Jesteśmy tuż po udanym finale Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. Wiele osób na różne sposoby włączyło się w tą akcję, a uzyskane fundusze zmienią na lepsze życie niejednego z nas. To oczywiście wspaniałe, że znajdują się ludzie dobrej woli, pragnący nieść pomoc potrzebującym. Ja miewam jednak mieszane uczucia w takich sytuacjach. Z jednej strony to właśnie w przypadkach tragedii, nieszczęścia i cierpienia ludzie mają okazję wykazać się szlachetnością, zdać egzamin z człowieczeństwa, udowodnić, że istnieją serca pełne empatii. Z drugiej strony, system państwa, sieć służb i instytucji powinny być tak sprawnie zorganizowane, by nie trzeba było dodatkowych zbiórek.
Wokół nas ma miejsce mnóstwo akcji dobroczynnych. Społeczeństwo przez lata nie tylko przyzwyczaiło się do ich obecności, ale przeszło też swoistą szkołę reagowania na potrzeby bliźnich. Demokryt z Abdery uważał wprost, że: „Ludzie stają się dobrzy przez ćwiczenie i praktykowanie dobroci; rzadko zdarza się człowiek dobry z natury”. Można by wysnuć z tego założenie, iż zdaniem Abderyty natura człowieka najczęściej bywa bliższa złu. Tym bardziej cieszą wszelkie przejawy dobroci.
Można przypuszczać, że jeszcze bardzo długo na świecie nie będzie tak dobrze, by pomoc charytatywna była zbędna. Humanitarne odruchy będą zatem konieczne. Tylko jakoś tak dziwnie mi z tą myślą, że gdyby udało się żyć w szczęśliwym świecie, to nie mielibyśmy tylu sposobności, żeby okazać drugiemu człowiekowi serce, by wykazać się w trudnej sytuacji szlachetnością i ofiarnością. Tak jak w porzekadle: „Prawdziwych przyjaciół poznajemy w biedzie” – i paradoksalnie tylko wtedy. Z tego wynika, że musielibyśmy życzyć sobie jakiegoś nieszczęścia, aby upewnić się co do czyjejś deklarowanej przyjaźni. Poza tym nawet gdy ktoś przychodzi z sercem na dłoni, warto się upewnić, czy z własnym.
Jeśli mówimy o pomaganiu, to z pewnością w jego moralnej ocenie kluczowa będzie czyjaś motywacja. Aczkolwiek Kant miałby chyba inne zdanie, uważając, że ocenie podlega sam czyn – nawet nie człowiek. Mamy jednak skłonność, by niżej cenić ten sam efekt, gdy stały za nim niskie pobudki. Gdy dwie osoby udzielą takiego samego wsparcia, ale jedna zrobi to dla rozgłosu, może stracić w naszych oczach. Nierzadko spotykamy się z opinią, iż najszlachetniejsza jest pomoc anonimowa. Znajdujemy tego wyraz w Chrystusowym napomnieniu: „Ale ty, gdy czynisz jałmużnę, niech nie wie twoja lewica, co czyni twoja prawica, aby twa jałmużna była w ukryciu”. Dostrzega się w tym troskę również o obdarowywanych; aby oszczędzić im upokorzenia. Sprzyja temu wręczanie pomocy delikatne i dyskretne. W innym miejscu Ewangelii czytamy: „Kiedy więc dajesz jałmużnę, nie trąb przed sobą, jak obłudnicy czynią… aby ich ludzie chwalili”. Przekaz ów pozostał w powszechnej świadomości i funkcjonuje nawet wśród osób innych wyznań oraz niewierzących. W jaki sposób jednak uskutecznić kampanię społeczną bez jej nagłośnienia, jak zapewnić darczyńców, że ich datki dobrze spożytkowano, nie chwaląc się efektami?
Przede wszystkim wypada właściwie rozłożyć akcenty. Nie ma raczej niczego etycznie wątpliwego w nagłaśnianiu np. zbiórki darów. Powściągliwość wskazana jest w chwaleniu się efektami. Jasne, że informacja o wynikach akcji przekona darczyńców, iż wzięli udział w czymś skutecznym i niosącym dużo pożytku – a w razie ponowienia zbiórki będzie atutem zachęcającym nowe osoby. Natomiast wzmianka o tym powinna mieć rzeczową, wyważoną i skromną formę. Szukanie poklasku może zaszkodzić idei bezinteresowności. I to pomimo panującej zgody co do tego, że każdy zacny gest zasługuje na pochwałę. Z drugiej strony, gdy opowiemy o swojej udanej pomocy, mamy szansę skłonić innych do naśladownictwa, stać się wzorem, pokazującym, że rzecz jest wykonalna, że da się świat uczynić odrobinę lepszym.
Niestety, chwalenie się naraża na krytykę i stawia dobroczyńców przed dylematem: pomagać po cichu, a przez to z mniejszym oddźwiękiem, czy dotrzeć do szerszego grona odbiorców, ale spotkać się z zarzutami interesowności, wykorzystywania cudzego cierpienia, pogoni za sławą. Popularność zawsze była w cenie. Sława to swoisty kapitał, którym coraz więcej ludzi sprawnie obraca w niezbyt chlubnym celu. To sprawia, że zyskanie popularności budzi negatywne skojarzenia z pseudogwiazdami i celebrytami. Łatwo przenosi się to na wartościowych ludzi, gdy tylko próbują mówić, że zrobili coś dobrego, zamiast zachować to dla siebie. Jak zatem i gdzie odpowiednio położyć akcent? Może trzeba spróbować ponownie skupić uwagę nie tyle na darczyńcach, ile na potrzebujących – oni są tu najważniejsi. Jeżeli możliwe jest efektywniejsze pomaganie, to może warto znosić słowa niesprawiedliwej krytyki. Potraktować to po prostu jako jeszcze jeden koszt, jeszcze jeden ciężar ofiarności. Bo dobro warto promować, czyż nie.
W udzielanie pomocy angażuje się również szeroko rozumiany biznes, który oprócz tego, że kieruje się głównie maksymalizacją korzyści lub wartości, ulega oczekiwaniom społecznym. Szereg dużych firm, jak i mniejszych przedsiębiorstw w ramach swej działalności stosuje zasady etyki biznesowej i często zawiera się w tym działalność charytatywna. Choć – czy na pewno charytatywna, a więc bezinteresowna? Należy bowiem pamiętać, iż etyka biznesu nierzadko staje się narzędziem marketingowym, a nawet elementem pomagającym osiągnąć przewagę konkurencyjną. Jak ocenić – pod kątem etycznym właśnie – to, że z jednej strony wyświadczane jest konkretne dobro, a z drugiej, dana firma poprawia swój wizerunek, zakłada prestiżową fundację, nieraz korzysta z odpisów, czy ulg podatkowych i czerpie z tego zysk. A może pomoc nie musi być bezinteresowna, aby zasługiwała na uznanie.
Ale, ale… Żeby nie wrzucać wszystkich do jednego worka, dodajmy, że szczególnym przykładem biznesu są tzw. organizacje charytatywne, których celem nie jest stricte maksymalizacja zysku, lecz zdobycie środków na rzecz realizacji różnorakich form dobra publicznego (zdrowie, pomoc społeczna, edukacja, badania, rozwój itp.). I też można się zastanawiać, na ile ktoś zatrudniony w takiej organizacji ma udział w dziele pomocy, a na ile po prostu wykonuje swoją pracę, podobnie jak ratownik, strażak, lekarz i prawnik. Skoro zaś wykonuje swoje obowiązki zawodowe, to czy w hierarchii szlachetności stoi niżej niż wolontariusz. I odwrotnie rzecz rozpatrując, czy pobieranie wynagrodzenia za pomoc drugiemu człowiekowi zmienia rangę, bądź wartość samego czynu.
Można przyjąć, że osoby zatrudniające się w zawodach związanych z pomocą potrzebującym łączą tym sposobem pobudki serca z prozaiczną koniecznością zarabiania na życie. Mogą więc, nie tracąc niczego w wymiarze materialnym, poświęcać się pewnej idei. Warte podkreślenia jest, iż wybierając taką profesję zwykle robią to z nieprzymuszonej woli, z chęci podejmowania takich wyzwań, może nawet z wewnętrznej potrzeby. Pomagają, bo tak chcą – a nie muszą.
Jak wobec tego oceniać wspieranie bliźniego, gdy stoi za tym jakiś nakaz? Czyż nie czujemy moralnego absmaku, słysząc o kimś, kto pomógł tylko dlatego, że został zmuszony? Czyż nie wydaje nam się to godne pożałowania? W pierwszym odruchu pewnie tak. A przecież polskie prawo nakłada na każdego obowiązek pomocy ofiarom wypadku. I wcale nie przeszkadza to uznać kogoś za bohatera, jeśli uratuje czyjeś życie, mimo iż tylko wypełnił swój obowiązek. Innym przykładem, o znacznie dłuższej tradycji, są nakazy religijne. Już samo pojęcie „charytatywny” ma swe źródło w chrześcijańskim pojmowaniu miłosierdzia wobec ubogich – „caritas”. U jego podstaw leży podobny nakaz religijny, jaki stawiał wcześniejszy judaizm, tudzież później islam – w wyznaniach tych występuje nakaz jałmużny.
Stąd – dla zrównoważenia, jak i z chęci odcięcia się od przymusu – często wybierany jest termin „filantropia”, mający świeckie konotacje, bez pierwiastka nakazującego. Jednakowoż dobroczynność pod religijnym przymusem nie doczekała się miana gorszej, niż ta dobrowolna. Dowodzi tego drugie przykazanie miłości – każe nam miłować bliźniego, jak siebie samego. Żadnego chrześcijanina takie zobowiązanie jakoś szczególnie nie oburza. Co więcej, Nowy Testament wręcz promuje wymuszone wsparcie, nobilitując Szymona z Cyreny, którego rzymianie przymusili do pomocy Jezusowi w niesieniu krzyża.
A jak podejść do sytuacji, kiedy komuś zabrania się udzielania pomocy w pewnych formach. Czy podporządkowanie się prawu jest jednocześnie usprawiedliwieniem? Na początku wspomniałem o WOŚP i teraz doń wrócę. W 2021 roku – tuż przed startem Wielkiej Orkiestry – było głośno o tym, że sędziom nie wolno wpierać akcji charytatywnych… Krajowa Rada Sądownicza przypomniała zapis ze Zbioru Zasad Etyki Zawodowej Sędziów i Asesorów Sądowych (będący załącznikiem do Uchwały z 2017 roku). Jest tam m.in. mowa o tym, że: „sędziemu nie wolno wykorzystywać swego statusu i prestiżu sprawowanego urzędu w celu wspierania interesu własnego lub innych osób”. Inaczej mówiąc, sędziowie mogą pomagać, ale po cichu, prywatnie. Tymczasem występując jako sędziowie, dzięki autorytetowi urzędu mogliby wywrzeć większy wpływ na skuteczność akcji. Niestety, zdaniem Komisji ds. Etyki „sędzia powinien unikać wszelkiego rodzaju kontaktów osobistych i związków ekonomicznych z osobami fizycznymi, prawnymi i innymi podmiotami, a także unikać podejmowania działań w sferze prywatnej, zawodowej i publicznej, które mogłyby rodzić konflikt interesów i przez to negatywnie wpływać na postrzeganie sędziego jako osoby bezstronnej oraz podważać zaufanie do urzędu sędziego”.
Nie będę polemizował z szacowną Komisją, ale jakoś nie wydaje mi się „Zaprawdę godne to i sprawiedliwe”. Spora grupa sędziów i ludzi związanych z wymiarem sprawiedliwości również nie zgadzała się z tymi zapisami. Jakoś zazębia mi się to z myślą Victora Hugo; stwierdził on: „Nietrudno jest być dobrym; trudno jest być sprawiedliwym”. Nie przypuszczał, że może stanowić trudność bycie jednym i drugim równocześnie. No, ale prawo, to prawo. W dodatku jednemu zabroni, innemu utrudni. Opinię publiczną zbulwersowało, że sejm uchwalił zmiany prawne dotyczące pieniędzy od darczyńców. Wkrótce mają wejść w życie, ale być może władze ugną się pod presją społeczną. Na razie wiadomo, że zbiórki publiczne zostaną opodatkowane i każdy, kto otrzyma kwotę przekraczającą 54 tysiące zł z okładem, będzie musiał zapłacić podatek od spadków i darowizn. Nawet jeśli rząd się z tego wycofa, to jak ocenić sam pomysł. No, dłonie składają się do oklasków… choć nie, to jednak inny gest.
Sądzę, że należy to przedyskutować. Zapraszam we czwartek, 2 lutego o godzinie 18:00 do Domku Lodowego przy ul. Barlickiego 2a. Temat brzmi: wątpliwości wokół dobroczynności. Przyjdź porozmawiać, posłuchać, pomyśleć i poczuć tego dobroczynny wpływ.
Ja też miewam mieszane uczucia dotyczące poruszanych we wpisie kwestii (czasem sprzeczne – ale rzeczywistość jest wielowymiarowa).
Uważam za skandaliczne, że cały system opieki zdrowotnej nie jest – delikatnie mówiąć – zbyt sprawny i wydolny.
Wiem, jak to jest, kiedy człowiek się zastanawia, czy nie trzeba będzie zebrać Grubych Milionów na leczenie Kogoś Bliskiego.
Bo to jest okropna sytuacja egzystencjalna – obojętnie w jakiej konfiguracji – kiedy Ktoś Bliski cierpi i wymaga specjalistycznego leczenia.
Wiadomo, że wtedy robi się wszystko, by zapobiegać (potencjalnemu lub bardzo realnemu) cierpieniu.
Dziękować Bogu że wciąż jest wiele wspaniałych lekarek i wielu wspaniałych lekarzy, którzy dokonują często rzeczy nadludzkich, by pomagać na przykład dzieciom leczonym onkologicznie. Doktor Judym może się schować.
Do tego rysu osobistego dodam też rys wolontariacki – mniej więcej od 16 roku życia angażowałam się i angażuję (z różną intensywnością) w działalność stowarzyszenia pomagającego osobom po leczeniu onkologicznym. Byłam szczęśliwa, kiedy mogłam zajmować się sprawami kreatywnymi, kronikarskimi i wyjazdowymi. Kiedy wzięła i przyszła dorosłość… i pewna dojrzałość do spraw większych, ogarnia(ło) mnie przeogromne zniechęcenie. Chodzi w zasadzie o kwestie finansowe. Pieniądze w budżetach są. I to wielkie pieniądze. Ale zawsze znajdą się ważniejsze sprawy, dajmy na to…: trzeba wybetonować pół Opola.
Kto by się dziećmi przejmował? W dodatku tak chorymi?
To nie pasuje, żeby w towarzystwie mówić o takich sprawach, jak druzgocące (lecz potrzebne) leczenie antynowotworowe – usłyszałam kiedyś. Miał być bankiet. Miały być piękne suknie, a ja miałam się uśmiechać i potakiwać wielmożnym. Ot, tak się nasze życie plecie…
Wiąże się z powyższym jeszcze inne zagadnienie – jak bardzo drenuje siły rodziny, kiedy dostaje się ważne życiowe zadanie: pomoc osobie/osobom z niepełnosprawnościami.
Jeśli jakiś opiekun decyduje się w zupełności poświęcić pomocy i pobiera pewne świadczenie, to jednocześnie nie może dorobić ani grosza, bo świadczenie zostanie mu zabrane.
Głowa mała!
Można tak jeszcze długo, ale przejdę do pointy: każda iskierka dobra jest ważna.
Pomagajmy, jak umiemy!
Whatever works!
Nie słuchajmy sceptyków!
I tyle.