Porzućcie wszelką nadzieję, którzy tu wchodzicie.
Mniej więcej takie słowa witają dusze, wkraczające do piekła – przynajmniej w Boskiej komedii. Najwyraźniej Dante uznał, iż co, jak co, ale nadzieja, chociaż jest cnotą Boską, to w tym miejscu już się na nic nie przyda. A czy gdziekolwiek indziej warta jest podsycania?
Czym ona jest? Żywienie nadziei, to liczenie na coś, co nie jest pewne. To wyobrażanie sobie przyszłości. W dodatku pomyślnej. I karmienie się tym obrazem. To nieuprawnione spodziewanie się rzeczy, które – nawet jeśli prawdopodobne – wcale nie muszą się wydarzyć.
Nadzieja zatem nie przystoi filozofom. Wszak oczekiwanie na ziszczenie się czegoś ledwie potencjalnego to hazard. Nie bez kozery pojęcie losu (także tego, który nas czeka) równie silnie związane jest z pojęciem loterii. Tymczasem filozof, kierując się racjonalnym myśleniem i logiką, powinien zmierzać ku pewności. Nie zaś pokładać ufność w czymś, co przynależy do niepoznawalnego jutra. Czy można liczyć, że coś spełni się w czasie, o którym nie mamy żadnej wiedzy? Wobec tego: porzućcie wszelką nadzieję, którzy filozofujecie.
(Pozostanie wam rozpacz. Pozostanie wątpienie. Albo pewność własnych racji i arogancka ufność w swe ludzkie siły.)
Kłaniam, Martinus
Nadzieja nie przystoi filozofom? To pewnie wiara i miłość też nie? Zostaje zimna LOGIKA. Ale taki świat, świat ściśle racjonalnych reguł, rządzony wyłącznie zimną logiką to według mnie właśnie jest piekło. To, że bardzo wielu uznanych filozofów czuje się w nim dobrze nie przekona mnie bym się tam przeprowadził. Wolę swój zgrzebny świat, gdzie nie jest idealnie, gdzie logika czasem zagląda i psioczy na mój bałaganiarski styl myślenia, coś tam nawet czasem posprząta, ale rządy w tym świecie staram się oddawać tym trzem, z których największa ta trzecia.
Chciałem, aby ten tekst o filozofie bez nadziei stał się drobną prowokacją. Odzew okazał się skromny, a liczyłem na polemikę. O wierze i miłości nic nie wspominałem. Jeśli się jednak zastanowić, to przynajmniej wiara nie powinna cechować filozoficznego namysłu. Jej bowiem specyfika polega na przyjęciu czegoś za pewnik, mimo braku racjonalnych dowodów. Co do miłości, to istnieje przekonanie, że kto kieruje się sercem, ten nie zważa na argumenty rozumu. Zatem i miłość należałoby odrzucić. Czy zatem filozof powinien wyzbyć się wiary, nadziei i miłości? W żadnym razie. Boleśnie zubożałoby jego życie. Jako że każdy filozof jest człowiekiem (póki nie poznamy innych bytów filozofujących), to nic co ludzkie nie powinno mu być obce. I nawet jeśli pewnych rzeczy winien się wystrzegać, to z pewnością nie tych trzech cnót. Raczej chodzi mi o to, że nie należy się na nich opierać podczas filozofowania, podczas formułowania sądów, stawiania hipotez etc. A w pozostałym czasie, zwanym zwykłym życiem, cnoty owe są jak najbardziej dopuszczalne.
A teraz, po tym, co właśnie napisałem, spotka mnie pewnie reprymenda. Bo jeśli tylko w trakcie filozoficznych rozważań nie można tym trzem cnotom dawać prymatu – to wynikałoby z tego, iż filozofem nie jest się stale. Że filozofem się bywa, czasami, wtedy gdy się filozofuje. Wówczas to należy narzucić sobie surowe logiczne reguły, a wyzbyć cichych nadziei, bezzasadnych przekonań i zwodniczych emocji.