Św. Augustyn w pierwszej części swojego dzieła pt. O państwie Bożym [De civitate Dei II 20], która to część mogłaby nosić roboczy tytuł: “Skończcie pierdolić, poganie”, opisuje sen o sprawiedliwości, który śni się tym, którzy “napadają na religię chrześcijańską” i którym nie podobają się nowe porządki zaprowadzane na ruinach imperium przez papieży i biskupów. Czego naprawdę chcą ci, którym przeszkadza religia chrześcijańska? Jaki kształt powinno przyjąć świeckie państwo oddzielone od Kościoła?
Byleby — powiadają — istniało, byleby kwitło, w dostatki obfitujące, zwycięstwa sławne, lub, co lepiej, bezpieczne w pokoju. A reszta co nas obchodzi? Owszem na tym nam zależy, żeby u wszystkich wzrastała zamożność wystarczająca i na życie rozrzutne, i na to, iżby każdy możniejszy mógł biedniejszymi zawładnąć. Niech biedacy, aby byli syci, słuchają bogatych i niech pod ich opieką spokojnie siedzą. A bogaci niech wyzyskują biedotę, używając jej do otoczenia swego i do posługiwania w swym przepychu.
Nie no, tak rzeczywiście byłoby najlepiej. Biedacy wiele nie potrzebują, ciepła woda w kranach, Euro 2012, 500+, mieszkanie+… Niech spadają im ze stołu bogaczy takie i inne jeszcze okruchy, a będą zadowoleniu. Niech się święci Karkóweczka na grillu podlana piwkiem i zapomnijmy o wszelkich urazach i niesprawiedliwościach. Co dalej?
Niech ludy głoszą chwałę nie tych, co im zbawienne rady dają, lecz tych, co im rozkosze sypią. Nie wymagać rzeczy przykrych, nie zabraniać niewstydu! […] Nierządnic publicznych niech będzie dostatek dla wszystkich, co ich używać pragną, a głównie dla tych, którzy nie mogą mieć swoich prywatnych. Domy mają być pobudowane obszerne i ozdobne, uczty wystawne dla każdego dostępne niech będą, na których by wszyscy, co zechcą, bawić się mogli we dnie i w nocy, pić, zwracać, nurzać się w użyciu. Niech grzmią tańce wszędzie, teatry niech rozbrzmiewają wrzawą śpiewów bezwstydnych i wszelkiego rodzaju okrutnym lub wszetecznym weselem. A komu ono nie przypada do smaku, za wroga ludzkości niech będzie uważany.
To już wizja fantastyczna, ale przecież tak kusząca… Każdy powinien mieć podparty kolumnami dworek na wsi, albo apartament na najwyższym piętrze apartamentowca. Niższe piętra powinny w ogóle nie być zasiedlone, żeby nie robić zgorszenia i podsycać resentymentów. Niech co miesiąc będzie Sylwester, a co tydzień Festiwal Polskiej Piosenki w Opolu, nawet gdyby się miał odbywać w Kielcach. Dziewczyny bez przesądów moralnych niech lecą na wszystkich i niech nikt nie przeżywa frustracji poniżej pępka.
W prawdziwej demokracji trudno jednak coś takiego zorganizować, bo tutaj każdy śmieć musi mieć coś do powiedzenia. Stwórzmy zatem fasady demokracji, a za nimi niech rządzi sprawny manipulator, a niechby nawet dyktator. Co to za różnica? Uczciwego człowieka to nawet dzieci nabierają, a co dopiero mafie vatowskie. Niech będzie przerażający jak Hobbesowski Lewiatan, ale niech się z tym kryje i nie przerywa naszej zabawy:
Królom nie o to chodzić powinno, jak rządzić dobrymi, lecz jak poddanymi rządzić. Niech krainy służą królom, nie jako kierownikom obyczajów, lecz jako władcom mienia swych poddanych i hojnym rozdawcom przyjemności. I nie potrzebują poddani mieć wobec nich szczerego szacunku, lecz strach niski i służalczy.
Jakie prawa powinien taki światły dyktator ustanowić? Ograniczone w zakresie zastosowania. Liberalne — takie, które skarby gromadzone na ziemi przed molami i rdzą, które chcą je pożreć, przed złodziejami, którzy chcą je zagarnąć. Całą resztę życia niech obejmie światła deregulacja. Chcesz się wyskrobać? Śmiało! Chcesz stworzyć stadło małżeńskie z własnym owczarkiem? Do dzieła! Nasze władze nie znają przesądów moralnych. Bylebyś nie kradł, bo to dla właściciela łupu może być uciążliwe, a po co nam takie kłopoty:
Prawa niech patrzą, iżby nikt szkody nie czynił w cudzej winnicy, a nie we własnej duszy. Do sądu tego tylko pociągać, co by zagrażał lub szkodził cudzemu mieniu, domowi, zdrowiu, albo coś złego komu czynił wbrew jego woli. A poza tym, z własnością swoją, z rodziną swoją lub z tymi, co się na to godzą, niech sobie każdy czyni, co mu się podoba.
Bogiem może być nawet Donald Tusk, byleby tylko żadna armia nie zakłóciła wiosennego grillowania, byleby nikt nam nie zakłócał zabawy:
Niech ci za bogów prawdziwych uchodzą, co taką szczęśliwość zgotowali ludom i dla ludów zachowują. Taką zaś niech odbierają cześć, jakiej pragną; takich igrzysk niech sobie żądają, jakich zechcą i jakie mieć mogą wraz ze swymi czcicielami i od swoich czcicieli, byleby to sprawili, żeby temu szczęśliwemu życiu nie groziło żadne niebezpieczeństwo ze strony nieprzyjaciół, ani też od zarazy lub innej jakiej klęski.
Cóż za wzniosły ideał: pełny brzuch, opróżniona moszna i grillowana kaszaneczka na plastikowym talerzyku! O jakież górowanie…
I co Augustyn może przeciwstawić takiej niebiańskiej wizji? Jaką prawdę? Chyba tylko jedną, ale o tej nikt z piwkiem w ręku i nie myśli, choć każdy ją, chcąc, nie chcąc, przeczuwa. Na pewno łyknęliście tyle łaciny, żeby ją zrozumieć bez translatora google: