Jesteśmy tuż po udanym finale Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. Wiele osób na różne sposoby włączyło się w tą akcję, a uzyskane fundusze zmienią na lepsze życie niejednego z nas. To oczywiście wspaniałe, że znajdują się ludzie dobrej woli, pragnący nieść pomoc potrzebującym. Ja miewam jednak mieszane uczucia w takich sytuacjach. Z jednej strony to właśnie w przypadkach tragedii, nieszczęścia i cierpienia ludzie mają okazję wykazać się szlachetnością, zdać egzamin z człowieczeństwa, udowodnić, że istnieją serca pełne empatii. Z drugiej strony, system państwa, sieć służb i instytucji powinny być tak sprawnie zorganizowane, by nie trzeba było dodatkowych zbiórek.
Wokół nas ma miejsce mnóstwo akcji dobroczynnych. Społeczeństwo przez lata nie tylko przyzwyczaiło się do ich obecności, ale przeszło też swoistą szkołę reagowania na potrzeby bliźnich. Demokryt z Abdery uważał wprost, że: „Ludzie stają się dobrzy przez ćwiczenie i praktykowanie dobroci; rzadko zdarza się człowiek dobry z natury”. Można by wysnuć z tego założenie, iż zdaniem Abderyty natura człowieka najczęściej bywa bliższa złu. Tym bardziej cieszą wszelkie przejawy dobroci.
Można przypuszczać, że jeszcze bardzo długo na świecie nie będzie tak dobrze, by pomoc charytatywna była zbędna. Humanitarne odruchy będą zatem konieczne. Tylko jakoś tak dziwnie mi z tą myślą, że gdyby udało się żyć w szczęśliwym świecie, to nie mielibyśmy tylu sposobności, żeby okazać drugiemu człowiekowi serce, by wykazać się w trudnej sytuacji szlachetnością i ofiarnością. Tak jak w porzekadle: „Prawdziwych przyjaciół poznajemy w biedzie” – i paradoksalnie tylko wtedy. Z tego wynika, że musielibyśmy życzyć sobie jakiegoś nieszczęścia, aby upewnić się co do czyjejś deklarowanej przyjaźni. Poza tym nawet gdy ktoś przychodzi z sercem na dłoni, warto się upewnić, czy z własnym. Czytaj dalej