Najbliższe spotkanie w formule filozoficznej kawiarenki poświęcimy w pewnym sensie zaświatom. Dopiero co przeżywaliśmy dzień Wszystkich Świętych i Zaduszki, więc pozwólmy sobie na małą kontynuację klimatu zadumy. Owszem, mało to filozoficzne, ale przecież wolno czasem pokusić się o refleksję nieco innej natury.
W świetle znicza
Jedni idąc nad groby bliskich jedynie oddają cześć ich pamięci, tak jak czynimy to pod pomnikami i tablicami pamiątkowymi. Być może najdzie poniektórych refleksja nad własnym losem, zastanowią się jak to będzie, gdy ktoś ich szczątki złoży pod granitową płytą. Może zadadzą sobie pytanie, kto będzie zapalał znicze i przez ile pokoleń będą ważni dla potomnych. Inni idąc na cmentarz pielęgnują nie tylko pamięć o pochowanych, ale też wiarę w to, że ich dusze są nieśmiertelne i czekają na spotkanie po tamtej stronie.
Niektórzy twierdzą, że czują obecność duchów. Dopuszczam możliwość takiej wrażliwości zmysłów, która pozwala tego doświadczyć. Ja pod tym względem mam zmysły stępione, aczkolwiek pamiętam, że kiedyś śniła mi się zmarła osoba, która złapała mnie mocno za ramię i obudziłem się, wyraźnie czując ucisk na ciele. Być może to tylko ułuda, a może właśnie sen jest kanałem, poprzez który oba światy nawiązują łączność ze sobą. W końcu sen to brat śmierci, jak napisał Mickiewicz – zresztą powtarzając po Homerze, mówiącym o bliźniaczym pokrewieństwie obu stanów.
Wrota snów
Kto wie, może z duchami jest tak, że kiedy zasypiamy i śnimy, to odwiedzamy ich świat. Rządzą tam inne prawa fizyki, inne prawa logiki, inne pojęcie sensu. Jednakowoż znajdujemy w tym świecie odbicie naszego, nie stroniącego od uniesień, seksu, przemocy, bezsilności, zachwytu, radości i smutku. W sennych realiach wszystko jest do pomyślenia, żaden absurd nie budzi zdumienia, irracjonalne zdarzenia traktuje się jak coś naturalnego. A spotkania ze zmarłymi nie wywołują zdziwienia, czy zaskoczenia – choć mogą przestraszyć.
I kto wie, może kiedy z kolei duchy śpią, to poprzez swoje sny trafiają do naszego świata. Z obszaru bezcielesnej nieważkości, przez wrota marzeń sennych, opuszczają na chwilę ów świat pozbawiony sensu, logiki i praw. Tą drogą, nierzadko dają się dojrzeć żywym ludziom, albo przynajmniej pozwalają odczuć swoją wśród nas obecność. Stąd niezliczone świadectwa osób nawiedzonych.
Cukierek albo psikus
Obserwuję (z pewnym absmakiem), jak coraz lepiej przyjmuje się przeszczepione na nasz grunt Halloween. Jako że to „święto” przejęły przede wszystkim dzieci, jakoś to znoszę (starosłowiańskich Dziadów raczej nikt nie przywróci – choć ponoć na Białorusi się udaje). Pierwotnie koszmarne stroje miały odstraszać złe duchy. Ale sądzę, że oswaja się też tym sposobem lęk przed tymi, które u progu jesieni ponoć mają ułatwioną możliwość nieproszonych odwiedzin. Różne duchy, strachy, wiedźmy, kościotrupy i zombie wylegają na ulice, a dynie zamieniają się w potwory. I pomyśleć, że jeszcze nie tak dawno popularne były seanse spirytystyczne, pozwalające porozmawiać z kimś nieżywym.
Fantazja, czy doświadczenie
Jest w człowieku (przepraszam za generalizowanie, wiem, że nie w każdym) zarówno wiara, jak i przekonanie, iż istnieją byty po drugiej stronie (snu?) i w dodatku znajdują drogę do nas. Ludzie od niepiśmiennych czasów albo wyobrażali sobie, jak ten zaświat wygląda, albo otrzymywali wiedzę o nim za sprawą objawienia, albo zaglądali tam wprowadzając się w odmienny stan świadomości (jak np. szamani). Zwykle w tym drugim świecie istniał pewien porządek, często nawet hierarchia, a każdy zmarły, który tam trafiał zachowywał swoją tożsamość. I jeśli komunikował się z naszym wymiarem, to jako konkretna osoba.
Zastanawia mnie, czy taki obraz wynika z ludzkiej potrzeby zachowania indywidualności i naturalnego przenoszenia ziemskiego porządku na ów obcy teren – czy może jednak z wglądu w te obszary. Wszak znamy opowieści o bohaterach (mitologicznych, religijnych, mistycznych), którzy zawędrowali do krainy umarłych, a potem uszli z objęć śmierci i wracali do grona żywych. Udało się to Syzyfowi, Orfeuszowi, Dantemu. Zaglądali tam i zdawali relację prorocy, jak Izajasz i Ezechiel. Opisywał go Jan ewangelista.
Świat duchów istniał i dla starożytnych Egipcjan i Babilończyków. W naszym kręgu kulturowym i religijnym uznajemy ten drugi świat, jako wspólne miejsce wiecznego bytowania z aniołami i Bogiem. Co ciekawe, judaizm nie rozgranicza rzeczywistości na dwa światy, np. ziemski, bardziej materialny (czy z materią spleciony) i boski, bardziej (czy głównie) duchowy. Świat, stworzony przez Boga jest jednym światem, zaś anioły nie są w żaden sposób oddzielone od naszej rzeczywistości, lecz swobodnie się w niej poruszają, są jej elementem, tak samo, jak byty widzialne i namacalne, a gdy chcą (lub mają taką misję) w szczególny sposób ujawniają się i manifestują tą swoją obecność obok nas.
Co pan na to, panie Zygmuncie
W czasach nam nieco bliższych i obecnie ścierają się dwa sposoby patrzenia na sny. Jeden Freudowski, który odkrywa w marzeniach sennych informacje płynące z podświadomości. Drugi bardziej ezoteryczny, który po wyjaśnienia widzeń sennych odsyła do senników. Czy taka interpretacja snów kłóci się z moją wizją? Być może, ale nie koniecznie.
Jeśli przyjąć, że dusze naszych przodków tworzą pewien łańcuch życiowej energii, którego jesteśmy najświeższym ogniwem, to jesteśmy też kontynuacją ich doświadczeń, spadkobiercami przeżyć. Ten zasób stanowi cząstkę budulcową nas samych. A obecni w drugim świecie nasi poprzednicy mogą przekazywać nam – na swój (zakamuflowany) sposób – wiedzę o nas. Czyż szamani i druidzi nie zwracali się do duchów przodków z pytaniami, prośbami o radę i wsparcie. Czyż starożytni kapłani nie zwracali się do duchów, aby zdobyć niedostępną gdzie indziej wiedzę. Wiedzę, do której zrozumienia dziś potrzebny jest klucz psychoanalityka. W razie wątpliwości, sugeruję podczas śnienia odszukać ducha Zygmunta Freuda i spytać, jak jest faktycznie.
Problem z duszą
Ja osobiście mam pewien kłopot z tym drugim światem, a to ze względu na trudność ze zrozumieniem czym jest dusza. Bóg bowiem tchnął swego ducha – czyli życie – w rośliny, zwierzęta i na koniec w ludzi. Niektórzy wyprowadzali nawet z tego podział na trzy stopnie doskonałości dusz: wegetatywną, zmysłową i rozumującą (m.in. św. Tomasz z Akwinu). Jeśli jednak dusza = życie, czyli energia napędzająca ciało, sprawiająca, że jest żywe, to po śmierci dusza nie ma w czym spełniać tej funkcji. Czasem mówi się, że wraca do Boga, lub że ktoś oddał duszę Bogu. Zatem co? była jego cząstką, a teraz wtapia się na powrót w jego ducha. Traci odrębność, indywidualność, tożsamość? Może faktycznie.
Może poczucie świadomości, odrębnej tożsamości jest uwarunkowane odpowiednio rozwiniętym intelektem. Pozwalającym zrozumieć i uświadomić sobie samego siebie, swoją indywidualną jaźń. A ponieważ stan intelektu zależny jest od sprawności mózgu, to po śmierci ciała, a tym samym tego organu, intelekt traci swe siedlisko. Pamięć osadzona dotąd w zwojach nerwowych nie ma już nośnika. Tak więc dusza staje się uwolnioną porcją energii, ale bez osobowości. Wtedy może przejść do drugiego świata niczym kropla do oceanu.
Dlaczego jednak w wierzeniach dusze zmarłych zachowują tożsamość i są osądzane za swe uczynki popełnione na tym świecie? A potem radują się, lub cierpią kaźń wiekuistą. Gdyby były częścią Absolutu, to przecież nie nagradzałby, ani nie karał sam siebie. Dlaczego duchy, które nawiedzają nasz świat, mają indywidualne, rozpoznawalne cechy, są konkretnymi osobami? Wraca pytanie, czy obraz świata duchów generuje wiedza, wypływająca z wyjątkowych doświadczeń wybrańców, mających bezpośredni kontakt z drugim światem, czy jest to tylko wyobrażenie, będące wynikiem potrzeby zachowania podmiotowości, osobowej formy.
Może jednak drugi świat jest zmienny, chimeryczny i płynny, czyli taki, jak w naszych snach. Gdzie każdej nocy może wyglądać inaczej, a nigdy nas tą odmiennością nie dziwi. Ludzie od zawsze przywiązywali ogromną wagę do snów. Doszukiwali się w nich proroctw na przyszłość, lub wyjaśnień teraźniejszości. Miewali szansę spotkać się w snach z duchami przodków, skontaktować z innym światem. A co, jeśli wyłącznie te senne widzenia ukazują ów drugi świat. W końcu to doświadczenie jest dostępne nam wszystkim. Niby czemu mieliby mieć doń dostęp jedynie wybrańcy?
Dwa czyli nieskończoność
Nachodzą mnie pewne wątpliwości. Przecież tej samej nocy dwie osoby mogą śnić o tym samym, a każda poda inne szczegóły. Jedna ujrzy swoją ciotkę piękną i świetlistą w raju, a druga tą samą ciotkę upiorną i mroczną w piekle. Który więc obraz jest prawdziwy? Trudno przyjąć, że ta sama dusza jednocześnie raduje się i cierpi. Może zatem istnieją alternatywne warianty drugiego świata – po jednym dla każdego z nas. Skoro fizyka rozważa istnienie wielu światów równoległych w realu, to dlaczego nie mogłaby istnieć wielość światów po drugiej stronie.
Każdy człowiek miałby wobec tego swój własny raj, albo swoje własne piekło. Osobisty obszar, wyposażony w niepowtarzalny zestaw możliwych do przeżywania doznań, możliwych do spotkania tam postaci, możliwych do oglądania miejsc… Takie indywidualnie zaprojektowane zaświaty składałyby się na ogromny drugi wieloświat – w dodatku tak zmienny, jak zmienne bywają sny, lub stały jak powtarzający się koszmar.
Pozostaje inne pytanie: jak wytłumaczyć to, że w snach spotykamy żyjące osoby. Czyżby dochodziło do spotykania się dusz po drugiej stronie, w często dziwacznych, surrealistycznych okolicznościach? Wątpliwe, bo śpiąc można spotkać kogoś, kto akurat nie śpi. To może ten drugi świat próbuje nam coś zakomunikować, przekazać jakieś ważne przesłanie, posługując się wizerunkiem kogoś rozpoznawalnego? Hm. Wszystko jest możliwe. Jak to w snach. Zwłaszcza gdy słowo „możliwe” odnosi się do nieskończoności opcji.
Ostatnie zaśnięcie
Jeszcze jako młody chłopak byłem przez pewien czas zafascynowany zasypianiem. Tym, że nie wiemy, kiedy to następuje. Wymyśliłem sposób na sprawdzenie tego, w jakim momencie danego wieczoru zasnąłem. Puszczałem sobie kasetę ze składanką ulubionych utworów a następnego dnia starałem się przypomnieć sobie, który kawałek jako ostatni świadomie słyszałem. Tak mogłem sprawdzić po ilu minutach ogarnął mnie sen. Rzecz jasna, w różne dni, rezultaty były różne; czasem była to czwarta piosenka, czasem dziewiąta, a niekiedy dwunasta. Mimo to odczuwałem satysfakcję, że nie jest dla mnie całkowicie przegapionym moment zaśnięcia.
A jest to chwila wyjątkowa. Taka łagodna utrata przytomności. Po prostu w pewnym momencie tracimy łączność z rzeczywistością i zapadamy się w ciemność, ciszę, pustkę bez treści. Znikamy w tym stanie. Nie ma nas. I nie ma w tym niczego przerażającego. Lubię w ten sposób myśleć o śmierci, właśnie jak o zaśnięciu. Mówi się nawet, że śmierć to sen wieczny. Przejście do drugiego świata poprzez zasłonę snu wydaje się czymś prostym i bezpiecznym. Inna sprawa, czy ten ostatni sen, jaki nam będzie dany, zakończy się cichą ciemnością i brakiem świadomości siebie, czy może dalsza część będzie przypominać idylliczną krainę, albo wieczny koszmar. I ciekawe, czy w tym drugim świecie możliwe będzie zaśnięcie, które pozwoli zajrzeć znowu do rzeczywistego świata, który opuściliśmy.
Zapraszamy 4 listopada o godzinie 18:00 do kawiarni Pozytywka, przy ul. Czaplaka 2. Temat brzmi: dwa światy. Przyjdź porozmawiać, posłuchać, pomyśleć, lub pośnić o zaświatach.
A w pozostałe poniedziałki zapraszamy na spotkania w murach uniwersyteckich.
🙂
Sen jest bardzo dobrym przykładem sposobu bycia duszy po śmierci. Św. Tomasz używał go by opisać stan duszy odłączonej. Jest to stan dla człowieka nienaturalny. Taka śniąca dusza odłączona od ciała nie ma żadnej mocy, nie uczestniczy w życiu, nie może wpływać na nic, tak jak człowiek we śnie. Jest cieniem. Dopiero zmartwychwstanie daje człowiekowi szansę na życie po śmierci. Ciekawe, że Jezus po Zmartwychwstaniu spotyka się z uczniami głównie w przestrzeni osobowej, indywidualnej i uczuciowej – można rzec osobistej. Woła Marię Magdalenę po imieniu, wywołuje „pałanie serca” u uczniów w drodze do Emaus, rozmawia o miłości z Piotrem. Pozwala uczniom przypomnieć sobie ich żywe uczucia, które zawsze w nich były i ożywiały ich ciała. Duchowość znamy bowiem wewnętrznie jako uczucia. Uświadamiając je sobie zmartwychwstajemy. Powstajemy z martwych, nasze ciała stają się ciałem uwielbionym, które ożywia dusza. Kiedy dostrzegamy ten proces w sobie, możemy uwierzyć, że również spopielone kości naszych bliskich oblekają się w ciało… Moc, która nieustannie ożywia i podtrzymuje w istnieniu Wszechświat działa bowiem w każdym z nas. Jednak nam jest dobrze w zombielandzie 🙂