Czytałem sobie kiedyś seminarium Junga pt. Zaratustra Nietzschego. 1800 stron jazdy bez trzymanki. Głupawe i przemądrzałe pytania uczestników seminarium, na które Jung odpowiada momentami przynudzając. Beztrzymanka zaczyna się w momentach, kiedy helwecki terapeuta zabiera się za psychoanalizę wąsatego mózgu autora Tako rzecze Zaratustra. Powiedzmy sobie, że nie bardzo się z nim cacka. Przytacza zabawne historyjki zasłyszane od byłych bazylejskich studentów uberWąsa. Na przykład tę, jak to jakiś student postanowił dopytać Nietzschego po wykładzie o jakieś tam wątki ducha greckiego, których nie połapał podczas słuchania. Zresztą sami posłuchajcie…
Opowiadano mi […], że gdy pewnego razu Nietzsche miał wykład o Grecji, o Grecia Magna, gdy mówił o tym w sposób nader entuzjastyczny, po wykładzie podszedł do niego młody człowiek, który czegoś nie zrozumiał — cóż, zwykli studenci nie nadążali za wykładowcą, nie byli w stanie dorównać jego otchłannej umysłowości. A zatem młody człowiek zwrócił się do profesora z próbą o wyjaśnienie. Zanim jednak zdołał przedłożyć mu swą pokorną prośbę, Nietzsche zawołał: „Ah, oto właściwy człowiek! Błękitne niebo Hellady! Pojedziemy tam razem!”. A biedny student pomyślał: „W jaki sposób miałbym dotrzymać towarzystwa takiemu sławnemu profesorowi, jak miałbym zebrać pieniądze na taką eskapadę?” — myśląc tak, cofał się krok po kroku, Nietzsche zaś szedł za nim, rozprawiając o wiecznym uśmiechu greckiego nieba i Bóg jeden wie, o czym jeszcze, w końcu przyparł studenta do ściany. Gdy ten nie mógł się już ruszyć, Nietzsche nagle zrozumiał, że przeraził tego poczciwca swym entuzjazmem, nagle odwrócił się od studenta i już nigdy się do niego nie odezwał.