Archiwa tagu: sumienie

Coffeelosophy LXI – czyli Ojciec Strach (cz.1)

Wahałem się, czy najpierw wysunąć pewną tezę, a potem ją obszerniej bronić, czy też snuć pewien wątek i zakończyć go stosowną konkluzją – ową tezą właśnie. Jako, że druga droga wydała mi się trudniejsza, to… ma się rozumieć ją wybrałem. Najwyżej będę żałował.

Zacznę od mojego rozumienia strachu. Należy on do najbardziej pierwotnych odczuć i rozpowszechniony jest wśród chyba wszystkich żywych istot z jako tako wykształconym układem nerwowym. Mógłbym nawet zaryzykować stwierdzenie, iż był jednym ze spiritus movens organizmów. Natura, okazuje się, wyposażyła nas w bardzo proste mechanizmy, pobudzające do aktywności, a cała reszta to już nadbudowane metody, sposoby i koncepcje działania. Bo co właściwie zmusza zwierzęta by ruszyły się z miejsca? Przemieszczają się po to, aby zdobyć pokarm, nie stać się pokarmem lub rozmnażać się. Te zachowania są związane z mniej lub bardziej instynktownym strachem. Obawą, ażeby nie zginąć, aby zachować gatunek. I w zasadzie sprowadzają się do jednego – by nie stać się czyimkolwiek pokarmem. Dlatego zwierzęta ruszają w poszukiwaniu pożywienia, uciekają przed drapieżnikami i niebezpieczeństwami przyrody nieożywionej, starają się znaleźć partnera do reprodukcji i odpowiednie miejsce dla potomstwa… krótko mówiąc poruszają się, by nie zostać li tylko pokarmem drapieżnika, padlinożercy tudzież robaków ścierwojadów. A za tym wszystkim stoi – niejako wpisany w geny – strach. No dobrze, a czym on jest?

Spróbuję odpowiedzieć z perspektywy człowieka (bo ta jest mi bliższa). Moim zdaniem jego mechanizm jest prosty – człowiek się boi, gdyż nie chce czegoś stracić. Zawsze odczuwamy strach, gdy przeczuwamy lub przewidujemy niekorzystną dla nas zmianę – czyli wówczas, kiedy możemy utracić coś, co aktualnie posiadamy (choćby i to było marne), na rzecz czegoś gorszego. Gdy boimy się bandyty lub dzikiego zwierza, to chodzi o utratę poczucia bezpieczeństwa, kiedy boimy się ośmieszenia, krytyki lub pomówienia, to dlatego, że grozi nam utrata reputacji, gdy boimy się bólu i choroby, to związane jest to z utratą zdrowia, jak boimy się czyjejś śmierci lub odejścia, to nie chcemy utraty bliskiej osoby, bojąc się złodzieja lub komornika, tak naprawdę boimy się utraty dóbr materialnych… etc. Można więc mówić, że za ludzkim strachem kryje się prawdopodobieństwo zagrożeń, ale de facto jest to pragnienie uniknięcia strat. Ot i tyle.

Jest jeszcze coś takiego jak lęk, czy strach irracjonalny oraz fobie. Łączy je to, iż mają w sobie element bezzasadności lub wyraźne wyolbrzymienie reakcji w stosunku do faktycznego zagrożenia stratą. Wobec lęku sytuacja jest nieco skomplikowana, gdyż czasami przybiera on taką postać, że człowiek go czuje, ale nie potrafi określić powodu. Wówczas nie jest to lęk przed czymś, nie ma konkretnego odzwierciedlenia w zewnętrznej rzeczywistości, nie ma rzeczy, której unikanie przynosiłoby ulgę. Po prostu całe ciało jest zdjęte strachem, cały umysł jest nim owładnięty, ale nie sposób podać przyczyny ani wskazać bodźca, który wywołuje ten stan. Lęki często stają się punktem wyjścia do fobii, w których pojawia się skonkretyzowany powód strachu. W przypadku fobii zwykle można określić, co, kto lub jaka sytuacja kogoś przeraża i jaki może przynieść uszczerbek. Lęki, czy fobie są objawami chorobowymi i nie stoją za nimi obiektywne niebezpieczeństwa, ale mimo to mogą wiązać się z realnym uszczerbkiem. Tyle tylko, że gdy chodzi o lęk przed czymś nieokreślonym, może być trudniej powiedzieć, jakiej straty ktoś chciałby w związku z nim uniknąć. Kiedy ktoś doświadcza fobii, wówczas chce uniknąć wyobrażanej sobie krzywdy np. ukąszenia pająka (arachnofobia), upadku z wysokości (akrofobia), utonięcia (hydrofobia), znalezienia się z dala od bezpiecznego domu (agorafobia) lub w towarzystwie obcych i potencjalnie groźnych ludzi (ksenofobia).

Dodam coś jeszcze: nie chcemy utracić nie tylko tego stanu, w jakim się znajdujemy. Często nie chcemy stracić zaledwie szansy na coś dobrego, czy choćby trochę lepszego. Zatem wystarczy, iż to, na czym nam zależy, jest tylko prawdopodobne, potencjalne. Nie chcemy stracić samej okazji – np. na zdobycie pochwały, uznania, tudzież jakiejś innej nagrody.

Warto myślę przypomnieć, że strach może mieć różną siłę i postać. Choć nie powinno się mówić o truizmach, chciałbym jednak żeby to znajdowało się w naszym polu widzenia. Niekiedy przerażenie to huragan emocji, tak silny, że ktoś doznaje wylewu lub zawału serca, a nawet umiera ze strachu. Czasem trwoga potrafi pomieszać zmysły, człowiek może zwariować. Jest też strach paniczny, pchający człowieka do nierzadko bezładnych, irracjonalnych reakcji. Jest strach paraliżujący, gdy człowiek zamiera w jakimś stuporze, gdy skamieniały zdaje się na łaskę lub niełaskę tego, co go przeraziło. Jest też mniejszy, bardziej powszechny strach, charakteryzujący się silniejszym biciem serca, przyśpieszonym oddechem, rozszerzonymi źrenicami, napięciem mięśni… Lepiej dotleniona i szybciej płynąca krew oraz zwiększona dawka adrenaliny przygotowują organizm do sprawniejszej obrony bądź ucieczki. Strach bywa też długotrwały i wyniszczający, jak ten towarzyszący stresowi. W końcu jest i niewielki strach, nazywany niepokojem, czy obawą. Wszystkich tych postaci strachu człowiek doznaje świadomie.

Ale istnieje również ten rodzaj strachu, którego człowiek sobie nie uświadamia, głęboko zakorzeniony, instynktowny i automatyczny. Taki strach czasem działa jako intuicja, podszeptując, co będzie najlepsze (zwykle dla nas samych). Taki strach objawia się nieraz, jako głos rozsądku, przestrzegający przed czymś nieprzemyślanym, pochopnym, ryzykownym albo głos sumienia reagujący na akty niemoralne. Bywa jeszcze inaczej, kiedy ciało wyprzedza jakikolwiek głos bądź myśl. Gdy ktoś się na nas zamachnie, zrobimy unik, zasłonimy głowę albo zmrużymy oczy, kiedy coś koło nas huknie z łoskotem lub wybuchnie, to skulimy się w sobie chroniąc miękki brzuch, gdy nieopatrznie dotkniemy czegoś ostrego bądź gorącego, ręka gwałtownie się cofnie… Są to odruchy obronne, zwykle bezwarunkowe i występujące nawet u ludzi odważnych; służą zachowaniu nas przy zdrowiu lub życiu – a wynikają z zakodowanego w nas przez naturę strachu, czyli pragnienia, aby uniknąć uszczerbku.

Do grupy głęboko osadzonych form strachu zdają się też przynależeć wspomniane wcześniej lęki i fobie. Aczkolwiek ich jest się zwykle świadomym. Tak, czy inaczej płynące od nich podszepty są zwykle oparte na przesadzonym mniemaniu o powodach. Zatem przesadzone bywa również wyobrażenie skutków i strat, jakich chce się uniknąć. Niemniej szkody i straty wywoływane przez lęk oraz fobie są jak najbardziej rzeczywiste.

Inną kategorią strachu jest z kolei bojaźń religijna. Jej właśnie towarzyszy wspomniany głos sumienia. Odnoszę wrażenie, że człowiek bogobojny nie tyle żyje w ciągłym strachu wobec Absolutu, ile w stałej świadomości tego, co mu grozi, gdy się Bogu nie podporządkuje. Nie wiem, czy porównanie będzie trafne, ale piesi nie boją się pędzących ciężarówek, dopóki idą po wyznaczonym dla nich chodniku. Dopiero zejście z dobrej dla nich drogi może się źle skończyć. Jest to bodaj ten sam rodzaj bojaźni, jaki towarzyszy ludziom w obliczu świeckiej odpowiedzialności prawnej. Żyjemy w poszanowaniu prawa, mając w tyle głowy, że istnieje wymiar sprawiedliwości a zbrodnia pociąga za sobą karę. Jednakowoż nie chodzimy po świecie stale bojąc się sądów, czy w bezustannym strachu przed więzieniem.

Nad zwykłym strachem można próbować zapanować, można działać wbrew temu, co podpowiada. Wtedy na przykład, zamiast uciec, człowiek wykazuje się odwagą; ponad swoje bezpieczeństwo, przedkłada dobro innych; dla niezwyczajnej przyjemności, dla jakichś niezwykłych przygód, przeżyć lub osiągnięć, podejmuje ryzyko; aby komuś zaimponować, coś udowodnić, albo wygrać zakład – posuwa się do brawury. W każdym z tego rodzaju przypadku przezwycięża strach. Jak to możliwe? Chodzi tutaj o ustalenie priorytetów. Jeśli jest coś, na czym zależy człowiekowi bardziej, niż na jego własnym dobrostanie, to gotów jest zaryzykować jego utratę lub ów dobrostan poświęcić. I nawet jeśli instynktowny strach sugeruje odwrót, to człowiek się przełamuje, gdyż trudniej byłoby mu znieść tą drugą stratę.

Można by na tej podstawie stwierdzić, że w człowieku potrafią zaistnieć różnorakie zmagające się ze sobą strachy, np. strach matki o samą siebie i strach o zaatakowane przez psa dziecko, któremu spieszy z pomocą; obawa chłopaka przed bolesnym upadkiem z deskorolki i jego obawa przed ośmieszeniem, jeśli wycofa się z rywalizacji; strach żołnierza przed utratą życia po wyskoczeniu z okopu i strach przed sądem polowym oraz skazą na honorze. Te ambiwalentne uczucia są czymś naturalnym a wybór nie zawsze dokonywany jest z namysłem i rozwagą, lecz nieraz pod wpływem tego bodźca, który w danym momencie był silniejszy. To jednak jest już zupełnie inny temat.

Swoje rozważania o istocie strachu chciałbym zamknąć próbą odpowiedzi na pytanie, z czego strach wynika. Jak starałem się wykazać, strach to chęć uniknięcia straty. Człowiek podświadomie lub w pełnej przytomności umysłu, stale poddawany jest wpływowi różnych form strachu. I na wiele sposobów rozwiązuje dylemat, co przyniesie mu mniejsze poczucie straty bądź większe poczucie zysku. Natura, można rzec, wyposażyła organizmy w mniej lub bardziej zaawansowane kalkulatory zysków i strat. Kalkulatory te albo pomagają dokonywać wyboru (tego, co jawi się lepszym), albo wręcz zmuszają do pójścia określoną drogą (sprawdzoną i uznaną, jako ta lepsza). Strach, czyli chęć uniknięcia uszczerbku, wpisuje się w ten mechanizm. Można zatem przyjąć, że wynika z rachunku zysków i strat.

• CDN •

Sądzę, że należy to przedyskutować. Zapraszam we czwartek, 5 grudnia o godzinie 18:00 do Restauracji Radiowa, ul. Strzelców Bytomskich 8. Temat brzmi: Ojciec Strach. Przyjdź porozmawiać, posłuchać, pomyśleć… bez obaw.

Coś na święta, czyli: sumienie głosem najwyższego… egoizmu

W różny sposób opisuje się fenomen sumienia. Niewątpliwie jednak jest to wewnętrzny głos, który zdaje się odzywać niezależnie od naszej woli. Pytanie: a co jeśli jest to głos naszego ego? Czy – posuwając się krok dalej – naszego egoizmu.

Przecież tzw. wyrzuty sumienia, jak i spokój sumienia są odpowiedzią na to, w jakim stopniu udaje się nam zachować dobre relacje z otoczeniem. Jeśli nasze zachowanie burzy, lub niszczy porządek w tych relacjach, czujemy dyskomfort. W naszej naturze bowiem zakodowana jest potrzeba akceptacji i lęk przed odrzuceniem. Wszystkie lepiej zorganizowane społeczności (również wśród zwierząt) jako jedną z dotkliwszych kar stosują wykluczenie z grupy. Z krańcową tego formą – czyli eksterminacją – włącznie. Dla własnego więc dobra – i dobrego samopoczucia – pragniemy dobrych relacji z otaczającym nas światem. Tym samym, kierujemy się egoizmem.

***

W tym kontekście frapujące, ale logicznie spójne wydaje się przywołanie przekonania, iż sumienie jest głosem Boga. Wynika bowiem z tego, iż Bóg jest egoistą, co zresztą nie kłóci z biblijnym Jego wyobrażeniem. Mamy przykłady tekstów objawionych, które do takiego poglądu uprawniają. Głównym exemplum będzie pierwsze (z dwóch) przykazanie miłości, które nakazuje człowiekowi kochać Boga. Bo jak nie, to… wiadomo. Teolodzy mówią nam, że Bóg stworzył nas z miłości; tylko zapominają dodać, iż z miłości własnej. Czytaj dalej

Etyka a sumienie

Na spotkaniu Pogadalni gorącą dyskusję wywołał mój poprzedni wpis o etyce, która – choć uwzględnia ludzkie emocje, to sama w sobie powinna być racjonalna i budowana w oparciu o logikę. Rozmowa potoczyła się w stronę rozważań, czy to nie emocje właśnie są ważniejsze, to, co każdy indywidualnie przeżywa, co w sobie wypielęgnował, co nosi w sercu – a nie to, co głoszą najlepsze nawet racjonalne formuły narzucanych kodeksów etycznych. No właśnie…

Czy możliwe jest postępowanie moralne, przy jednoczesnym odrzuceniu obowiązującej etyki? Mam na myśli, czy np. nonkonformista, albo moralny abnegat, albo swego rodzaju anarchista – w każdym razie ktoś, kto nie przyjmuje narzuconego kodeksu etycznego, może mimo to zachowywać się moralnie. Wydaje się, że tak. Nawet jeśli ktoś samodzielnie konstruuje swoje zasady postępowania, to istnieje prawdopodobieństwo, iż będą one w jakimś stopniu pokrywały się z ogólnie przyjętymi normami.

Istnieje jeszcze pojęcie sumienia. Nie chcę sięgać po jego definicje, choć pewnie kilka udanych by się znalazło. Poprzestanę na moim rozumieniu sumienia, jako wewnętrznego sędziowskiego głosu, który uprzedza o karze, bądź nagrodzie za planowany czyn, a jeśli nie zdąży, to udziela nagany ewentualnie pochwały już post factum. Co, gdy ktoś mówi, że nie potrzebuje, albo nie chce kierować się beznamiętnym kodeksem etycznym, bo wystarczy mu, iż działa w zgodzie z sumieniem? Tak naprawdę musi pamiętać, że sumienie też zostało ukształtowane: częściowo przez czynniki ewolucyjne, dążące do zachowania gatunku (a więc szacunek dla życia współplemieńców), a częściowo przez środowiskowo-społeczne, kiedy nabywamy wiedzy i doświadczenia w temacie dobra i zła. Wartości są nam przekazywane przez rodziców, nauczycieli, kaznodziejów… Często nie bezpośrednio, lecz przez sam fakt współegzystencji w społeczności, która pewne zachowania pochwala, inne toleruje, a jeszcze inne potępia. Czytaj dalej