Epidemia daje się nam jeszcze we znaki, więc nie spotykamy się bezpośrednio, ale z okazji długiego majowego weekendu postanowiłem nadchodzący pierwszy wtorek miesiąca umaić krótkim wpisem, który – mam nadzieję, stanie się przyczynkiem do równie krótkiej dyskusji.
***
Kojarzycie św. Augustyna? Ale tego z Hippony? Celowo dookreślam skąd, bo świętych Augustynów było co najmniej tuzin. Znalazłem w pewnej książce modlitwę, którą rzekomo odmawiał. Leciało to mniej więcej tak:
Panie.
Jak to jest, że wędrujemy,
by podziwiać potęgę gór,
kipiel morską, meandrujące rzeki,
wspaniałość oceanów i orbity gwiazd…
a samych siebie mijamy bez zachwytu?
Tymi słowy Augustyn zwracał uwagę na to, jakiego podziwu jest godne Boże dzieło, noszące miano: człowiek. Nie wykluczam wszelako, że – w związku z powyższym – zachwycał się samym sobą. Nie jestem jego fanem, niemniej byłem zaskoczony, iż na długo przed humanizmem, próbował przez moment postawić człowieka w centrum świata i uznał, że wart jest większego podziwu, niż góry, wody i gwiaździste niebo. Jednakowoż, mimo zrozumienia dla jego intencji, nie zgadzam się z nim.
Tak na marginesie: czy aby faktycznie mijamy siebie bez zachwytu, zwłaszcza w naszych czasach. Nieraz odnoszę wrażenie, że całe mnóstwo ludzi popada w samozachwyt i samouwielbienie. Oczywiście wspominam o tym przekornie, bo w gruncie rzeczy zmierzam do czego innego. Uważam mianowicie, że cytowana modlitwa skłania się ku przesadnej idealizacji człowieka.
Gdyby tak wziąć lupę i przyjrzeć się mrówce, albo pszczole, bylibyśmy dużo bardziej uprawnieni do zachwytu. Zobaczylibyśmy dokładnie, jak wspaniale urządzone są te stworzenia, jak wszystko w nich jest dopasowane, zharmonizowane, jak wszystkie elementy ich konstrukcji współgrają ze sobą, spełniając doskonale swe funkcje. To, czym dysponują, zarówno w budowie, jak i możliwościach, jest minimum, jakiego potrzebują i maksimum, w jakie mogła je wyposażyć natura, aby nie przesadzić. Czytaj dalej