Jankowi Sarnie
Po co komu broda? Po co komu mop na twarzy. Porównanie adekwatne, bo, jak podają amerykańscy naukowcy, przeciętna broda mieści w sobie więcej bakterii niż deska klozetowa na dworcu kolejowym. Po co komu zatem taka kosmata kloaka pod samym nosem?
W dzisiejszych, głęboko niesłusznych czasach broda służy głównie do tego, żeby z ogólnej populacji można było gołym okiem wyłowić baristów i wykładowców filozofii. Ci pierwsi noszą brodę dla tych samych powodów, dla których chadzają do manicurzystek i stosują dietę wegańską: chcą się upodobnić do drwali. Ubrodzenie filozofów stanowi natomiast wyraz szacunku, jakim cieszy się wśród tych pociesznych skądinąd ludzi stara tradycja nakazująca wszystkim, którzy wiedzą czym się różni transcendentność od transcendentalności, zapuszczanie szczecin na szczęce.
Wśród filozofów starożytnych największym fanem brody był Epiktet, który sformułował taką oto pochwałę włochatej twarzy:
Czy jest coś bardziej bezużytecznego niż szczeć na brodzie? Jak to? Nie wykorzystała natura tej szczeci do celu możliwie najodpowiedniejszego? Nie uczyniła z niej znamienia wyróżniającego płeć męską od żeńskiej ? Czyliż natura każdego z nas nie woła wprost niedwuznacznie, i to już z daleka: Jestem mężczyzną!? Postępuj ze mną jako z mężczyzną! Rozmawiaj ze mną jako z mężczyzną! Nie dopatruj się we mnie niczego innego! Patrz, oto są znamiona charakterystyczne dla mężczyzn! A jeśli znowu chodzi o niewiasty, to jak zaprawiła natura ich głos jakimś urzekającym powabem miękkości, tak z drugiej strony dała im brodę, co nie porasta szczecią. Nie jestże to może celowe i mądre? Lecz może należało raczej, żeby pozostawiła ludzi bez cech rozpoznawczych, tak iżby byle kto z nas śmiał powiedzieć: Jestem mężczyzną? Jakże piękna ta szczeć, jakże dostojna ta szczeć, jakże czcigodna ta szczeć, będąca tak wspaniałym znamieniem rozpoznawczym! O, ileż wspanialsza ta szczeć od grzywy lwów! O, ileż wspanialsza ta szczeć od grzebieni kogucich! I dlatego należałoby te znamiona rozpoznawcze w miarę możności ochraniać i zachowywać, nie zaś zacierać lub ich się całkiem pozbywać [Epiktet, Diatryby].
Tak więc nosili filozofowie brody. Ale populacja myślicieli zawsze była niejednorodna i wśród rzetelnych argumentatorów i kontrargumentatorów zawsze kręcili się tacy, co to filozofii używają głównie do skręcania panienek i podłączania się do cudzych półlitrówek. Z tego właśnie powodu wśród społeczności filozofów zaczął narastać cichy bunt, który w końcu wyraził się w jednym wielkim pierdnięciu w kierunku filozofii, jakim była twórczość satyryka-cynika Lukiana z Samosat.
Przy okazji wpisu o pożytkach z biedy rzuciłem już kiedyś okiem na dialog pt. Sen albo Kogut, w którym Mikyllos rozmawia o sensie życia ze swoim własnym kogutem, który okazał się być jednym z kolejnych wcieleń Pitagorasa. Teraz muszę wrócić do tego dziełka. Mikyllos był niedawno na uczcie wydanej przez bogatego kolegę Eukratesa, na której miał zająć miejsce zwolnione przez gościa, który nie mógł się stawić z powodu dolegliwości zdrowotnych i któremu lekarz Archibias wystawił z tej okazji pijackie L4 umożliwiające “ominięcie kolejki”. Gościem okazał się Tesmopolis – filozof należący do pewnego, rozpowszechnionego w starożytności i niewymarłego do dzisiaj typu filozofów imprezowiczów, którzy nie pozwolą umknąć żadnej okazji do wypicia i zakąszenia. Mikyllos zatem przybył na ucztę, i oto jaka niemiła niespodzianka go spotkała – filozoficzna pokraka jednak się przyczołgała… w lektyce:
Przed drzwiami zastaję kupę gości, a między nimi i owego, co go to przy bankiecie zastąpić miałem; niosło go czterech ludzi w lektyce – tego, o którym mówili, że jest chory. I rzeczywiście nie najlepiej z nim słychać było, bo kwękał, charkał, kaszlał głucho, i to tak, że ani zbliżaj się do niego; cały był żółty, opuchły – miał z jaką sześćdziesiątkę. Gadali, że to jakiś filozof, jeden z tych, co to chłopcom głowę bajkami zawracają. Istotnie miał jak się patrzy capią brodę, nadzwyczaj długą. Doktor Archibias zaczął go besztać, że jak mógł przyjść tutaj przy takim stanie zdrowia, a on mu na to: „Obowiązek przede wszystkim, zwłaszcza też, gdy się jest filozofem, choćby się nawet tysiąc chorób sprzysięgło! Zaraz by Eukrates pomyślał, że go sobie lekceważymy”. „Ale gdzie tam! – powiadam. – On by cię, owszem, pochwalił, gdybyś tu był nie przylazł, ale w domu został i tam wyrzucił z siebie duszę wraz z flegmą i kopyta wyciągnął”.
Jak widać w tych ciężkich czasach filozofowie się szanowali i byli szanowani. No i dużo pili. Mikyllos został w końcu dopuszczony do popijawy, którą to przyjemność popsuło mu sąsiedztwo filozoficznego pajaca:
Jedno mi tylko cały humor truło, mianowicie sąsiedztwo Tesmopolisa: nie dał ci mi na chwilę spokoju, tylko prawił o jakiejś cnocie, dowodził, że dwa przeczenia dają jedno twierdzenie, że kiedy jest dzień, to nocy nie ma, a czasami przekonywał mnie, że mam rogi na czole. I jakby na gadanie wziął, plótł koszały, opały, choć go nikt o to nie prosił, tak że nie mogłem słuchać, jak na cytrze grali, jak śpiewali, i psuł mi przez to całą zabawę.
Całe szczęście, że filozofowie mieli zwyczaj noszenia “capich bród”, bo idąc ulicą można było dostrzec mędrka już z pewnej odległości i zawczasu dać drapaka, albo, jeżeli na ucieczkę nie starczyło czasu, powiesić się na suchej gałęzi.
Niektórzy jednak (ci mniej spostrzegawczy, albo po prostu mniej rozgarnięci) nadal garnęli się do filozofów i korzystali z ich zbawiennych nauk. Jednego z takich tumanów uczynił Lukian tytułową postacią swojego Hermotimosa. Lykinos spotyka filozoficznego terminatora, i ostrzega go, że pocałuje klamkę Instytutu Filozofii do którego uczęszczał, bo tamtejszy naczelny mędrek jest dzisiaj na tyle wczorajszy, że nie dał rady dowlec grubego dupska na poranne zajęcia:
Lykinos: Teraz nie zastaniesz mistrza, jeżeli mam wierzyć ogłoszeniu. Na bramie wisi tabliczka, na której wielkimi głoskami napisano: DZISIAJ NIE BĘDZIE WSPÓLNYCH ZAJĘĆ FILOZOFICZNYCH. Podobno był wczoraj na uczcie, którą bogacz Eukrates wydał z okazji urodzin córki. Otóż u niego, jak opowiadano, twój mistrz prowadził przy winie wiele dysput filozoficznych i rozzłościł się na perypatetyka Eutydemosa. Przedmiotem kłótni były tradycyjne spory tej szkoły ze stoikami. Od wrzasku rozbolała go głowa i spływały zeń strumienie potu, gdyż dysputa, jak mówią, przeciągnęła się do północy. Myślę też, że musiał sobie za dużo podpić, kiedy obecni przyjętym zwyczajem wznosili toasty. Chyba i zjadł więcej, niż przystało na starca. Dlatego po powrocie do domu, jak mówiono, raz po raz zwracał pokarmy. Przeliczył tylko i starannie poznaczył kawałki mięsa, które oddał niewolnikowi usługującemu przy stole i od tej chwili chrapie.
Lykinos pocieszył Hermotimosa, że o ile dzisiaj szkoła stoicka, której reprezentantem jest jego nauczyciel, wstrzymała działalność na polu dydaktyki, to wczoraj odniosła pełne i to krwawe zwycięstwo na polu argumentacji nad szkołą perypatetycką, reprezentowaną przez owego Eutydemosa. Oto co się wydarzyło:
Lykinos: Opowiadają, Hermotimosie, że początkowo szale obydwóch były wyrównane. Ostatecznie zwycięstwo przypadło wam, stoikom, a starzec [tj. nauczyciel Hermotimosa — przyp. M.P.] zdobył bezsprzeczną wyższość. W każdym razie, jak głosi wieść, Eutydemos nie wyszedł cało, bo odniósł wielką ranę na głowie. Trudno! Był bezczelny, skory do podważania argumentów, nie chciał słuchać i nie dawał się łatwo zbić przeciwnikowi. Tymczasem twój nieoceniony nauczyciel pucharem Nestora, który trzymał w ręce, wyrżnął w głowę leżącego przy nim perypatetyka. W taki to sposób odniósł zwycięstwo.
Hermotimos: Doskonale! Na nic innego nie zasługują ludzie, którzy stawiają się silniejszym.
Lykinos: Jasne jak słońce, Hermotimosie. A co też Eutydemosowi strzeliło do głowy; aby drażnić człowieka starego, odznaczającego się łagodnością i opanowaniem, mającego tak wielki puchar w ręce?!
Jak widzicie, obrazu zabrodzonego filozofa, jaki wyłania się z dzieła Lukiana, nie można określić mianem pochlebnego. Zdaniem Samosateńczyka filozofowie dzielą się na dwie grupy: naiwnych, ograniczonych intelektualnie uczniów, oraz zepsutych i pozbawionych skrupułów żulastych nauczycieli. Z poglądami Lukiana trzeba jednak postępować ostrożnie, był bowiem człowiekiem przewrotnym i niepoukładanym, jak wszyscy ludzie interesujący. Lukian darł łacha z filozofii w imię prawdy, albo raczej w imię nienawiści do kłamstwa. Kłamstwo zaś, jak wiecie, nie jest po prostu mówieniem nieprawdy, ale jest celowym wprowadzaniem w błąd. W tym sensie nieodłącznym składnikiem kłamstwa jest nieszczerość, czyli fałsz w sensie psychologicznym. Jeżeli zatem Lukian był poszukiwaczem prawdy, to chodziło mu o prawdę pojętą nie jako zgodność myśli z rzeczywistością, ale jako zgodność tego co się mówi, z tym co się robi. Gdybym miał na sobie teraz czarny golf, a ręku dopalającego się papierosa, to powiedziałbym, że chodziło mu o prawdę egzystencjalną, ale skoro siedzę przed laptopem w samych majtkach, powiem, że chodziło mu o prawdę jako przeciwieństwo pierdzielenia od rzeczy, prawdę jako przeciwieństwo intelektualnego gwałtu i samogwałtu. Ta Lukianowa postawa jest młodszą i brzydszą siostrą Filozofii, która braki w urodzie nadrabia spostrzegawczością i ostrym jak brzytwa dowcipem. Piegowata, ryża wredna kurdupelka śmiejąca się z chłopaków starszej siostry i dodająca laxigenu do romantycznej kolacji. Kochają ją tylko ci, którzy nie muszą braków w poczuciu własnej męskości nadrabiać przy pomocy plastikowych trofeów rodem z teledysków nadawanych na falach Polo TV. Ta młodsza siostra filozofii, wredna mała korpulentna kurdupelka, mogłaby mieć na imię Mizofeudia (“nienawidząca kłamstwa”), albo Mizogesia (“nienawidząca oszustw”), Mizotyfia (nienawidząca blagi) albo Mizazleja (“gardząca bucami”). Wszystkie te imiona podsuwa mi Lukian, który w usta Parresiadesa (“Szczerosława”) wkłada… mały porno suspens…słowa (ufff…):
Jestem wrogiem blagierów (μισαλαζών), wrogiem szarlatanów (μισογόης), wrogiem kłamców (μισοψευδὴς), wrogiem pyszałków (μισότυφος) i nienawidzę cały ten rodzaj łajdaków. A jest ich, jak wiesz, mrowie (πολλοὶ) [Lukian, Rybak].
Ja jednak myślę, że to ona właśnie, młodsza siostra Filozofii jest prawdziwą Filozofią, bo, jak pisał Pascal:
Drzeć łacha z Filozofii, to prawdziwa Filozofia! [Pascal, Myśli I 4]
Kolejna część tego wywodu do przeczytania TUTAJ. Pamiętajcie o zalajkowaniu (myślicielem) lub zahejtowaniu (komentarzem). Oba te objawy szczerości są mile widziane. Ciao!
Pingback: Brodaty Chryst - Medytacje nad brodą wtóre - Stowarzyszenie Doradztwa Filozoficznego "Pogadalnia"
A slyszeliscie o takim powiedzeniu: nie broda czyni filozofa?
Ja! Ja słyszałem. A kiedyś, przed laty, spotkałem się z filozoficzną przestrogą, by nie ufać ludziom, których broda ma inny kolor niż włosy na głowie. Miałem wobec tego do wyboru, albo zignorować tą myśl, albo przestać ufać samemu sobie. Ostrzeżenie zlekceważyłem, a sobie i tak zbytnio nie ufam. Czekam, aż na równi osiwieją wszystkie moje włosy, co rozwiąże problem względem mojej osoby. Innych dwukolorowych brodaczy osobiście nie znam, zatem nie muszę rozstrzygać kwestii zaufania.