Archiwum kategorii: Wpisy załogi

Coffeelosophy XII – czyli męka istnienia

Zbliża się pierwszy poniedziałek miesiąca, tak więc Pogadalnia Filozoficzna – zgodnie z ideą wychodzenia ku ludziom – zaprasza na kolejne spotkanie w formule filozoficznej kawiarenki.

Ksiądz Twardowski zaczął jeden z wierszy słowami: Życie to ciągła męka istnienia. Reszta utworu nie warta jest przeczytania, ale ten wers skłonił mnie do zastanowienia. Czy faktycznie można postawić znak równości między życiem, a męką istnienia? Czy może życie bywa też czymś innym, zasługuje na inne podsumowanie? Dlaczego nie: pogodność egzystencji, ekstaza wegetacji, przyjemność trwania, rozkosz bytowania?

Zasadniczo w cytowanym tekście jest tak niewiele słów, a tyle wątpliwości się z nich rodzi. Bo jaką funkcję spełnia słowo „ciągła”? Czy gdyby je odrzucić, to reszta by się nie obroniła? Czy konieczne jest podkreślenie, że męka istnienia jest nieprzerwana. Czemu zamiast „ciągła” nie napisał: zwykle, czasem, głównie, często? I dlaczego pojawia się owa „męka”? Wszak istnienie wcale nie musi się z nią łączyć. Wydaje się zupełnie możliwe istnienie niemęczące, a przynajmniej okresowo mąk pozbawione. Tymczasem, autor wyjaśniając, czym jest życie, nie poprzestał na tym, że to po prostu: istnienie. Ale, że męczarnia, w dodatku bezustanna. Co jest powodem tych katuszy? Czyżby świadomość marności naszych bytów, kruchości konstrukcji, które owo życie w sobie dźwigają, niepewności jutra, czyhających niebezpieczeństw, mogących nas życia pozbawić, lub jego jakość popsuć… A może chodzi o to, że nie zawdzięczamy istnienia sobie, że nie wiemy, kto wykuł pierwsze ogniwo w całym łańcuchu przodków.

I kolejne pytanie: czy można to zdanie odwrócić, zamienić strony miejscami i również uzyskać jakąś prawdę (lub prawdopodobieństwo racji). Zatem, czy można by rzec, iż: Ciągła męka istnienia to… życie.Pozytywka kadr

Zapraszamy 6 lutego o godzinie 18:00 do kawiarni Pozytywka, przy ul. Czaplaka 2. Tematem będzie: męka istnienia.

Przyjdź porozmawiać, posłuchać, pomyśleć i sprawdzić, czy jesteś odosobniony w postrzeganiu walorów egzystencji i czy Sofokles miał rację twierdząc, że Bez bólu i cierpień nie istniejemy. A w pozostałe poniedziałki zapraszamy na spotkania w murach uniwersyteckich.

Kogo boi się Diabeł?

Są takie fragmenty u Platona, które poruszają we mnie jakieś struny emocjonalne gdzieś głęboko w środku. Myślę sobie wtedy, że Platon po to właśnie pisał dialogi, żeby tymi sznurkami metafizycznymi nas szarpać. W dialogu Menon, gdzie dowodzi, że dzielności nie można nauczyć, pod koniec, pojawia się Anytos. Wiemy, że to gość całkowicie odporny na urok osobisty i retoryczne talenty Sokratesa, ktoś kto prawdopodobnie już wtedy zdecydował, że swoją metodą “rozwiąże problem Sokratejski”. Anytos nie chce rozmowy z Sokratesem. On już osądził, jednak to Sokratesowi zarzuca, że zbyt pochopnie ocenia ludzi… Anytos pozostaje w świecie cieni, tzn. we władzy silnego afektu, który napędza jego projekcje. Ostatni fragment nie pozostawia złudzeń, co do „psychologicznej” interpretacji tego fragmentu przez Platona:

… nie ma pośród wybitnych polityków żadnego, który by i kogoś drugiego potrafił zrobić dobrym politykiem. Gdyby taki był, to po prostu tak by się o nim mówiło pośród żywych, jak Homer o Terezjaszu mówi pośród umarłych, kiedy powiada o nim, że sam jeden tylko jest przytomny, a cienie skaczą tu i tam. Tak samo by on ze swą dzielnością odbijał jak rzeczywisty przedmiot w porównaniu do cieni.

Terezjasz jest wróżbitą, który uzyskał moc wieszczenia niedostępną dla zwykłych śmiertelników, gdyż został przez bogów na siedem lat zamieniony w kobietę, co pozwoliło mu zrozumieć zarówno męskie jak i kobiece pierwiastki swojej natury. Anytos jest jego przeciwieństwem, owładnięty dziką namiętnością, choć wydaje mu się, że działa racjonalnie, nie dostrzega emocjonalnych źródeł swojego działania i projektuje własny „cień” na wrogów. Brak mu kontaktu z własnym centrum, z duszą, którą Jung nazywał Animą. Samopoznanie do którego zachęca wyrocznia Delficka, polega między innymi na konfrontowaniu się z nieświadomym pierwiastkiem kobiecym, który pozostając w cieniu może być źródłem destrukcyjnych namiętności, a uświadomiony ożywia i otwiera umysł na prawdziwą rozmowę. To z tego powodu Sokrates, który (dzięki Diotymie? A może Ksantypie?) uzyskał wgląd w naturę własnej duszy, podobnie jak mityczny Terezjasz, jest jedynym przytomnym pośród „skaczących cieni”.

Ale co to w ogóle jest kobiecość? Alice von Hildebrand, współczesna filozofka, podobnie jak Platon, dostrzega w kobiecości splot uczuciowości i mocy mistycznych:

Kiedy czyta się żywoty św. Teresy z Avilla czy św. Tereski z Lisieux, zaskoczeniem może być fakt, że one ciągle odnoszą się do swojej „słabości”. Historie tych heroicznych kobiet — a jest ich wiele — uczą nas, że świadomość i akceptacja własnej słabości, w połączeniu z bezgraniczną ufnością w miłość i moc Bożą, udziela tym uprzywilejowanym duszom siły, która jest tak wielka, ponieważ jest nadprzyrodzona. Naturalna siła nie może konkurować z siłą nadprzyrodzoną. Dlatego Najświętsza Maryja jest „silna jak wojsko gotowe do bitwy”. I nazywana jest „clemens, pia, dulcis Virgo Maria”. Ta nadprzyrodzona siła wyjaśnia — jak wspomniano w Roku liturgicznym Dom Prospera Gueranger’a — że Diabeł boi się tej skromnej dziewicy bardziej niż Boga, ponieważ jej nadprzyrodzona siła która miażdży jego głowę jest dla niego bardziej upokarzająca niż siła Boża.

Coffeelosophy XI – czyli udręka bogactwa

Aby w tym miesiącu nie przepadło spotkanie w formule filozoficznej kawiarenki, to odbędzie się ono wyjątkowo w drugi poniedziałek miesiąca, czyli 9 stycznia o 18:00. Poza tym spotkamy się w tym samym co zwykle miejscu – mianowicie w kawiarni Pozytywka. A zajmiemy się tematem o tyle trudnym, że dotyczy niewielu ludzi na tej planecie; temat bowiem brzmi: udręka bogactwa.

Pewien teolog (czyli taki religijny filozof) Patrick Kerans dowodził, że wzrost materialistycznego poziomu życia „zawdzięczamy” epoce Oświecenia, kiedy to liczni myśliciele podkreślali i wywyższali wartość nauki. Wszystko, co dało się policzyć, zmierzyć i zważyć przedkładano ponad rzeczy niepoliczalne, niematerialne i abstrakcyjne. Piękno stworzonego świata, przyjaźń, zaufanie, czy wspólnota były wartościami niewymiernymi. Ciężko było zmierzyć wartość sprawiedliwości społecznej, albo nieskażonej przyrody. Znacznie prościej za to policzyć dochód i inne dobra materialne. Zwrócenie większej uwagi na te elementy poskutkowało przeniesieniem akcentów na konkurencyjność, wzrost gospodarczy i sukces ekonomiczny – generalnie, najistotniejsze dla wielu ludzi stały się rzeczy materialne.

udreka-bogactwaNiektórzy wieszczą, że społeczeństwo oparte na ideach mówiących, iż wyłącznie metody naukowe wiodą ku prawdzie, a rzeczy materialne są najważniejsze – takie społeczeństwo czeka zagłada. Czas pokaże. Niemniej faktem jest, że z jednej strony deklarujemy wyższość potrzeb duchowych, podnosimy wartość miłości, dobra, piękna, radości – a z drugiej strony dajemy upust żądzom i upatrujemy szczęścia w pomnażaniu majątku, nabywaniu kolejnych gadżetów i oddawaniu się płytkim rozrywkom. Owszem, pragniemy prawdziwej miłości i spełnienia, ale mylnie uważamy, że drogą do nich będzie obfitość posiadanych dóbr. Paradoks, prawda? Już Platon podkreślał: Nie próbuj pomnożyć mienia, próbuj raczej umniejszyć swe żądze. Wiemy, że pieniądze szczęścia nie dają, nie gwarantują miłości, akceptacji, rozumiemy, że radość wypływa z silnej więzi z ludźmi, przyrodą, Bogiem… Lecz daliśmy sobie wmówić, iż dopiero za sprawą posiadanych rzeczy możemy zaspokoić swoje potrzeby. I co się dzieje, gdy niektórzy wreszcie zdobywają bogactwo? Niech częściowo za odpowiedź posłuży cytat:

Bezsenność z powodu bogactwa wyczerpuje ciało,
a troska o nie oddala sen. (…)
Bogacz się trudzi, aby zbierać pieniądze (…)
Ten, kto złoto miłuje, nie ustrzeże się winy,
a ten, kto goni za zyskami, przez nie zostanie oszukany.
Wielu złoto doprowadziło do upadku,
a zguba ich stała się jawna.
Jest ono zasiekami z drzewa na drodze tych, co za nim szaleją,
a kto jest głupi, w nich uwięźnie.

Mądrość Syracha, rozdział 31.

Często bogaci zaniedbują biednych, zapominają o dzieleniu się, nie dbają o środowisko, odwracają się od Boga. Chrystus przestrzega, a właściwie informuje, że prędzej wielbłąd przejdzie przez ucho igielne, niż bogaty wejdzie do Królestwa Niebieskiego. Czy to oznacza, że pełny trzos zamyka bramy raju? Niekoniecznie. Stan posiadania nie jest tu decydujący; tłumaczy to św. Ambroży mówiąc: Bóg nie potępia tych, którzy mają bogactwa, ale tych którzy ich nie umieją używać. W związku z powyższym, bogactwo nierzadko rodzi dziwną udrękę, brak zadowolenia z jakości życia, niespokojność serca, wyrzuty sumienia. Potrafi też wywołać przesadną ostrożność, nieufność, paranoję, podejrzliwość o fałszywą przyjaźń i przeróżne lęki. Ale czy u każdego? Wielu dzięki majątkowi ma poczucie bezpieczeństwa, może zdobyć znajomości, wpływy polityczne, władzę, sławę, a czasem też przeświadczenie o bezkarności, samowystarczalności, większej wartości własnej… Nie przejmuje się kwestiami wiary, bo wszystko, co jest w zasięgu człowieka na tym świecie, może sobie kupić. Widać zatem, iż istotny jest stosunek człowieka do bogactwa i to, czy nie przysłania mu ono ważnych spraw.

Na koniec inny problem: czy bogactwo wewnętrzne również obarczone jest pewnymi zagrożeniami? Też może stać się udręką? A jeśli tak, to jakiego rodzaju.

Pozytywka kadrPrzyjdź porozmawiać, posłuchać, pomyśleć i ewentualnie podzielić się powodem udręki, sponsorując ciasteczka  🙂

W pozostałe poniedziałki zapraszamy na spotkania w murach uniwersyteckich.

Na święta: Ekscytująca osobliwość obojętności

Czy bez emocji bylibyśmy jak maszyny? I jeśli w jakimś sensie tak, to czy bylibyśmy dobrzy. A przynajmniej statystycznie rzecz biorąc, to stalibyśmy się przez to gorsi, czy lepsi? Przecież – co prawda kosztem pięknych i pozytywnych uczuć – pozbawilibyśmy się emocji złych, destrukcyjnych i toksycznych. Stąd obojętność wydaje się nęcąca.

Spodziewam się głosów oburzenia. Dowodów na to, że emocje były przyczynkiem rozwoju cywilizacji i kultury. Zgoda. Wiele pięknych dzieł, u podstaw których leżało głębokie, bądź silne uczucie, pewnie by nie powstało. Ale jeśli stracilibyśmy zdolność emocjonalnego odbioru, to byłoby nam obojętne, czy coś takiego istnieje. Że co? Że świat byłby uboższy? I co z tego?! Nie byłoby efektów pozytywnych uczuć, ale nie byłoby też skutków tych negatywnych.

Ogólnie panujące apatia i niewrażliwość wydają się posępną wizją. Ale to dlatego, że patrzymy nań z naszej dzisiejszej, emocjonalnej perspektywy. Gdyby zobojętnienie było stanem powszechnym, gdyby rodząc się, człowiek zastawał taki właśnie świat, to traktowałby go jako naturalny. Nie wyobrażałby sobie innego ani za innym by nie tęsknił.

Kiedy człowiek coś posiada, czymś dysponuje, to do pewnego stopnia potrafi wyobrazić sobie sytuację, w której to traci. Zamknie oczy, lub zatka uszy i wchodzi w stan osoby niewidomej bądź głuchej. Odwrotne użycie wyobraźni bywa trudne lub niemożliwe; kiedy ktoś rodzi się bez wzroku lub słuchu zna inny świat, porusza się w innej rzeczywistości i chyba nie potrafi sobie wyobrazić, jak to jest widzieć, czy słyszeć.

Gdyby wszyscy ludzie z natury rodzili się jako istoty niesłyszące i pozbawione wzroku, to z pewnością rozwój cywilizacji przebiegałby inaczej. Nie byłoby zachwytów nad pięknem krajobrazu, nie byłoby malowideł ani innych dzieł o charakterze wizualnym, nie porozumiewano by się mową, nie ostrzegano sygnałami dźwiękowymi, nie komponowano by muzyki. Nie wiedzielibyśmy o istnieniu chmur i gwiazd, nie wiedzielibyśmy, że ptaki śpiewają, a morze szumi. Nasz zasób słów i pojęć byłby dużo mniejszy, bo nie wiedząc o pewnych sprawach, nie wymyślalibyśmy dla nich nazw. Tworzylibyśmy kulturę w oparciu o smak, węch i dotyk. Czy świat byłby uboższy? Z naszego obecnego punktu widzenia tak się może zdawać, lecz dla gatunku ludzkiego bez tych dwóch zmysłów raczej nie.

Obecnie większość ludzi ma do dyspozycji pięć zmysłów. A co jeśli są możliwe jeszcze jakieś dwa, albo trzy inne? Tylko że dla nas są niedostępne. Czy wobec tego świat, w jakim żyjemy powinniśmy uważać za uboższy? Bo pozbawiony wielu spraw, tematów, dzieł i możliwości, jakie by znalazły swój przejaw, gdyby te dodatkowe zmysły były naszym udziałem. Podobnie, moim zdaniem, byłoby z emocjami. Czytaj dalej

Coffeelosophy X – czyli zbyteczność autorytetu

Zgodnie z naszą tradycją, w pierwszy poniedziałek miesiąca sympatycy Pogadalni spotykają się poza Instytutem Filozofii. Tak też będzie w najbliższy poniedziałek, ażeby znów realizować formułę filozoficznej kawiarenki.

autorytetPorozmawiamy o tym, czy dziś potrzebne są jeszcze autorytety. Jeśli tak, to komu i jakie. Od wielu lat słyszę o upadku autorytetów, kryzysie autorytetów, braku autorytetów… Skoro mimo to świat się nie zawalił, a nawet nieźle sobie radzi, to widocznie silne, wyraziste wzorce wcale nie są konieczne. Czy jednak faktycznie obywamy się bez nich? Może nie jesteśmy w stanie uniknąć ich wpływu. Nawet pomimo deklarowanej negacji i tak chłoniemy pewne wzorce z otoczenia, zupełnie bezwiednie. Przez samą sympatię dla jakiegoś idola, albo charyzmatycznego nauczyciela, przez szacunek dla rodzica, lub uznanie dla sportowca, przez fascynację dziełami jakiegoś artysty, bądź upodobanie do wolontariatu. Kiedy tylko z kimś się identyfikujemy, to tak, jakbyśmy przyznali, że jest dla nas zacnym przykładem. W związku z tym, można uznać, iż nie musi to być jedna, konkretna osoba, lecz można naśladować różne; kogoś innego cenić, gdy mówimy o pracy, na kim innym się opierać, gdy zakładamy strój sportowy, a jeszcze inną osobę obrać za przewodnika duchowego?

Ponoć młodzież nie uznaje autorytetów; pytanie, czy żadnych, czy naszych. A jeżeli żadnych, to na stałe, czy póki co, dlatego, że jeszcze sobie nie wybrała. A jeśli jest pusta, ale otwarta, to czy sama odczuwa potrzebę znalezienia wzoru, czy może należy wmusić w nią idoli zgodnych z jakimś sprawdzonym modelem? A jeśli jest pusta, ale zamknięta, to może świetnie obywa bez takowego. A co z dorosłymi? Czy dorosłym, dawno już ukształtowanym ludziom, wypada szukać nowych mistrzów, czy chwalebniej będzie pozostać wiernie przy starych? Czy jeśli ktoś nie formował się w oparciu o konkretny autorytet to jest uboższy? Czy próba życia bez wzoru do naśladowania skazuje to życie na miałkość, niską wartość, tudzież porażkę? Wydaje się, że nie. Gdy jednak przyjąć, że żywot pozbawiony mistrza może być wartościowy, to po co autorytety. Może ludziom wystarczy sam przekonujący system wartości, bez wskazywania przykładu człowieka, który konsekwentnie kierował się nim w życiu?

Pozytywka kadrZapraszamy zatem 5 grudnia o godzinie 18:00 do kawiarni Pozytywka, przy ul. Czaplaka 2. Tematem będzie: zbyteczność autorytetu.

Przyjdź porozmawiać, posłuchać, pomyśleć i rozważyć w wigilię mikołajek, czy wcielanie się w postać biskupa z Miry, to uznanie go za autorytet.

W pozostałe poniedziałki zapraszamy na spotkania w murach uniwersyteckich.

Zbawienny czas smutku

Jesień w naszej szerokości geograficznej przybiera postać skłaniającą ku melancholii, przygnębieniu, a nawet depresji. Łatwiej przychodzi się zadumać nad sprawami ostatecznymi, częściej dopada nas splin i pomniejsze smuteczki. Każdy zna uczucie smutku. Zwykle nie przepadamy za nim. Ale śmiem twierdzić, że jest ono częstokroć wielce pożyteczne. I nie chodzi tylko o jesienną chandrę sprzyjającą płodności poetyckiej. Mam na myśli raczej stare dobre katharsis.

Czasem trzeba coś odpowiednio przeboleć, stosownie długo i z właściwą intensywnością. Szczególnym rodzajem smutku jest ten po śmierci kogoś bliskiego. Jak wymierzyć ten czas i siłę smutku? Cóż, kwestia mocno indywidualna. Zwłaszcza wobec tak wielkiej straty. Niemniej z pomocą przychodzi tradycja. Otóż, wieki ludzkich doświadczeń pozwoliły określić przynajmniej czas, w jakim wypada okazywać, ba! wręcz obnosić się ze smutkiem. Po odejściu bliskiej osoby wciąż jeszcze praktykuje się noszenie żałoby. Odpowiedni strój w czarnym kolorze jest manifestacją bólu. Żałoba po śmierci dziadków, rodziców, czy rodzeństwa powinna trwać pół roku, po współmałżonku rok i sześć tygodni, po dalszych krewnych np. kuzynach, wujostwie, lub stryjostwie – trzy miesiące. Nie wiem, jak ktoś to obliczył, ale zakładam, że wynikło to z obserwacji, z osobistych doświadczeń, zasłyszanych rozmów o przeżywanym cierpieniu, jego długości i gasnącej siły. Spotkałem się też z ogólniejszą cezurą – jednego roku, nieodzownego aby przeżyć bez danej osoby wszystkie święta, każdą porę roku, cyklicznie powtarzane okoliczności, te wydarzenia i formy aktywności, które niegdyś dzieliło się wspólnie.

Rzecz jasna, niewielu stosuje się do tak długotrwałego chodzenia w czerni, unikania zabaw, czy przestrzegania innych form wstrzemięźliwości. Jednak te stare praktyki zachowują aktualność pod względem jednego, że na smucenie się niezbędny jest pewien czas. Odmiennego zdania był Epikur. Stwierdził on: „bezmyślnych wyzwala ze smutku czas, mądrych – logika”. Czyżby więc wzięcie smutku na przeczekanie było oznaką ograniczenia intelektualnego? Czy chłodna logika potrafi ostudzić emocje, czy rzeczywiście taki zimny kompres jest oznaką mądrości? Zważywszy, że dla Epikura dobro i zło wynikały odpowiednio z odczuwania przyjemności, lub bólu – to z pewnością smutek uważał za coś złego. Możliwe więc, że poświęcanie temu złu cennego czasu wydawało mu się głupotą. Czy miał rację? Czytaj dalej

Reszta jest złotem

Na spotkaniu poświęconym wolności milczenia padały rozliczne refleksje związane z tym zagadnieniem. Nie brakowało buddyjskiego podejścia, które w milczeniu dostrzegało sposobność okiełznania umysłu, skupienia i medytacji, a tym samym doskonalenia duchowego. Rzecz jasna nasunęły się skojarzenia z zakonami kontemplacyjnymi i ślubami milczenia. Jak już o tym wspominałem, budzi się we mnie podejrzenie, że mnich, obierający sobie drogę milczenia – wiedząc, że w ten sposób można zbliżyć się do doskonałości – cokolwiek grzeszy pychą.

Skoro już przy stanie duchownym jesteśmy; rozważano też kwestię milczenia spowiednika. W moim odczuciu trochę nietrafnie, gdyż milczenie spowiednika, czy podobne doń milczenie adwokata – nie wpisują się w temat „wolności milczenia”. W ich przypadku należy raczej mówić o przymusie, czy nakazie milczenia i dochowania tajemnicy. Aczkolwiek, z drugiej strony, mogą znaleźć się (i pewnie niejednokrotnie tak bywa) w sytuacji, gdy nie tyle czują się zmuszeni do milczenia, ile cieszą się, że wolno im je zachować. Czytaj dalej

Coffeelosophy IX – czyli wolność milczenia

W ramach rozszerzania formuły swego działania, Pogadalnia Filozoficzna kontynuuje spotkania poza Instytutem Filozofii UO. Zwyczajowo odbywają się one w pierwszy poniedziałek miesiąca.

milczenieNajbliższe spotkanie w formule filozoficznej kawiarenki już w pierwszy poniedziałek listopada o godz. 18:00. Spotkanie odbędzie się w kawiarni „Pozytywka” (ul. Czaplaka). Temat: wolność milczenia.

Skoro milczenie jest złotem, to milczące przyjmowanie rzeczywistości powinno jawić się czymś cennym. Dlaczego zatem za wartościowszą uważa się wolność słowa, swobodę wypowiedzi? Wszak mowa jest srebrem. Ludzi oszczędnych w słowach zwykle ceni się bardziej niż rozgadanych, zwłaszcza gdy ci drudzy najpierw mówią a później myślą (jeśli w ogóle). Czy zatem milczenie jest cechą mędrca? Czy wybór milczenia podnosi wartość milczącego? Jeśli tak, to śluby milczenia w zakonach byłyby oznaką próżności. A złote milczenie przydawałoby tylko pozorów mądrości. Jak to jest?Pozytywka kadr

Przyjdź porozmawiać, posłuchać, pomyśleć… albo pomilczeć. Sprawdź, czy więcej posypie się srebra, czy zabłyśnie złota. W pozostałe poniedziałki zapraszamy na tradycyjne spotkania w murach uniwersyteckich.

Asymetria przyjaźni

Niewielu ludzi ceni sobie samotność; większość pragnie towarzystwa innych. A ponieważ nie każdemu możemy się zwierzyć, czy wyżalić – zaś potrzeba takowa w człowieku czasem się rodzi – toteż szukamy sobie osób bardziej godnych zaufania. Takich, po których spodziewamy się zrozumienia, szczerości, dyskrecji, rady, lub pomocy. W zamian gotowi jesteśmy do rewanżu w tym samym zakresie. Powiedzenie „Jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubie” odnosimy do odpłacania komuś tą samą monetą. Zasadniczo bowiem, w relacjach międzyludzkich zależy nam na względnej równowadze stron. Jak ty mi, tak ja tobie – to najchętniej akceptowana zasada wzajemności. Taki stan rzeczy daje nam poczucie sprawiedliwości. Jednak, czy faktycznie odwzajemniamy się w tym samym stopniu?

Jak to jest z przyjaźnią? Czy o istnieniu przyjaźni możemy mówić wyłącznie wtedy, gdy obie strony są sobie równe? Czy prawdziwi przyjaciele są tyle samo warci, czy są równo ważni? Nie sądzę. I z pewnością większość przykładów przyjaźni nie zbliża się nawet do stanu równowagi.

Po prostu: przyjaźń nie jest symetryczna. A staranie się o to, będzie sztucznym kreowaniem jej postaci. Będzie fałszowaniem stanu, w jakim dana przyjaźń naturalnie się znajduje. Zawsze więc w przyjacielskich relacjach ktoś jest lepszym przyjacielem, a ktoś gorszym. Ktoś wkłada w związek więcej, a ktoś mniej. Ktoś więcej zeń czerpie, ktoś więcej poświęca. Oczywiście, wydaje się czymś niestosownym rozpatrywanie przyjaźni pod kątem zysków i strat. Ale czyż nie zawieramy przyjaźni właśnie dla pewnych korzyści? Choćby dla zaspokojenia potrzeby bliskiej relacji z pokrewną duszą, dla znalezienia oparcia w trudnych chwilach, dla dzielenia się z kimś radościami, dla efektywniejszego budowania szczęścia… Wygląda na to, że nie przeszkadza nam, iż każda ze stron angażuje się w przyjaźń w różnym stopniu. Z drugiej strony próba bycia lepszym przyjacielem jest w jakimś sensie nieuczciwa. A chęć poprawienia własnego wizerunku, jako przyjaciela, ociera się o pychę. Czy wobec tego w sztuce przyjaźni można, należy, lub warto się ćwiczyć?

I ostatnia sprawa. Niewątpliwie, bycie wiernym przyjacielem jest szlachetne. Skoro tak, to rodzi się pytanie: co z tzw. cnotą przyjaźni, jeśli każdy z przyjaciół ma inny wkład w przyjaźń. Okazuje się mianowicie, iż przy braku symetrii w przyjaźni, cnota cnocie nierówna.

Kłaniam, Martinus

Marnotrawstwo naturalne

Są ludzie uważający, że natura jest mądra. W jej różnorodności, złożoności i jednoczesnym sprawnym funkcjonowaniu, w prawach, którymi się rządzi i które da się logicznie opisać, doszukują się ukrytej inteligencji. Niektórzy są przekonani o istnieniu wszechobecnej rozumnej siły, albo wręcz o drzemiącym w naturze geniuszu…

Miałem dwa koty; kiedy szedłem do pracy zostawały same w domu na kilka godzin. Nie miały nic do roboty, większość czasu przesypiały. A przecież natura mogłaby obdarzyć zwierzęta zdolniejszymi mózgami. koty zamysloneW toku ewolucji miała dość czasu na to, by również inne gatunki bardziej twórczo wykorzystywały zwoje nerwowe. Dzięki temu, moje koty, mając tyle wolnego czasu, spędzałyby go na rozmyślaniach i dysputach, prowadzących do doskonalenia siebie oraz ulepszania świata. Tymczasem nudę wypełniały snem. Czyż to nie jest marnotrawstwem? Gdyby natura faktycznie starała się wykorzystywać swój potencjał w sposób rozumny, to czy pozwalałaby sobie na taką niegospodarność.

Kłaniam, Martinus

1 12 13 14 19