Archiwa tagu: David Hume

Coffeelosophy XLIX – czyli krzywe szczęście

Szczęście nie jedno ma imię

Różne szkoły filozoficzne w różnoraki sposób podchodziły do zagadnienia szczęścia. Upatrywały go w czym innym i dawały różnorakie wskazówki w dążeniu do niego. Demokryt żywił przekonanie, że źródłem szczęścia jest harmonia duszy, z której wypływa spokój wewnętrzny. Platon uważał, że szczęście przyjdzie wraz z poznaniem idei, szczególnie piękna i dobra. Powiązał z tym pojęcie eudajmonii, a więc posiadanie dóbr najwyższych. Na człowieka, zdaniem Platona – czeka pewien cel, który należy odkryć i wypełnić, a jeśli wykona się to dobrze, zyska się nagrodę.

Arystoteles zalecał rozwijanie i pielęgnowanie cnót. Racjonalna natura ludzka wyznacza człowiekowi pewne funkcje, a jeśli podąża on drogą złotego środka, osiągnie szczęście. Epikur przekonywał, iż szczęście jest tożsame z przyjemnością, a więc dobrem – w przeciwieństwie do cierpienia, które jest złem. Zastrzegał jednak, iż należy mądrze wybierać przyjemności i panować nad namiętnościami, kierując się powściągliwością, równowagą i życiem w zgodzie z naturą. Stoicy – przy całym wycofaniu z życia – nawiązywali do poprzedników i również zachęcali do rozwijania cnót, zwłaszcza uniezależniających od okoliczności zewnętrznych, do okiełznania namiętności (apatia), życia zgodnego z rozumem i naturą, do ograniczenia potrzeb i osiągnięcia wewnętrznej wolności – która da szczęście. Czytaj dalej

3.67/5 (3)

Oceń, ilu myślicieli wart jest ten wpis (najedź, kliknij, zatwierdź)

Coffeelosophy XLI – czyli niesprawiedliwość piękna

W tym miesiącu filozoficzna kawiarenka podporządkuje się rygorom pandemii. Toteż będzie wyglądała tak, że zainteresowani zaparzą sobie kawę w domu. Postanowiłem jednak coś do tej kawy dodać.

***

Jest niewątpliwie kwestią indywidualną to, na jakie elementy wyglądu w pierwszej kolejności zwraca się uwagę, choćby patrząc na mijanych lub spotykanych ludzi. Ktoś najpierw taksuje wzrokiem całość sylwetki, a potem przygląda się twarzy; ktoś inny najpierw skupia się na ładnych rysach, a potem przygląda reszcie; jeszcze ktoś zwróci uwagę na którąś część ciała, np. zgrabność pośladków, albo szerokość barków, a dopiero potem ich proporcje względem całości. Tak, czy inaczej, dopiero znalezienie u kogoś tego, co nas ujmuje, co niejako opromienia i w połączeniu z resztą olśniewa – jest decydujące w ocenie. Zauważył to w swoim czasie św. Tomasz, stwierdzając: Piękno polega na właściwej proporcji i blasku.

Zasadniczo jednak w kwestii powierzchowności, kiedy mówimy o kimś, że jest piękny, lub szpetny, to odnoszę wrażenie, iż mamy na względzie przede wszystkim twarz. Ona jest niejako wizytówką, podstawowym elementem identyfikacyjnym, a jednocześnie nośnikiem cech, które wpisują się, bądź nie w przyjęte kanony urody. I nawet kiedy znamy kogoś tylko ze słyszenia – dlatego, że poznaliśmy go telefonicznie, albo słuchamy jego głosu w radiu, ewentualnie na nagraniach – to często wyobrażamy sobie jego wygląd; jakby kojarząc z głosem pewien typ człowieka. I raczej słuchając tubalnego, tudzież szorstkiego głosu, nie mamy przed oczami drobniutkiej sylwetki o dziecięcych rysach twarzy. A wysoki, piskliwy głosik nie pasuje nam do grubo ciosanego draba. I nasze postrzeganie osób, w tym dopisywanie im pewnych cech charakteru, jest jakoś powiązane z wyrazem twarzy, jej mimiką, a nawet stopniem zadbania.

Narodziny_Venus_Sandro_BotticelliNiestety, oceniamy ludzi po wyglądzie. Co więcej, wydaje mi się, iż czasami, kiedy ktoś ma piękną twarz, to ludzie są w stanie przymknąć oko na pewne mankamenty reszty jego ciała. Rzadziej chyba gotowi są uznać osobę za atrakcyjną, gdy ma wyjątkowo zgrabne ciało, ale przy tym brzydkie rysy twarzy. Czemu o tym wspominam? Otóż, okoliczności epidemii sprawiły, iż niemal wszyscy noszą maseczki. Zatem na mieście można spotkać więcej potencjalnie pięknych ludzi. I tym samym potencjalnie lepszych. Gdyż komuś o miłej dla oka aparycji, na ogół przypisujemy dobre cechy charakteru. Nierzadko bezpodstawnie. Czytaj dalej

5/5 (3)

Oceń, ilu myślicieli wart jest ten wpis (najedź, kliknij, zatwierdź)

Emocje asekuracją rozumu

Od razu przyznaję się, bez bicia, że próbuję dotknąć tematu, o którym mam skąpe pojęcie. Liczę, iż odezwie się ktoś w nim obeznany – niechby i nawet z oburzeniem. Chodzi mianowicie o emocje.

Na początek dygresja z pogranicza oczywistości (wrogom dygresji wolno ten akapit pominąć). Zdrowy człowiek ma do dyspozycji pięć zmysłów. Uważa się, że wzrok i słuch są najważniejszymi, za pomocą których odbieramy świat. Czy też zwróciliście uwagę na to, że tylko pozostałymi coś czujemy? Czujemy zapach, czujemy smak, no i dotyk, a w obrębie tego zmysłu temperaturę, wilgoć, fakturę, twardość itd. Zdaję sobie sprawę, iż w kontekście zmysłów mówienie, że coś się czuje, może być jedynie utartym zwrotem frazeologicznym. Można go zastąpić innym, np. odbieram zapach, rozpoznaję smak, doświadczam dotyku. Jednak to, że używamy słowa: czuję, lub wyczuwam musiało się przecież skądś wziąć. Dlaczego więc najważniejszymi zmysłami nie czujemy?

Nie o takim czuciu jednak chciałbym tutaj napomknąć. Chodzi mi bowiem o uczucia, jakie przeżywamy, a w szczególności o emocje. Niemniej warto pamiętać, że wiele emocji bywa reakcją na bodźce przekazane właśnie przez nasze zmysły. Piękny krajobraz o zachodzie słońca, nieznośny hałas o świcie, woń zepsutej ryby, słodycz wykwintnego deseru, lub muśnięcie skóry jedwabnym szalem… to może obudzić różnorakie emocje. Zbliżmy się jednak do tego, czym chcę się zająć. Tytuł sugeruje pewne oddziaływanie sfery uczuciowej na sferę racjonalną. Zanim przejdę do moich refleksji, pozwolę sobie o czymś wspomnieć. Czytaj dalej

4.86/5 (7)

Oceń, ilu myślicieli wart jest ten wpis (najedź, kliknij, zatwierdź)