Na niedawnym spotkaniu filozoficznym w Muzeum Śląska Opolskiego poruszana była kwestia wolnej woli. Autor wystąpienia dr Grzegorz Francuz starał się rzetelnie przedstawić różne punkty widzenia na to zagadnienie, sięgając zarówno do historii myśli filozoficznej jak i do przekonań religijnych – co zresztą niejednokrotnie się pokrywa lub przynajmniej zazębia. Nie będę tu przytaczał wspomnianych przez niego nurtów ani przykładów wielowiekowych sporów na tym tle – łatwo znaleźć na ten temat mnóstwo informacji w literaturze tudzież w Internecie. Podzielić się za to chciałem refleksją, jaka mnie naszła później.
Co prawda osobiście mam spore wątpliwości, czy człowiek posiada wolną wolę, lecz nie przeszkadza mi to snuć rozważań wokół sytuacji, gdy zakłada się istnienie takowej wolności. Akurat złożyło się tak, że wkrótce po wspomnianym wykładzie w muzeum był dzień Wszystkich Świętych i Zaduszki. Jest to czas, w którym wierzący wyjątkowo aktywnie ślą do Boga modlitwy za dusze zmarłych. Proszą Wszechmogącego o zmiłowanie i wpuszczenie tych dusz do raju. Można by rzec, iż tą samą życzliwość, którą okazywali komuś za życia, kontynuują po jego śmierci, bo nadal im zależy na tym, aby daną duszę spotkał jak najlepszy los.
Dbanie o dobro dusz nie jest rzeczą nową. Już w starożytności znajdujemy przykłady na to, jak wyznawcy różnych religii żywili przekonanie, że uczciwe, dobre, pobożne życie pozwala cieszyć się łaską bogów a po śmierci gwarantuje duszy nagrodę. Ba! nawet niektóre prehistoryczne ślady o tym świadczą. Liczne pochówki wskazują na wiarę w jakiś dalszy los zmarłego, w jakąś wędrówkę do innej krainy. Żywi, którzy go żegnali, chcieli jakoś w tym pomóc. Wkładano do grobów broń lub przydatne przedmioty, czasem jedzenie, amulety lub po prostu kwiaty, aby dalsza podróż była przyjemniejsza.
O tym jak dbać o dobro duszy sporo powiedział Sokrates. A przynajmniej Platon mu to przypisywał. Największym dobrem duszy rozumnej miała być mądrość, stąd podstawowym zaleceniem było uprawianie filozofii – co też stanowiło źródło szczęścia. Sokrates uważał, iż człowiek prawdziwie mądry może wybrać tylko dobre, prawe i pobożne życie. Inny wybór byłby głupotą. Im ktoś był bliżej dobra, tym większa była szansa, że dusza otrzyma nagrodę po śmierci ciała, że znajdzie się bliżej bogów w świecie czystych idei, że po reinkarnacji nie trafi do ciała podlejszego i nie będzie skazana na byt gorszy niż ten, jaki opuściła.
Jak mi się zdaje, rady i nauki Sokratesa skupiały się bardziej na tym, by każdy indywidualnie zatroszczył się o swoją duszę. Mniej było mowy o tym, żeby wywierać wpływ na innych, aby i oni o swe dusze zadbali. Ponieważ jednak dialogi Platona kierowano do szerokiego grona odbiorców, można w tym dostrzec ogólniejszą misję propagowania pewnych nauk, mających za cel dobro dusz. Poza tym dialogi, które odbywały się z udziałem różnych interlokutorów pokazują, że Sokrates i Platon starali się innych sprowadzać na dobrą drogę. A w samych dialogach nierzadko podnoszona jest sprawa właściwego wychowania młodych chłopców, co miało przynieść dobre skutki dla nich samych i pomyślności Aten.
Sokratycy wierzyli w wędrówkę dusz, zatem jeden nieudany żywot nie przekreślał szansy na zapewnienie duszy dobrego losu. Inaczej rzecz postrzegał judaizm a za nim chrześcijaństwo. Tu każda dusza ma jedną sposobność, jedno życie na to, aby zapewnić sobie zasiadanie po prawicy Boga. Chrześcijaństwo dodatkowo akcentowało swoją misyjność i ekspansywność. O ile judaizm zamykał się w hermetycznym środowisku, o tyle nauka Jezusa była jednoznaczna: „Idźcie na cały świat i głoście ewangelię wszelkiemu stworzeniu. Kto uwierzy i przyjmie chrzest, będzie zbawiony; a kto nie uwierzy, będzie potępiony.” A w innym miejscu: „Idźcie więc i nauczajcie wszystkie narody, chrzcząc je w imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego; Ucząc je przestrzegać wszystkiego, co wam przykazałem.”. Co więcej, Chrystus oczekiwał skuteczności w tej misji: „I przeznaczyłem was na to abyście szli i owoc przynosili.” Uczniowie Jezusa mieli być zatem rozliczani nie tylko z tego, jak dbali o własne dusze, ale też z tego, czy pomogli innym duszom w zbawieniu.
Tak oto, od wieków po dziś dzień, praktykuje się uczenie i wychowywanie innych dla ich dobra. Początkowo zakorzenione było to w religii, gdzie bóstwa wszystko sankcjonowały i osądzały. Z czasem coraz więcej było praw świeckich i norm obyczajowych nie związanych z religią. Społeczności wypracowywały pewien model funkcjonowania, uzgadniały co traktują, jako dobre, słuszne i pożądane, a następnie wpajały to nowym pokoleniom oraz obcym przybyszom, aby wszystkich mogły cieszyć płynące z tego korzyści. Aby żadna dusza nie pobłądziła i nie naraziła się na szwank. Aby w końcowym rozrachunku cieszyła się jakimś dobrem – doczesnym lub wiecznym.
Dlaczego o tym piszę i gdzie ta zapowiedziana refleksja? Jak widzimy, kontynuowane jest narzucanie praw, norm etycznych, wierzeń i ideologii, czy szerzej mówiąc: określonego światopoglądu, wysuwanie oczekiwań, stawianie wymagań oraz ograniczeń. Rodzice wychowują dzieci w określonym systemie wartości i określonej wierze. Nauczyciele wychowują nowe pokolenie w zgodzie z programem ministerstwa i interesem państwa. Prawa cywilne mają na względzie dobro społeczne, porządek i dochodzenie sprawiedliwości, aby ludziom żyło się lepiej. Sankcje i kary mają uczynić obywateli dobrymi, bo mają sprawiać, że ludzie powściągną swe niecne zakusy lub poniosą odpowiedzialność. Instytucje religijne zaś głoszą boskie przykazania oraz swoje prawdy, jako drogę do zbawienia dusz.
Można by te wszystkie poczynania sprowadzić do pewnej umowy społecznej. Na jej gruncie jedni drugim zaglądają do sumień. Wszyscy zgadzają się na ingerowanie w ludzkie życie i postępowanie jednostek. Pojawia się we mnie pytanie, czy mamy do tego prawo? Czy nie jest to występowaniem przeciwko wolnej woli? Jeśli faktycznie człowiek jest obdarzony wolną wolą (a na wstępie przyjęliśmy takie założenie) to oznacza, że może dowolnie decydować o życiowej drodze. Powiedzmy, że i ja mam wolną wolę. I przyjmijmy, że otrzymałem ją od Boga. Jeżeli tak, to w jakim celu? Najwidoczniej życzeniem tudzież wolą Boga było, abym to ja, osobiście dokonywał samodzielnych wyborów. Taki jest sens tego daru. A cokolwiek uczynię zostanie zapisane na rachunek mojej duszy. Tymczasem rodzice, nauczyciele, prawodawcy i duchowni wtrącają się – jak Jezus przykazał – w moje życie i decyzje. Jeśli dar wolnej woli pochodzi od Boga to zdaje się Chrystus tego nie uszanował. Nakazywał, bowiem ratować czyjąś duszę pomimo a nawet wbrew jej woli.
A społeczeństwo podąża w ślad za nim – albo za różnymi filozofami, ideologami, moralistami, politologami i wszelkiej maści guru. Popularyzuje pewną wybraną wizję, jako słuszną i dobrą dla każdego. Nie szukamy odpowiedzi, czy mamy prawo to robić. Powiem więcej, wielu uznaje, iż ma taki obowiązek. Nieraz przymuszamy samych siebie, a jeszcze częściej i chętniej innych, do tego aby postępować w konkretny sposób – dla dobra duszy. Zaś po czyjejś śmierci arbitralnie uznajemy, że jeszcze o taką duszę należy zadbać i wyprosić coś dla niej w zaświatach. Jakbyśmy nie chcieli uszanować życiowych wyborów zmarłego, jego wolnej woli ani prawa do poniesienia konsekwencji. Jakbyśmy chcieli skłonić Boga do wydania niesprawiedliwego wyroku, bo ten sprawiedliwy, jaki sobie wyobrażamy, może być według nas zbyt surowy. I co najzabawniejsze, wydaje nam się, że możemy cokolwiek wynegocjować. A ładnie to tak, gwałcić wolną wolę? I wolę Bożą?
Sądzę, że należy to przedyskutować. Zapraszam we czwartek, 7 listopada o godzinie 18:00 do Restauracji Radiowa, ul. Strzelców Bytomskich 8. Temat brzmi: gwałt wolnej woli. Przyjdź porozmawiać, posłuchać, pomyśleć… najlepiej dobrowolnie.