Na blogu, który czasem odwiedzam, jego autor przypomniał swoim czytelnikom tekst, jaki zamieścił kilka lat wcześniej. Trochę go zaktualizował, ale główna myśl pozostała. Tytuł jego wpisu brzmiał: „Trzech Króli było, na Czwartym się święto skończyło.” W skrócie rzecz jest o tym, że coraz większą popularność zyskują pochody Trzech Króli i ku zaskoczeniu piszącego, przebiegają w zgodnej atmosferze, nie zakłócane przez kontr-pochody, czy jakieś światopoglądowo odmienne manifestacje.
Zestawił to z Marszem Niepodległości, któremu nierzadko towarzyszą różne ekscesy i starcia anty-demonstrantów. Wysnuł z tego sugestię, że może warto byłoby – w imię powszechnej zgody i porządku – powierzyć Kościołowi Katolickiemu organizację pochodów patriotycznych, skoro mu tak bezkonfliktowo wychodzą procesje. Swój wpis zakończył odniesieniem do wyników Dawida Kubackiego w turnieju skoków narciarskich: „Do Trzech Króli dołączył wieczorem Czwarty Król – Król Skoczni tym razem – Dawid Kubacki. Wszyscy się bardzo cieszyli Jego sukcesem, chociaż Norweg odebrał mu prymat zwycięzcy Turnieju Czterech Skoczni. Nasz Orzeł nadal jest liderem łącznej klasyfikacji i jeśli dowiezie ten wynik do końca sezonu, to będzie prawdziwym królem skoczni.
Cieszymy się tym wszyscy. Zanikły spory i różnice poglądów. Wprawdzie trudno dziś przewidzieć czy na długo pozostanie z nami efekt tego cudu, ale warto zabiegać o przedłużenie nastroju euforii i sukcesu.”
Będę sceptyczny, cyniczny i krytyczny: nie ma się z czego cieszyć. Osiągnięcia Kubackiego nie są powodem do radości, tylko wytrychem pocieszenia. Ale ani w sporcie, ani w rywalizacji na innych polach nie jest to czymś nowym. Tak to się jakoś u ludzi przejawia potrzeba sukcesu, że jeśli nie ma tego prawdziwego, pełnego, istotnego – to bierze się cokolwiek pozytywnego i podnosi do wyższej rangi, niż by na to zasługiwało. Nasze piedestały są pełne takich pomników. Jak się nie ma wielkich bohaterów, prawdziwych królów, autentycznych mistrzów i zwycięzców, wówczas celebruje się tych pomniejszych, nawet przeciętnych, nawet takich z pewnymi ewidentnymi wadami, byle dało się w nich znaleźć jakąś godną podkreślenia cechę. Byle w którejś ze statystycznych tabelek widniał jakiś plusik.
Niedawno nasza drużyna piłkarska – po wieloletniej przerwie – wypełzła z grupy podczas mundialu w Katarze. Cud i fart, ale – choć nie było victorii – odtrąbiono glorię. Skąd się to bierze? Jak nasz film nie zdobywa Oscara to fetujemy samo znalezienie się wśród nominowanych. Ktoś się szczyci studiowaniem na najlepszej uczelni w kraju, a przemilczy, że zajmuje ona 400 miejsce w świecie. Słabo wypadamy w rozwoju technologicznym, ale przodujemy w produkcji i eksporcie jabłek. A ja mam dość tego typu nagród pocieszenia. Dość wynajdywania na siłę jakichś pozytywnych stron porażki. Inaczej będziemy wielbić kogoś za sam fakt, że dotarł na metę, niezależnie w jakim stylu i z jaką lokatą.
I dopowiem jeszcze (tak na marginesie) coś w temacie zjednoczenia narodu pod sztandarem Kościoła Katolickiego: uchowaj nas Panie Boże! Sam jestem katolikiem, ale na tyle świadomym, by widzieć, że ta instytucja jak mało która antagonizuje społeczeństwo, podsyca wrogość wobec wielu różnych grup i mniejszości, utrwala podział na „my” i „oni”. I jeśli – w obszarze patriotycznym – Kościół wziąłby się za organizację obchodów i pochodów – byłaby to klęska państwowości.
Żeby była jasność, nie mam nic przeciwko budowaniu zgody narodowej. Chętnie obudziłbym się w kraju bez waśni, pełnym tolerancji i szacunku. Problem w tym, że taki obraz można spotkać tylko we śnie i przebudzenie zawraca nas z raju na ziemię. A rzeczywistość sprawia, że z roku na rok coraz mniej mam wiary w ludzi. Jeszcze jakiś czas temu patrzyłbym z podziwem na autora wspomnianego tekstu, bo ma w sobie sporo tej wiary – i to mimo dostrzegania ludzkich wad. Dziś patrzę z niedowierzaniem, że potrafi być tak konsekwentny.
Większość komentarzy pod wpisem o czterech królach wyrażała sceptycyzm, zwłaszcza wobec organizowania uroczystości państwowych przez Kościół. Niektórzy komentujący wręcz wątpili, czy tekst jest na serio, czy to prowokacja. Ale pojawiały się też głosy osób, którym taka wizja się podobała, choć upodobanie było podszyte wątpliwościami. Jako odświeżenie tegorocznej dyskusji autor napisał świeży komentarz, przesuwając akcent na sprawy (rzekomo) jednoczącego nas sportu: „Mamy nowego Króla skoków narciarskich. Dawid Kubacki drugi w łącznej klasyfikacji Turnieju Czterech Skoczni i pozostał liderem łącznej klasyfikacji skoków w tym sezonie. Jest się z czego cieszyć, tak na prawicy, jak i na lewicy, nie mówiąc o centrum.”
Gdy podzieliłem się moimi uwagami z autorem wpisu, odpowiedział z jakby zasępionym tonem: „Dziękuję za ten komentarz. Trzeźwiący moje naiwne czasami zapędy.
Nie chciałbym, aby ktoś zdominował świętowanie różnych okazji i narzucał nam swoje sposoby rozumienia i odczuwania historii.
W udostępnionym ponownie tekście był jeden podobny przypadek czyli Król Skoczni. Poprzednio był to Kamil Stoch, a obecnie Dawid Kubacki. Media dołączyły do jego sukcesu i to, że właśnie w tym dniu urodziła się mu córeczka.
Było – Minęło.
Dzisiaj mamy Dzień Dziwaka. Nie świętuję tej okazji, a może jednak powinienem?”
Te słowa obudziły we mnie szereg emocji, skojarzeń i refleksji. Nie mogłem pozostawić ich bez odpowiedzi. Przede wszystkim zapewniłem autora, iż w moim przekonaniu daleko mu do dziwaka. Jawi mi się on jako dobroduszny i prostolinijny człowiek, który pielęgnuje w sobie nadzieję i optymizm, przycinając nieraz drzwiami paluchy realizmowi. Owszem, realizmu można do siebie nie wpuszczać, ale wtedy nie żyje się w prawdziwym świecie, ani też chyba prawdziwym życiem. Nasze życie musi być w uczciwej relacji ze światem, w przytomnym kontakcie z rzeczywistością. Im bardziej jesteśmy świadomi siebie i tego w czym uczestniczymy, tym prawdziwiej możemy na to odpowiadać. Nie oszukujemy siebie, nie błądzimy we mgle złudzeń i wyobrażeń, nie działamy po omacku.
Słabo się znamy z autorem, ale czuję, że mam do czynienia z osobą poczciwą. Rej napisał w swoim czasie „Żywot człowieka poczciwego” – ale nie wspominam o tym, ze względu na jego treść, a sam tytuł. Dziś ktoś poczciwy, często rozumiany jest jako dobrotliwy, serdeczny, schludny, jakoś tak spokojny, łagodny, miły i ciepły, częstokroć opiekuńczy, zwykle dobrze wychowany, czyli w pewnym sensie cichy, skromny, poukładany i może nawet naiwny. Taki, który nikogo nie skrzywdzi, nie walczy o swoje, nie ma w sobie przebojowości i asertywności. Słowem: poczciwina. Tymczasem wtedy, gdy ów utwór powstał, słowo poczciwy znaczyło tyle, co uczciwy. Zaś uczciwy to nie tylko taki, co nie oszuka; to ktoś szczery i prawdomówny, przyzwoity, prawy, sumienny i rzetelny w pracy, obowiązkowy, etyczny i sprawiedliwy, lojalny i wierny, cnotliwy, szlachetny i honorowy, wytrwały w zasadach itd.
Mamy taki przyimek „u” – dość znamienny. Gdy mówimy, iż ktoś jest u bram, u stóp góry, u granic wytrzymałości, u tronu, u źródeł, u kresu drogi, u wrót miasta… mamy na myśli, że jest tuż, zaraz przy, tak blisko, jak to możliwe. Zaś człowiek uczciwy, to ktoś u czci. A zatem i czci godny, taki którego godzi się czcią otoczyć. Nie wiedzieć tylko czemu poczciwość z czasem stała się w odbiorze bardziej miękka, a uczciwość zachowała swą siłę wyrazu. Tak, czy inaczej są to przymioty, w dodatku coraz rzadsze.
Położyłem tu taki nacisk na uczciwość, bo wydaje mi się, że nie pozwala ona na przesadę. Że nakazuje wartościować wszystko z należytą miarą, jak najsprawiedliwiej. I po uczciwych ludziach spodziewam się, że nie będą przeceniać niczyich dokonań, ani wywyższać drobnych zasług tylko dlatego, że brakuje takich najwyższej wagi. Uczciwe podejście do świata każe się tego wystrzegać. Jeśli wystawimy pomnik komuś przeciętnemu, będzie to nie w porządku wobec wcześniej uhonorowanych, którzy faktycznie na to zasłużyli.
Stąd mógłbym wystosować apel, żeby nie przesadzać również ze świętowaniem. Spróbujmy wprowadzić dla rozróżnienia dwie formy wyrażania radości, czy podniosłości: świętowanie oraz ucztowanie. Niech tylko wyjątkowe osoby i wydarzenia dostąpią świętowania, zasłużą na (przynajmniej symboliczne) miano świętości, na najwyższą celebrę. Tym pomniejszym oddajmy należną (nie większą i nie mniejszą, niż zasłużona) cześć. Uczcijmy je, choćby właśnie ucztowaniem (ten sam źródłosłów). Uczta tym różniła się od np. wystawnej biesiady, czy zwykłego obżarstwa, że miała coś lub kogoś uczcić. Przykładowo „Uczta” Platona była ku czci Erosa i Miłości. Można by rzec: uczcić to potraktować uczciwie, tak, jak na to zasługuje. Prawda, uczta mogła się splatać ze świętowaniem, ale nie musiała.
Świętowanie zaś, tak jak święcenie – odnosi się do pewnej sfery sacrum. Kiedyś święcić oznaczało również świętować. Mamy tego pozostałość w przykazaniu, by dzień święty święcić. Przecież nie chodzi o to, by skropić go święconą wodą, lecz świętować. Owszem, bywa owo świętowanie przenoszone na grunt świecki, uświęcamy metaforycznie ważne wydarzenia, a naszych bohaterów ubóstwiamy, czynimy idolami (choć idolatria jest grzechem). Niemniej w znacznej mierze zasługują oni na wyjątkowe traktowanie, a człek, czasem z braku nowych, bądź lepszych form wyrazu, wykorzystywał te znane i sprawdzone, mimo sakralnego pochodzenia.
Krótko mówiąc koronujmy tylko tych, którzy są tego godni. Jeśli będziemy z równym zaangażowaniem świętować wszystko – to, co wartościowe i co przeciętne – wówczas samo świętowanie straci na znaczeniu. Nie będzie niczego wyróżniać. Po prostu nie świętujmy czegokolwiek, byle świętować. Jeżeli jest jakiś pomniejszy powód do dumy, czy zadowolenia – stosownie uczcijmy ten fakt. A jeśli brak powodu do celebry, to trudno – smućmy się. Bądźmy adekwatni i uczciwi wobec okoliczności.
Dziekuję za taką reakcję na mój blogowy wpis. Liczę, że temat zainteresuje innych czytelników i coś z tego wyniknie dla nas samych.
Pozdrawiam
Tatul
Warto poznawać czyjeś poglądy, wymieniać się myślami i wzajemnie inspirować.