Przysłowie chińskie mówi: Najwięcej czasu ma człowiek, który niczego na później nie odkłada. Tymczasem już na samym początku roku zaczynamy od odłożenia na później naszej Pogadalni. Nie chcąc, by w tym miesiącu przepadło spotkanie w formule filozoficznej kawiarenki, odbędziemy je nie w pierwszy a w drugi poniedziałek miesiąca, czyli 8 stycznia. Zobaczymy się w tym samym, co zwykle miejscu – mianowicie w kawiarni Pozytywka.
Właśnie – rozpoczął się nowy rok kalendarzowy (w naszym obszarze kulturowo-religijnym). Czy jest to jakaś magiczna granica? Przecież jest po prostu niedziela, a po niej poniedziałek; niby nic niezwykłego, lecz i tak hucznie świętujemy wymianę kalendarzy. Człowiek lubi kreować cezury, dzielić czas na jakieś sensowne fragmenty, lubi okrągłe rocznice, jubileusze, progi, etapy, ery, epoki, eony… Dzięki temu wydaje mu się, że kontroluje czas, a przecież ledwie kontroluje jego odmierzanie.
W dodatku wielu z nas ma obsesję na tym punkcie i próbuje czas zatrzymać, lub ukryć jego upływ. A przecież czas jest darem, jaki otrzymujemy i winniśmy zeń roztropnie korzystać. Wszakże: Każda chwila, która mogłaby być wykorzystana lepiej, jest stracona – jak to orzekł Jean-Jacques Rousseau. A z upływu lat można się cieszyć. Im kto jest starszy, tym większe może czuć zadowolenie, że aż tyle zdołał przeżyć (co nie wszystkim było dane). Obyśmy więc mogli cieszyć się długim życiem, nie skarżąc na to, że jakkolwiek długo by nie trwało, to i tak jest za krótkie, aby nacieszyć się poznawaniem świata, na który trafiliśmy. Wspomnijmy słowa Seneki Młodszego: Nie otrzymujemy krótkiego życia, lecz je takim czynimy. Nie brakuje nam czasu, lecz trwonimy go.
Niewątpliwie czas powiązany jest z materią i przestrzenią. To zachodzące zmiany w otaczającej nas rzeczywistości i bieg myśli w naszych głowach pozwalają najłatwiej obserwować jego upływ. Jeśli dobrze zapamiętałem czytaną niegdyś informację, to wielki wybuch zapoczątkował czas. Wnioskuję z tego, iż tam, gdzie niczego nie ma, tam i czas nie istnieje. Gdyby zniknęły wszystkie byty, cały kosmos i wszelka świadoma inteligencja, zniknąłby i czas – tylko kto by to zauważył.
Z drugiej strony, fizyka dowodzi, że dla cząstek poruszających się z prędkością światła czas też nie istnieje. Zwalnia również przy obiektach o gigantycznej masie, więc można sobie wyobrazić sytuację, gdy spowalnia do granicy zaniku. Silna grawitacja ma wpływ na zakrzywienie czasoprzestrzeni, przez co im dalej od masywnej planety, tym zegar szybciej idzie. Kiedyś myślałem, że podejście do czasu prezentowane przez fizyków i matematyków – nawet jeśli poprawne i poparte wiarygodnymi obliczeniami – jest jakieś odległe od naszego ziemskiego postrzegania jego upływu. W naszych warunkach bowiem, różnice prędkości zegarów w dolinie i na szczycie góry są w zasadzie niemierzalne. Ale, gdy wystrzelimy zegar na orbitę Ziemi, rzecz staje się dostrzegalna. Zauważono to, kiedy testowano pierwszy system GPS. Urządzenia nadawczo-odbiorcze zsynchronizowano na Ziemi, wszystko działało, wystrzelono satelitę – a ten, umieszczony już na orbicie, jakby się popsuł. Konieczne (i wystarczające) okazało się przeprogramowanie prędkości jego zegara.
Czas zatem rządzi się swoimi prawami, a co więcej – prawa te narzuca wszystkiemu, nie pytając o zgodę, nie oczekując jej, nie potrzebując nawet – ba! nie zważając też na czyjekolwiek skargi i protesty. Jednak – zaryzykuję pytanie – czy to rzeczywiście chodzi o czas. Przecież to nie on powoduje erozję skały, ani korozję uwięzionego w niej miecza; to nie czas pogłębia kaniony i zmarszczki na twarzy; nie on osusza morza i nie on opróżnia pamięć. To wszystko po prostu zachodzi, dzieje się, ale nie za sprawą czasu. Czy faktycznie człowiek jest osadzony w czasie, czy to czas jest osadzony w człowieku?
Człowiek czasomierz
Wygląda na to, że ludzie to jedyne istoty, które obserwują upływ czasu i mierzą go swoimi instrumentami; jedyne, dla których czas ma znaczenie; jedyne, które przykładają czas i jego miarę do świata i swojej w nim bytności. Opisując jakieś wydarzenie, zwykle już na początku staramy się podać, kiedy to było (względnie, kiedy będzie), pisząc czyjąś biografię określamy datę urodzin i śmierci (a przynajmniej to pierwsze), wylewając beton, lub kupując klej interesuje nas, jak długo będzie sechł, piekąc ciastka lub wypalając garnki, chcemy wiedzieć kiedy wyjąć je z pieca. Podporządkowaliśmy czasowi większość aspektów naszego życia. Choć pozostaje pytanie, czy faktycznie czasowi.
Bo może jego mierzalne fragmenty to co innego, a obserwowalne zmiany co innego. Jeśli tylko człowiek mierzy czas, to czy inne byty w ogóle go dostrzegają? Czy, gdyby człowiek zniknął, lub nigdy się nie pojawił, to czas by istniał? Bo – dla kogo? Mam na myśli czas w takim rozumieniu, jakie tkwi w ludzkich głowach. Czy istniałaby czasoprzestrzeń, jeśli żadna istota nie sformułowałaby jej koncepcji, właściwości i definicji – nie doszłaby do przekonania o jej istnieniu. Czy też bez człowieka byłyby tylko ogólnie zachodzące we wszechświecie zmiany.
Arystotelesowi nawet obecność człowieka nie przeszkadzała w podważaniu istnienia czasu. Stwierdził m.in.: Pewne rozważania nasuwają podejrzenie, iż czas albo w ogóle nie istnieje, albo jest pojęciem bardzo mglistym i niewyraźnym. Bo oto jedna jego część przeminęła i już jej nie ma, podczas gdy inna dopiero będzie i jeszcze jej nie ma. Z takich to części składa się wszelki czas (…). Jednakże może się wydawać, iż to, co się składa z nieistniejących części, nie może uczestniczyć w bycie.
Czas miniony, czas przyszły
Mi te rozważania Arystotelesa wyglądają na doszukanie się pewnego paradoksu. Mógłbym bowiem powiedzieć, stojąc w strumieniu, że skoro część wody już odpłynęła, a druga dopiero napłynie, to strumień w moim miejscu składa się z dwóch części, których nie ma – czyli nie istnieje. Niemniej pozostaje faktem, o czym już pisałem, iż zasadniczo żyjemy na nieskończenie małym punkcie teraźniejszości. Punkcie między ogromną przestrzenią przeszłości i jeszcze większym obszarem przyszłości (zobacz). Albo: miedzy zmianami dokonanymi i mającymi się dokonać.
Owszem, są tacy (i to wcale liczni), którzy podkreślają wagę teraźniejszości. Liczy się tu i teraz. Przykładowo, Albert Camus uzależniał resztę naszego życia od jednego warunku: Przyszłość będzie szczodra jedynie wtedy, kiedy wszystko ofiarujesz teraźniejszości. Do mnie to nie przemawia, ale to kwestia mej ułomności i niezdolności upchnięcia wszystkiego, co ważne w nieskończenie małym punkcie „teraz”. Uważam, że żyjemy tak naprawdę przeżuwaniem przeszłości i gotowaniem przyszłości. Bliższy więc wydał mi się pogląd Pascala, że: Teraźniejszość nie jest nigdy naszym celem. Przeszłość i teraźniejszość są dla nas środkami; celem jest tylko przyszłość. Tak wiec nie żyjemy nigdy, ale spodziewamy się żyć; gotujemy się wciąż do szczęścia, a co za tym idzie, nie kosztujemy go nigdy.
Smutne to trochę, nieprawdaż. Mam jednak nadzieję, że u progu nowego roku nikt nie popadnie w taki pesymizm, jak Ambrose Gwinnett Bierce, i nie powtórzy za tym sceptykiem, że: Rok to okres 365 rozczarowań. W końcu, czymże jest rok, czym są dni? Może tylko wytworem naszego umysłu. Może czas jest tylko w naszych głowach?
Zapraszamy 8 stycznia o godzinie 18:00 do kawiarni Pozytywka, przy ul. Czaplaka 2. Temat brzmi: człowiek w czasie, czy czas w człowieku. Przyjdź porozmawiać, posłuchać, pomyśleć, lub odmierzać wspólny czas w naszym towarzystwie. A w pozostałe poniedziałki zapraszamy na spotkania w murach uniwersyteckich.
Pytanie: co robić, by nie tracić czasu? Odpowiedź: doświadczać go w całej jego rozciągłości. Środki: spędzać dni w przedpokoju u dentysty na niewygodnym krześle; przesiadywać na balkonie w niedzielne popołudnie; słuchać wywiadu w języku, którego się nie rozumie; wybierać najdłuższe i najmniej wygodne marszruty kolejowe i jechać oczywiście na stojąco; stać w kolejce do okienka, gdzie sprzedają bilety do teatru, i nie wykupić biletu itd., itd.
A. Camus, Dżuma
Dziwny ten tekst, a może go nie rozumiem. Po pierwsze, jak samo tylko doświadczanie czasu ma zapobiec jego traceniu. A po drugie, wymienione środki zdają się być przykładami marnowania czasu właśnie. Czyżby zatem sposobem ratunku dla cennych chwil miało być doświadczanie czasu w tych wymienionych okolicznościach? Wszak to go wcale nie uratuje; to skupienie się na czasie nie ma wpływu na sytuacje, przez które się on marnuje.
Czy czas jest funkcją organizmów żywych i nie jest wymysłem człowieka, ale biosfery?
I z innej beczki. Czy człowiek “wychodząc poza uświadomiony czas” nabywa naturę istoty boskiej?
Dobre pytania. Nie jestem specem od czasu, a jedynie pozwoliłem sobie na drobne spekulacje i kilka zaczepnych pytań. Ciężko mi więc udzielić odpowiedzi – chyba, że akurat wcale nikt jej tu nie oczekiwał, a tylko podzielił się własnymi wątpliwościami i przypuszczeniami.
Gdybym jednak miał powiedzieć, co myślę, to nie wydaje mi się, aby czas był funkcją wszystkiego, co żyje. Aczkolwiek przyznaję, że wszelkie procesy życiowe wplecione są w pewien rytm, w pewne cykle czasu. Z tym, że to my nazywamy to czasem, a w sumie chodzi o dzień i noc, fazy księżyca, pory roku, epoki zlodowaceń itp. Ani rośliny, ani zwierzęta nie planują swego życia i różnych form swojej aktywności np. w systemie kwartalnym, ptaki nie odliczają czasu na wysiadywanie jaj, jabłonie nie planują, którego sierpnia dojrzeją ich owoce…
A co do drugiego pytania; spece od Absolutu twierdzą, że jest on bytem poza czasem. Gdyby i człowiek mógł znaleźć się poza czasem (a bardzo by chciał, żeby czas się go nie imał) to w tej jednej cesze zbliżyłby się do boskości. Niestety, ułomność ludzka we wszystkich pozostałych kwestiach wciąż trzymałaby go z dala od Olimpu.