W komentarzu pod jednym z internetowych artykułów przeczytałem opinię, z której przebijała pocieszająca wiara w trwałość i tryumf dobra: Każde zło ma swój koniec, natomiast dobro – nie. Na pierwszy rzut oka pierwsza konstatacja nie budziła moich wątpliwości, za to druga nie całkiem trafiała mi do przekonania. Co do zła: można założyć, że wszystko, co ułomne i niedoskonałe, wszystko co przygodne, co pojawiło się w pewnym momencie, a wcześniej nie istniało – wszystko to kiedyś spotka koniec. Taka jest natura rzeczy. Jeśli czegoś nie było, to jest do pomyślenia sytuacja, gdy tego równie dobrze znów nie będzie. Ale czyż dobro nie zaistniało, podobnie, dopiero w pewnym momencie.
Istnieje opinia, że wszystko, co istnieje, każdy byt, jest mniej lub bardziej, ale jednak dobry. Już przez sam fakt, że jest – że stanowi coś pozytywnego wobec ewentualności niebytu. Nawet Pismo Święte mówi, że gdy Bóg stwarzał kolejne elementy świata, to patrzył na nie i widział, że są dobre. Problem w tym, że nie dla wszystkich Biblia stanowi autorytet. Niemniej z filozoficznego punktu widzenia, wszystkie byty są dobre, a różnią się jedynie stopniem owego dobra. Odwrotnie na to patrząc, mówi się, iż zło to brak dobra. Nie całkowity, bo całkowity brak dobra sprowadza byt do nieistnienia. Natomiast częściowe braki są właśnie przejawem zła. I dotyczy to jednako zła fizycznego oraz moralnego. Jak wiadomo otaczające nas byty fizyczne, czyli cała materia nieożywiona i ożywiona, pojawiły się w pewnym momencie dziejów i siłą rzeczy spotka je koniec. Zatem można stwierdzić, że dobro pojawiło się i kiedyś zniknie – wraz z nimi. Patrząc jednak z szerszej perspektywy, każdy byt fizyczny ma swe źródło w materii, która nie przestaje istnieć, a jedynie zmienia formę. W związku z tym jej właściwość, jaką jest dobro, będzie trwać, choćby w kosmicznym rozproszeniu. Przynajmniej aż do momentu, gdy Wszechświat skurczy się, zapadnie w sobie i przestanie istnieć, jak przed wielkim wybuchem. Pod warunkiem wszakże, iż taki los faktycznie go czeka.
Gdyby jednak rozważać temat od strony bardziej religijnej, to dobro ma większe szanse przetrwania. Bóg, uważany za dobro i źródło dobra, jako odwieczny i nieskończony (również w czasie) jest gwarantem, że przynajmniej sam w sobie przechowa dobro na zawsze. Nie każdy wszelako wierzy w Boga, a niektórzy powątpiewają w Jego niekończoną dobroć. Odsuńmy więc Absolut z pola widzenia. Na pewno można przyjąć, że dobro fizyczne jest nietrwałe. A co z moralnym? Warto zadać sobie pytanie: czy takowe dobro istniało przed pojawieniem się życia na planecie? Bo dobro związane z kryteriami moralnymi, dotyczy tylko istot żywych. Martwa materia nie może skrzywdzić innej martwej materii, zadać jej cierpienia, zachować się niesprawiedliwie, dopuścić się grzechu. Dlatego np. kataklizmy są tylko złem fizycznym, bo nie są intencjonalne. Nie kierują się namysłem w niszczeniu, lub zabijaniu i nie mogą mieć refleksji na temat swego działania, tudzież satysfakcji ani wyrzutów sumienia. Analogicznie, korzystne okoliczności przyrody nie są dobrem w sensie moralnym, choć służą podtrzymywaniu życia i poprawie jego jakości.
Największa satysfakcja pod koniec życia to świadomość, że się nikogo nie skrzywdziło.
Diogenes z Synopy
Wróćmy więc do dobra moralnego; zachodzi wobec istot żywych, ale czy wszystkich? Człowiek względem człowieka – to oczywiste. Wobec zwierząt oraz roślin także może przyjąć pewną postawę etyczną. Trudno zaś przyjąć, że zwierzęta między sobą kierują się jakąś moralnością. Wśród tych inteligentniejszych i bardziej zorganizowanych można zaobserwować pewne zasady i reguły postępowania, zgodnie z którymi pewne zachowania są akceptowane i premiowane, a inne tępione i karane. Pytanie, czy to już moralność, a więc uświadomiony system wartości i norm.
Jesteśmy tu na ziemi po to, by czynić dobro dla innych. Po co są tu inni, nie wiem.
Wystan Hugh Auden
Wydaje się, że dobro moralne, zawsze występuje w relacji jakichś dwóch stron. Mam na myśli to, że musi być jakiś odbiorca dobra oraz ktoś, lub coś w roli dawcy, źródła owego dobra. Jeżeli tak, to przed pojawieniem się życia na Ziemi, a być może aż do momentu pojawienia się człowieka, nie istniało dobro. Nawet Bóg nie mógł się swym dobrem wykazać, gdyż nie miał komu go wyświadczać. Zatem mówilibyśmy o pewnym dobru potencjalnym, nie wyzwolonym. Jednakowoż, kto wie, czy nie stało się to z jednej strony przyczyną, a z drugiej warunkiem koniecznym do stwarzania świata i żywych istot. Dobroć Boga domagała się jakiegoś ujścia, a jednocześnie była konieczna, aby zatroszczyć się o stworzenie miejsca dla beneficjentów. Ateiści, rzecz jasna, mogą to odrzucać. Lecz chyba zgodzą się z tym, że przed zaistnieniem kogoś zdolnego czynić dobro (i wyrządzać zło) i przed pojawieniem się istot, których to dotknie, nie można mówić o moralności. Zależności moralne mogą mieć miejsce dopiero wówczas, gdy znajdą się dwie strony owych relacji. A wartościowanie tych relacji, ocena jako dobre, bądź złe, to już inna sprawa, bowiem mnóstwo kryteriów jest rzeczą umowną.
Nie czyń bliźniemu tego, co chciałbyś, aby on uczynił tobie. Możliwe, że macie zupełnie różne gusty.
George Bernard Shaw
Ażeby określić, iż coś jest dobre lub nie, musi być ktoś, kto taki osąd wypowie. Musi być świadomy podmiot, który w oparciu o pewną wiedzę, doświadczenie i zdolność wartościowania, oceni jakąś sytuację pozytywnie, bądź negatywnie. Do tego jeszcze musi się to pokrywać z przekonaniem reszty populacji, na zasadzie pewnej umowy społecznej. Przed pojawieniem się człowieka, nie można więc chyba było mówić o istnieniu dobra (i zła) moralnego. Według przekazu biblijnego sytuacja wyglądała zgoła inaczej. Adam i Ewa żyli sobie umieszczeni w rajskim ogrodzie i otrzymali tylko jeden zakaz: nie jeść owoców z drzewa poznania dobra i zła. Czyli dobro i zło istniało już wcześniej. Bóg zaś chciał pierwszym ludziom oszczędzić albo poznania, albo umiejętności rozróżniania, albo w konsekwencji świadomego wybierania, między jednym a drugim. Tylko, znowuż – Pismo Święte nie dla wszystkich jest miarodajną wykładnią.
Jeżeli zło rzeczywiście jest w pewnym sensie brakiem, wówczas rodzi to ciekawe konsekwencje. Między innymi zmusza mnie do sceptycyzmu wobec głoszonej na początku opinii, iż zło ma swój koniec. Faktycznie, kiedy przepadną istoty zdolne do czynów moralnych, to zaniknie dobro moralne jak i moralne zło – z braku nosicieli, czyli dawców i biorców. Jednak gdyby kiedyś zniknęła wszelka materia, to wraz z nią oczywiście dobro fizyczne. Natomiast zło fizyczne, jako brak, osiągnęłoby czystą postać i królowało w ontologicznej pustce. Pozwala mi to uznać, iż absolutne zło i niebyt to jedno i to samo. Jasne – wszyscy głoszą, że niebytu nie ma. Tylko czy słusznie? Ażeby określić, że coś jest złem, musi istnieć byt oceniający. Gdy zaś wszelkie byty przestają istnieć, to on również – ba! nie ma i przedmiotu poddawanego ocenie. Pozostaje jednak pewien brak. Brak wszystkiego! I taki stan rzeczywistości, taki niebyt, według mnie stanowi sam w sobie najczystsze zło. Jest nim ze swej natury, mimo, iż niczego nie dotyczy i niczyjej ocenie nie podlega. Zatem do (za)istnienia dobra konieczne jest coś, a w przypadku dobra moralnego – ktoś. Za to do (za)istnienia zła wystarczy nic. Przypomina mi to sytuację z ciemnością i światłem;
Ciemność jest starsza od światła i ma nad nim tę przewagę, że nie potrzebuje źródła.
Marcin D. Podolan
Miłe i dodające otuchy jest myślenie, że dobro (to moralne) jest czymś odwiecznym i trwałym, a do tego w ostatecznym rozrachunku tryumfuje nad złem. Mi jednak coraz trudniej przychylić się do takiego poglądu. Osobiście skłonny jestem przyjąć, iż dobro pojawiło się dopiero w pewnym momencie. Dokładniej rzecz biorąc, w chwili, gdy mogło być komuś wyświadczone. A skoro tak, to w jakimś innym momencie może się skończyć – choćby z chwilą wyginięcia gatunku ludzkiego. Lub innych istot, których relacje będą miały etyczne podłoże.
Nie sądzicie, że należy to przedyskutować? Zapraszam 9 grudnia o godzinie 18:00 do kawiarni San Sebastian, przy pl. św. Sebastiana. Temat brzmi: nieskończone dobro czy zło. Przyjdź porozmawiać, posłuchać, pomyśleć i pozłościć się na dobre.
Świetny wpis! Ciemność jest starsza od światła powiada Marcin D. Podolan i bardzo zgrabnie uzasadnia tę tezę. Tak jak do (za)istnienia zła wystarczy nic, tak ciemność nie potrzebuje źródła. Mówiąc inaczej jest „samoistne”, nie potrzebuje niczego poza sobą aby istnieć. To przypomina Kartezjańską definicję substancji, z której Spinoza wywodzi, że jest tylko jedna taka substancja samoistna: Bóg. Marcin uznając Ciemność za samoistną „ubóstwia” ją też w kategoriach czasu – „ciemność była na początku”. Czy nazwa ciemność nie sugeruje jednak odnoszenia się do bytu relacyjnego a nie substancjalnego? Czy ma sens używanie tego pojęcia w sytuacji gdy nie istnieje jasność? Ciemność i jasność to podobna para jak zimno i ciepło albo niskość i wysokość. Jedno bez drugiego nie ma dla nas znaczenia? Podobnie jest z dobrem i złem. Dlatego już Anaksymander zauważył: To co na początku nie może mieć nazwy opisującej własności – w ogóle nie może być określone to a-pejron. (coś nie dającego się określić przez pojęcia)