Wydaje mi się, że w wielu sprawach lepiej jest powątpiewać i nie dowierzać, aniżeli żywić całkowite przekonanie o tym, jak się owe mają. Czy jednak sam sceptycyzm wystarczy? Moim zdaniem, to dobry początek. Nie można jednak poprzestać na zwątpieniu w możliwość poznania. Taka postawa nie przybliża do odkrycia istoty nurtującej nas sprawy.
Tak rozumiany sceptycyzm wydaje się jednak niezwykle kuszący. Wielu z ochotą przyjmie założenie, iż niczego nie da się w pełni poznać ani z całą pewnością orzec – po czym zarzuci próby, zaniecha wysiłków i oszczędzi sobie udręki, jaką niosą pytania bez odpowiedzi. Tym samym będą szczęśliwsi; bez niepokojących dylematów, bez rozterek. Wycofają się z aktywności poznawczej do wygodnej obojętności i błogiego spokoju. Ale popadną też w umysłowy zastój.
Osobiście wolę rozumieć pojęcie sceptycyzmu po prostu, jako wątpienie i niedowierzanie, jednak bez konsekwentnego odrzucania wszelkich dociekań i poszukiwań, jakoby pozbawionych sensu. Bardziej odpowiada mi wywodzenie sceptycyzmu od greckiego skeptikos – myślący oraz skepsis – które oznacza wątpienie, ale też badanie i jest powiązane ze skeptesthai – rozważać.
Jeśli zatem sceptycyzm nie jest wyłącznie wycofaniem, albo destrukcyjną dźwignią podważającą wszelkie fundamenty, ma szansę przybrać postać zniecierpliwionej refleksji. Takiej, która nie tylko stwierdza: nie ma pewności, iż tak jest, lecz skrywa w głębi również pragnienie dociekania: to jak jest faktycznie? Kiedy sceptycyzm staje się impulsem, pchającym w stronę poszukiwania, wówczas wyzwala kreatywność, przymusza intelekt do wysiłku. To już nie jest „wątpię”, lecz bardziej „waham się”. A w wahaniu się jest ruch… Ktoś powie: ruch w tą i z powrotem – to donikąd nie prowadzi. Istotnie, ale jest już czymś więcej. To jak porównać osobę w bezruchu, i taką, która wykonuje kroki do przodu i do tyłu: jeśli gra muzyka, to powiemy, że pierwsza tylko stoi, a druga… tańczy.
Dlaczego wątpliwości są lepsze od pewności? Przede wszystkim należy zaznaczyć, że nie zawsze, ale czasami faktycznie tak bywa. Silne i uporczywe trzymanie się niektórych przekonań przypomina rozumową ortodoksję. W takim wypadku, dopuszczenie do głosu jakiejkolwiek wątpliwości budzi obawy przed zburzeniem dotychczasowego porządku, a niejednokrotnie wręcz jawi się herezją, lub zdradą. Tymczasem wszelki tego typu myślowy dogmatyzm utwierdza intelektualny bezruch. Nie nawołuję bynajmniej do tego, by wszystko podważać i kontestować. Stwierdzam jedynie, że bezwzględne trzymanie się jakiegoś przeświadczenia bywa równoznaczne ze stagnacją w myśleniu na ten temat.
Tak, wydaje mi się, że w wielu sprawach lepiej jest powątpiewać i niedowierzać, aniżeli żywić całkowite przekonanie o tym, jak się owe mają. Bo absolutna pewność jest jak żelazko, wygładzające fałdy mózgu.
Kłaniam, Martinus
Odczytuję ten wpis jako zachętę do tańca. Jest w nim rytm i tempo jakie lubię. Filozofia jest dla mnie zaprzeczeniem statycznego dogmatyzmu. Jest niekończącym się tańcem wokół odwiecznych problemów.
Może kiedyś usłyszymy tę Muzykę sfer, którą Pitagorejczycy przypisywali układowi planet. Może się wtedy okaże, że tańczyliśmy do rytmu nawet o tym nie wiedząc…