiens Sapiens, już 30 tys. lat temu – czy też ktoś z tego gatunku, ale wiele późniejszy, np. sprzed 10 tys. lat. Gotów jestem bowiem przyjąć, że to nie człowiek na pewnym etapie rozwoju otrzymał duszę, ale pewne stworzenie (np. o nazwie Homo Sapiens Sapiens) w momencie otrzymania duszy stało się człowiekiem. I odtąd zaczęło zasługiwać na to miano. Inaczej mówiąc, to dar duszy zmienił nas ze zdolnych zwierząt w ludzi. Dusza nas uczłowieczyła. Czyli każdy przed tym faktem, choćby myślący, kombinujący, tworzący i wielce obiecujący, nie był człowiekiem.
Ale to nie ostatnia teoria, która chodzi mi po głowie. Chrześcijanie (i pewnie nie tylko) uważają, że zwierzęta duszy nie posiadają (w każdym razie tej rozumnej i nieśmiertelnej). Co prawda, dzięki temu bestyje zachowują (rajską?) niewinność, nie dotyczy ich moralność, nie czynią zła, bo nie są czegoś takiego świadome. Jednakże, paradoksalnie, mimo niewinności nie mogą trafić do raju (bo nie mają z czym się tam udać), ale też nie grozi im piekło. Tymczasem nieśmiertelna dusza musi gdzieś się podziać po opuszczeniu ciała. Mało kto chciałby wiecznego potępienia. Dlatego człowiek, odkąd ją otrzymał miał zabiegać o jej zbawienie dobrym postępowaniem. Przykład Adasia i Ewki pokazuje z jakim skutkiem. Odkąd człowiek posiadł duszę, zaczął ponosić konsekwencje rozróżniania dobra i zła – a właściwiej byłoby rzec, że owa dusza miała je ponosić.
Tomasz z Akwinu wyróżniał trzy rodzaje duszy: u roślin wegetatywną, u zwierząt zmysłową, a u ludzi rozumną (a właściwie łączącą wszystkie trzy cechy). Pozwala to przyjąć, że dusza duszy nie równa, że dusze mogą mieć kilka stopni doskonałości. Św. Franciszek wobec zwierząt użył określenia bracia mniejsi. A może należałoby, idąc za tą myślą, stworzyć pojęcie duszy mniejszej – czyli takiej, która zamieszkuje niektóre, co inteligentniejsze gatunki. To w pewnym stopniu pozwalałoby wybrnąć z kłopotów nastręczanych przez ewolucję.
Wówczas mogłoby to wyglądać tak, że dusza, o jakiej wiemy, nie pojawiła się nagle, w całej okazałości, w ciele pierwszych ludzi, lecz najpierw – jako dusza mniejsza – gościła w ciele małpoludów. I z czasem, wraz z gatunkiem ewoluowała. Wprawdzie ks. prof. Wiesław Dyk twierdził, iż dusza nie jest wykwitem ewolucji, ale myślę, że moja teoria się z tym nie kłóci. Bo nie uważam, że dusza zaistniała sama, na drodze ewolucji, jak pióra na jaszczurach. Chętnie przyjmuję stworzenie jej przez Boga. Z tym, że tak jak ciałom żywych istot Stwórca pozwolił się rozwijać i ewoluować, tak też mógł ich duszom dać podobną możliwość. A ta człowiecza osiągnęła najwięcej.
Rozwijała się, dojrzewała, aż u pewnej pary osiągnęła poziom, zasługujący na to, by parę tą wprowadzić do rajskiego ogrodu i przedstawić się jej: JESTEM. A potem, po latach obserwacji, gdy grzechy, zaniedbania i marnowanie kolejnych szans osiągnęły apogeum, trzeba było ratować wszystkie dusze ofiarą na krzyżu.
Kłaniam, Martinus
Z różnych powodów część ciekawych odpowiedzi otrzymałem tylko drogą mailową – oczywiście zachęcam do pisania komentarzy na stronie Pogadalni. Z uwagi na włożony wysiłek i okazane zainteresowanie tematem, pozwolę sobie wyjątkowo zacytować fragmenty trzech wypowiedzi (zachowując anonimowość autorów):
„(…) piszę pod wpływem impulsu – a nie przemyśleń, badań i rozmów z filozofami. Wierzę, że dusza to atrybut każdego życia, że dusza to życie. Wieczne? Wierzymy w to – i już. Nie sądzę, że do posiadania jej należało się wyprostować, krzesać ogień i ryć obrazki na skałach. Czy niepotrafiące tego niemowlę nie ma duszy? W miarę dorastania jego duszą zajmuje się Kościół, lub szkoła – ziemskie instytucje – a zakończenie życia to „oddanie ducha” – wierzymy, że Bogu. Materia do materii, duch do ducha, życie to rodzaj leasingu z nieskończonego magazynu Bożej Opatrzności. Dostajemy auto i paliwo, bez którego auto nieprzydatne jest. Ważne, żeby oddać w niepogorszonym stanie (…)” CK
„Dusza była w człowieku od początku jego istnienia, jako gatunku, niezaleznie od tego, w jakim stadium rozwoju był i tak samo z nim ewoluowała. I no właśnie, chyba na tyle się jej pogmatwało w tym czasie, że w końcu Bóg musiał (albo raczej chciał, bo za bardzo nas kocha, jakimikolwiek byśmy nie byli popaprańcami) sam zaingerować, wysłać swojego Syna i tą duszę starać się poratować. Czy było warto? Wydaje mi się, że tak. (…) czy potrafimy to docenić, dowiemy się, jak umrzemy, względnie jak nastąpi koniec świata.” UJ
„Czy zwierzęta mają duszę wegetatywną, czy też nie mają jej wcale, dla mnie to nauczyciele pokory i miłości. Jak pisał Jan Twardowski
Popatrz na psa uwiązanego przed sklepem
o swym panu myśli
i rwie się do niego
na dwóch łapach czeka
pan dla niego podwórzem łąką lasem domem
oczami za nim biegnie
i tęskni ogonem
pocałuj go w łapę
bo uczy jak na Boga czekać” DK
Dzień dobry. Niestety, ale muszę polemizować. Dwie sprawy:
1. „Tak właściwie, w dziele zbawienia chodziło wyłącznie o nasze dusze”. – Nieprawda. Również ciało ma kiedyś zmartwychwstać i nastać ma „nowe niebo i nowa ziemia” (Ap 21,1). Śmierć nie dotyczy przecież duszy lecz ciała. To przecież śmierć jest jednym z głównych skutków grzechu pierworodnego. Ponadto zbawienie dokonuje się tu i teraz, o nie należy zabiegać w każdej chwili. W przypadku ofiary Chrystusa mówimy o „odkupieniu”. Zaś w przypadku zbawienia stan „duszy odłączonej” to tylko „przejściowy” stan. Ciało również zostanie przemienione. W teologii mówi się o „ciele uwielbionym”. Ponadto (święta wielkanocne!) Chrystus zmartwychwstał przecież w całości, a nie jako bezcielesny duch.
2. „Jeśli przyjąć wykładnię biblijną, to spośród wszystkich rajskich stworzeń, duszę otrzymał tylko człowiek”. – Trudno dopatrzeć się w pierwszych 2 rozdziałach Biblii, wyraźnego stanowiska na temat posiadania duszy przez człowieka czy zwierzęta. Powiedziane jest, że Bóg „tchnął w nos jego oddech życia” (נִשְׁמַת חַיִּים) [nismat hajjim] (Rdz 2,7). Inne stworzenia także są określane jako „żywe”. Kohelet później powie: „Los bowiem synów ludzkich jest ten sam, co i los zwierząt; los ich jest jeden: jaka śmierć jednego, taka śmierć drugiego, i oddech życia ten sam” (Koh 3,19). Dokładniej w Hebr.: „Wszystkie mają jeden oddech” tzn. „pierwiastek życia”. W Biblii nie jest powiedziane, że „duszę otrzymał tylko człowiek”. Owszem mowa jest o losach duszy ludzkiej po śmierci. Możemy wnioskować o jej nieśmiertelności i wyższości w stosunku do duszy zwierzęcej, której to granice najpewniej zatrzymują się na wspomnianym „pierwiastku życia”. Zgoda. Niemniej uważam, że Biblia wolna jest od Kartezjańskiego rozgraniczenia na „res cogitans” i „res extensa”. Arystoteles na taki podział by nie poszedł. Albo coś jest żyjące i wtedy posiada co najmniej duszę roślinną (funkcja witalna) albo jest martwe. Odmawiając zwierzętom duszy, czynimy z nich zwykłe przedmioty, nie mających specjalnej wartości. Dlatego też Kartezjusz, konsekwentnie uważał zwierzęta za zwykłe automaty, pozbawione duszy czyli tzw. „res cogitans”. Nie wracajmy do takich dualizmów. Są one wybitnie niebiblijne. Człowiek nie jest zlepkiem dwóch substancji, lecz stanowi substancjalną jedność materii (czyli ciała) i formy (czyli inaczej mówiąc duszy). Dlatego też wyrażenia biblijne takie jak „dusza” lub „ciało” albo „ciało i duch” nierzadko oznaczają po prostu całego człowieka.
Punktów zapalnych w powyższym tekście jest oczywiście więcej, lecz gdyby je wszystkie opisać, to niniejszy komentarz stałby się nieznośnie długi.
Nie widzę przeciwwskazań do pisania długich komentarzy 🙂 I cieszy mnie tak żywa reakcja, bo w każdym swoim wpisie staram się sprowokować do dyskusji (czasem pisząc nawet coś, z czym sam nie do końca się zgadzam). Pozwolę sobie na krótką odpowiedź. Pisząc, że „właściwie (…) chodziło wyłącznie o nasze dusze” miałem na myśli to, iż po zmartwychwstaniu najprawdopodobniej nie zostaną nam zwrócone te same ciała, z którymi się rozstaliśmy. Czy byłoby nagrodą mieć stare, niedołężne, zniszczone ciało z jakim ktoś umarł, albo kalekie, bo ktoś urodził się bez kończyn? Skoro sensowniejsze wydaje się, że ciała zmartwychwstając nie będą już takie same, to odkupienie właściwie dotyczy duszy, bo zakładam, że ona nie ulegnie zmianie. I tu odniosę się jeszcze do zmartwychwstania Jezusa; on też nie przybrał takiego samego ciała, lecz nowe, świetliste, zarówno pozwalające się dotknąć, jak i przenikać przez zamknięte drzwi. Sądzę, że i ludziom dane będą nowe, inne powłoki. A co do dusz zwierzęcych; nie neguję ich istnienia, uważam jednak, że są innego rodzaju, prostszej konstrukcji. Tylko człowiek otrzymał duszę, która uczyniła go podobnym Stwórcy. O zwierzętach się tak nie mówi. Moja wina, że nie wszędzie się jasno wypowiadam.