Byłem wówczas dzieciakiem (mowa o latach osiemdziesiątych); chodziłem do podstawówki, a w niektóre popołudnia do przykościelnej salki katechetycznej na religię. Choć czasy były socjalistyczne, to w mojej małej szkole indoktrynacja nie była jakoś szczególnie nasilona. Może dlatego, że szkoła znajdowała się między kościołem a cmentarzem. I nauczyciele bez oporów pozwalali urwać się z lekcji, gdy pasowało nam załatwić coś na gruncie religijnym, a końcem października w trakcie lekcji chodziliśmy porządkować opuszczone groby przed Zaduszkami. W takiej atmosferze koegzystencji nauki i wiary uzupełniałem wiedzę o świecie.
Ile Boga stoi za ewolucją
Pytania o powstanie tegoż świata i genezę człowieka kwitowałem odpowiedzią z katechizmu, że Bóg wszystko stworzył. Pamiętam też, jak musiałem to skonfrontować z broszurką, czy ulotką, którą przyniósł do szkoły kolega. Przedstawiała ona rycinę z sylwetkami idących za sobą stworzeń: od zwykłej małpy, poprzez człekokształtne, po człowieka pierwotnego i obecnego. Miało to obrazować ewolucję naszego gatunku. Ten rozdźwięk między religią a nauką nie wywoływał we mnie jakiegoś silnego dysonansu poznawczego – wielu rzeczy wtedy nie wiedziałem, lub nie rozumiałem i dość łatwo przychodziło mi się z tym pogodzić. Czułem, że po prostu kiedyś i to ktoś mi wyjaśni. Temat więc pozostając w zawieszeniu, nieco nabrzmiały, dojrzewał.
I jeśli mnie pamięć nie zawodzi, to właśnie jakoś w tych czasach dane mi było obejrzeć amerykański film pt. „Kto sieje wiatr”. Niedawno sprawdziłem, że nakręcono go w 1960 r. W skrócie, opowiada on o procesie sądowym z 1925 r. wytoczonym nauczycielowi, który w purytańskim miasteczku uczył o Darwinie i jego teorii. Generalnie: kreacjonizm kontra ewolucjonizm. Z całego filmu zapadł mi w pamięć fragment mowy obrońcy (grał go Spencer Tracy). Słońce Bóg stworzył dnia czwartego. Zatem te wcześniejsze dni, pozbawione słońca (choć istniała światłość i ciemność), były dość umowne. Podobnie czas ich trwania. Jeden taki „dzień” mógł więc trwać np. 25 godzin, lub dłużej, np. 10 tysięcy lat. I spodobał mi się ten tok rozumowania.
Skoro ten biblijny dzień mógł trwać równie dobrze wiele lat, wieków, czy milleniów – to sześć dni, w ciągu których Bóg stworzył świat, ma umowny, symboliczny wymiar. Co prawda astrofizycy obliczyli, że świeżo powstała Ziemia kręciła się szybciej i doba trwała kilkanaście godzin, ale nie w tym rzecz. Wiadomo, że każdy z kolejnych etapów powstawania wszechświata, formowania się gwiazd i planet, czy rozwoju życia na tej naszej – trwał miliardy, ewentualnie miliony lat. Szóstego dnia Bóg stworzył zwierzęta lądowe i na koniec człowieka. A człowiek, jak dowodzi nauka, ewoluował setki tysięcy lat. Jego przodek, małpa zwana Australopitekiem, pojawił się ponad 4 miliony lat temu, z niego wyewoluowali pierwsi praludzie około 2,5 miliona lat temu. Ewolucja rozgałęziała się; poszczególne linie czasem wymierały, a czasem prowadziły do kolejnych form, często żyjących równocześnie obok siebie. Pojawił się Homo Habilis, Homo Ergaster, Homo Erectus… wreszcie Neandertalczyk a obok niego Homo Sapiens, którego powstanie datuje się na 100 tysięcy lat wstecz. Zaś człowiek współczesny – Homo Sapiens Sapiens – zaistniał jakieś 30 tysięcy lat temu.
Ile ewolucji stoi za człowiekiem
Film „Kto sieje wiatr” przypomniał mi się, gdy naszła mnie niedawno myśl, zawarta w tytule tego wpisu. Otóż wiemy, że człowiek nadal ewoluuje, czyli proces jego powstawania nadal trwa. Można by rzec, stworzenie człowieka jeszcze się nie zakończyło, człowiek w takiej postaci, jaką zaplanował Stwórca jeszcze się nie dokonał.
Mimo wielkiego wysiłku jaki wkładamy w odcięcie się od natury, lub jej ujarzmienie, jesteśmy wciąż częścią jej procesu zmian. Diogenes, radykalny cynik, ponoć chodził za dnia z zapaloną latarnią i pytany o powód tej ekstrawagancji odpowiadał, iż szuka człowieka. Ale chodziło mu o tego prawdziwego, czyli najbliższego naturze. Postulat Diogenesa, by do natury wrócić, nie tyle stracił na aktualności, co na atrakcyjności; może jednak wymaga tylko przeformułowania: by się do natury przyznać, bądź jej nie wstydzić. Z drugiej strony, wątpię, aby w obecnej dobie ktoś w środku dnia, z LED-ową latarką w ręku chodził po ulicach i szukał prawdziwego człowieka.
Inną kwestią jest, co by ostatecznie mógł znaleźć, skoro ukończonego człowieka, którego definicję podał Absolut, tego dzieła na Jego obraz i podobieństwo – jeszcze nie ma. Jesteśmy stadium przejściowym ewolucyjnego procesu stwarzania. Dzień szósty się nie skończył. A właściwie cały tydzień stwarzania…
Kłaniam, Martinus
Nie wiadomo czy człowiek JEST, chyba że go jakoś banalnie zdefiniujemy. Ale co tak naprawdę istnieje? Ta litera na ekranie? Ona się zjawia na chwilę i jest literą dla mnie i dla ciebie a dla muchy i kota jakimś fragmentem ich doświadczenia.
Ja też jestem tu na chwilę, próbuję nadać znaczenie temu, co robię i nie wiem nawet kim jestem…
Jedynie moje bycie w obszarze myśli jest niewątpliwe, bo jak pokazał Rene stwierdzić własnego aktualnego nieistnienia nie sposób, nie przecząc sobie. Wiem, że jakoś jestem, ale nie wiem kim, skąd i po co. Wiem też że nie przestane pytać i szukać odpowiedzi póki starczy sił