Po kilkudniowej nieobecności w sieci wracamy. Mam nadzieję, że już na dobre. Podczas tej wirtualnej nieobecności wywołanej prawdopodobnie jakimś wirusem miałem wrażenie, że nasz byt osłabł. To mnie skłania do zapytania o status ontologiczny istnienia sieciowego. Czy wirtualne istnienie jest istnieniem słabszym niż realne? A może na odwrót?
Najpierw chciałem napisać, że “wirtualne istnienie” to istnienie nieprawdziwe. Zresztą sam przymiotnik “wirtualne” określa coś poza realną przestrzenią. Ale po chwili uznałem, że “wirtualne istnienie” to w ogóle nie jest istnienie. W najlepszym razie jest śladem, odzwierciedleniem lub emanacją tego prawdziwego bycia. Nawet jeśli ktoś większość swej życiowej aktywności przejawia właśnie w Internecie, to jednak w sieci nie ma prawdziwego człowieka. Tak, jak nie ma go na autoportrecie, czy w autobiografii.
A czy przez to “wirtualne istnienie” jest słabszym niż realne? Odpowiedź tkwi w dwóch aspektach: sprawności działania serwera i oprogramowania oraz rzetelności w opłatach za hosting i domenę. Jeśli pod tymi względami wszystko jest OK to “wirtualne istnienie” może być trwalsze od realnego. Nasze profile w serwisach społecznościowych, witryny o nas, wpisy, komentarze – mogą istnieć, oddziaływać, inspirować jeszcze długo po naszej śmierci. Do niedawna taką rolę spełniały inne pozostałości po nas: książki, pamiętniki, albumy zdjęć, dzieła sztuki, wytworzone przedmioty… W pewnym sensie więc, to takim sposobem możemy istnieć dłużej niż fizycznie.
Jednak wirtualna rzeczywistość daje nowe, szersze możliwości. Odpowiednie oprogramowanie, zbudowane w oparciu o nasz profil charakterologiczny i dostatecznie rozbudowaną bibliotekę informacji o nas, mogłoby imitować nawet kontakt z nami. Wystarczy dać możliwie długą listę odpowiedzi na jak najwięcej potencjalnych pytań, a sztuczna inteligencja zadba, aby rozmowa wyglądała przekonująco i rzeczywiście. Już teraz wiele programów działających za pomocą sieci wyręcza nas i automatycznie wykonuje coś za nas przy okazji kontaktu z innymi ludźmi. Choćby takie funkcjonalności, jak w poczcie elektronicznej, która uczy się, co chcemy traktować, jako SPAM i usuwać, albo np. autoresponder, który odpowiada za nas na wiadomości od innych… Może się okazać, że dzięki tym robotom nasza aktywność wirtualna będzie większa, bogatsza, lub wydajniejsza, niż w realu, a my nie będziemy w stanie ogarnąć jej ogromu. Ba! nas jako autorów może nawet już nie być, a to będzie działało.
Ba (po wtóre), rzeczywistych odpowiedników tych wirtualnych postaci w ogóle może nie być. Można stworzyć byty, które będą “żyć” tym swoim “wirtualnym życiem” – udawać coś, a faktycznie poza siecią nie mieć racji bytu. Jacyś programiści stworzą “osoby” i tchną w nie “wirtualnego ducha” po czym pozostawią samym sobie w tym sztucznym świecie, aby już same dalej spełniały jakieś przypisane im role. Przykładem jest wirtualna dziewczynka – animacja komputerowa, która udawała prawdziwe naiwne dziecko i wabiła pedofilów – tak skutecznie imitując żywą osobę, że policja zdemaskowała dziesiątki dewiantów. Rzecz w tym, iż tego typu “wirtualne osoby” nie będą przeżywać autentycznych emocji, mieć prawdziwych kompleksów, roztrząsać faktycznych dylematów, wikłać się, męczyć, cierpieć. Za to w razie konieczności, będą to wszystko świetnie udawać podczas kontaktu z innymi, by tworzyć iluzję swej prawdziwości. Z pewnością takie istnienie będzie miało inną wartość, ale… czy okaże się słabsze?
Dziś, kontaktując się z prawdziwymi ludźmi, zwłaszcza za pośrednictwem sieci, także nie mamy pewności, czy po drugiej stronie jest ktoś szczery, czy rzeczywiście cieszy się wraz z nami, albo naprawdę nam współczuje, czy faktycznie bawią go nasze żarty, albo czy podziela nasze obawy… Co za różnica zatem, gdybyśmy pogadali dokładnie tymi samymi słowami z robotem? Słowa maszyny wzruszyłyby, śmieszyły i pocieszały nas tak samo. Bo działają na nas słowa, nie ważne przez kogo pisane. Jeśli brzmią przekonująco, nasz mózg dopowiada sobie resztę o ich autorze i jego stosunku do nas. Śmiem przypuszczać, że niektórym ludziom nawet nie przeszkadzałoby, gdyby odkryli, że to robot, a nie żyjąca istota. Zwłaszcza, że na takiego “wirtualnego przyjaciela” można zawsze liczyć, w równym stopniu, z równym zaangażowaniem, bez słabszych dni, zmęczenia, humorów… Czy takie istnienie jest słabsze?
Pytanie o realność bytów takich jak Ci wirtualni przyjaciele jest świetnym ćwiczeniem z ontologii. Ich istnienie podobnie jak istnienie wszystkiego innego jest albo tylko hipotezą albo czymś doświadczanym. Co jest dla mnie miarą istnienia? Moje doświadczenie własnego bycia. Nie mogę doświadczać jeśli nie istnieję. Skąd jednak wiem że istnieję? Jak się o tym przekonuję? Wirtualny przyjaciel tym się różni ode mnie, że nie zada tego pytania. Jego byt jest zależny ode mnie ja mu nadaję znaczenie, definiuję go od początku do końca. Każdy jego ruch ma znaczenie tylko wtedy, gdy ja mu je nadam. Z kolei miarą jego realności jest jego bycie w czasie. Tak jak wszystkie przedmioty materialne jest w czasie, czas go opływa, ale nie ma w sobie, takiego jak mam ja, “czasotwórczego centrum” Jego czas nie zwalnia i nie przyspiesza zgodnie z rytmem jego przeżyć. Nie ma w sobie nic co przypominałoby wieczne teraz mojej percepcji chwili obecnej…