Archiwa tagu: strach

Coffeelosophy LXII – czyli Ojciec Strach (i Matka Natura) – cz. 2

Dawno, dawno temu, kiedy przeciętni ludzie byli od nas niżsi i bardziej owłosieni, urodził się pewien człowiek – równie niepokaźny i kosmaty, ale o wnikliwszym spojrzeniu na świat. A może o większej wrażliwości bądź inaczej ukierunkowanej ambicji.  Człowiek ten, podobnie jak inni, przyglądał się otaczającej go przyrodzie. Jego uwagę przyciągnęło, między innymi, stado drapieżników. Imponowała mu ich siła, zwinność, sprawność i skuteczność. Czuł wobec nich autentyczny respekt, ale tego rodzaju, w którym szacunek miesza się z grozą. Czuł wobec nich podziw i zazdrość.

Obserwując i analizując ich organizację życia w stadzie – no dobrze, przesadziłem – gapiąc się na to, jak żyją… spostrzegał pewne prawidłowości. Któregoś dnia samica z trudem upolowała jakieś bydlątko i z niemałym wysiłkiem przywlekła do legowiska. Zbiegły się jej młode i pozostałe osobniki. Nim którykolwiek zdołał zatopić kły w ciepłym mięsie, wparował między nie najsilniejszy w stadzie samiec, rozgonił niedoszłych biesiadników i sam zabrał się do konsumpcji. Kiedy indziej, w okresie godowym samce rywalizowały o samice, najsilniejszy miał pierwszeństwo wyboru, a sama wybranka niewiele do powiedzenia. Innym razem, przewodnik stada – gdy jego rywalowi urodziło się dorodne potomstwo – zagryzł młode, by przerwać tę linię genów. Nie baczył na to, że tym samym uszczuplił liczebność i osłabił stado. A kiedy na ich terytorium zaczęło brakować zdobyczy, zwierzęta ruszyły do walki o sąsiedni obszar, zabijając nawet przedstawicieli własnego gatunku z innego stada.

Człowiek patrzył na to i rozumiał, że hierarchię i ład tworzy się głównie w oparciu o siłę. Taki był porządek rzeczy. Co więcej, wszystkim ludziom wokół wydawało się to naturalne i oczywiste. Spojrzał on na swoją wspólnotę. Może to była tylko rodzina, może grupa, może stado… nie ważne. Widział, że jego pobratymcy zachowują się podobnie do obserwowanych zwierząt. Ale zobaczył coś jeszcze. Coś, czego nie dostrzegł u większości zwierząt. Zobaczył łzy.

A gdy sam dostał kilka szturchańców, kiedy i jemu silniejszy brat zabrał owoce, kiedy poczuł słony smak własnych łez, pojął, co czują inni, kiedy płaczą. I stwierdził, że to mu się nie podoba. Nie użył na pewno sformułowań, że takie wyrządzanie przykrości i wykorzystywanie jest złe. Prawdopodobnie nie potrafił poprawnie wartościować czynów. Zaś pojęcie sprawiedliwości zostawił do wymyślenia swym następcom. Po prostu czuł niezadowolenie – potęgowane przez bezsilność. Wtedy to, w tej kudłatej, sfrustrowanej głowie zaczęła kiełkować myśl rewolucyjna. Tak się złożyło, iż był w gronie tych szczęśliwców, którzy oprócz inteligencji, otrzymali od natury również krzepkość. Gdy zatem podrósł i przybrał na sile, uznał, że nadszedł czas na zmiany i nowe porządki. Posortował sobie w głowie, które zachowania szkodzą członkom wspólnoty, a które są korzystne. Następnie musiał już tylko do tego przekonać lub zmusić pozostałych.

Najłatwiej szło z tymi, którzy na własnym futrze odczuli dyskomfort związany z jakąś stratą. Albo stracili jakąś zdobycz, albo kogoś bliskiego, zabitego w czasie porachunków, albo na przykład zdrowie w wyniku pobicia, a przy tym swoją pozycję w grupie, gdyż zdeptano ich godność… Ponieważ żaden z nich nie chciał kolejnej straty, godzili się przyjąć nowy porządek. Był to zaczyn umowy społecznej. Gdy liczba podobnych im osobników stała się znacząca, mogli wraz ze swym krzepkim przywódcą, wymusić na swych dotychczasowych oprawcach podporządkowanie się nowym regułom. Trudno zgadnąć, z jakim powodzeniem w tym przypadku. Z pewnością jednak podobnych historii było więcej i niektóre miały pomyślny finał. Na przestrzeni dziejów, jedne systemy norm zastępowano innymi, zawsze na potrzeby tych, którzy byli władni takie zmiany przeprowadzać (a jeśli wprowadzane i przyjmowane normy nie służyły dobru ogółu, to raczej nie zasługują na miano moralności).

Tak moim zdaniem rodziła się etyka i moralność. Pełniły funkcję ochronną, zwłaszcza dla słabszych jednostek. To wyraźnie współgra z pragnieniem każdego gatunku, jakim jest przetrwanie. A cały późniejszy rozwój etyki i moralności opierał się w gruncie rzeczy na jednym i tym samym. Otóż podwaliny moralności to nic innego, jak strach. I to moje wcześniejsze rozważanie na temat istoty strachu, miało być właśnie punktem wyjścia do odkrycia fundamentu moralności, a co za tym idzie, źródeł definiowania dobra i zła.

Moralność ma u podstaw strach. Przede wszystkim strach przed karą za czyn, przez ogół nieakceptowany. Dobrze obrazuje to mit o pierścieniu Gygesa. Ów antybohater starożytnej Grecji znalazł się w posiadaniu pierścienia, który obrócony na palcu czynił człowieka niewidzialnym. Mógł więc robić co chciał, nie narażając się na zdemaskowanie. Jak się okazało uczynił sporo złego. Nie obawiał się bowiem konsekwencji. Kara jest czymś przykrym, powoduje, iż tracimy stan ducha lub ciała, w jakim byliśmy przed jej wyznaczeniem. Człowiek stara się zatem nie czynić tego, co w jego otoczeniu uchodzi za niewłaściwe, bo woli nie doznać straty, jaką by pociągnął za sobą ów czyn. Owszem, bywa że korzyści są daleko bardziej pociągające, tak iż człowiek ulega pokusie, ale potem najczęściej żyje w strachu przed potępieniem.

Nie ważne, czy sankcje mają charakter czysto prawny, czy też wymiar religijny. Strach przed karą doczesną albo cierpieniem w zaświatach bywa równie skuteczny. A wieczne potępienie na drugim świecie wymyślono zapewne dla tych, których nie przerażała bądź nie potrafiła dosięgnąć kaźń na tym świecie. Pozwolę sobie użyć przykładu z kręgu religii judeo-chrześcijańskiej. Gdy Mojżesz na górze Synaj poznawał dziesięć przykazań – wielu Izraelitów niecierpliwiło się. Nie mając swego pośrednika z Bogiem, wykonali posąg złotego cielca, do którego mogli się zwracać z modłami. Kiedy Mojżesz wrócił, wpadł w gniew. Przyniesione kamienne tablice z dekalogiem roztrzaskał. Zwołał tych, którzy gotowi byli stanąć po stronie Pana i przekazał im wolę Boga, aby mieczami zgładzili grzeszników. Później z nakazu Boga wykonał nowe tablice i przekazał ludowi prawa. A Izraelici usłuchali go, bowiem nie wygasła w nich bojaźń boża. Strach przed gniewem Boga przywiódł ich do porządku moralnego.

Bojaźń boża, o jakiej mówi Stary Testament, wydaje się być podobna do strachu przed bóstwami, jaki obserwujemy u ludów starożytnych. Bogowie, jako potężni, częstokroć okrutni, mściwi i surowi władcy, budzili naturalny strach i respekt. Z czasem ta bojaźń boża nabierała nieco innego charakteru. Oznaczała raczej po prostu religijność, pobożność, czy pewną postawę moralną. Jeszcze dziś do kogoś, kto źle postępuje, mówimy: bój się Boga. Ale nie oznacza to, że Bóg jest straszny i wypada lub należy się go bać. Zwykle unikamy tego, co budzi w nas strach, a przecież nie chodzi o to, by unikać Boga. To powiedzonko jest raczej formą napomnienia moralnego. Bój się żyć niezgodnie z wolą Stwórcy, bo to grzech – a więc zerwanie więzi z Bogiem, utrata jego łaski. Grzesząc nie tyle narażasz się Stwórcy, ile po prostu szkodzisz sobie, niszczysz samego siebie, swoją godność, swoje człowieczeństwo. Ostatecznie spotka cię straszny finał i to najprawdopodobniej jeszcze na tym świecie. Kto zatem czuje bojaźń religijną, ten w zasadzie nie chce stracić dobrych relacji z Bogiem ani przekreślić wiekuistej szczęśliwości.

Zmianę w rozumieniu bojaźni bożej widać w Nowym Testamencie. Jezus nie grzmiał serią nakazów i zakazów Dekalogu. Nie próbował dla posłuchu wzbudzić strachu. Wolał obiecywać i przestrzegać. Głosił potrzebę miłości i przebaczenia. Nauczał, co wystarczy robić, aby doczekać nagrody. Z jednej strony mówił, iż w domu jego Ojca jest mieszkań wiele, z drugiej dawał do zrozumienia, że nie każdy otrzyma tam swój lokal. Na to trzeba sobie zasłużyć. Chrystus co prawda naucza w duchu miłości, ale stawia też pewne warunki. Tym samym, chcąc nie chcąc, budzi strach. Ale nie przed sobą, lecz przed utratą szansy na zamieszkanie w Królestwie Niebieskim.

Wspomniałem wcześniej o bajaźni bożej, której towarzyszy głos sumienia, lecz należy zauważyć, iż jest on towarzyszem dużo starszym od niej. Bojaźń boża, bowiem – moim zdaniem, to zjawisko dużo późniejsze, zarówno od samego strachu jak i od sumienia. Mogła się narodzić dopiero wtedy, gdy człowiek nabrał przekonania, że istnieje jakiś bóg. A to było możliwe wówczas, kiedy ludzki mózg, a właściwie ludzki rozum, czy intelekt wyewoluował na tyle, aby pojęcie boga stworzyć, intuicyjnie rozumieć i w końcu jako tako definiować. Tymczasem głos sumienia istniał już wcześniej, gdyż ściśle wiąże się z moralnością. Moralność zaś jest czymś przedboskim i przedreligijnym; wyrosła na gruncie podstawowych zasad i norm społecznych, regulujących relacje w grupie. Te zaś normy i prawa powstały w oparciu o szereg wyższych emocji, jak współczucie, miłość, przywiązanie, radość, a także poczucie sprawiedliwości, bliskości, bezpieczeństwa itp. To wszystko z kolei stoi na fundamencie instynktownych reakcji, pierwotnego strachu przed utratą jakiegoś dobra. Tak oto cofnęliśmy się do prapoczątku; czyż nie wyłania się spośród mgły i oparów sprawczy duet, jaki tworzą Ojciec Strach i Matka Natura.

CDN

Sądzę, że należy to przedyskutować. Zapraszam we czwartek, 9 stycznia o godzinie 18:00 do Restauracji Radiowa, ul. Strzelców Bytomskich 8. Temat brzmi: Ojciec Strach i Matka Natura. Przyjdź porozmawiać, posłuchać, pomyśleć… naturalnie bez obaw.

Coffeelosophy LXI – czyli Ojciec Strach (cz.1)

Wahałem się, czy najpierw wysunąć pewną tezę, a potem ją obszerniej bronić, czy też snuć pewien wątek i zakończyć go stosowną konkluzją – ową tezą właśnie. Jako, że druga droga wydała mi się trudniejsza, to… ma się rozumieć ją wybrałem. Najwyżej będę żałował.

Zacznę od mojego rozumienia strachu. Należy on do najbardziej pierwotnych odczuć i rozpowszechniony jest wśród chyba wszystkich żywych istot z jako tako wykształconym układem nerwowym. Mógłbym nawet zaryzykować stwierdzenie, iż był jednym ze spiritus movens organizmów. Natura, okazuje się, wyposażyła nas w bardzo proste mechanizmy, pobudzające do aktywności, a cała reszta to już nadbudowane metody, sposoby i koncepcje działania. Bo co właściwie zmusza zwierzęta by ruszyły się z miejsca? Przemieszczają się po to, aby zdobyć pokarm, nie stać się pokarmem lub rozmnażać się. Te zachowania są związane z mniej lub bardziej instynktownym strachem. Obawą, ażeby nie zginąć, aby zachować gatunek. I w zasadzie sprowadzają się do jednego – by nie stać się czyimkolwiek pokarmem. Dlatego zwierzęta ruszają w poszukiwaniu pożywienia, uciekają przed drapieżnikami i niebezpieczeństwami przyrody nieożywionej, starają się znaleźć partnera do reprodukcji i odpowiednie miejsce dla potomstwa… krótko mówiąc poruszają się, by nie zostać li tylko pokarmem drapieżnika, padlinożercy tudzież robaków ścierwojadów. A za tym wszystkim stoi – niejako wpisany w geny – strach. No dobrze, a czym on jest?

Spróbuję odpowiedzieć z perspektywy człowieka (bo ta jest mi bliższa). Moim zdaniem jego mechanizm jest prosty – człowiek się boi, gdyż nie chce czegoś stracić. Zawsze odczuwamy strach, gdy przeczuwamy lub przewidujemy niekorzystną dla nas zmianę – czyli wówczas, kiedy możemy utracić coś, co aktualnie posiadamy (choćby i to było marne), na rzecz czegoś gorszego. Gdy boimy się bandyty lub dzikiego zwierza, to chodzi o utratę poczucia bezpieczeństwa, kiedy boimy się ośmieszenia, krytyki lub pomówienia, to dlatego, że grozi nam utrata reputacji, gdy boimy się bólu i choroby, to związane jest to z utratą zdrowia, jak boimy się czyjejś śmierci lub odejścia, to nie chcemy utraty bliskiej osoby, bojąc się złodzieja lub komornika, tak naprawdę boimy się utraty dóbr materialnych… etc. Można więc mówić, że za ludzkim strachem kryje się prawdopodobieństwo zagrożeń, ale de facto jest to pragnienie uniknięcia strat. Ot i tyle.

Jest jeszcze coś takiego jak lęk, czy strach irracjonalny oraz fobie. Łączy je to, iż mają w sobie element bezzasadności lub wyraźne wyolbrzymienie reakcji w stosunku do faktycznego zagrożenia stratą. Wobec lęku sytuacja jest nieco skomplikowana, gdyż czasami przybiera on taką postać, że człowiek go czuje, ale nie potrafi określić powodu. Wówczas nie jest to lęk przed czymś, nie ma konkretnego odzwierciedlenia w zewnętrznej rzeczywistości, nie ma rzeczy, której unikanie przynosiłoby ulgę. Po prostu całe ciało jest zdjęte strachem, cały umysł jest nim owładnięty, ale nie sposób podać przyczyny ani wskazać bodźca, który wywołuje ten stan. Lęki często stają się punktem wyjścia do fobii, w których pojawia się skonkretyzowany powód strachu. W przypadku fobii zwykle można określić, co, kto lub jaka sytuacja kogoś przeraża i jaki może przynieść uszczerbek. Lęki, czy fobie są objawami chorobowymi i nie stoją za nimi obiektywne niebezpieczeństwa, ale mimo to mogą wiązać się z realnym uszczerbkiem. Tyle tylko, że gdy chodzi o lęk przed czymś nieokreślonym, może być trudniej powiedzieć, jakiej straty ktoś chciałby w związku z nim uniknąć. Kiedy ktoś doświadcza fobii, wówczas chce uniknąć wyobrażanej sobie krzywdy np. ukąszenia pająka (arachnofobia), upadku z wysokości (akrofobia), utonięcia (hydrofobia), znalezienia się z dala od bezpiecznego domu (agorafobia) lub w towarzystwie obcych i potencjalnie groźnych ludzi (ksenofobia).

Dodam coś jeszcze: nie chcemy utracić nie tylko tego stanu, w jakim się znajdujemy. Często nie chcemy stracić zaledwie szansy na coś dobrego, czy choćby trochę lepszego. Zatem wystarczy, iż to, na czym nam zależy, jest tylko prawdopodobne, potencjalne. Nie chcemy stracić samej okazji – np. na zdobycie pochwały, uznania, tudzież jakiejś innej nagrody.

Warto myślę przypomnieć, że strach może mieć różną siłę i postać. Choć nie powinno się mówić o truizmach, chciałbym jednak żeby to znajdowało się w naszym polu widzenia. Niekiedy przerażenie to huragan emocji, tak silny, że ktoś doznaje wylewu lub zawału serca, a nawet umiera ze strachu. Czasem trwoga potrafi pomieszać zmysły, człowiek może zwariować. Jest też strach paniczny, pchający człowieka do nierzadko bezładnych, irracjonalnych reakcji. Jest strach paraliżujący, gdy człowiek zamiera w jakimś stuporze, gdy skamieniały zdaje się na łaskę lub niełaskę tego, co go przeraziło. Jest też mniejszy, bardziej powszechny strach, charakteryzujący się silniejszym biciem serca, przyśpieszonym oddechem, rozszerzonymi źrenicami, napięciem mięśni… Lepiej dotleniona i szybciej płynąca krew oraz zwiększona dawka adrenaliny przygotowują organizm do sprawniejszej obrony bądź ucieczki. Strach bywa też długotrwały i wyniszczający, jak ten towarzyszący stresowi. W końcu jest i niewielki strach, nazywany niepokojem, czy obawą. Wszystkich tych postaci strachu człowiek doznaje świadomie.

Ale istnieje również ten rodzaj strachu, którego człowiek sobie nie uświadamia, głęboko zakorzeniony, instynktowny i automatyczny. Taki strach czasem działa jako intuicja, podszeptując, co będzie najlepsze (zwykle dla nas samych). Taki strach objawia się nieraz, jako głos rozsądku, przestrzegający przed czymś nieprzemyślanym, pochopnym, ryzykownym albo głos sumienia reagujący na akty niemoralne. Bywa jeszcze inaczej, kiedy ciało wyprzedza jakikolwiek głos bądź myśl. Gdy ktoś się na nas zamachnie, zrobimy unik, zasłonimy głowę albo zmrużymy oczy, kiedy coś koło nas huknie z łoskotem lub wybuchnie, to skulimy się w sobie chroniąc miękki brzuch, gdy nieopatrznie dotkniemy czegoś ostrego bądź gorącego, ręka gwałtownie się cofnie… Są to odruchy obronne, zwykle bezwarunkowe i występujące nawet u ludzi odważnych; służą zachowaniu nas przy zdrowiu lub życiu – a wynikają z zakodowanego w nas przez naturę strachu, czyli pragnienia, aby uniknąć uszczerbku.

Do grupy głęboko osadzonych form strachu zdają się też przynależeć wspomniane wcześniej lęki i fobie. Aczkolwiek ich jest się zwykle świadomym. Tak, czy inaczej płynące od nich podszepty są zwykle oparte na przesadzonym mniemaniu o powodach. Zatem przesadzone bywa również wyobrażenie skutków i strat, jakich chce się uniknąć. Niemniej szkody i straty wywoływane przez lęk oraz fobie są jak najbardziej rzeczywiste.

Inną kategorią strachu jest z kolei bojaźń religijna. Jej właśnie towarzyszy wspomniany głos sumienia. Odnoszę wrażenie, że człowiek bogobojny nie tyle żyje w ciągłym strachu wobec Absolutu, ile w stałej świadomości tego, co mu grozi, gdy się Bogu nie podporządkuje. Nie wiem, czy porównanie będzie trafne, ale piesi nie boją się pędzących ciężarówek, dopóki idą po wyznaczonym dla nich chodniku. Dopiero zejście z dobrej dla nich drogi może się źle skończyć. Jest to bodaj ten sam rodzaj bojaźni, jaki towarzyszy ludziom w obliczu świeckiej odpowiedzialności prawnej. Żyjemy w poszanowaniu prawa, mając w tyle głowy, że istnieje wymiar sprawiedliwości a zbrodnia pociąga za sobą karę. Jednakowoż nie chodzimy po świecie stale bojąc się sądów, czy w bezustannym strachu przed więzieniem.

Nad zwykłym strachem można próbować zapanować, można działać wbrew temu, co podpowiada. Wtedy na przykład, zamiast uciec, człowiek wykazuje się odwagą; ponad swoje bezpieczeństwo, przedkłada dobro innych; dla niezwyczajnej przyjemności, dla jakichś niezwykłych przygód, przeżyć lub osiągnięć, podejmuje ryzyko; aby komuś zaimponować, coś udowodnić, albo wygrać zakład – posuwa się do brawury. W każdym z tego rodzaju przypadku przezwycięża strach. Jak to możliwe? Chodzi tutaj o ustalenie priorytetów. Jeśli jest coś, na czym zależy człowiekowi bardziej, niż na jego własnym dobrostanie, to gotów jest zaryzykować jego utratę lub ów dobrostan poświęcić. I nawet jeśli instynktowny strach sugeruje odwrót, to człowiek się przełamuje, gdyż trudniej byłoby mu znieść tą drugą stratę.

Można by na tej podstawie stwierdzić, że w człowieku potrafią zaistnieć różnorakie zmagające się ze sobą strachy, np. strach matki o samą siebie i strach o zaatakowane przez psa dziecko, któremu spieszy z pomocą; obawa chłopaka przed bolesnym upadkiem z deskorolki i jego obawa przed ośmieszeniem, jeśli wycofa się z rywalizacji; strach żołnierza przed utratą życia po wyskoczeniu z okopu i strach przed sądem polowym oraz skazą na honorze. Te ambiwalentne uczucia są czymś naturalnym a wybór nie zawsze dokonywany jest z namysłem i rozwagą, lecz nieraz pod wpływem tego bodźca, który w danym momencie był silniejszy. To jednak jest już zupełnie inny temat.

Swoje rozważania o istocie strachu chciałbym zamknąć próbą odpowiedzi na pytanie, z czego strach wynika. Jak starałem się wykazać, strach to chęć uniknięcia straty. Człowiek podświadomie lub w pełnej przytomności umysłu, stale poddawany jest wpływowi różnych form strachu. I na wiele sposobów rozwiązuje dylemat, co przyniesie mu mniejsze poczucie straty bądź większe poczucie zysku. Natura, można rzec, wyposażyła organizmy w mniej lub bardziej zaawansowane kalkulatory zysków i strat. Kalkulatory te albo pomagają dokonywać wyboru (tego, co jawi się lepszym), albo wręcz zmuszają do pójścia określoną drogą (sprawdzoną i uznaną, jako ta lepsza). Strach, czyli chęć uniknięcia uszczerbku, wpisuje się w ten mechanizm. Można zatem przyjąć, że wynika z rachunku zysków i strat.

• CDN •

Sądzę, że należy to przedyskutować. Zapraszam we czwartek, 5 grudnia o godzinie 18:00 do Restauracji Radiowa, ul. Strzelców Bytomskich 8. Temat brzmi: Ojciec Strach. Przyjdź porozmawiać, posłuchać, pomyśleć… bez obaw.

Po co nam koszmary

Po co człowiekowi koszmary? Człowiek źle reaguje na niewłaściwie przespaną noc. Złe sny zaburzają spokój, odbijają się na psychice, mają negatywny wpływ na funkcjonowanie organizmu za dnia. Dlaczego więc mózg generuje straszne obrazy, skoro w ten sposób szkodzi swemu właścicielowi, a w sumie i samemu sobie?

| Goya. Gdy rozum śpi budzą się demony.

Kto sypia regularnie, ten codziennie umiera. Skąd ta konstatacja? Stare przysłowie Pigmejów mówi: Spać czy umrzeć – to jedno i to samo. A jednak, mimo, że ludzie boją się śmierci, to zasypiania już nie tak bardzo. No, są sytuacje wyjątkowe, kiedy podejrzewają, iż podczas snu, gdy są bezbronni, spotka ich coś złego – ze strony pozostawionej poza świadomością rzeczywistości, bądź… w samym śnie, mrocznym, koszmarnym, gęstym, obezwładniającym. Wszak: Człowiek śpiący to człowiek zniewolony – co zauważył Dannie Abse. Nie mamy władzy nad sobą we śnie, ani wpływu na wydarzenia, które śnimy; zostajemy uwikłani w przeżywaną historię, skazani na bezwolny udział w sennych fantazjach. I trudno wyjaśnić, kto pisze ich scenariusz.

A propos scenariuszy, zwłaszcza dramatycznych; pod koniec pierwszego aktu Hamlet przymusza Marcellusa i Horacego do przysięgi. Mają zachować w tajemnicy, że nocą ukazywała im się zjawa zmarłego króla. Do przysięgi nawołuje ich również sam duch głosem spod ziemi. Horacy stwierdza, iż to są rzeczy niepojęte. Shakespeare zaś młodemu Hamletowi wkłada w usta słowa, które (w nieznacznie zmienionym brzmieniu) trafiły do powszechnego obiegu i co rusz pojawiają się w roli komentarza do czyjegoś zadziwienia:

Więcej jest rzeczy na ziemi i w niebie,
Niż się ich śniło waszym filozofom.

Jak widzimy, orzekł, jakoby filozofowie nie tylko w obszarze świadomych dociekań, ale nawet w onirycznej sferze nie byli zdolni ogarnąć wszystkiego, co ludzi otacza. Jednakowoż, mimo przytyku do myślicieli, w gruncie rzeczy ich komplementował. Uznał za ostatnią instancję, na którą można jeszcze liczyć w rozstrzygnięciu trudnych zagadnień. I najwidoczniej zakładał, że treść ich marzeń sennych jest bogatsza, niż przeciętnego śpiocha. A jeśli filozofy nawet we śnie czemuś nie podołają, to już nikt nie da rady. Swoją drogą ciekawe, o czym śnili niegdysiejsi a o czym śnią obecni filozofowie. Czy mają zarozumiałe koszmary np. o podawanej im cykucie? Czytaj dalej