Są takie fragmenty u Platona, które poruszają we mnie jakieś struny emocjonalne gdzieś głęboko w środku. Myślę sobie wtedy, że Platon po to właśnie pisał dialogi, żeby tymi sznurkami metafizycznymi nas szarpać. W dialogu Menon, gdzie dowodzi, że dzielności nie można nauczyć, pod koniec, pojawia się Anytos. Wiemy, że to gość całkowicie odporny na urok osobisty i retoryczne talenty Sokratesa, ktoś kto prawdopodobnie już wtedy zdecydował, że swoją metodą “rozwiąże problem Sokratejski”. Anytos nie chce rozmowy z Sokratesem. On już osądził, jednak to Sokratesowi zarzuca, że zbyt pochopnie ocenia ludzi… Anytos pozostaje w świecie cieni, tzn. we władzy silnego afektu, który napędza jego projekcje. Ostatni fragment nie pozostawia złudzeń, co do „psychologicznej” interpretacji tego fragmentu przez Platona:
… nie ma pośród wybitnych polityków żadnego, który by i kogoś drugiego potrafił zrobić dobrym politykiem. Gdyby taki był, to po prostu tak by się o nim mówiło pośród żywych, jak Homer o Terezjaszu mówi pośród umarłych, kiedy powiada o nim, że sam jeden tylko jest przytomny, a cienie skaczą tu i tam. Tak samo by on ze swą dzielnością odbijał jak rzeczywisty przedmiot w porównaniu do cieni.
Terezjasz jest wróżbitą, który uzyskał moc wieszczenia niedostępną dla zwykłych śmiertelników, gdyż został przez bogów na siedem lat zamieniony w kobietę, co pozwoliło mu zrozumieć zarówno męskie jak i kobiece pierwiastki swojej natury. Anytos jest jego przeciwieństwem, owładnięty dziką namiętnością, choć wydaje mu się, że działa racjonalnie, nie dostrzega emocjonalnych źródeł swojego działania i projektuje własny „cień” na wrogów. Brak mu kontaktu z własnym centrum, z duszą, którą Jung nazywał Animą. Samopoznanie do którego zachęca wyrocznia Delficka, polega między innymi na konfrontowaniu się z nieświadomym pierwiastkiem kobiecym, który pozostając w cieniu może być źródłem destrukcyjnych namiętności, a uświadomiony ożywia i otwiera umysł na prawdziwą rozmowę. To z tego powodu Sokrates, który (dzięki Diotymie? A może Ksantypie?) uzyskał wgląd w naturę własnej duszy, podobnie jak mityczny Terezjasz, jest jedynym przytomnym pośród „skaczących cieni”.
Ale co to w ogóle jest kobiecość? Alice von Hildebrand, współczesna filozofka, podobnie jak Platon, dostrzega w kobiecości splot uczuciowości i mocy mistycznych:
Kiedy czyta się żywoty św. Teresy z Avilla czy św. Tereski z Lisieux, zaskoczeniem może być fakt, że one ciągle odnoszą się do swojej „słabości”. Historie tych heroicznych kobiet — a jest ich wiele — uczą nas, że świadomość i akceptacja własnej słabości, w połączeniu z bezgraniczną ufnością w miłość i moc Bożą, udziela tym uprzywilejowanym duszom siły, która jest tak wielka, ponieważ jest nadprzyrodzona. Naturalna siła nie może konkurować z siłą nadprzyrodzoną. Dlatego Najświętsza Maryja jest „silna jak wojsko gotowe do bitwy”. I nazywana jest „clemens, pia, dulcis Virgo Maria”. Ta nadprzyrodzona siła wyjaśnia — jak wspomniano w Roku liturgicznym Dom Prospera Gueranger’a — że Diabeł boi się tej skromnej dziewicy bardziej niż Boga, ponieważ jej nadprzyrodzona siła która miażdży jego głowę jest dla niego bardziej upokarzająca niż siła Boża.
Nie chciałbym trywializować zagadnienia, ale mówi się również: gdzie diabeł nie może, tam babę pośle. Albo twórca i użytkownicy tego porzekadła byli w błędzie (jak wywołany Anytos), albo jednak kobiety są słabe i uległe, co diabeł wykorzystuje, by sprowadzić kogoś na złą drogę. Gdy więc ktoś stawia skuteczny opór bezpośredniemu kuszeniu, wówczas kusiciel posługuje się kobietą, jak narzędziem. Potrafi ona pewnie łatwiej wzbudzić zaufanie, omamić wdziękiem, przekupić obietnicą rozkoszy, wymusić coś łzami, lub przekonać ciepłym głosem (tudzież wrzaskiem). Diabeł zatem dostrzega w niej zupełnie innego rodzaju potencjał, niż autor powyższego tekstu.
Można jeszcze założyć, że generalnie rodzaj ludzki ma wątłą konstrukcję, zwłaszcza w konfrontacji z tak potężnym duchem, jak upadły anioł. I jeśli już zdarzają się jednostki, wobec których diabeł odczuwa pewien respekt (choć wątpię by strach) to są nimi wyjątkowo natchnione kobiety, bądź nieliczni mężczyźni o silnie rozwiniętym pierwiastku żeńskim. Tak, można to sobie założyć. Tylko w jakim celu? By poczuć się bezpieczniej, widząc przykłady na to, iż z diabłem da się walczyć? Jakaż w tym pociecha, skoro nie dotyczy to nas, ale tych nielicznych, wybitnych wyjątków.
Sądzę, że jednak diabły nikogo się nie boją — nawet samego Boga (bo cóż złego mógłby im zrobić); wszystkich ludzi przewyższają inteligencją i na każdy typ człowieka dawno już wypracowały sposoby. Może mają trochę utrudnione zadanie wobec tych, którzy wierzą w ich istnienie i są świadomi ich mocy, możliwości oraz wywieranego wpływu. Tacy ludzie mogą baczniej przyglądać się jakości swego życia i skuteczniej się bronić. Łatwiej za to diabłom podejść kogoś, kto odrzuca ich istnienie, bo wraz z tym porzuca czujność wobec zagrożeń.
Boża moc, diableskie metody… Czy naprawdę mowa o kobiecości?
Czyż siła ta nie tkwi w przestrzeni między dwojgiem ludzi?
Czyż kobieta nie jest esencją męskiej zmysłowości?
Panowie sączą tę esencję traktując o tym, jak w niej nie utonąć…
Kobieta esencją męskiej zmysłowości? Istotnie jeśli jakaś zmysłowość w mężczyźnie tkwi, to pewnie za sprawą kobiecości… Macho nie jest zmysłowy choć może w kobiecie zmysłowość obudzić…
Piękny wpis…