Archiwa tagu: Platon

8 powodów, dla których przynajmniej niektórzy powinni studiować filozofię

Powód pierwszy — filozofia to namysł bez kompromisów

Studia filozoficzne pomagają rozwinąć pewien specjalny i rzadki talent, który pozwala ujmować skomplikowane zagadnienia w sposób systematyczny i abstrakcyjny. Wymagają też specjalnego rodzaju wyobraźni, dzięki której można rzeczy konkretne wkładać w ramy abstrakcyjnych konstrukcji, z założeniem, że to owe abstrakcyjne ramy są czymś konkretnym i niewzruszonym, podczas gdy tzw. rzeczy konkretne są częściowo tylko dookreślonymi zlepami myśli, uczuć i pragnień. Jeśli zatem odczuwasz silną potrzebę dogłębnego zrozumienia tego, co się wokół ciebie dzieje a nie zadowalasz się mądrościami rodem z Discovery Channel, to powinieneś studiować filozofię!

Powód drugi — filozofia jest niebezpieczną przygodą

Studenci filozofii mają bardzo różne uzdolnienia. Jedni są utalentowanymi matematykami, inni piszą wiersze, a jeszcze inni są aktywistami stawiającymi sobie (nieco ironicznie) najwyższe cele, co do których nie są pewni, czy naprawdę są warte tych wysiłków. Wszyscy ci ludzie mają jednak ze sobą coś wspólnego. Nikt z nich nie zadowala się intelektualną bylejakością. Wszyscy oni wątpią w jeden jedyny niepowtarzalny filozoficzny sposób, który streścił Pascal:

“Cierpimy na niemoc dowodzenia niezwalczoną dla całego dogmatyzmu i mamy pojęcie prawdy niezwalczone dla całego sceptycyzmu”.

Jeśli zatem nie obawiasz się podejmowania wyzwań, z góry skazanych na częściową porażkę ale dających po drodze piękne widoki wypraw w nieznane — studiuj filozofię! Czytaj dalej

Coffeelosophy XLIX – czyli krzywe szczęście

Szczęście nie jedno ma imię

Różne szkoły filozoficzne w różnoraki sposób podchodziły do zagadnienia szczęścia. Upatrywały go w czym innym i dawały różnorakie wskazówki w dążeniu do niego. Demokryt żywił przekonanie, że źródłem szczęścia jest harmonia duszy, z której wypływa spokój wewnętrzny. Platon uważał, że szczęście przyjdzie wraz z poznaniem idei, szczególnie piękna i dobra. Powiązał z tym pojęcie eudajmonii, a więc posiadanie dóbr najwyższych. Na człowieka, zdaniem Platona – czeka pewien cel, który należy odkryć i wypełnić, a jeśli wykona się to dobrze, zyska się nagrodę.

Arystoteles zalecał rozwijanie i pielęgnowanie cnót. Racjonalna natura ludzka wyznacza człowiekowi pewne funkcje, a jeśli podąża on drogą złotego środka, osiągnie szczęście. Epikur przekonywał, iż szczęście jest tożsame z przyjemnością, a więc dobrem – w przeciwieństwie do cierpienia, które jest złem. Zastrzegał jednak, iż należy mądrze wybierać przyjemności i panować nad namiętnościami, kierując się powściągliwością, równowagą i życiem w zgodzie z naturą. Stoicy – przy całym wycofaniu z życia – nawiązywali do poprzedników i również zachęcali do rozwijania cnót, zwłaszcza uniezależniających od okoliczności zewnętrznych, do okiełznania namiętności (apatia), życia zgodnego z rozumem i naturą, do ograniczenia potrzeb i osiągnięcia wewnętrznej wolności – która da szczęście. Czytaj dalej

Drugi moralitet cyniczny na Wielki Piątek, czyli dlaczego skur**synom się wiedzie, a sprawiedliwi źle kończą?

Glaukon, starszy brat Platona, w drugiej księdze Państwa przeprowadził pod okiem Sokratesa eksperyment myślowy, który wyglądał mniej więcej tak:

Wyobraźcie sobie dwóch ludzi. Jeden z nich to szczwany skurwysyn, który nie tylko potrafi być skurwysynem, ale też potrafi swoje skurwysyństwo ukrywać i to tak dobrze, że wszyscy wkoło uważają go za porządnego człowieka i w ten sposób osiąga on szczyty skurwysyństwa, bo „[…] szczyt niesprawiedliwości to: uchodzić za sprawiedliwego nie będąc nim” [Platon, Państwo 361a]. Wszyscy go lubią, bo da się z nim pogadać. W rozmowach każdemu schlebia, na urzędzie każdemu coś załatwi. No swojski chłop.Drugi to dobry człowiek, który, jak na dobrego człowieka przystało, nie dba o to, co ludzie o nim myślą i stara się całe życie postępować sprawiedliwie, a w związku z tym, zaczyna wszystkich wkurwiać, bo jeden chciałby przetarg na drogę gminną załatwić, inny córkę do gminy na sekretarkę wstawić, trzeci chciałby odliczyć od podatku lipne faktury, a ten wyskakuje zawsze z frajerskimi tekstami w rodzaju: „Ale czy to zgodne z prawem?” albo „Kurczę, nie wiem, czy to będzie w porządku wobec innych”, albo „Muszę się zastanowić”. To ostatnie to już szczyt frajerstwa, tego się nie wybacza. Czytaj dalej

Coffeelosophy XLVII – czyli złudne piękno ptasich trelów

To dla mnie wciąż zadziwiające, z jaką lekkością wielu ludzi nadinterpretuje świat zwierząt i przykłada jego przejawy aktywności do swojej miary. Antropomorfizujemy przyrodę i to nie tylko w bajkach, przysłowiach, lub fraszkach. Weźmy dla przykładu ptasie chóry, których wiosną tyle koncertuje. Wysokie tony, gwizdy, świergoty i przeciągłe kwilenie kojarzymy z głosikami dzieci, delikatnością dziewczęcych chichotów, piskiem rozbawionych maluchów, czymś śpiewnym, melodyjnym i jakoś tak niegroźnym, niewinnym. Tymczasem, gdyby przetłumaczyć ptasie trele na ludzki język, okazałoby się, że wykrzykują mniej więcej takie słowa:

Pójdź, pójdź mała! Patrz, podziwiaj! Piórrrka innych są okropne.
Ze mną będziesz wyżej fruwać. Stwórzmy gniazdko, ćwierkam szczerze.
Spadaj, sąsiad! To mój teren! Precz, precz! Zwiewaj, bo cię dziobnę!
Bój się, bój się. Czuj, czuj, czuwaj! Kot, kot! Fruńmy, bo nas zeżre.

Krótko mówiąc, ptaki głosem (choć nie tylko nim) określają granice i bronią swego terytorium, wszczynają alarm przy zagrożeniu oraz przywołują partnerki. Czyli ludzi zachwycają groźby, zaczepki, przechwałki, histeryczne wrzaski i nachalne podrywy. Że też człek nie rozmiłował się w tym, jak psy ujadają broniąc swego podwórka, albo jak koty marcują, jazgocząc w rywalizacji o teren i samiczki. Ba! nawet nie wszystkie ptaki fascynują ludzi, gdy wyrażają dokładnie to samo, ale wykluły się gęsią, kurą, sroką, czy też sójką, mewą albo przykładowo kormoranem. Gdyby stworzyć nagranie ze „śpiewem” powyższych opierzonych nie byłaby to relaksacyjna ścieżka dźwiękowa. Czytaj dalej

Coffeelosophy XLVI – czyli dawajcie, a będzie wam dane

Wydaje się, że wymiana coś za coś, jest czymś oczywistym i wręcz naturalnym. Otrzymać coś, dając coś w zamian wydaje się uczciwe, a co za tym idzie oczekiwane, pożądane, nawet konieczne. Czy będzie to handel wymienny, czy kupienie czegoś za pieniądze, czy odwdzięczenie się przysługą za przysługę – mechanizm jest podobny. A jednak są sytuacje, które budzą naszą dezaprobatę, jak wymiana dziewczęcia za kilka wielbłądów, opłacenie mordercy, zrewanżowanie się pomocą w kradzieży. Wiele zależy po prostu od kontekstu. A także od uznawanego kodeksu etycznego. Jezus nauczał: Dawajcie a będzie wam dane. Miał, rzecz jasna, na myśli wyświadczanie dobra. Obiecywał za to otrzymanie nagrody i to odmierzonej solidną miarą. Czy nie jest w tym ukryta pewna zachęta do interesowności – przecież nie mówił po prostu: Dawajcie.

Daj, byś otrzymał

Podobnie jest przykładowo z korupcją (łacińskie: corruptio to zepsucie i demoralizacja). Platon w „Prawach” stwierdził, że należy potępiać tych, którzy przyjmują łapówkę. O zjawisku tym pisał Arystoteles jak też Machiavelli, Monteskiusz i inni. Jak widać, odwieczny to problem. Ogólnie chodzi o to, że strony zaangażowane w korupcję zawiązują ze sobą porozumienie na zasadzie „do, ut des” (daję, abyś dał). Innymi słowy zawsze idzie o pewne korzyści, ale – uwaga! – osiągane przy nadużyciu, lub złamaniu prawa. Nie jest to więc wyłącznie kwestia moralna.

Alegoria korupcji

Platon w „Państwie” przytacza dialog, w którym Sokrates wyjaśnia Adejmantowi, jak należy młodych ludzi wychowywać i kształtować, aby byli dobrymi obywatelami. Z dialogu filozof wysnuwa wiele przestróg i osądów moralnych; pośród tego bogactwa jest i fragment, gdzie Sokrates radzi: Czytaj dalej

Coffeelosophy XLII – czyli dziecko dziecku dorosłym

Pierwszy poniedziałek miesiąca mieliśmy w zwyczaju spędzać na rozmowach w formule filozoficznej kawiarenki. Co prawda obostrzenia epidemiczne zelżały, ale mimo to nie spotkamy się jeszcze twarzą w twarz. Aby jednak mózgi nie rdzewiały, postanowiłem je trochę naoliwić. Nie insynuuję bynajmniej, że komuś brak oleju w głowie, a jedynie wykazuję nieco zuchwałą zapobiegliwość. I polecam domową filiżankę kawy, jako dodatek do niniejszej lektury.

Tak się złożyło, iż czeka nas Dzień Dziecka; pokusiłem się zatem napisać coś a propos. Tylko cóż ja mogę powiedzieć o dzieciach. Zwłaszcza, że nie mam własnych (aczkolwiek z innego powodu, niż np. Tales, który spytany, dlaczego się nie postarał o potomstwo, odparł że: Z miłości do dzieci). Z braku refleksji po własnych doświadczeniach, postanowiłem posiłkować się mądrością zapisaną przez poprzednie pokolenia. Pominę jednak zdobycze myśli pedagogicznej i historię wychowania, a zaprezentuję wyrwane z kontekstu cytaty – te znane ale i te znane dużo mniej. Wszystko po to, aby pokazać, jak wyglądało podejście do dzieci i wychowania w różnych epokach i na różnych kontynentach.

 

Kiełkowanie, ząbkowanie

Mamy takie polskie przysłowie: czym skorupka za młodu nasiąknie, tym na starość trąci. I prawda owa niezmiennie znajduje swoje potwierdzenie. Ciekawe, czy jej autor wpadł na nią samodzielnie, czy może sparafrazował starożytną myśl asyryjską z VIII wieku przed Chrystusem: Jeśli kiełek nie jest zdrowy, nie będzie łodygi ani nasienia. Zakładam, iż stać było naszego słowiańskiego przodka na samodzielność – choć założenie swoje opieram nie tyle na wierze w zdolność obserwacji i twórczego jej opisu, ile na powątpiewaniu w dostęp do mądrości starożytnej Asyrii.

Tak, czy inaczej, Czego Jaś się nie nauczy, tego Jan nie będzie umiał – z tym, że za uczenie się Jasia odpowiadają też dorośli. Afrykański lud posługujący się językiem Twi mawia: Dziecko przykuca obok starszych. Przykuca, obserwuje i naśladuje. Jak zauważył Johann Wolfgang von Goethe: Mielibyśmy doskonale wychowane dzieci, gdyby ich rodzice byli dobrze wychowani. I jest sporo racji w opinii, że nie tyle przez dorosłych są wychowywani, ile na przykładzie dorosłych wychowują się dzieci. Jakie matki, takie dziatki. Obrazowo nakreślił to Peter Ustinov stwierdzając, że: Rodzice są kośćmi, na których dzieci ostrzą sobie zęby. A może jednak miał coś innego na myśli. Czytaj dalej

Coffeelosophy XL – czyli jak Platon został kobietą

Zbliża się pierwszy poniedziałek miesiąca, toteż spotkanie Pogadalni odbędzie się w formule kawiarenki filozoficznej. Jako że kalendarz sytuuje w pobliżu Dzień Kobiet, postanowiłem na swój sposób refleksyjnie to uwzględnić.

***

Wszystkich – bez wyjątku – którzy zetknęli się z dziełami Platona, wielce raduje to, że powstały i zachowały się do naszych czasów. Jednych dlatego, że podziwiają, bądź podzielają ów tok myślenia – innych dlatego, że mają twarde dowody przeciwko autorowi. A przynależy on do tych szczęśliwców (lub pechowców – w zależności kto ocenia), których dorobek zachował się właściwie w komplecie. Ba, zostało po nim nawet więcej tekstów, niż sam napisał. Pomyślmy jednak, co by było, gdyby całą spuściznę po tym filozofie stanowiło tylko jedno zdanie. Coś jak: Carpe diem Horacego – albo Heraklitowe: Panta rhei. Gdyby ostał się wyłącznie jeden wers i może trochę ogólnych relacji o Platonie w zapiskach innych postaci historycznych, które znały tego myśliciela i słyszały o jego wydumanych ideach.

Trafiłem na jedno takie zdanie, że gdyby to właśnie ono było wszystkim, co przetrwało po Platonie, malowałby się dość ciekawy obraz jego filozofii. Z wypowiedzi tej, jakkolwiek krótkiej można wyciągnąć szereg zaskakujących wniosków. I żeby było ciekawiej, od nich zacznę, nie zdradzając cytatu, jaki mnie ku nim sprowokował.

Mam powody przypuszczać, iż Platon uważał, że zło i ludzkie słabości są w pewnym stopniu koniecznością. Warunkiem wręcz, jeżeli ludzki ród ma uniknąć wyginięcia. A skoro to zapewnia nam przetrwanie, to w jakimś sensie jest dla nas dobre. Dochodzimy zatem do paradoksu: oto zło, które w nas tkwi i czasem dochodzi do głosu, to samo, które powoduje upadek człowieka, jednocześnie pozwala ludzkości wciąż istnieć. Czytaj dalej

Coffeelosophy XXVI – czyli złudna prolongacja młodości

            Akademickie wakacje pokrywa cień przeszłości, a to niechybny znak, iż powracają spotkania Pogadalni. Najbliższe wypadnie w pierwszy poniedziałek miesiąca, zatem przyjmie formułę filozoficznej kawiarenki. Proponuję pogadać o walce ze skutkami upływu czasu.

            Nie będzie chyba zbyt ryzykownym oszacowanie, iż wizja dostąpienia wieczności lub przynajmniej długowieczności pociąga większość ludzi. Rozsądniejsza część z nich dostrzega również wagę tego, by nie tylko żyć jak najdłużej, lecz aby odpowiednia była jakość życia. Z filozoficznego punktu widzenia (choć z moralnego, etycznego, religijnego, społecznego, psychologicznego także) życie zyskuje na jakości, gdy zbliżamy się do dobra. Idąc tym tropem, sam Platon ze zrozumieniem traktował pożądanie nieśmiertelności, wnioskując, iż: […] musi człowiek i nieśmiertelności pragnąć, jeżeli przedmiotem miłości jest wieczne posiadanie dobra.

            Warto w tym miejscu poczynić drobne rozróżnienia. Czym innym jest bycie wiecznym (tą zdolność posiada Absolut i anioły oraz ponoć ludzka dusza), czym innym jest nieśmiertelność (której doświadczył szkocki góral Connor MacLeod i niektóre wampiry, zresztą pod pewnymi warunkami), a czym innym jest długowieczność (osiągana np. przez żółwie) związana z wolniejszym starzeniem się ciała. Czytaj dalej

Coffeelosophy XXIV, czyli prawo do nieprawomyślności

Najbliższy poniedziałek, jako że pierwszy w miesiącu, będzie okazją do spotkania w formule filozoficznej kawiarenki. Szczegóły poniżej. A co będzie tematem dysputy? Poniekąd prawo i nieprawomyślność. Ponieważ termin „nieprawomyślność” obejmuje szeroki zakres znaczeń, od razu napomknę, iż w tytule chodziło mi o myślenie i postawę niezgodne z obowiązującym prawem. Przyznaję, porywam się z motyką na Słońce, ba! ledwie z małą i złamaną motyczką, gdyż nie mam wykształcenia prawniczego. A to byłoby pomocne w formułowaniu wywodu. Tym chętniej dowiem się od kogoś biegłego w tej materii, jak to właściwie jest…

Przyjęło się, iż przekraczając granicę jakiegoś kraju, zgadzamy się respektować panujące w nim prawo, jakie by nie było. W zasadzie automatycznie mu podlegamy. Jeśli jest to na przykład państwo totalitarne, albo rządzone przez despotę, to mimo powszechnej dezaprobaty (w tym opinii międzynarodowej) i tak musimy przestrzegać tego reżimowego, czy niesprawiedliwego prawa. Jeżeli nie chcemy tego robić, to w zasadzie mamy trzy wyjścia: albo tam nie jechać i uniknąć owego przymusu, albo jechać, złe prawo złamać i ponieść przewidzianą tamtym prawem karę, albo znaleźć skuteczny sposób, by to prawo zmienić. Pierwsze rozwiązanie nas nie interesuje, bo rozważamy problem szanowania złego prawa. Drugie rozwiązanie jest o tyle ciekawe, że za cenę np. własnej wolności, zwrócimy uwagę świata na niesprawiedliwość tego prawa i być może przyczynimy się do zrobienia kroku w kierunku trzeciego rozwiązania, czyli reformy prawa. Najczęściej jednak znajdujemy się w sytuacji, gdy jadąc do takiego kraju, kornie podporządkowujemy się jego złym prawom. No niby chluby to nam raczej nie przynosi, ale co można zrobić; jesteśmy zwykle bezsilni. Czytaj dalej

Dusza

Jak to dobrze, że Martinus wziął na warsztat ludzką duszę! Należało jej się to już od dawna. Choć pojawiała się gdzieś tam w tekstach o innych tytułach ale należny jej poziom uwagi nie został przez nas w Pogadalni osiągnięty. Bo, po pierwsze, jeśli dusza istnieje, to nic innego nie znamy oprócz niej. A ściślej po Arystotelesowsku: niczego nie możemy ująć poznawczo, czym ona nie mogłaby się stać. A po Kantowsku mówiąc, niczego nie poznajemy co nie byłoby formą jej zmysłowości lub kategorią jej intelektu. A po drugie jeśli istnieje, to jesteśmy duszą i jako dusza do duszy mówić do siebie powinniśmy i jako dusze nad ciałem opiekę sprawować i broń Boże siebie jako ciał nie traktować… Ale jeśli jej nie ma, to całe to nasze gadanie to choroba słabowitego ciała, szukającego mocy…

Ale po kolei.

1. „Jezus oddał za nas życie. Ale czy za nas w całości? Nie. Tak właściwie, w dziele zbawienia chodziło wyłącznie o nasze dusze.”

Zgadzam się. Jeśli jednak tak jest, to po co Zmartwychwstanie? Nie potrafię tego pojąć inaczej jak tylko uznając, że ciała nasze nie są tym czym wydają się nam być. Jezus nie zabiera przecież do nieba masy (materii jako bryły o określonej inercji) lecz energię. Pewną aktywność wewnętrzną, która na zewnątrz może (ale nie musi) przejawiać się jako ciało. Jezus zatem istotnie nie zbawia ciała ale zbawia „energię naszego ciała”. Ale „energię” w sensie bliższym greckiemu energeia niż naszym współczesnym fizycznym pojęciom. Ta energeia jako energia ciała fizycznego to Arystotelesowska dusza wegetatywna, odpowiadająca za prawidłowe funkcjonowanie m.in. trawienia i rozmnażania. Po co zatem Jezus ją zbawia? To naprawdę baaardzo ciekawe pytanie. I wrócę do niego za chwilę.

2. „nie uważam, że dusza zaistniała sama, na drodze ewolucji, jak pióra na jaszczurach. Chętnie przyjmuję stworzenie jej przez Boga.”

Ja też. Ale jak pogodzić fakt stworzenia duszy z twardymi danymi nauki, które ukazują ewolucję człowieka jako proces naturalny oraz z szacunkiem dla Bożej Inteligencji, z którą nijak nie potrafię pogodzić każdorazowego wkładania dusz do naturalnie powstających ciał?

3. „A może należałoby, idąc za tą myślą, stworzyć pojęcie duszy mniejszej – czyli takiej, która zamieszkuje niektóre, co inteligentniejsze gatunki. To w pewnym stopniu pozwalałoby wybrnąć z kłopotów nastręczanych przez ewolucję”

Świetny pomysł. Koncepcja ta ma już pewnie jakieś 3 tysiące lat ale to nie znaczy, że przestała być atrakcyjna. Dusze są częścią porządku natury. (wszystko ma swój aspekt wewnętrzny-psychiczny i zewnętrzny-fizyczny ) Na poziomie wegetatywnym i zmysłowym jesteśmy duszami, które bardzo przypominają dusze zwierzęce. Mamy odczucia, wyobrażenia, doznania, wrażenia prawdopodobnie bardzo przypominające psie, kocie czy szympansie. Czytaj dalej

1 2 3