Czasem nie patrzymy w stronę Boga – nie dlatego, że nie chcemy Go oglądać, lecz dlatego, że boimy się być zobaczeni. Gdy Adam i Ewa stali się grzeszni, nie potrafili znieść Bożego spojrzenia. Takiego, które przeszywa, choćby się próbowało bronić.
Dawno temu, na szkolnych rekolekcjach, pewien ksiądz opowiedział historię o chłopcu, który w kościele wskazał mamie witraż pełen postaci i zapytał: „A kto to?” Matka odpowiedziała najprościej, jak mogła: „To są święci.” I ponoć chłopiec odrzekł: „Aha, to tacy ludzie, przez których świeci światło.” Łatwo się domyślić, jak ksiądz rozwijał tę metaforę. Ja pójdę podobnym tropem: boskie światło potrafi nas prześwietlić na wylot. I odsłonić nie tylko to, co jesteśmy gotowi pokazać, ale również to, co najbardziej chcielibyśmy ukryć. Bóg nie mówi nic – tylko patrzy. Ale człowiek, gdy uświadomi sobie Jego obecność, wie, że został przejrzany. Do końca.
Wtedy najprostsze, co można zrobić, to spuścić wzrok. Wbić go w ziemię, gdzieś obok. Byle nie w siebie. Bo mógłby trafić na sumienie. Jakże często zabrudzone, zakurzone… A w naszych czasach, jak chyba w żadnych innych, wolimy mieć kontakt tylko z tym, co higieniczne, co sterylne – zapominając, że to oznacza również: jałowe.
Dawniej człowiek kąpał się w sobotę wieczorem, żeby w niedzielę – dzień święty – być czystym. Zakładał świeże, odświętne ubranie – często po raz pierwszy właśnie do kościoła. Szedł do spowiedzi, by oczyścić się z grzechów. Nie wiem, ile z tego do dziś zostało. Ale wciąż, na święta, sprzątamy mieszkania, trzepiemy dywany, myjemy okna, pierzemy obrusy, robimy porządki. I paradoksalnie – choć pociąga nas ta codzienna, fizyczna czystość – mamy trudność w kontakcie z Czystym Bytem.
To są – jak mi się zdaje – te momenty, gdy stajemy zbyt blisko czegoś, co nas przerasta. I tak chyba jest z wizerunkiem ukrzyżowanego Chrystusa. Nie wiem, czy chodzi o Jego cierpienie, czy samą czystą świętość. Pewnie jedno i drugie. Człowiek staje u stóp Ukrzyżowanego – i nie potrafi nań zwyczajnie patrzeć, zwyczajnie spojrzeć Mu w twarz. Jakże często jesteśmy gotowi podejść do granicy — lecz nie przekroczyć jej, nawet samym wzrokiem. Stajemy blisko sacrum, w zasięgu tego, czym emanuje – ale nie chcemy być przez nie rozpoznani. Prześwietleni. Czytaj dalej