W starożytności (przynajmniej tej greckiej), aby ubliżyć czyjejś inteligencji, nazywano go abderytą. Wszystko dlatego, że mieszkańcy Abdery uchodzili za głupich. Do takiego stereotypu z pewnością nie pasował Demokryt z Abdery. I to wcale nie z powodu większej łatwości wyróżnienia się na (że tak powiem) pustym tle. Do właśnie jego mądrości chciałbym się teraz odwołać; powiedział on: Życie bez świąt jest jak długa droga bez zajazdów, w których podróżny mógłby się pokrzepić i wypocząć. Co prawda, istnieje także wersja tego cytatu mówiąca to samo o radości, ale czyż świętowanie nie bywa często silnie z radością splecione. W innym miejscu nasz wybitny abderyta stwierdził: Spośród rzeczy przyjemnych, te radują najbardziej, które się zdarzają najrzadziej. Te słowa również można odnieść do świąt, których wyjątkowość niejednokrotnie pokrywa się z rzadkością. Codzienne świętowanie spłaszcza i upowszednia wymowę obchodów.
***
Ludzie od zarania swych dziejów świętowali. Albo uznawali jakieś cykliczne zdarzenia za wyjątkowe, ważne, lub mające boskie pochodzenie, albo wspominali coś istotnego z ich historii i pamięć ową celebrowali. Powody mogły być różnorakie; bojaźń wobec bogów, szacunek dla przodków, chętne wspominanie i odświeżanie radosnych przeżyć, czy podniosłych chwil, bądź… zamiłowanie do wspólnego biesiadowania z motywem przewodnim. Czy pierwsze święto zrodziło się z wewnętrznej potrzeby i upodobania, czy z respektu i poczucia powinności – nie wiem. Może zaczęło się od tego, że w dawnych czasach, w jakiejś grupie siedzącej przy ognisku, ktoś nagle wyskoczył z pytaniem: A pamiętacie, jak równo rok temu…?
No dobrze, świętujemy i najwyraźniej to lubimy. Nie wnikam w powody. Nurtuje mnie jednak pytanie, czy święta są nam potrzebne – tak religijne jak i te świeckie. Mam nadzieję, że nie narażę się na zarzut obrazoburstwa, ale sądzę, że moglibyśmy żyć bez świąt. Coraz więcej ludzi udowadnia to własnym przykładem: nie uczestniczą w obchodach, traktują ten okres, jako dni wolne i wyjeżdżają sobie do ciepłych krajów, albo na narty, planują mały remoncik, albo nadrabianie różnych zaległości. Znajdują szereg pretekstów oraz wymówek, by przykładowo w czas bożonarodzeniowy nie spotykać bliskich i nie wpakować się w nudne siedzenie przy stole, przed telewizorem, w niezręcznym milczeniu, bądź w atmosferze jeszcze bardziej niezręcznych rozmów, pełnych niewygodnych tematów. Unikają konfrontacji, by nie musieć się z czegoś tłumaczyć, kogoś przepraszać, albo – co nieraz trudniejsze – komuś wybaczyć. Nie biorą udziału w uroczystościach, a mimo to, tudzież dzięki temu, odczuwają większe zadowolenie, niż zmuszając się do kultywowania tradycji.
Mniemam, iż moglibyśmy żyć bez Świąt Bożego Narodzenia, bo kilkanaście wieków temu ludzie bez nich żyli, zanim powstała tradycja ich obchodzenia – jakoś sobie radzili. A i dziś dla kilku miliardów ludzi nie mają one większego, a przynajmniej osobistego znaczenia. Możliwe też wydaje się życie bez jakichkolwiek świąt – choć, przyznaję, co to za życie. Nie chodzi przecież tylko o to by żyć, ale żeby jakość życia była optymalna. A wyróżnianie pewnych okoliczności i nazywanie ich świętem, okraszanie rytuałami i ceremoniałem, sprawia, że życie staje się barwniejsze, urozmaicone, bogatsze. Te wspomniane miliardy, nieobchodzące naszych świąt, mają przecież inne, swoje, które dla nas są obce i obojętne. Dzięki świętom człek ma szanse podkreślić wartości, które są dlań ważne, albo i najważniejsze.
Z drugiej strony, co stoi na przeszkodzie, by podkreślać to w różnym czasie, w inny sposób, z większą dowolnością, kiedy po prostu najdzie nas ochota, albo wewnętrzna potrzeba. Jasne, że uzgadnianie wspólnego świętowania w określonym momencie gwarantuje szerszy oddźwięk, uwidocznia jak wielką grupę łączy dany kult, daje poczucie wspólnotowości, wzmacnia wrażenia… Jednak po prawdzie to swoista socjotechnika, wspólne manipulowanie swoimi reakcjami, samonakręcanie się, włączanie w korowód, który w zasadzie często bywa kieratem, gdzie osiołki kręcą się w kółko, napędzając świąteczną maszynerię. Żeby było jasne: obchodzę święta i czerpię z tego radość, aczkolwiek pewnie mniejszą niż w latach dziecięctwa. Człowiek się zmienia i tradycja wraz z nim. Raz zdarzyło mi się świętować wyłącznie z żoną i w tym roku, z powodu pandemii sytuacja się powtórzy. Mimo iż nie ma presji na przygotowanie wyjątkowej oprawy, mimo że moglibyśmy urządzić sobie trzy niedziele z rzędu, to jednak świątecznych akcentów nie odpuściliśmy.
Potrafię jednak wyobrazić sobie ich brak i spędzenie tego czasu, jak każdego innego wolnego. Dostrzegam, iż nie wszystko wygląda, jak dawniej, lecz wiem, że nie musi – tzw. tradycja to nie skamienielina, lecz plastyczny twór, który formował się przez szereg lat i nadal ulega przekształceniom. Skoro niegdyś świętowanie odbywało się na inne sposoby, to i w przyszłości przybierze inną postać. Może właśnie taką liberalną, niczego nienarzucającą, pozwalającą każdemu dowolnie gospodarować swym wolnym czasem i nie piętnującą apostatów oraz apatriotów. Może tłumne, publiczne świętowanie kiedyś zaniknie. Może nawet jubileusze, imieniny i prywatne rocznice przestaną stanowić okazję do spotkań, współdzielenia radości, przywoływania pamięci… To wszystko może kiedyś. A obecnie? Czy potrzebujemy obchodzenia świąt, czy jednak potrafimy się bez nich obejść? Czy odrzucając świąteczne nakładki kulturowe tracimy jakąś część siebie, swojej tożsamości, czegoś co nas identyfikuje i dookreśla? Czy też potwierdzenie siebie, swojej społecznej przynależności można z powodzeniem znaleźć w innych obszarach?
A świat bez świąt? Nie wydaje się to szczególnie karkołomnym zadaniem dla wyobraźni. Człowiek jest zdolny przyzwyczaić się do nowych okoliczności; trudność polega na tym, że żyje wśród innych. Gdyby nagle wszyscy zaprzestali świętowania, pewnie byłoby łatwo zmienić nawyki. Natomiast, gdy ktoś chce zerwać z tradycją a wokół widzi osoby, które ją kultywują, widzi cudzą radość, czyjeś szczęście, udział innych w czymś wyjątkowym – to robi mu się przykro i ma poczucie straty. Można by wręcz zaryzykować stwierdzenie, że niektórych w trwaniu przy obchodach trzyma zazdrość.
A przecież Demokryt poucza, że człek zazdrosny sobie samemu szkodzi, że: Zazdrośnik sam siebie dręczy jak najgorszy wróg. I nawet jeżeli ktoś z własnej woli się wykluczył, to jednak często dostrzega w ogólnym bilansie nie tylko zyski. Stara się wówczas racjonalizować swoją postawę i dopisuje kolejne argumenty do listy odnoszonych dzięki niej korzyści. A gdy mimo to wciąż brak mu świątecznej atmosfery, wtedy znajduje, bądź buduje takową na innym polu, z innym przedmiotem obchodów i celebracji. Niekoniecznie mniej wartościowym substytutem, po prostu innym.
Sam, przyznaję, nie biorę już świąt z pełnym dobrodziejstwem inwentarza. Zaniechałem praktyk religijnych i stronię od niektórych sytuacji, jak na przykład organizowanie spotkań opłatkowych. Po części dlatego, że nie potrafię składać życzeń z marszu, improwizując. Ale nie tylko dlatego. Na takich imprezach często pojawiają się osoby albo mi obojętne, albo budzące mą niechęć, a ja – nie chcąc psuć atmosfery, a po trosze nie chcąc okazać się aspołecznym grubianinem – ściskam im dłonie i składam nieszczere życzenia. Puste to, zbędne, wymuszone, fałszywe… Jeśli jest ktoś, komu chcę z serca życzyć jakiegoś dobra, ktoś na tyle mi bliski, aby zasługiwał na moje względy, otwartość czy jawne wzruszenie, to znajdę sposobność aby mu kilka ciepłych słów powiedzieć, lub inaczej dać to do zrozumienia – nawet bez łamania opłatka.
Inna sprawa, to czy składanie życzeń, niczym zaklinanie losu, w ogóle ma sens. Osobiście wątpię w sprawczą moc życzeń. Gdyby taka miała miejsce, wszyscy bylibyśmy zdrowi, szczęśliwi, bogaci, zadowoleni z kariery, dumni z dzieci, długowieczni i kochani. Gdyby spełniły się zeszłoroczne życzenia zdrowia, składane z siłą miliardów serc, to w tym roku śmierć nie szalałaby kosą pandemii. Jednakowoż niemoc życzeń ma i dobrą stronę – nie spełniają się również te złe i nienawistne. Trzeba pogodzić się z faktem, że ludzkie słowo ma nikłą siłę w zmaganiach z losem. Natomiast mają życzenia pewną pozytywną właściwość; ujawniają, kto jest nam życzliwy, kto chce naszego dobra, kto życzyłby sobie, aby nam się dobrze wiodło, komu zależy na naszym dobrostanie, lub nawet szczęściu. Jest jeden warunek. W składaniu życzeń ważna jest szczerość i czystość intencji.
Pomijając, że wątpię w sprawczą moc życzeń i składam je raczej tak na wszelki wypadek – to jednak lubię życzyć komuś tego, czego pragnie. Żeby to było możliwe, trzeba taką osobę bliżej znać, wiedzieć o jej potrzebach, troskach, uczuciach. To i tak nie gwarantuje trafności życzeń, ale w znacznym stopniu przybliża. W przypadku, gdy kogoś nie znam dobrze, ale czuję doń nić sympatii, uciekam się do uniwersalnych pojęć, pod które każdy podstawi, co mu dyktują indywidualne skojarzenia. Z najbliższymi wystarczy mi wymiana spojrzeń i wiemy bez słów, ile dobrych myśli ku sobie kierujemy. Tymczasem na spotkaniach opłatkowych najczęściej słyszę życzenia na chybił trafił, gdy ktoś arbitralnie wybiera, co los ma mi przynieść i wciska mi swoją wizję szczęścia, swoje wyobrażenie dobra, pomyślności, sukcesu. I najgorzej, gdy przybiera to protekcjonalną formę, bo ktoś wie lepiej, czego mi brak. Czyż to nie jakaś zarozumiałość, buta i, de facto, absurd.
***
Myślę, że już byłoby piękniej, jakbyśmy stali się dla siebie nawzajem życzliwi, zamiast życzeniowi – a życzenia składali szczerze, niepublicznie, w kordialnej, kameralnej atmosferze. I znajdujmy powody by prawdziwie świętować, by się pokrzepić i wypocząć. By nie skazywać się na los zazdrośnika, który wrogim spojrzeniem zagląda w okna radujących się ludzi, zamiast być jednym z nich. Tegoroczne Boże Narodzenie upłynie w cieniu pandemii. Nie bez racji Demokryt zauważył, iż: Ludzie błagają Boga o zdrowie. Nikt jednak ze śmiertelników nie myśli, że zachowanie zdrowia leży w jego własnych rękach. Zachowujmy zatem ostrożność. Niektórych rzeczy nie dostąpimy w tym trudnym czasie. Tym większy nacisk warto położyć na wszelkie dostępne formy świętowania. Potwierdzają się słowa filozofa z Abdery: Mądry jest nie ten, który martwi się z powodu niedostatku, lecz ten, który cieszy się z tego, co ma. Ja opłatek podzielę tylko na pół, ale będę czuł się szczęściarzem, wiedząc, iż niektórzy zjedzą swój w całości.
Kłaniam Martinus
Nic dodać, nic ująć. Chociaż mnie ująłeś tym wpisem
A mnie nie.
Ponieważ święta religijne są związane z grzesznym kościołem, to nie dają mi radości. Mogę tylko przywoływać te z dzieciństwa , kiedy byłam jeszcze nieświadoma tego , co się dzieje wokół mnie. Serdecznie pozdrawiam.
Pff! No. My też serdecznie pozdrawiamy.
pozdro dla kumatych!
elo
namiot
Nie wyobrażam sobie naszego życia rodzinnego bez Świąt.