Archiwum autora: Martinus

Popłynęliśmy myślami, pomagając im wiosłami

Miniona niedziela miała szczególny przebieg – choć nie tyle przebiegła, co upłynęła. Członkowie i sympatycy Pogadalni odbyli bowiem 9 lipca spływ kajakowy. Pozwoliliśmy naszym myślom płynąć z nurtem Małej Panwi; niespiesznie, swobodnie, delektując się urokami przyrody i udanej aury. A gdy któraś myśl dała się zanadto ponieść chłodnej toni,  pomagaliśmy sobie wiosłami, by doścignąć i poskromić niesforną. Po przyjemnej przejażdżce, która obfitowała w pokarm dla ducha, zadbaliśmy przy grillu o strawę dla ciała, a posilając się daliśmy sobie sposobność do uczty intelektualnej. Każdy zatem wracał do domu nieco przejedzony, ale sądząc po minach – szczęśliwy. Inaczej nie padałyby słowa o konieczności rychłego powtórzenia tej atrakcji.

Niech żałuje, kto nie był… i dołączy następnym razem ;D

Coffeelosophy LV – czyli głupi ekspert

Jak każdy zwyczajny uczeń nie cierpiałem sprawdzianów. To była zmora. Nie! Coś gorszego, bo straszyło nie tylko nocą. Człowiek bał się przed sprawdzianem, stresował w trakcie i niepokoił po. A powodem we wszystkich przypadkach była ocena. To od niej zależały nasz późniejszy los i samopoczucie, nierzadko zależne też od samopoczucia rodziców po wywiadówce. W liceum nauczycielka polskiego wyznała, że miewała podobne obawy. Poradziła, by tak jak ona zawsze nastawiać się na niską ocenę, nawet gdyby wiele wskazywało, iż poszło dobrze. Dzięki temu, gdy ocena okaże się niska – nie nastąpi rozczarowanie, a jeśli będzie wyższa spotka nas miła niespodzianka.

Nie wiem, czy nie należałoby uznać tego za manipulowanie samooceną. Zaniżane poczucie własnej wartości i niska ocena swoich zdolności, tudzież możliwości miało złagodzić ewentualną porażkę, a z drugiej strony zwiększyć satysfakcję w przypadku sukcesu. W obu sytuacjach było się nieuczciwym wobec siebie. Czyż jednak samooszukiwanie nie jest psychologicznym wytrychem do szczęścia.

Przy okazji odkrywamy prostą prawdę, że nasze oczekiwania są adekwatne do samooceny. Kto nisko się ocenia, ten nie spodziewa się po sobie zbyt wiele. Nie oczekuje wysokich not, szczególnego uznania, ogromnych sukcesów. Kto uważa się za osobę wspaniałą, wybitną, czy wyjątkową, miewa oczekiwania proporcjonalne do tego mniemania. Czytaj dalej

Coffeelosophy LIV – czyli zwalczanie niespodzianek

Jedni ludzie uwielbiają niespodzianki, inni nie znoszą. Marek Hłasko napisał: Nie cierpię niespodzianek. Boję się ich bardziej od piekła. Tylko to sprawia radość, na co człowiek czekał i czego chciał. Wydaje się, że gatunek ludzki w większości nie chce być zaskakiwany. Od wieków próbuje przewidywać przyszłość i być przygotowanym na różne ewentualności losu. Zabezpieczamy a nawet ubezpieczamy się przed nieznanym i przed ciosami fatum. Czujemy się pewniej i bezpieczniej żyjąc według zaplanowanego scenariusza. A równocześnie – skoro o scenariuszu mowa – lubimy być zaskakiwani nagłym zwrotem akcji w filmie, czy książkowej fabule. Może dlatego, że nie przytrafia się to nam, ale obserwowanym bohaterom. Oni mogą mieć nieprzewidywalne perypetie, niebezpieczne przygody i trudne do pokonania przeciwności – my w tym czasie zajmujemy bezpieczną pozycję widza. Czytaj dalej

Na święta o świętowaniu

Rodzimy się i zastajemy pewną rzeczywistość. Początkowo jest to jedyny obraz świata jaki poznajemy, później – jeśli mamy szczęście – dowiadujemy się, że dawniej wyglądał inaczej, a nieraz nawet odkryjemy jak. Niemniej mimo świadomości, iż przeszłość była inna, zdarza się nam wobec niektórych rzeczy i zjawisk tkwić w przekonaniu, że coś, z czym dziś mamy do czynienia wygląda tak od zawsze, od początku swego istnienia. Co więcej, tak silnie kojarzymy to z przeszłością, czy historią, że przypisujemy temu dużo starsze pochodzenie, niż ma w rzeczywistości. Wystarczy czasem dookreślić coś słowem „tradycyjny” a rodzi się w nas podskórne przeczucie, że ma co najmniej kilkaset lat, a kto wie, czy nie sięga średniowiecza, lub starożytności. Nierzadko w istocie tak bywa. Ale znamy przecież inne przykłady. Dzisiejsza młodzież traktuje walentynki jako tradycyjne wydarzenie. Dlaczego? Może dlatego, że ich rodzice, zapytani o to święto mogą opowiadać, że sami też je obchodzili. To wystarczy. Dwa pokolenia, gdyż walentynki pojawiły się w Polsce początkiem lat 90. ubiegłego wieku. Podobna kolej rzeczy może spotkać Halloween, które również ma swoją całkiem długą tradycję, ale nie na naszym gruncie. Wygląda jednak, że przeszczep się przyjął i… kontynuujemy nie swoje dziedzictwo.

Tak bywa z niektórymi zwyczajami i obrzędami, czy szerzej mówiąc z tradycją – między innymi dotyczącą świętowania i uważaną już za siwiutką. Taka dajmy na to choinka – o! musi mieć pradawny rodowód. Tymczasem w Polsce pojawia się w pierwszej połowie XIX wieku. A samo świętowanie Bożego Narodzenia? No, pewnie już apostołowie chodzili na urodziny do Jezusa. I tak im zostało, nawet gdy wstąpił do nieba. A jednak nie – zaczęto je obchodzić w drugiej połowie IV wieku. To jak w takim razie było z Wielkanocą? Tu akurat rację mają ci, którym intuicja podpowiada, że to najstarsze z chrześcijańskich świąt. Ale niech nikt nie myśli, że ustalono sobie coś na początku i do dziś się tego trzymamy. Nawet jeśli jakaś tradycja jest wielowiekowa, to nie znaczy, że nie zmieniała się przez lata. Czytaj dalej

Coffeelosophy LIII – czyli etyczne wątpliwości wokół dobroczynności

Jesteśmy tuż po udanym finale Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. Wiele osób na różne sposoby włączyło się w tą akcję, a uzyskane fundusze zmienią na lepsze życie niejednego z nas. To oczywiście wspaniałe, że znajdują się ludzie dobrej woli, pragnący nieść pomoc potrzebującym. Ja miewam jednak mieszane uczucia w takich sytuacjach. Z jednej strony to właśnie w przypadkach tragedii, nieszczęścia i cierpienia ludzie mają okazję wykazać się szlachetnością, zdać egzamin z człowieczeństwa, udowodnić, że istnieją serca pełne empatii. Z drugiej strony, system państwa, sieć służb i instytucji powinny być tak sprawnie zorganizowane, by nie trzeba było dodatkowych zbiórek.

Wokół nas ma miejsce mnóstwo akcji dobroczynnych. Społeczeństwo przez lata nie tylko przyzwyczaiło się do ich obecności, ale przeszło też swoistą szkołę reagowania na potrzeby bliźnich. Demokryt z Abdery uważał wprost, że: „Ludzie stają się dobrzy przez ćwiczenie i praktykowanie dobroci; rzadko zdarza się człowiek dobry z natury. Można by wysnuć z tego założenie, iż zdaniem Abderyty natura człowieka najczęściej bywa bliższa złu. Tym bardziej cieszą wszelkie przejawy dobroci.

Można przypuszczać, że jeszcze bardzo długo na świecie nie będzie tak dobrze, by pomoc charytatywna była zbędna. Humanitarne odruchy będą zatem konieczne. Tylko jakoś tak dziwnie mi z tą myślą, że gdyby udało się żyć w szczęśliwym świecie, to nie mielibyśmy tylu sposobności, żeby okazać drugiemu człowiekowi serce, by wykazać się w trudnej sytuacji szlachetnością i ofiarnością. Tak jak w porzekadle: Prawdziwych przyjaciół poznajemy w biedzie – i paradoksalnie tylko wtedy. Z tego wynika, że musielibyśmy życzyć sobie jakiegoś nieszczęścia, aby upewnić się co do czyjejś deklarowanej przyjaźni. Poza tym nawet gdy ktoś przychodzi z sercem na dłoni, warto się upewnić, czy z własnym. Czytaj dalej

Coffeelosophy LII – czyli nieuczciwość czwartej koronacji

Na blogu, który czasem odwiedzam, jego autor przypomniał swoim czytelnikom tekst, jaki zamieścił kilka lat wcześniej. Trochę go zaktualizował, ale główna myśl pozostała. Tytuł jego wpisu brzmiał: „Trzech Króli było, na Czwartym się święto skończyło.” W skrócie rzecz jest o tym, że coraz większą popularność zyskują pochody Trzech Króli i ku zaskoczeniu piszącego, przebiegają w zgodnej atmosferze, nie zakłócane przez kontr-pochody, czy jakieś światopoglądowo odmienne manifestacje.

Zestawił to z Marszem Niepodległości, któremu nierzadko towarzyszą różne ekscesy i starcia anty-demonstrantów. Wysnuł z tego sugestię, że może warto byłoby – w imię powszechnej zgody i porządku – powierzyć Kościołowi Katolickiemu organizację pochodów patriotycznych, skoro mu tak bezkonfliktowo wychodzą procesje. Swój wpis zakończył odniesieniem do wyników Dawida Kubackiego w turnieju skoków narciarskich: „Do Trzech Króli dołączył wieczorem Czwarty Król – Król Skoczni tym razem – Dawid Kubacki. Wszyscy się bardzo cieszyli Jego sukcesem, chociaż Norweg odebrał mu prymat zwycięzcy Turnieju Czterech Skoczni. Nasz Orzeł nadal jest liderem łącznej klasyfikacji i jeśli dowiezie ten wynik do końca sezonu, to będzie prawdziwym królem skoczni.
Cieszymy się tym wszyscy. Zanikły spory i różnice poglądów. Wprawdzie trudno dziś przewidzieć czy na długo pozostanie z nami efekt tego cudu, ale warto zabiegać o przedłużenie nastroju euforii i sukcesu.”

Będę sceptyczny, cyniczny i krytyczny: nie ma się z czego cieszyć. Osiągnięcia Kubackiego nie są powodem do radości, tylko wytrychem pocieszenia. Ale ani w sporcie, ani w rywalizacji na innych polach nie jest to czymś nowym. Tak to się jakoś u ludzi przejawia potrzeba sukcesu, że jeśli nie ma tego prawdziwego, pełnego, istotnego – to bierze się cokolwiek pozytywnego i podnosi do wyższej rangi, niż by na to zasługiwało. Nasze piedestały są pełne takich pomników. Jak się nie ma wielkich bohaterów, prawdziwych królów, autentycznych mistrzów i zwycięzców, wówczas celebruje się tych pomniejszych, nawet przeciętnych, nawet takich z pewnymi ewidentnymi wadami, byle dało się w nich znaleźć jakąś godną podkreślenia cechę. Byle w którejś ze statystycznych tabelek widniał jakiś plusik. Czytaj dalej

Na święta – zło nie istnieje

Kilka dni temu w Muzeum Śląska Opolskiego odbyło się spotkanie filozoficzne, którego tematem było zło. Postanowiłem do niego nawiązać. Jak zrozumieć zło? Czy ono w ogóle istnieje? Czy przyjęcie którejś z koncepcji zła może mieć taki wpływ na postrzeganie świata, że poczujemy się w nim lepiej?

Okres świąt – a chyba szczególnie bożonarodzeniowy – kojarzy się z czymś dobrym. Przy tej okazji padają życzenia wszelkiego dobra. Można z tego wnioskować, że pozostały czas jest w dobro mniej zasobny, lub bywa tegoż w ogóle pozbawiony. I rzeczywiście, niemal wszyscy – poza nielicznymi szczęściarzami – potrafią wymienić liczne przykłady dotykającego ich zła. I próbują zaklinać rzeczywistość życzeniami: szczęścia, zdrowia, pomyślności, długiego życia, powodzenia, licznych przyjaciół, sukcesów na różnych polach, miłości, pokoju, spełnienia marzeń, bogactwa itp. Każde z tych życzeń jest antonimem jakiejś formy zła, uprzykrzającego ludziom życie. A co byście zrobili, gdyby ktoś powiedział, że tak naprawdę zło nie istnieje?

Na początek spróbujmy jakoś scharakteryzować zło. Sprawa nie jest prosta, gdyż przez tysiąclecia pojawiały się różne koncepcje w tym temacie, często rozbieżne, lub wręcz przeciwstawne. A i obecnie nie ma jednej teorii, mogącej pogodzić wszystkich. Buddyzm mówi o złej karmie. Zaratustra tako rzecze, iż zło i dobro to dwie przeciwstawne pierwotne zasady bytu (jeszcze doń wrócę) co wyznawali też gnostycy, czy manichejczycy. Z kolei Żydzi – czy, jak kto woli, księgi Starego Testamentu – mówią, iż zło na świat sprowadził diabeł (czyli upadły anioł), kusząc Ewę z zazdrości o pozycję człowieka i miłość, którą Bóg darzył ludzi. Podobną koncepcję przyjęli Świadkowie Jehowy, uważając Szatana za sprawcę zła, który skłonił Adama i Ewę do grzechu, wykorzystując wrodzoną niedoskonałość ludzkiej natury.

Wśród pozostałych chrześcijan panuje przekonanie, iż zło jest jedynie brakiem dobra. To pokrywa się z myślą św. Tomasza, według którego złem jest brak tego dobra, które dany byt powinien mieć ze swej natury. Co ja rozumiem w ten sposób, iż jeśli coś jest całe, sprawne, bez oznak starości i zużycia, a działa zgodnie z przeznaczeniem, jest dobre – gdy zaś czegoś mu w tych obszarach brakuje, mamy do czynienia ze złem (do tego też jeszcze nawiążę). Co więcej, chrześcijanie uważają, iż źródłem zła w świecie jest niewłaściwe używanie wolności. Katolicyzm zaś podkreśla, iż zło ma zawsze charakter osobowy w tym sensie, że konkretny człowiek ponosi odpowiedzialność za swoje czyny.

W filozofii, a szczególnie w etyce, zło jest podstawową kategorią moralną. I o filozoficznym podejściu do zła jeszcze wspomnę. Tu tylko przybliżę ogólnie podejście tzw. filozofii teistycznej. W jej ujęciu Bóg chce, aby każdy byt znajdował się w określonym stanie i wówczas mamy do czynienia z dobrem. Złem w odniesieniu do bytu będzie sytuacja, gdy nastąpi zakłócenie tego stanu, jego czasowa nieobecność, lub zupełne nieistnienie. Widać tu podobieństwo do wykładni Tomasza z Akwinu. Czytaj dalej

Coffeelosophy LI – czyli śmierć punktem wyjścia do dobra

Nie chciałbym, żeby ten tekst wybrzmiał materialistycznie; po prostu od tej strony zacznę. Sprawy materialne są istotną sferą ludzkiego życia. Co więcej, mimo powszechnie wyznawanego poglądu, iż sprawy te nie są najważniejsze, to zajmowały umysły wielu filozofów, myślicieli i przywódców religijnych. Zwłaszcza w kontekście śmierci. Nie jeden z nich podkreślał, podobnie jak francuski duchowny i mistyk Jan Maria Vianney: Kiedy przychodzi śmierć, dobra tego świata tylko przeszkadzają. Nie zabierzemy ich ze sobą. I oczywiście pełna zgoda, jednakowoż możemy pomyśleć – w kontekście eschatologicznym – co z tymi ziemskimi dobrami ma się stać, gdy się od nich uwolnimy.

Można nie myśleć o sprawach ostatecznych, owszem. Potrafimy odsuwać od siebie ten temat, nie dbając o to, co po nas. Może nas nie obchodzić los tego, co zostawiamy po sobie. Najłatwiej o taką obojętność, gdy się nie posiada ani dóbr, ani bliskich osób wokół siebie. Nic się wówczas nie zmarnuje i żaden ewentualny spadkobierca nie poczuje się ukrzywdzony. Ale obojętność to nie jedyna możliwa postawa.

Bywa, iż niejeden człowiek odchodził z tego świata z wrogim doń nastawieniem. Nie jeden miał podejście: po mnie choćby potop – i takiego finału najbardziej by sobie życzył. Zawiść, gniew, zgorzkniałość potrafią się trzymać ludzkiego serca aż do jego ostatniego uderzenia. Jednak warto pamiętać, że nie żyjemy w próżni. Nawet gdy mamy niewiele, nawet gdy na pogrzebie zjawi się tylko grabarz, nawet gdy nie wierzymy w życie pozagrobowe, mamy szansę uczynić naszą śmierć punktem wyjścia do jakiegoś dobra. Czytaj dalej

Coffeelosophy L – czyli oportunizm bezkompromisowy

Dawno zauważono, że ludzie niejednokrotnie zachowują się w pewien określony sposób i dokonują pewnych specyficznych wyborów wyłącznie w celu osiągnięcia jakiejś korzyści. Emocje wokół takich zachowań rosną, gdy rzecz dotyczy decydentów, osób z kręgu władzy, lub instytucji opiniotwórczych zaś tematem są jakieś ważne sprawy, a efekty dotkną wielu ludzi. I niejednokrotnie rodzi się oburzenie, gdy ktoś w oficjalnym dyskursie utrzymuje, że ma pewne zasady, ale jednocześnie idzie czasem na ustępstwa. Jedni docenią takie posunięcia, jako zdolność do kompromisu, poświęcenie dla wspólnego dobra, czy zażegnania konfliktu. Drudzy skrytykują za ugodowość, uległość, niekonsekwentność i brak kręgosłupa. Chciałbym podkreślić, iż wiele zależy od tego, w jakiej sprawie dochodzi do wycofania się z wcześniej deklarowanej pozycji. Znaczenie ma również to, jaka będzie skala czyjejś krzywdy w związku z tą decyzją.

Z takimi pojęciami jak oportunizm, czy konformizm jest ten problem, że trudno ustalić punkt graniczny ludzkich poczynań, za którym owe pojęcia zaczynają obowiązywać. Są takie sprawy, które dla jednych ludzi nie mają większego znaczenia, bo nie żyją nimi, nie mają zeń styczności, nie rozumieją ich zawiłości – zaś dla innych ludzi są to zagadnienia fundamentalne. Tak bywa z decydowaniem o życiu (samobójstwo, aborcja, eutanazja), z prawami mniejszości (religijnych, etnicznych, bądź seksualnych), z ekologią, niezależnością sądów, wolnością mediów… Przykładowo: jeśli mam naturę mniej empatyczną i jeżeli nie byłem świadkiem okrucieństwa wobec zwierząt, a moich myśli nie zaprzątają tematy związane z przyrodą, czy ekologią – wówczas zawieranie w temacie środowiska układów przez polityków, nawet powiązane z korzyściami którejś ze stron, nie poruszy mnie jakoś nadzwyczajnie. Ale jeśli byłem na fermie zwierząt futerkowych, widziałem ubojnię bydła i trzody, albo oglądałem karczowanie amazońskiej dżungli, a do tego mam duszności powodowane smogiem, to z pewnością sięgnę po pojęcia: oportunizm i konformizm, a nawet po ostrzejsze w wymowie określenia. Czytaj dalej

Coffeelosophy XLIX – czyli krzywe szczęście

Szczęście nie jedno ma imię

Różne szkoły filozoficzne w różnoraki sposób podchodziły do zagadnienia szczęścia. Upatrywały go w czym innym i dawały różnorakie wskazówki w dążeniu do niego. Demokryt żywił przekonanie, że źródłem szczęścia jest harmonia duszy, z której wypływa spokój wewnętrzny. Platon uważał, że szczęście przyjdzie wraz z poznaniem idei, szczególnie piękna i dobra. Powiązał z tym pojęcie eudajmonii, a więc posiadanie dóbr najwyższych. Na człowieka, zdaniem Platona – czeka pewien cel, który należy odkryć i wypełnić, a jeśli wykona się to dobrze, zyska się nagrodę.

Arystoteles zalecał rozwijanie i pielęgnowanie cnót. Racjonalna natura ludzka wyznacza człowiekowi pewne funkcje, a jeśli podąża on drogą złotego środka, osiągnie szczęście. Epikur przekonywał, iż szczęście jest tożsame z przyjemnością, a więc dobrem – w przeciwieństwie do cierpienia, które jest złem. Zastrzegał jednak, iż należy mądrze wybierać przyjemności i panować nad namiętnościami, kierując się powściągliwością, równowagą i życiem w zgodzie z naturą. Stoicy – przy całym wycofaniu z życia – nawiązywali do poprzedników i również zachęcali do rozwijania cnót, zwłaszcza uniezależniających od okoliczności zewnętrznych, do okiełznania namiętności (apatia), życia zgodnego z rozumem i naturą, do ograniczenia potrzeb i osiągnięcia wewnętrznej wolności – która da szczęście. Czytaj dalej

1 2 3 13