4 komentarze do “Co wy na to? Jakieś refleksje wakacyjne?”
Grzegorz F.
Zawsze mi się podobał koncept “bycia nikim”. Będąc nikim jesteś niezwyciężony, nie jesteś tarczą strzelniczą, którą dosięgają strzały. Nie masz nic do stracenia 🙂
Zacznę od tego, że nie da się być nikim. Przynajmniej nie w dosłownym znaczeniu. Określenie “nikt” dotyczy osoby nie istniejącej – a dokładniej, informuje, iż coś nie ma związku z żadną istniejącą osobą. Nie można być nieistniejącym, nie można być żadnym z istniejących…
Wracając do tekstu przytoczonego we wpisie. Przykład Odysa wcale nie wydaje mi się trafnym do uzasadnienia tezy: “Bycie nikim jest nierzadko konieczne dla samej tylko chęci przetrwania”. Kiedy Odys przedstawił się jako Nikt, po prostu posunął się do oszustwa. Uratował tym skórę swoją oraz kompanów. Mógł, jak bohater, stanąć do otwartej (choć nierównej) walki, ale wybrał fortel. O dziwo, nie stracił przez to w oczach “fanów”, zaś opowieść o nim nie kończyła się zrymowanym przez Homera cytatem z karty menu cyklopa. Niemniej uratowało go nie to, że był nikim, lecz to, iż się za takiego podał, a właściwie, że się takim nazwał.
Jest jeszcze rozumienie potoczne słowa “nikt”, czyli skrót myślowy, jakim posługujemy się, gdy myślimy “nikt ważny”. Tu odniosę się do komentarza o koncepcji “bycia nikim”; czy stanowi ona ochronę przed atakami? Może kusić pomyślenie, że taki człek nie przeszkadza, nie wzbudza zainteresowania, nie ma znaczenia, jest dla innych obojętny, lub wręcz nieznany – więc komu chciałoby się wysilać, aby temu “nikomu” uczynić krzywdę. Jednakowoż trudno mi się zgodzić ze stwierdzeniem, że bycie nikim daje gwarancję niezwyciężoności, czy choćby bezpieczeństwa. Również nikt ważny wciąż ma coś do stracenia. Owszem, najlepiej najpierw strzelać do generała i to on jest, wedle powyższego przykładu, najważniejszą tarczą strzelniczą. Jednak czy los “nikogo”, kroczącego w pierwszym szeregu, jako mięso armatnie jest bardziej godny pozazdroszczenia?
Konkludując, nie można być “nikim” dosłownie, opłaca się czasem podawać lub uchodzić za “nikogo ważnego”, taki “nikt” zwykle ma więcej spokoju, ale za to… mniej sławy. W związku z tym ostatnim, “nikt” nie powinien być filozofem, albo filozof nie powinien dążyć do bycia “nikim”. Sława bowiem (ta w dobrym znaczeniu) pokrywa się z wybitnością, a chyba na byciu “nikim w filozofii” nikomu nie zależy.
A właśnie, że są tacy, którym zależy, żeby być nikim. Taki Sokrates na przykład. Przezwisko “Nikt” dobrze do tego “starego szelmy satyra” pasuje. Kiedy Zopyros nazywa go “monstrum, które skrywa najniższe żądze”, odpowiada “znasz mnie panie”. Sokrates nie ma wizerunku, którego musiałby bronić, któremu chce być wierny. Jest jak ten wydrążony sylen, nieodgadniony i prosty jak owe Nikt, które jest fortelem, oszustwem Odysa,ale ujawnia może przy okazji jego skrywaną w głębi prawdę
Nie jestem specjalistą od Sokratesa, ale podejrzewam, że wcale nie zależało mu na byciu nikim. Jestem pewien, że znał on swoją wartość i nie chciał umniejszać znaczenia tego, co głosił. W końcu oddał za to życie. Jeśli się czasem wycofywał w cień, to prędzej przez skromność, lub po to, by podejść współrozmówcę. Dawał oponentowi złudne przeświadczenie o jakowejś przewadze, o dominacji w dialogu, o słuszności wygłaszanych słów. Tymczasem, szykował pułapkę, wiódł doń przeciwnika, a potem bez skrupułów miażdżył go swoją logiką. Jeśli zatem stawiał się w pozycji „nikogo ważnego”, to nie dlatego, że był lub chciał być „nikim”. On, podobnie do Odyseusza, dla pewnej korzyści chciał się za takiego podać.
Jest w literaturze jeszcze jedna słynna postać, która przybrała miano Nikt – mam na myśli kapitana Nemo, z powieści “20000 mil podmorskiej żeglugi”. Nie jestem literaturoznawcą, ani psychologiem, więc trudno mi dociekać, jakie pobudki skłoniły tego człowieka do nazwania się “nikim” (łac. nemo). Zwłaszcza, że był dumnym, pewnym siebie dowódcą niezwyciężonej łodzi podwodnej, nie potrzebującym tymczasowej ochrony, ani podstępu ratującego życie. Może znaczenie miał fakt, iż wycofał się ze znanego nam świata w morskie głębiny, gdzie człowiek czuje się maleńki i niewiele znaczący dla ogromu żywiołu. A może tkwi w tym przewrotność, bo Nemo bezkarnie i z okrucieństwem zatapiał statki, mając nad nimi ogromną techniczną przewagę, i jednocześnie mógł powiedzieć: tacy jesteście wielcy, pyszni i próżni, a tu taki Nikt potrafi złamać waszą moc i dumę. Nie wiem, chyba musiałbym przeczytać tą książkę ponownie i doszukać się motywów kapitana.
Zawsze mi się podobał koncept “bycia nikim”. Będąc nikim jesteś niezwyciężony, nie jesteś tarczą strzelniczą, którą dosięgają strzały. Nie masz nic do stracenia 🙂
Zacznę od tego, że nie da się być nikim. Przynajmniej nie w dosłownym znaczeniu. Określenie “nikt” dotyczy osoby nie istniejącej – a dokładniej, informuje, iż coś nie ma związku z żadną istniejącą osobą. Nie można być nieistniejącym, nie można być żadnym z istniejących…
Wracając do tekstu przytoczonego we wpisie. Przykład Odysa wcale nie wydaje mi się trafnym do uzasadnienia tezy: “Bycie nikim jest nierzadko konieczne dla samej tylko chęci przetrwania”. Kiedy Odys przedstawił się jako Nikt, po prostu posunął się do oszustwa. Uratował tym skórę swoją oraz kompanów. Mógł, jak bohater, stanąć do otwartej (choć nierównej) walki, ale wybrał fortel. O dziwo, nie stracił przez to w oczach “fanów”, zaś opowieść o nim nie kończyła się zrymowanym przez Homera cytatem z karty menu cyklopa. Niemniej uratowało go nie to, że był nikim, lecz to, iż się za takiego podał, a właściwie, że się takim nazwał.
Jest jeszcze rozumienie potoczne słowa “nikt”, czyli skrót myślowy, jakim posługujemy się, gdy myślimy “nikt ważny”. Tu odniosę się do komentarza o koncepcji “bycia nikim”; czy stanowi ona ochronę przed atakami? Może kusić pomyślenie, że taki człek nie przeszkadza, nie wzbudza zainteresowania, nie ma znaczenia, jest dla innych obojętny, lub wręcz nieznany – więc komu chciałoby się wysilać, aby temu “nikomu” uczynić krzywdę. Jednakowoż trudno mi się zgodzić ze stwierdzeniem, że bycie nikim daje gwarancję niezwyciężoności, czy choćby bezpieczeństwa. Również nikt ważny wciąż ma coś do stracenia. Owszem, najlepiej najpierw strzelać do generała i to on jest, wedle powyższego przykładu, najważniejszą tarczą strzelniczą. Jednak czy los “nikogo”, kroczącego w pierwszym szeregu, jako mięso armatnie jest bardziej godny pozazdroszczenia?
Konkludując, nie można być “nikim” dosłownie, opłaca się czasem podawać lub uchodzić za “nikogo ważnego”, taki “nikt” zwykle ma więcej spokoju, ale za to… mniej sławy. W związku z tym ostatnim, “nikt” nie powinien być filozofem, albo filozof nie powinien dążyć do bycia “nikim”. Sława bowiem (ta w dobrym znaczeniu) pokrywa się z wybitnością, a chyba na byciu “nikim w filozofii” nikomu nie zależy.
A właśnie, że są tacy, którym zależy, żeby być nikim. Taki Sokrates na przykład. Przezwisko “Nikt” dobrze do tego “starego szelmy satyra” pasuje. Kiedy Zopyros nazywa go “monstrum, które skrywa najniższe żądze”, odpowiada “znasz mnie panie”. Sokrates nie ma wizerunku, którego musiałby bronić, któremu chce być wierny. Jest jak ten wydrążony sylen, nieodgadniony i prosty jak owe Nikt, które jest fortelem, oszustwem Odysa,ale ujawnia może przy okazji jego skrywaną w głębi prawdę
Nie jestem specjalistą od Sokratesa, ale podejrzewam, że wcale nie zależało mu na byciu nikim. Jestem pewien, że znał on swoją wartość i nie chciał umniejszać znaczenia tego, co głosił. W końcu oddał za to życie. Jeśli się czasem wycofywał w cień, to prędzej przez skromność, lub po to, by podejść współrozmówcę. Dawał oponentowi złudne przeświadczenie o jakowejś przewadze, o dominacji w dialogu, o słuszności wygłaszanych słów. Tymczasem, szykował pułapkę, wiódł doń przeciwnika, a potem bez skrupułów miażdżył go swoją logiką. Jeśli zatem stawiał się w pozycji „nikogo ważnego”, to nie dlatego, że był lub chciał być „nikim”. On, podobnie do Odyseusza, dla pewnej korzyści chciał się za takiego podać.
Jest w literaturze jeszcze jedna słynna postać, która przybrała miano Nikt – mam na myśli kapitana Nemo, z powieści “20000 mil podmorskiej żeglugi”. Nie jestem literaturoznawcą, ani psychologiem, więc trudno mi dociekać, jakie pobudki skłoniły tego człowieka do nazwania się “nikim” (łac. nemo). Zwłaszcza, że był dumnym, pewnym siebie dowódcą niezwyciężonej łodzi podwodnej, nie potrzebującym tymczasowej ochrony, ani podstępu ratującego życie. Może znaczenie miał fakt, iż wycofał się ze znanego nam świata w morskie głębiny, gdzie człowiek czuje się maleńki i niewiele znaczący dla ogromu żywiołu. A może tkwi w tym przewrotność, bo Nemo bezkarnie i z okrucieństwem zatapiał statki, mając nad nimi ogromną techniczną przewagę, i jednocześnie mógł powiedzieć: tacy jesteście wielcy, pyszni i próżni, a tu taki Nikt potrafi złamać waszą moc i dumę. Nie wiem, chyba musiałbym przeczytać tą książkę ponownie i doszukać się motywów kapitana.