Jak to dobrze, że Martinus wziął na warsztat ludzką duszę! Należało jej się to już od dawna. Choć pojawiała się gdzieś tam w tekstach o innych tytułach ale należny jej poziom uwagi nie został przez nas w Pogadalni osiągnięty. Bo, po pierwsze, jeśli dusza istnieje, to nic innego nie znamy oprócz niej. A ściślej po Arystotelesowsku: niczego nie możemy ująć poznawczo, czym ona nie mogłaby się stać. A po Kantowsku mówiąc, niczego nie poznajemy co nie byłoby formą jej zmysłowości lub kategorią jej intelektu. A po drugie jeśli istnieje, to jesteśmy duszą i jako dusza do duszy mówić do siebie powinniśmy i jako dusze nad ciałem opiekę sprawować i broń Boże siebie jako ciał nie traktować… Ale jeśli jej nie ma, to całe to nasze gadanie to choroba słabowitego ciała, szukającego mocy…
Ale po kolei.
1. „Jezus oddał za nas życie. Ale czy za nas w całości? Nie. Tak właściwie, w dziele zbawienia chodziło wyłącznie o nasze dusze.”
Zgadzam się. Jeśli jednak tak jest, to po co Zmartwychwstanie? Nie potrafię tego pojąć inaczej jak tylko uznając, że ciała nasze nie są tym czym wydają się nam być. Jezus nie zabiera przecież do nieba masy (materii jako bryły o określonej inercji) lecz energię. Pewną aktywność wewnętrzną, która na zewnątrz może (ale nie musi) przejawiać się jako ciało. Jezus zatem istotnie nie zbawia ciała ale zbawia „energię naszego ciała”. Ale „energię” w sensie bliższym greckiemu energeia niż naszym współczesnym fizycznym pojęciom. Ta energeia jako energia ciała fizycznego to Arystotelesowska dusza wegetatywna, odpowiadająca za prawidłowe funkcjonowanie m.in. trawienia i rozmnażania. Po co zatem Jezus ją zbawia? To naprawdę baaardzo ciekawe pytanie. I wrócę do niego za chwilę.
2. „nie uważam, że dusza zaistniała sama, na drodze ewolucji, jak pióra na jaszczurach. Chętnie przyjmuję stworzenie jej przez Boga.”
Ja też. Ale jak pogodzić fakt stworzenia duszy z twardymi danymi nauki, które ukazują ewolucję człowieka jako proces naturalny oraz z szacunkiem dla Bożej Inteligencji, z którą nijak nie potrafię pogodzić każdorazowego wkładania dusz do naturalnie powstających ciał?
3. „A może należałoby, idąc za tą myślą, stworzyć pojęcie duszy mniejszej – czyli takiej, która zamieszkuje niektóre, co inteligentniejsze gatunki. To w pewnym stopniu pozwalałoby wybrnąć z kłopotów nastręczanych przez ewolucję”
Świetny pomysł. Koncepcja ta ma już pewnie jakieś 3 tysiące lat ale to nie znaczy, że przestała być atrakcyjna. Dusze są częścią porządku natury. (wszystko ma swój aspekt wewnętrzny-psychiczny i zewnętrzny-fizyczny ) Na poziomie wegetatywnym i zmysłowym jesteśmy duszami, które bardzo przypominają dusze zwierzęce. Mamy odczucia, wyobrażenia, doznania, wrażenia prawdopodobnie bardzo przypominające psie, kocie czy szympansie.
I tu dochodzimy do sedna. To, co dziś nazywamy duszą ludzką to umysł. Ośrodek naszej osobowości, miejsce, które na co dzień zamieszkujemy – świat naszych przedstawień. Dusza, którą Arystoteles nazywał zmysłową (żeby nie mylić jej z Platońską duszą zmysłową, która odpowiada Arystotelesowskiej wegetatywnej, nazywam ją dalej poznawczą) i która przysługuje tylko tym organizmom, które posiadają rozwinięte zdolności poznawania. Te niższe też posiadają dusze ale są to dusze wegetatywne. Dusze ludzkie to w istocie trójjednie dusz (energei), wegetatywnej, poznawczej (u Platona bojowej) i rozumnej. Nota bene przejawem odnowienia człowieka przez łaskę czyli zbawienia jest zharmonizowanie tych 3 energei zdezintegrowanych przez grzech. W zwykłym „nieodkupionym” stanie świadomości człowiek nie korzysta z tych swoich energii, gdyż jego nieuporządkowane pragnienia niepokoją umysł, nie pozwalając mu kontemplować w spokoju Rozumność świata i wystawiając go na pastwę żądz. Platonizm i chrześcijaństwo nie różnią się od siebie pod tym względem. Plotyn powiada nawet, że nasza dusza nie znajduje się w ciele ale „schodzi” czasem do ciała kiedy je obejmujemy uwagą…
4. „W którym więc momencie Bóg uznał: Od dziś będę go wyposażał w nieśmiertelną duszę. A dwoje pierwszych z takim wyposażeniem zamknę na próbę w rajskim ogrodzie. Zobaczymy, co z tego wyjdzie.
Według mnie człowiek był gotowy na duszę dopiero wtedy, gdy jego konstrukcja, a zwłaszcza sfera emocji i zdolności umysłu, pozwalały dopuścić do siebie pojęcie Boga. Nawet, jeśli zbyt trudne do sprecyzowania, do ujęcia w jakąś spójną definicję. Co więcej, ta gotowość powinna z jednej strony obejmować uświadomienie sobie, lub przekonanie, że KTOŚ TAKI musi istnieć…”
Według mnie bardziej podstawową, niż intelektualna zdolność pojmowania Boga, jest dla historii ludzkiej sprawa wolności. Kiedy zwierz ludzki stał się zdolny do świadomego wyboru? Kiedy pojawiła się odpowiedzialność za podjętą w sposób wolny decyzję? Kiedy przestaliśmy być tylko dziełem Boskiej mocy stwórczej i staliśmy zdolni do autokreacji. O tym opowiada biblijna historia ogrodu Eden. Wyjście w obszar wolności jest dramatem ludzkiej duszy. Człowiek zyskuje możliwości autokreacji z drugiej traci kontakt z własnym byciem na poziomie biologicznym. Aby być wolną, dusza skryła się przed Bogiem i teraz aby powrócić do Boga, musi się zreintegrować na wyższym poziomie. Święty i neandertalczyk mogą być podobni pod względem poziomu zintegrowania. Być może jest tak jak sugeruje Jaynes, że umysł ludzi sprzed 4 tysięcy lat nie był zdolny do podejmowania wolnych decyzji. „Wyjście z raju” dokonuje się jego zdaniem ok. 3.5 tysiąca lat temu i oznacza „zamilknięcie głosów bogów słyszanych we wnętrzu własnego umysłu”. Umysł (dusza poznawcza) w ten sposób oddziela się od wegetatywnej i rozumnej. Dusza się dezintegruje i potrzebuje zbawienia…
A jeżeli Bóg teraz przemawia prze ze mnie i każe zakomunikować, że: każda cząstka biosfery to element jednego złożonego biologicznego mechanizmu, który możemy nazywać Jednym Globalnym Zwierzęciem. Cofając się w czasie do życia Adama i Ewy w Raju eliminujemy czas.
W Raju czas nie istniał, dlatego nie istniała w umysłach pierwszych rodziców przeszłość, przyszłość a nawet teraźniejszość. Zatem nie istniało narodzenie i przyszły niebyt. Wszystkie istoty ulegały przemianom materialnym nie martwiąc się o przemiany. Materia miała charakter duchowy dla całej Biosfery. To nie przemiany stanowią obecnie problem, ale lęk przed nimi. Ów świadomy lęk pojawił się, gdy Ewa zerwała owoc wiedzy, który tworzył czas.
Kościół poprzez skomplikowane, piękne umysłowe twory pozwala swoim wyznawcom wejść ponownie w klimat duchowy Raju bez poczucia czasu i lęku, ale za to z poczuciem sensu istnienia, domeną również umysłu wolnego od myśli: umysłu zwierząt, lub Buddy w nirwanie.
Czy Neandertalczyk miał duszę?
Zacznę od cytatu z rozważań duchowych Martinusa:
„Jeśli przyjąć wykładnię biblijną, to spośród wszystkich rajskich stworzeń, duszę otrzymał tylko człowiek. Ale biorąc pod uwagę stan wiedzy o ewolucji, pojawia się pytanie, jakie stworzenie boskie można już uważać za człowieka. Czy dopiero obecnego Homo Sapiens Sapiens? Czy może już wcześniejszego Homo Erectus? A może jeszcze wcześniejszą postać, na poły małpowatą, jaką był Homo Habilis?”
Ten sam problem pojawia się, gdy rozważamy duszę w istocie ludzkiej na poziomie zygoty. Wiadomo (dla KK), że ludzka zygota nie ma mózgu, ale ma duszę. Zatem nie ważny jest poziom inteligencji, ale ważne komu Najważniejszy Duch przyzna znamiona prawdziwego człowieka.
Patrząc na świat materii i ducha mamy taki oto obraz uduchowiania materii. Bóg jest Duchem i przybija stempel duchowości na kim mu się spodoba. Stworzył człowieka i słonia, jako twory doskonałe z tej samej materii, (którą zamieszkuje ponieważ jest wszechobecny), jednak przybije stempel duchowości na zygocie ludzkiej, ale na zygocie słonia już nie. Przy takiej wolności duchotwórczej Boga wszystko jest proste, oczywiste i nie podlega dyskusji.
Z katechizmu dla dzieci komunijnych dowiadujemy się o Bogu, który wywiódł nas z Egiptu. Zatem, to ten sam Duch, który nakazał Mojżeszowi zgładzić swoich braci (sprawa złotego cielca) i ten sam, który zabrania zabijać w 5 przykazaniu. Czy decyzje Boga, czyli Ducha Naczelnego, nie wymykają się logice ludzkiej i czy najrozsądniej nie wypadałoby oddzielić religię od filozofii grubą kreską, bo nie sposób dwóm Panom naraz służyć: logice i chrześcijańskiemu Logosowi (Umysłowi Boga)? Tak byłoby najłatwiej, ale ciekawiej jest brnąć w domysłach i teoriach. Zapewne każdy z nas ma indywidualne spojrzenie na tą sprawę.
Dla mnie materia i duch jest tym samym.
To ja dwa zdania w sprawie zygoty. Owszem, jako taka mózgu nie posiada – ale ma potencjał i wszystko, co potrzebne, by stać się rozumnym człowiekiem, tylko do tej formy zmierza, tylko człowiek z niej powstanie, a nie słoń. Można się zastanawiać, czy wszechwiedzący Bóg – „przewidując”, iż z zygoty owej powstanie człowiek głęboko upośledzony umysłowo, albo skazany na życie wegetatywne – również obdarza ją duszą rozumną (czyli najwyższego stopnia), jednakowoż, czemu nie miałby tego robić, przecież każdy, z racji, że jest istotą ludzką (niezależnie od upośledzeń i wad) zasługuje na ten wartościowy „wkład”.
Jeśli między religią a filozofią jest jakaś kreska to na pewno nie Gruba! Filozofia to robota dla ludzi o raczej religijnym usposobieniu. Sami najwięksi, ci co filozofię europejską ukształtowali, by nie powiedzieć stworzyli – Platon i Sokrates potem stoicy i Arystoteles – byli ludźmi o usposobieniu religijnym. Byli pobożni w tym znaczeniu, że uznawali, że ich własny rozum jest tylko odbiciem Boskiego Rozumu. Uznawali też, że religijne opowieści, niosą w swoim metaforycznym języku potężny ładunek prawdy, której odczytywania trzeba się nauczyć. Vide Platońskie opowieści o duszy i jej pośmiertnych perypetiach
Bo istotnie, to, co ciekawe zaczyna się poza zakresem racjonalności mierzonej logiką klasyczną…
Żywy Logos nie daje się zamknąć w formułach żadnego systemu logiki bo przemawia czasem głosem Slaviusa a czasem Martinusa:)