Od kilku lat w pliku z notatkami czekał temat Pyrrusa. Miałem kilka refleksji, zebrałem kilka cytatów, aby je nimi podeprzeć. I jakoś brakowało impulsu do zamiany tego w tekst. Bodźcem okazał się ostatni „List Joński”, w którym mowa jest o Białej Róży – niemieckiej organizacji antynazistowskiej, której działacze poświęcili życie dla wyższej sprawy.
Bywają decyzje, które z góry skazane są na porażkę. Bywają działania, których skutki oceniamy nie miarą sukcesu, lecz wagą intencji. I pojawiają się tacy ludzie – jak Sophie Scholl z Białej Róży – idealiści, stający do walki najpewniej z pełną świadomością jej beznadziejności. Wszak nazizm w 1942 i 1943 roku miał za sobą ogromną, dobrze zorganizowaną machinę, w której działały miliony ludzi – a Biała Róża to garstka działaczy, rozrzucających ulotki. Trudno nie zadać sobie pytania: dlaczego się na to porwali? Czy warto poświęcić to, co najcenniejsze: życie! w sytuacji, gdy nie ma najmniejszych szans na zwycięstwo? Czy szlachetna postawa i moralny sprzeciw ma sens, kiedy realnie niczego się nie zmienia? Według Kanta działanie nie traci moralnego uzasadnienia bez względu na efekt – bo moralność nie zależy od skutków działania.
To dość niepokojące pytania. Ich echo wybrzmiewa również w naszej historii – szczególnie głośno podczas ocen Powstania Warszawskiego. Do dziś przez wielu uznawane jest za akt desperacji, niepotrzebnego rozlewu krwi, za moralne zwycięstwo o dramatycznym koszcie. Przecież – w wymiarze militarnym – nie przyniosło pożądanych rezultatów. Trudno się z tym spierać; miasto legło w gruzach, zginęły tysiące ludzi. Wielu z tych, którzy przeżyli, zostało naznaczonych traumą do końca życia. Czy można usprawiedliwić taką cenę? Czy można usprawiedliwić decyzję przywódców powstania? Czy nie gloryfikujemy ofiar, by przesłonić rzeczywiste koszty ich decyzji?
Gdy Pyrrus, król Epiru, wygrał bitwę z Rzymianami kosztem ogromnych strat w ludziach, miał powiedzieć: „Jeszcze jedno takie zwycięstwo i jesteśmy zgubieni.” Te słowa można przywoływać, gdy próbujemy zrozumieć sens działań, które kosztują zbyt wiele, a dają zbyt mało. Czy warto poświęcać życie, przy znikomych szansach powodzenia? Pisarka Trudi Canavan przestrzega: „Czasem lepiej jest nie atakować wcale, niż walczyć bez pewności zwycięstwa.” A jednak są chwile, gdy atak – choć szaleńczy – wydaje się jedyną moralnie możliwą drogą.
Może niektóre czyny, niektóre akty nie są po to, by prowadzić do triumfu. Możliwe, iż są po to, by dawać świadectwo. Pokazać, że człowiek to nie tylko trybik w machinie przetrwania, że bywa zdolny do gestu, który przekracza logikę użyteczności. Heroizm skazańców z Białej Róży, podobnie jak walka powstańców, być może nie przyniosły oczekiwanych zmian w rzeczywistości, ale były – i pozostały – przypomnieniem, że istnieją wartości, za które warto oddać życie. Warto – choćby po to, by nie zaprzeczyć samemu sobie, swojemu człowieczeństwu w jego godnościowym wymiarze. Czytaj dalej