Archiwa tagu: święta

Na święta o świętowaniu

Rodzimy się i zastajemy pewną rzeczywistość. Początkowo jest to jedyny obraz świata jaki poznajemy, później – jeśli mamy szczęście – dowiadujemy się, że dawniej wyglądał inaczej, a nieraz nawet odkryjemy jak. Niemniej mimo świadomości, iż przeszłość była inna, zdarza się nam wobec niektórych rzeczy i zjawisk tkwić w przekonaniu, że coś, z czym dziś mamy do czynienia wygląda tak od zawsze, od początku swego istnienia. Co więcej, tak silnie kojarzymy to z przeszłością, czy historią, że przypisujemy temu dużo starsze pochodzenie, niż ma w rzeczywistości. Wystarczy czasem dookreślić coś słowem „tradycyjny” a rodzi się w nas podskórne przeczucie, że ma co najmniej kilkaset lat, a kto wie, czy nie sięga średniowiecza, lub starożytności. Nierzadko w istocie tak bywa. Ale znamy przecież inne przykłady. Dzisiejsza młodzież traktuje walentynki jako tradycyjne wydarzenie. Dlaczego? Może dlatego, że ich rodzice, zapytani o to święto mogą opowiadać, że sami też je obchodzili. To wystarczy. Dwa pokolenia, gdyż walentynki pojawiły się w Polsce początkiem lat 90. ubiegłego wieku. Podobna kolej rzeczy może spotkać Halloween, które również ma swoją całkiem długą tradycję, ale nie na naszym gruncie. Wygląda jednak, że przeszczep się przyjął i… kontynuujemy nie swoje dziedzictwo.

Tak bywa z niektórymi zwyczajami i obrzędami, czy szerzej mówiąc z tradycją – między innymi dotyczącą świętowania i uważaną już za siwiutką. Taka dajmy na to choinka – o! musi mieć pradawny rodowód. Tymczasem w Polsce pojawia się w pierwszej połowie XIX wieku. A samo świętowanie Bożego Narodzenia? No, pewnie już apostołowie chodzili na urodziny do Jezusa. I tak im zostało, nawet gdy wstąpił do nieba. A jednak nie – zaczęto je obchodzić w drugiej połowie IV wieku. To jak w takim razie było z Wielkanocą? Tu akurat rację mają ci, którym intuicja podpowiada, że to najstarsze z chrześcijańskich świąt. Ale niech nikt nie myśli, że ustalono sobie coś na początku i do dziś się tego trzymamy. Nawet jeśli jakaś tradycja jest wielowiekowa, to nie znaczy, że nie zmieniała się przez lata. Czytaj dalej

Na święta – tradycjonalnie

Nie jestem człowiekiem zbytnio uduchowionym. Mógłbym rzec, iż mam duchowość karalucha. A ponieważ trochę mnie to martwi i… zawstydza, pocieszam się mówiąc Bogu: Jakąż wspaniałość pozwalasz nam poznać w swych niezwykłych dziełach, stwarzając choćby te głęboko uduchowione karaluchy. A poważnie; mimo poczucia osobistej małości duchowej, miewam czasem refleksje na tym polu. Nie tak wzniosłe, jak ojcowie i doktorzy Kościoła, ale co najmniej jak karaluchy w szparach kościelnej podłogi. Coś tam dotarło do mnie z ambony, coś zostało, a potem konfrontacja z codzienną rzeczywistością, niczym zgrzyt krzesiwa o kamień – wywołuje iskrę.

Kiedy przychodzą święta religijne, mam wrażenie, że o ile w ogóle zastanawiamy się nad ich istotą, to traktujemy je głównie jako wspomnienie ważnych wydarzeń. I tak, jak przy świętach państwowych, czy znaczących rocznicach – bierzemy udział w obchodach. Celebrujemy pamięć o czymś, co kiedyś się wydarzyło, a co powtórnie się nie wydarzy. Oddajemy cześć przeszłości. Tymczasem święta powinny być żywym uczestnictwem w czymś, co autentycznie odbywa się w ich czasie. Co faktycznie ma miejsce, a nie jest jedynie odgrywaną powtórką jakiegoś starego spektaklu.

O co mi chodzi? Hm, mam trudność z uchwyceniem tego słowami, bo unosi się gdzieś w obszarze intuicji. Zastanawiam się, czy być może nie idzie o zazębienie dwóch pojęć: pamięć i tradycja. Gdy świętowanie polega tylko na wspominaniu, oddziela nas od bohaterów wydarzeń, sytuuje w pozycji odległego obserwatora, a nie uczestnika. To prawda, że nie ma już możliwości fizycznego towarzyszenia Jezusowi. Ale religia, w której centrum On się znajduje, jest jakby przedłużeniem Jego działalności na Ziemi. No, i stworzyliśmy tradycję, która obfituje w szereg obrzędów i atrybutów. Jest to bogactwo, które ma potencjał energetyczny, mogący wyzwolić rzeczywiste, głębokie emocje. I tego wszystkiego możemy rokrocznie aktywnie doświadczać. Żywo, z uczuciowym zaangażowaniem. Czytaj dalej

Na święta o korzyściach samotności

Kolejne to święta, które przyjdzie spędzić w uszczuplonym gronie, lub wręcz w samotności. Już codzienność w takim składzie osobowym jest uciążliwa, lecz okres świąteczny – zwłaszcza, gdy bywał okazją do rodzinnych spotkań – uwypukla przygnębiający nastrój. Szukam pocieszenia w tej sytuacji i nie jest to proste. Generalnie rzecz biorąc, uważam, że przejściowe osamotnienie nie jest czymś złym – a to spowodowane pandemią chciałbym traktować właśnie jako przejściowe. Bywa to sposobnością by coś w sobie odkryć, by się rozwinąć, by wysnuć z ciszy jakąś trafną życiową refleksję… Owszem, człowiek to gatunek stadny. Posiada wewnętrznie zaprogramowaną, biologiczną potrzebę współtworzenia wspólnoty. To mu daje przede wszystkim poczucie bezpieczeństwa. Ale czyż nie znamy przykładów ludzi, którzy doznali oświecenia dopiero w odosobnieniu, zostając pustelnikiem, zamieszkując w jaskini, albo udając się przykładowo na pustynię i wspomagając to postem, bądź… odsiadując karę więzienia.

Quiringh van Brekelenkam, Modlący się pustelnik

Separacja miewa pozytywny wpływ. Ale – jak mówię: miewa. Samo bowiem odizolowanie się od ludzi, czy krótko- czy długotrwałe, nie gwarantuje olśnienia, wzbogacenia duchowego, doznania nadzwyczajnych przeżyć, zdobycia mądrości, rozwiązania dotychczasowych problemów, wymyślenia rewolucyjnych idei lub technologii, zgłębienia wiedzy o Bogu, czy choćby o samym sobie. Nie każdy potrafi takie okoliczności wykorzystać w odpowiedni sposób, twórczo i owocnie, przekuć w coś wartościowego dla siebie, lub innych. Jednakowoż, gdy komuś to nie wychodzi, to też nie należy się załamywać. Ja w każdym razie się nie załamałem. Czytaj dalej