Jankowi Sarnie
Jakiś czas temu, łapiąc się brody filozoficznej (zob. pierwszą część wpisu) próbowałem pokazać, w jaki sposób szczeć (nie jest to bezokolicznik, to nie miałoby sensu) na brodzie filozofa pomaga odróżnić ludzi uczciwych od tych, którzy postanowili poświęcić się szerzeniu epistemologiczno-metafizycznej ściemy. Jeżeli jednak ktoś po wpływem tych rozważań postanowiłby ściąć brodziszcze, to byłby to czyn pochopny, bo, jak się okazuje, włochaty avatar może posłużyć do wielu pożytecznych celów, spośród których uwolnienie się od towarzystwa chrześcijan nie jest najpośledniejszym. Ale zanim o tym…
W tych trudnych pedagogicznie czasach, w których młodzież potrafi nazwać kilkaset rodzajów pokemonów, ale ma trudności z wymienieniem imion czterech ewangelistów, wszytko trzeba wyjaśniać. Do dzieła zatem.
Po pierwsze: Co to jest chrześcijaństwo? Chrześcijaństwo to taka religia, którą wyznaje twoja stara, a która w I i II wieku naszej ery zaczęła szerzyć się na Bliskim Wschodzie, aby roznieść się potem jak wysypka po całym Imperium Romanum. Wszystko zaczęło się od chłopaka z Nazaretu, który podjąwszy wątpliwość co do przyszłych losów swojej ojczyzny i całego świata, przypuścił, że w ciągu kilkunastu najbliższych lat wszystkie ludzkie sprawy znajdą swój pozytywny finał w wielkim kataklizmie, po którym jego ojczysty Bóg, którego imienia nie wolno mu było wymawiać, weźmie sprawy świata w swoje ręce. To przypuszczenie doprowadziło go na sam szczyt kariery przewidzianej dla apokaliptycznego proroka, którą w tamtych nie znających happy endów czasach była egzekucja w malowniczych okolicznościach przyrody na podjerozolimskim pagórku, noszącym uroczą nazwę Czaszka (aram. Gagûltâ).
Po śmierci lekkomyślnego przywódcy młodzi ludzie, który uwierzyli mu na słowo, nie mogąc się pogodzić z przedwczesnym końcem kariery ich guru, wbili sobie do głowy, że ich szef wcale nie umarł, ale że ciągle im towarzyszy i oczekuje od nich, że przejmą od niego misję przepowiadania końca czasów. W tym duchu zaczęli głosić w najbliższym otoczeniu tzw. ewangelię, tj. zbiór opowieści o życiu mistrza, które w ciągu najbliższych kilku stuleci spisane zostały w jakichś czterdziestu wersjach, z których cztery najstarsze uznane zostały później (300 lat później) za jedynie słuszne i godne czytania przed niedzielnym obiadkiem.
Co to wszystko ma wspólnego z brodą? Otóż ten lekkomyślny młody człowiek, który sam o tym nie wiedząc rozpoczął rewolucję kulturową, która miała doprowadzić do rozpowszechnienia ideału miłości powszechnej, a także przerwania na 1700 lat tradycji organizowania olimpiad, prawdopodobnie miał brodę i to brodę nie byle jaką: brodę rytualną. Pewnie słyszeliście, że “(…) kazał Piłat wypisać tytuł winy (…), a było napisane: ‘Jezus Nazarejczyk, król Żydów”. W oryginale greckim miało to brzmieć: “Iésús ho Nazóraios ho basileus tón Iúdaión”. Niektórzy przypuszczają, że ta właśnie tabliczka nasunęła postronnym obserwatorom egzekucji pomysł, że Jezus pochodził z Nazaretu, co miało być zasadniczym nieporozumieniem. Uważają oni, że zwrot “Nazóraios” nie oznaczał bowiem nazarejczyka, ale nazorejczyka, tzn. kogoś, kogo w dzieciństwie poświęcono Bogu Izraela (którego imienia nie wolno było wymawiać, ale o którym każdy wiedział, że nazywa się Jahwe). Poświęcenie to oznaczało przede wszystkim zakaz golenia włosów na całym ciele i, jeżeli przypuszczenie to jest poprawne, to musiał ów młody człowiek mieć zaiste brodę godną filozofa. Niektórzy przypuszczają nawet, że on sam był filozofem należącym do tej samej szkoły, z którą związany był ów szydzący z filozofów Lukian, tzn. do szkoły cynickiej. Skąd ten pomysł?
Już odpowiadam. Szkoła cynicka w filozofii, której pierwsi przedstawiciele prowadzili żywot żuli-intelektualistów i głosili światu naukę, zgodnie z którą każdy człowiek, który ceni sobie wolność powinien porzucić karierę w korporacji i zacząć publicznie trzepać kapucyna, stała się (czemu tu się dziwić) jedną z najbardziej popularnych subkultur młodzieżowych. Garnęli się do cyników wszyscy młodzi ludzie, których pociągało życie publicznego sex offendera i literata. Tak jest: cynizm był subkulturą literacką, a specjalnością cyników była literatura satyryczna i komiczna. Jednym z najważniejszych ośrodków działalności cyników była znana z Ewangelii Gedara („Gdy przybył na drugi brzeg do kraju Gadareńczyków, wybiegli Mu naprzeciw dwaj opętani, itd…” Mt 8, 28). Z ruin Gedary rozciąga się dzisiaj malowniczy widok na Jezioro Galilejskie i obsadzone przez Wojsko Polskie wzgórza Golan.
W tej właśnie Gedarze w ciągu trzystu lat żyło trzech wybitnych przedstawicieli cynizmu filozoficznego: Menippos, Meleanger i Oemanus. Ten pierwszy miał być twórcą formy literackiej, którą później nazwano od jego imienia satyrą menippejską, a której największym twórcą był Lukian z Samosat. Pomyślcie: jeżeli żyło tam trzech wybitnych przedstawicieli cynizmu, to ilu musiało być tych mniej wybitnych? Niektórzy sądzą, że na takim właśnie cynicznym nawozie kulturowym wykarmił się kwiatek chrześcijaństwa. Dziesięć pokoleń cyników musiało się publicznie onanizować, żeby w końcu jeden z ich uczniów wpadł na pomysł założenia religii, która za jedną z naczelnych prawd wiary przyjmie zasadę, że od polerowania klamki wyrastają włosy na dłoniach.
Początkowe związki chrześcijaństwa z cynizmem nie musiały się ograniczać do etapu wstępnego, zakończonego śmiercią apokaliptycznego proroka. W pierwszych pokoleniach chrześcijan popularne było nie tylko cynicko-chrześcijańskie potępienie mamony (“Miłość do pieniądza jest ojczyzną wszelkiego występku” [Diogenes z Synopy], “Miłość do pieniądza jest korzeniem wszelkiego zła” [Tym 6, 10]), ale i przykazanie wolnej miłości (nie samą ręką żyje człowiek), z której wykorzeniać musiał później św. Paweł:
Słyszy się powszechnie o rozpuście między wami, i to o takiej rozpuście, jaka się nie zdarza nawet wśród pogan; mianowicie, że ktoś żyje z żoną swego ojca [I Kor 5, 1].
Tenże św. Paweł sam jednak lekkomyślnie zaangażował się w rozpowszechnianie ideałów cynickich, głosząc obmyślony przez Diogenesa z Synopy i jemu podobnych wykształciuchów przebrzydły lewacki kosmopolityzm:
Nie ma już Żyda ani poganina, nie ma już niewolnika ani człowieka wolnego, nie ma już mężczyzny ani kobiety, wszyscy bowiem jesteście kimś jednym w Chrystusie Jezusie [Gal 3, 28–29].
Nie tylko zatem feminista, ale i filosemita! Już wiemy gdzie w zdrowy pień kultury Europejskiej wżarła się zaraza genderyzmu. Odpowiedź jest oczywista: Wszystkiemu są winni Żydzi tacy jak św. Paweł!
Tak to autoerotyzm Diogenesa z Synopy stał się, nolens walens volens, jednym ze źródeł ideału miłości chrześcijańskiej.
W kolejnych pokoleniach relacje pomiędzy cynikami a chrześcijanami zaczęły się komplikować i to do tego stopnia, że cynicy II wieku ery chrześcijańskiej stali się wrogami religii miłości i zaczęli z niej drzeć łacha, dając niechcący późniejszym historykom jedne z pierwszych dowodów na to, że ktoś taki jak Jezus z Nazaretu w ogóle istniał. Oto jakimi ciepłymi słowy znany już nam Lukian opisywał zyskującą podówczas popularność naukę chrześcijańską:
Ci opętańcy uroili sobie naprzód, że całkowicie będą nieśmiertelni i że żywot ich czeka po wieki, skutkiem czego gardzą śmiercią i dobrowolnie się na nią całymi masami wystawiają. A dalej pierwszy ich prawodawca wmówił w nich, że wszyscy będą sobie braćmi, skoro tylko, nawróciwszy się wyrzekną się bogów helleńskich, a przed owym ukrzyżowanym mędrcem czołem uderzą i wedle przykazań jego żyć będą. Gardzą też wszystkim w równej mierze i za wspólną własność wszystko uważają, przyjmując te nauki bez głębszego ich zbadania [Lukian, O zgonie Peregrinosa].
W miarę postępów akcji chrystianizacyjnej, wspólnota chrześcijańska z małej sekty liczącej około roku 40-tego kilkuset wyznawców zmieniła się w znaczącą, bo dziewięcio procentową i hałaśliwą mniejszość religijną. Potem zaś stało się coś, czego nikt się nie spodziewał. Po dziesięcioletnich prześladowaniach za panowania Dioklecjana, jego następca Konstantyn najpierw dał chrześcijanom wolność religijną, a potem sam się ochrzcił, co zapoczątkowało proces, który osiemdziesiąt lat później zakończył się Edyktem z Tesalonik, w którym Teodozjusz Wielki zdelegalizował religię pogańską skazując jej wyznawców na potępienie doczesne i wieczne.
W międzyczasie miały jednak miejsce wydarzenia, w toku których broda filozoficzna stała się agentem reakcji antychrześcijanskiej, za przyczółek obrawszy sobie szczękę cesarza Juliana, którego przyszłe pokolenia będą znali jako Apostatę. O tych wydarzeniach opowiem innym razem. Ciao!
Martin Hound
Ban za obrażanie moich uczuć religijnych, filozofie cyniku…
Pingback: Wredna młodsza siostra filozofii, czyli medytacje nad brodą - Stowarzyszenie Doradztwa Filozoficznego "Pogadalnia"