Archiwa tagu: sport

Coffeelosophy LII – czyli nieuczciwość czwartej koronacji

Na blogu, który czasem odwiedzam, jego autor przypomniał swoim czytelnikom tekst, jaki zamieścił kilka lat wcześniej. Trochę go zaktualizował, ale główna myśl pozostała. Tytuł jego wpisu brzmiał: „Trzech Króli było, na Czwartym się święto skończyło.” W skrócie rzecz jest o tym, że coraz większą popularność zyskują pochody Trzech Króli i ku zaskoczeniu piszącego, przebiegają w zgodnej atmosferze, nie zakłócane przez kontr-pochody, czy jakieś światopoglądowo odmienne manifestacje.

Zestawił to z Marszem Niepodległości, któremu nierzadko towarzyszą różne ekscesy i starcia anty-demonstrantów. Wysnuł z tego sugestię, że może warto byłoby – w imię powszechnej zgody i porządku – powierzyć Kościołowi Katolickiemu organizację pochodów patriotycznych, skoro mu tak bezkonfliktowo wychodzą procesje. Swój wpis zakończył odniesieniem do wyników Dawida Kubackiego w turnieju skoków narciarskich: „Do Trzech Króli dołączył wieczorem Czwarty Król – Król Skoczni tym razem – Dawid Kubacki. Wszyscy się bardzo cieszyli Jego sukcesem, chociaż Norweg odebrał mu prymat zwycięzcy Turnieju Czterech Skoczni. Nasz Orzeł nadal jest liderem łącznej klasyfikacji i jeśli dowiezie ten wynik do końca sezonu, to będzie prawdziwym królem skoczni.
Cieszymy się tym wszyscy. Zanikły spory i różnice poglądów. Wprawdzie trudno dziś przewidzieć czy na długo pozostanie z nami efekt tego cudu, ale warto zabiegać o przedłużenie nastroju euforii i sukcesu.”

Będę sceptyczny, cyniczny i krytyczny: nie ma się z czego cieszyć. Osiągnięcia Kubackiego nie są powodem do radości, tylko wytrychem pocieszenia. Ale ani w sporcie, ani w rywalizacji na innych polach nie jest to czymś nowym. Tak to się jakoś u ludzi przejawia potrzeba sukcesu, że jeśli nie ma tego prawdziwego, pełnego, istotnego – to bierze się cokolwiek pozytywnego i podnosi do wyższej rangi, niż by na to zasługiwało. Nasze piedestały są pełne takich pomników. Jak się nie ma wielkich bohaterów, prawdziwych królów, autentycznych mistrzów i zwycięzców, wówczas celebruje się tych pomniejszych, nawet przeciętnych, nawet takich z pewnymi ewidentnymi wadami, byle dało się w nich znaleźć jakąś godną podkreślenia cechę. Byle w którejś ze statystycznych tabelek widniał jakiś plusik. Czytaj dalej

Odpowiedź na apel

Znów się wzruszyłem. Ach ten Martinus! Logiczna spójność, klarowność wywodu i sceptyczny dystans wobec pozornych oczywistości to tylko niektóre wśród rozbrajająch zalet wpisów Martinusa. A przecież on jako jedyny wśród redagujących stronę Pogadalni nie jest zawodowym filozofem! Z logicznego punktu widzenia redukcyjne wnioskowanie „filozofa, a przy tym zapalonego sportowca” o przyczynie na podstawie skutku jest prawie tak naiwne jak uczonego z głupiego dowcipu, który po wyrwaniu szóstej nogi pszczole stwierdza, że straciła słuch, bo nie reaguje na polecenia… Jednak będę bronił sportowca filozofa, bo chciał wypowiedzieć ważną myśl na temat ludzkiej natury.

    Spokój jaki daje odpowiednia motywacja w czasie gry nie jest oczywiście jedynym warunkiem wygrywania, jednak jest to ten właśnie składnik gry, który jak żaden inny, zasługuje na poetycki rozmach przy próbach jego opisu. Przyzwyczailiśmy się traktować sport jako dziedzinę sprawności fizycznej i zalety ciała rzucają nam się najbardziej w oczy, gdy oglądamy zmagania współczesnych gladiatorów. Jednak to siła mentalna decyduje o prawdziwym mistrzostwie. Ile to już razy obserwowaliśmy polskich piłkarzy sparaliżowanych wizją porażki ze słabszym przeciwnikiem, gdy poważne grona eksperckie zgodnie orzekły, że zwycięstwo jest ich „obowiązkiem”. Silne pragnienie zwycięstwa i „dawanie z siebie wszystkiego” nie są warunkami wystarczającymi dobrej gry. Wręcz przeciwnie, pełną koncentrację, wewnętrzny spokój i elastyczność niezbędne do wykorzystania pełni naszego twórczego potencjału uzyskujemy na ogół wtedy, gdy świetnie się bawimy, kiedy czujemy, że to, co robimy jest niezakłóconym, radosnym doświadczaniem chwili obecnej. O perfidnych sposobach na jakie nasze zawsze pragnące wygrywać ego przeszkadza nam osiągnąć ten stan (nie tylko w sporcie) warto napisać osobny tekst…

    Nie zgadzam się na demitologizowanie najważniejszej zasady mojej filozofii, jaką jest zachowanie zdrowego dystansu do siebie, do swoich rzekomych wielkich sukcesów i dramatycznych porażek. Potrzebny jest nam dobry mit, który pomoże nam pamiętać na co dzień, że wszystko co nam się przydarza przychodzi spoza nas, że zamiast zaspokajać ambicje zawsze pragnącego wygrywać ego warto zwyczajnie cieszyć się tym, co do nas przychodzi i być wdzięcznym! Stworzenie takiego mitu to zadanie godne miłujących mądrość!

Odpowiedź Martinusowi

Martinusie drogi, jak możesz wypowiadać uszczypliwości pod adresem mojej miłości do tenisa?  Nie zauważyłeś, że mój stosunek do tej zabawy jest więcej niż sentymentalny? „Odpowiedź prosta jest na to pytanie, bo to już nie przyjaźń, to już jest kochanie… „

Zważ Waść jednak, że choć z krwawiącym sercem, jednak odpowiadam !

Otóż wewnętrzna gra to nie pojedynek lecz dialog. Zwycięstwo w niej to nie pokonanie jakiejś części siebie ale skomunikowanie jej odrębnych kawałków. Integracja. Zwycięstwo to uzyskanie skutecznej wewnętrznej komunikacji.  Jak mówić do siebie, ABY ZOSTAĆ WYSŁUCHANYM? Czy Ty zawsze siebie słuchasz? Jeśli uważasz, że tak, dlaczego zdarza Ci się zapomnieć coś, co chciałeś zapamiętać albo nie dotrzymać danego sobie słowa? Dlaczego bywasz na siebie zły, kiedy robisz coś inaczej niż sobie zamierzyłeś? Ta wewnętrzna gra to sztuka prowadzenia dialogu ze sobą, który jest warunkiem udanych rozmów z innymi. Skuteczna komunikacja zaczyna się na poziomie WEWNĘTRZNEJ ROZMOWY. Może powinniśmy mówić do siebie  jak do dziecka, stawiając wymagania na jego miarę  i z empatią, akceptując dziecko takim jakie jest?

Myślę sobie, że jest to też, po trosze odpowiedź na Twój komentarz do perspektywy francuskiej. Dialog Sokratejski zaczyna się od poznania samego siebie i do poznania samego siebie prowadzi.

Gra w tenisa a filozofia

Od 30 lat mniej więcej grywam w tenisa regularnie. Podobnie długo zajmuję się filozofią. I dopiero teraz po przeczytaniu książki Tima Gallweya Inner Game of Tennis zrozumiałem, co te dwa rodzaje aktywności mają ze sobą wspólnego. Nie świadczy to za dobrze, ani o samodzielności ani, tym bardziej,  o szybkości mojego myślenia…Ale cóż lepiej późno niż wcale. Otóż Gallwey sugeruje, że biegając po korcie toczymy bój z przeciwnikiem po drugiej stronie siatki, ale najważniejsza gra toczy się w naszym umyśle. Jest to gra naszych dwu jaźni, które zlewają się nam na ogół w jedno, gdyż nie zwracamy  uwagi na ich odrębność.   W czasie tenisowej rozgrywki, gdy jesteśmy rozgrzani, zmęczeni i skoncentrowani na prostych zadaniach fizycznych, rozluźniamy nieco więzy samokontroli, wychodzi na jaw prawdziwa natura naszego świadomego „ja”. Nazwijmy dla odróżnienia to „ja” : ja1.  To ono jest odpowiedzialne za nasze artystyczne monologi na korcie.( Nie znam gracza, który by ich nie wygłaszał) Od złośliwych pytań retorycznych typu „po co w aut?”, „dlaczego tak nisko?” przez „nogi niżej!”, „ręka swobodna!” po bezpośrednie sformułowania trafiające w samo sedno: „gram dzisiaj jak ostatni palant”

Te monologi, które na korcie wypowiadamy głośno, zwykle toczymy w ciszy naszego umysłu. Gallwey twierdzi, że w istocie nie są to monologi, lecz dialogi, w których zwracamy się do swojego drugiego „ja”, Nazwijmy je dla odróżnienia ja2,  które jest niemym słuchaczem nieustannej gadaniny ja1. Te dialogi, które na co dzień toczą się w ciszy naszego umysłu to właśnie wewnętrzna gra, w której zwycięstwo powinno być naszym właściwym celem. Poprawa komunikacji między ja1 oraz ja2 to wspólny cel wewnętrznej gry w tenisa oraz praktycznej filozofii.

Koncentracja, świadomość, zaufanie, spokój to cechy umysłu, który zwyciężył w wewnętrznej walce. Jak osiągnąć ten cel? To zadanie na całe życie. Platon uważał, że droga do tego celu prowadzi przez matematykę. A ja wolę przez tenis!