Po niedawnym podwójnym wykładzie o względności w fizyce i filozofii czułem pewien niedosyt. Dwóch prelegentów odnosiło się do pojęcia względności z punktu widzenia własnej profesji. Ogólna i szczególna teoria względności Einsteina zdominowała spotkanie, przykuwając uwagę słuchaczy, a tymczasem w filozofii jakby nic się nie działo – podczas gdy mi jawi się ona tak bogatą w różnorakie podejścia do tych samych zagadnień, a nawet do zagadnienia samego relatywizmu.
Filozofia nie lubi generalizacji. Zatem funkcjonujące w potocznym języku stwierdzenie, że wszystko jest względne, pewnie razi poważnych filozofów. Ja mam ten przywilej, że nie jestem zawodowym filozofem i niektóre reguły mnie nie obligują. Mimo to przyznaję, drażni mnie gdy słyszę: punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. To tak, jakby istnienie relatywizmu miało tłumaczyć a nawet legitymizować wszelką różnorodność, w tym poglądów i osądów. Muszę jednak wyjawić, iż drzemie we mnie pewien dysonans. Z jednej bowiem strony odpowiada mi myśl, że gdy coś jest prawdziwe, to jest takie zawsze. Prawda pozostaje nią bez względu na czas, miejsce, okoliczności, obserwatora, kontekst etc. A jeśli okazuje się inaczej, to oznacza, że nie mam do czynienia z prawdą, lecz z jej pozorem. Z drugiej strony, mój rozum potrafi pogodzić się z istnieniem różnych punktów widzenia na tą samą rzecz. Aczkolwiek częstokroć nie potrafi zaakceptować tego, jak przekłada się to na rzeczywistość (o czym wspomnę na końcu). Czy takie rozdarcie to niekonsekwencja, czy coś dopuszczalnego?
Nie przekonuje mnie przykładowo Protagoras, i to, że człowiek jest miarą wszystkiego. Że prawdziwe jest to, czego dana osoba faktycznie doświadcza, podobnie jak i to, czego doświadcza jej towarzysz, choć tą samą sytuację postrzega inaczej. Dla mnie to nie relatywizm, a subiektywizm. Bo prawda o rzeczywistości jest jedna, a tylko odbiór różny, zależnie od indywidualnych cech percepcji. Kiedy dwie osoby wejdą do jeziora, jedna może powiedzieć, że woda jest ciepła, druga, że jest chłodna i – co ważne – żadna z nich nie skłamie. A przecież prawda o wodzie jest tylko jedna – np. że ma 20 stopni Celsjusza. Reszta jest prawdą o poszczególnych odczuciach tych osób. Czyż nie byłoby lepiej, gdyby jedna z osób powiedziała, że w tej wodzie jest jej w miarę ciepło, a druga, że trochę zimno?
Niemniej przyznaję, że istnieją takie obszary, na których trudno o obiektywne określenie rzeczywistości, dajmy na to: czy coś jest piękne, pachnące, albo smaczne, czy daje przyjemność, bądź przynosi szczęście – bo to już kwestia gustu i upodobań. Podobną trudność stanowi odniesienie się do systemu wartości, sądów moralnych, albo tzw. prawd wiary. Czy zatem to wszystko jest względne?
Odmienna perspektywa zależna jest od wielu czynników, jak choćby od stopnia zaangażowania danej osoby, jej emocji, wrażliwości, wiedzy i doświadczenia, smaku, snobizmu, jej kondycji fizycznej i psychicznej, lub stopnia uwikłania w sytuację… Bywa, że nie tylko różni ludzie postrzegają coś w odmienny sposób, ale zmiana optyki zachodzi u tej samej osoby – po prostu z jakiegoś powodu zaczyna patrzeć na coś inaczej. Mamy tu więc przypadek, kiedy człowiek, będący miarą wszystkich rzeczy, zmienia pogląd. Czy wówczas Protagoras stwierdziłby, iż prawdziwość czegoś może się zmieniać? Jeśli prawdziwość może ulec zmianie, to czy w ogóle istnieje?
Prywatne rozterki
Na koniec pozwolę sobie na bardziej prywatne rozterki. Wyobraźmy sobie człowieka, który bardzo cierpi. Pokazuje go telewizja, może nawet przejmujemy się jego losem. A teraz wyobraźmy sobie, że lecimy promem kosmicznym. Spoglądamy z kosmosu na kulę ziemską. Mamy świadomość, że na oglądanych kontynentach są miliardy ludzi, a nawet ich nie widać. To pyłki, drobinki, w skali kosmosu nieznaczna ilość materii. Czy nasze spojrzenie na problem tego cierpiącego człowieka nabiera innego zabarwienia? A kiedy przypomnimy sobie, że dana jednostka, jest tylko jednym z miliardów cierpiących istnień? Jakie znaczenie ma kwestia skali i odległej perspektywy? I co będzie, co się zmieni, jeśli tą cierpiącą osobą jest ktoś bliski kosmonaucie…?
Albo inna sytuacja. Tragiczny wypadek za granicą, w którym jednocześnie, w jednym miejscu ginie kilkadziesiąt osób? Media nagłaśniają temat. Władze wysyłają sztab psychologów do rodzin ofiar, opłacają sprowadzenie zwłok z zagranicy, przyznają najbliższym pomoc materialną. Ukazują się wywiady, w których krewni opowiadają o przeżywanej stracie. W tym samym dniu, w którym miała miejsce owa tragedia, w różnych innych miejscach dochodzi na drogach do kilkunastu wypadków, w których łącznie traci życie też kilkadziesiąt osób. Jedyna różnica, to rozproszenie tych wypadków w przestrzeni. Nikt nie wysyła psychologów, nie wspiera finansowo, nie przeprowadza wywiadów… Dlaczego te wypadki mają inną rangę? Dlaczego traktowanie ofiar jednego, dużego wypadku oraz ich rodzin jest inne, niż ofiar i bliskich w tych rozproszonych, osobnych tragediach? Z jakim rodzajem względności mamy tu do czynienia?
Kłaniam, Martinus.
Jak to z temperaturą było? Ano pewien człowiek, bodaj Celsjusz – postanowił, żeby do określania temperatury wykorzystać tak powszechną w świecie substancję, jak woda – oraz wiedzę o rozszerzalności i kurczliwości płynów pod wpływem zmian temperatury. Jako płyn wykorzystał płynny metal – rtęć. Przyjął też, że punktami granicznymi będzie temperatura, w której lód topnieje oraz ta, w której woda wrze. Wstawił do lodu kapilarę z rtęcią i zaczął całość podgrzewać. Gdy lód już tajał, Celsjusz zaznaczył na rurce poziom rtęci. Z każdą chwilą ten poziom się podnosił. Gdy woda zaczęła się gotować, znów zaznaczył poziom metalu w rureczce. Następnie odległość między obydwoma punktami podzielił na 100 równych części, po czym z góry na dół (zgodnie z tym, jak piszemy) ponumerował podziałkę od 0 na szczycie do 100 na samym dole. Pierwotnie więc woda zamarzała przy stu stopniach, a gotowała się przy zeru. (Ale jakiś czas później, inni naukowcy oznaczyli skalę odwrotnie.)
Nie musimy, moim zdaniem, odnosić się do „zmysłowego osobistego oglądu”, ale wystarczy poprzestać na tym, że „ktoś na swoim doświadczeniu oparł sąd o prawidłowym działaniu” termometru. Doświadczenie fizyczne ma większą obiektywność, niż doświadczenie zmysłowe. Jest wobec tego bliższe prawdy, a czasem po prostu prawdziwe, zaś zmysły mogą nas zwieść i zawieść. Poza tym, podanie temperatury wody ma dodatkowy walor praktyczny. Dzięki temu pogodynka nie mówi: W mazurskich jeziorach woda będzie dla wszystkich zimna, a dla pana Piotra ciepła. W prognozie powie, że woda osiągnie 20 stopni C. Każdy zaś – wiedząc z osobistego doświadczenia, jak reaguje na taką temperaturę – sam zdecyduje, czy pojedzie tam się kąpać.
PS.
Oczywiście z tą temperaturą wody, ocenianą na podstawie jej stanu skupienia, można się pomylić, gdyż w warunkach niskiego ciśnienia atmosferycznego (np. na dużych wysokościach) woda wrze przy około dziewięćdziesięciu stopniach. Przez to w wysokich górach herbata źle się zaparza. A co ciekawsze – w próżni woda gotuje się mając np. 20 stopni C – zaś z upływem czasu, gotując się, temperaturę nawet traci. Gdyby więc Piotr był w stanie wytrzymać w próżni, to bez oparzeń mógłby siedzieć we wrzątku. Niestety, z takiego jakuzzi frajdy nie będzie, ponieważ woda w jego ciele też zaczęłaby przechodzić w stan gazowy i niszczyć komórki…
Nie spodziewałem się takiego upodobania do prawdy absolutnej u Martinusa. Ja też lubię taką porządną prawdziwość, a nie jakieś mdłe względności. Ale z tą absolutnością i obiektywnością jest jednak sporo problemów. Weźmy te 20 stopni. Co to znaczy, że woda ma 20 stopni? Ano, że jak jeden z drugim włoży termometr do wody to mu rtęć wyznaczy kreskę z napisem 20. No niby to takie obiektywne ale skąd wiem, że termometr prawdę mówi? Ano dzięki innym termometrom. A tamte z kolei dlaczego uznaję za dobre? Bo ktoś na swoim doświadczeniu oparł sąd o ich prawidłowym działaniu. Nie ucieknę od zmysłowego osobistego oglądu. Gdzieś na końcu jest zawsze jakieś spostrzeżenie. Choćby takie, że słupek rtęci i kreska na podziałce są w tym samym miejscu. Takiej prawdziwości obiektywnej jaką ma sąd że 10 plus 10 równa się 20 nie ma żadna wypowiedź o temperaturze wody. Choćby mierzonej termometrem atomowym. Spostrzegamy wodę zawsze z jakiejś perspektywy. Dlatego sąd, że woda jest ciepła dla Piotra wydaje mi się lepszym kandydatem na sąd prawdziwy niż ten o 20 stopniach, który robi na pierwszy rzut oka wrażenie prawdziwego obiektywnie, ale tylko dlatego, że udaje, że mówi coś o „wodzie samej w sobie” a jest tylko abstrakcyjną formułką, która mówi o potencjalnym zachowaniu termometru i mojej percepcji w określonych okolicznościach ( nie da się ich wysłowić bez odniesienia do konkretnych doznań obserwatorów). Zdanie to mówi coś o realnej aktualnej rzeczywistości tylko w tym wymiarze, w jakimś ktoś czegoś ( słupków rtęci czy ciepłoty wody) osobiście i subiektywnie doświadczy. To rzekłem ja Pogadalnik Wielki. Pozdrawiam