Archiwum kategorii: Wpisy załogi

Apel o demitologizację codzienności

Świat jest, jaki jest. Nic odkrywczego, prawda? To czemu się tego nie trzymać? A jednak człowiek ma skłonność do przypisywania zwykłym rzeczom dodatkowego znaczenia, doszukiwania się w nich większej głębi niż rzeczywista. Lubimy odkryć w otaczającym nas świecie lub w nas samych coś tajemnego, metafizycznego, pozazmysłowego – coś, co pojmujemy intuicyjnie, ale nie potrafimy zwerbalizować. Wtedy nierzadko z pomocą przychodzi język poezji. Filozofowie także ulegają pokusie poetyzowania. Często bowiem trafna metafora lub zgrabna paralela lepiej coś wyjaśnia, niżeli obszerne logiczne wywody.

I gdyby na tym się kończyło, to bym ochoczo temu przyklasnął. Zdarza się jednak, że niektóre opisywane przez nich wydarzenia ulegają dziwnej mitologizacji. Jakby miało miejsce coś, w czym maczali palce bogowie. Albo coś, co mogło się zdarzyć wyłącznie za sprawą uruchomienia uśpionych wewnętrznych mocy, potęgi ducha. Podam przykład, który pchnął mnie do napisania tego tekstu. Pewien filozof, a przy tym zapalony sportowiec, opowiadał, jak szedł rozegrać mecz. Po raz kolejny miał się zmierzyć z przeciwnikiem, który już kilka razy z rzędu spuszczał mu łomot. Tym razem jednak powiedział sobie, że nie będzie walczył o zwycięstwo, że to będzie ot taki tylko mecz, dla treningu, dla przyjemności… I co? I ograł rywala do zera.

Zasugerował przy okazji, że zmiana nastawienia, odpuszczenie sobie – pozwala się rozluźnić, człowiek daje się ponieść, nie skupia się na celu w postaci wygranej, lecz czerpie radość z samej gry, pozwala by jego umiejętności same zadziałały, same się wykazały, jakby poza jego wolą. Jednym słowem: flow. Od razu zaznaczę, że nie neguję wpływu wewnętrznego nastawienia na skuteczność działań. Psychologia udowodniła taką zależność. Czy jednak nie próbujemy czasem nadać naszym dokonaniom głębszego wymiaru, niż w istocie posiadają? Czytaj dalej

Dlaczego filozof skazuje się na samotność?

Byłem świadkiem dyskusji, jaka się wywiązała między filozofami; tematem był „Spór o fundamenty moralności”. Jeden z prelegentów zaprezentował punkt widzenia pewnego psychologa, starającego się ukazać podwaliny moralności w oparciu o szereg badań, doświadczeń i eksperymentów psychologicznych, ale też, jak mi się zdało, sięgając po obserwacje procesów socjologicznych, a nawet socjotechnicznych. Drugi z mówców starał się nie opuszczać obszaru swej profesji i krążył wokół pojęć dobra i zła, rozpatrując je w ujęciu możliwie najbardziej filozoficznym.

Jakkolwiek nie doszło do rozstrzygającej konkluzji i fundamenty moralności będą musiały poczekać na przebadanie, to całe spotkanie zamknęła dość intrygująca wypowiedź obecnej przy tym pani filozof. Upraszczając, rzecz sprowadzała do tego, że ujęcie psychologiczne jest ułomne, gdyż psychologia wraz ze swymi empirycznymi badaniami porusza się po niższym poziomie. Zaś zagadnienie moralności wymaga wzniesienia się, by móc spojrzeć na problem z wysoka, ogarniając go szerzej. Filozofka przyrównała to metaforycznie do rozpoznawania topografii okolicy, po której się ktoś porusza. Nie da się w pełni ogarnąć rzeźby terenu z jego poziomu, natomiast jest to możliwe, gdy się wejdzie na wzgórze, podniesie na wyższy poziom. Zasugerowała jednocześnie, że do takiego wzniesienia się jest zdolny właśnie filozof… i tylko filozof. Jeśli ją dobrze zrozumiałem, to chciała przekonać zgromadzonych, iż podwaliny moralności może badać tylko filozoficzny, metafizycznie nastawiony umysł, bo moralność leży jakby w innym obszarze, do którego nie dosięgną laboratoryjne narzędzia naukowców.

Byłem tym zaskoczony, a gdybym posiadał dyplom psychologii, to pewnie bym się oburzył. Jeśli w porównaniu z filozofem psycholog jest zbyt blisko ziemi, to pewnie teolog jest już zbyt odległy. Trudno mi orzec, bo i teologiem nie jestem. W moim odczuciu, wspomniana dyskutantka uznała, że to filozofowie mają monopol na zajmowanie się pewnymi kwestiami. Czyżby zatem filozofia odmawiała innym prawa do równoczesnego badania tych spraw, bądź deprecjonowała wyniki takich badań? Czytaj dalej

Panie i panowie czas poważnie pogadać o czasie!

Umieszczam tu  komentarz Martinusa i moją odpowiedź  bo nie chcę by wątek czasu  ukrył się  przed oczami czytelników

„Według mnie coś takiego, jak „teraz” praktycznie nie istnieje. To tylko baaardzo umowny termin, określający pewien fragment czasu, jaki mamy na myśli mówiąc o czymś, co właśnie się dzieje, istnieje, trwa. A tak naprawdę, w moim przekonaniu, „teraz” jest zbyt krótkie, by człowiek mógł je odczuć, mógł spostrzec. Czyż nie jest tak, że wszystko, co było przed sekundą to przeszłość, a wszystko, co będzie za sekundę to przyszłość? A przecież sekunda to bardzo dużo. Zatem może milisekunda? Ale i milisekunda też da się podzielić na mniejsze części. Tak więc teoretyczną przestrzeń między „było” a „będzie” można dzielić w nieskończoność. Tym samym nasze „teraz” jest nieskończenie krótkie i w praktyce niemożliwe do zarejestrowania przez tak niedoskonały mechanizm, jak zespół ludzkich zmysłów. Można by rzec, iż jesteśmy permanentnie na nieskończenie wąskim progu między dwoma ogromnymi przestrzeniami.”

I moja odpowiedź:

Rozmowa o czasie jest czymś, co umieszcza nas natychmiast w takiej perspektywie, która na co dzień nie jest nam dostępna. Niezależnie od wyniku tych rozważań, samo prowadzenie ich pozwala nam doświadczyć  sposobu bycia od jakiego odciąga nas krzykliwy świat wokół nas. Myślenie o  sposobie doświadczania czasu uświadamia mi, że jako świadomość,  nie jestem częścią świata przedmiotów, które są ZWYCZAJNIE  zanurzone w czasie, lecz jestem czymś, czego związek z czasem jest bardziej skomplikowany niż czasowość mojego ciała (jako przedmiotu wśród przedmiotów)
„Teraz” to rzeczywiście „bardzo umowny termin”. Jednak wśród słów, którymi komunikujemy się trudno znaleźć inne.
Chodziło mi w moim wpisie o końcu wakacji o „teraz” w sensie psychologicznym a nie fizycznym. Czas fizyczny, jakim posługujemy się koordynując prace zegarów, od tych siermiężnych po te atomowe tykające w rytm atomów cezu traktujemy na ogół jako kontinuum, podobnie jak odcinki przestrzeni dające się dzielić w nieskończoność. Jednak czas psychologiczny posiada granicę podzielności w postaci najmniejszego odcinka czasu jaki jesteśmy w stanie świadomie uchwycić. Tak jak próg wrażliwości na światło, istnieje próg wrażliwości czasowej (dla bodźców w różnych modalnościach jest różnie ale np. wzrokowo bodźce odległe mniej niż 100ms zlewają nam się w jeden) możemy sobie jedynie wyobrazić istoty o „szybszej” świadomości niż nasza, dla których nasze „teraz” będzie np. tygodniem. Z punktu widzenia tych istot będziemy się wydawać istotami zatrzymanymi w czasie. Naszego psychologicznego”teraz” nie da się sprowadzić do nieskończenie małej teraźniejszości fizycznego kontinuum! Doświadczamy ciągłości czasu ( nie doświadczamy dziur w czasie), ale jest to ciągłość przenikających się „teraz”, z których każde wydaje się mieć pewną stałą strukturę. Zawiera np. żywą (ultrakrótkotrwałą, sensoryczną) pamięć, tego, co przed chwilą się wydarzyło: retencję. Pisze o niej Husserl w Wykładach z fenomenologii czasu wewnętrznego. Ponad 100 lat minęło od napisania tego tekstu czas więc znowu na poważne rozmowy o czasie!

Odpowiedź Martinusowi

Martinusie drogi, jak możesz wypowiadać uszczypliwości pod adresem mojej miłości do tenisa?  Nie zauważyłeś, że mój stosunek do tej zabawy jest więcej niż sentymentalny? „Odpowiedź prosta jest na to pytanie, bo to już nie przyjaźń, to już jest kochanie… „

Zważ Waść jednak, że choć z krwawiącym sercem, jednak odpowiadam !

Otóż wewnętrzna gra to nie pojedynek lecz dialog. Zwycięstwo w niej to nie pokonanie jakiejś części siebie ale skomunikowanie jej odrębnych kawałków. Integracja. Zwycięstwo to uzyskanie skutecznej wewnętrznej komunikacji.  Jak mówić do siebie, ABY ZOSTAĆ WYSŁUCHANYM? Czy Ty zawsze siebie słuchasz? Jeśli uważasz, że tak, dlaczego zdarza Ci się zapomnieć coś, co chciałeś zapamiętać albo nie dotrzymać danego sobie słowa? Dlaczego bywasz na siebie zły, kiedy robisz coś inaczej niż sobie zamierzyłeś? Ta wewnętrzna gra to sztuka prowadzenia dialogu ze sobą, który jest warunkiem udanych rozmów z innymi. Skuteczna komunikacja zaczyna się na poziomie WEWNĘTRZNEJ ROZMOWY. Może powinniśmy mówić do siebie  jak do dziecka, stawiając wymagania na jego miarę  i z empatią, akceptując dziecko takim jakie jest?

Myślę sobie, że jest to też, po trosze odpowiedź na Twój komentarz do perspektywy francuskiej. Dialog Sokratejski zaczyna się od poznania samego siebie i do poznania samego siebie prowadzi.

Gra w tenisa a filozofia

Od 30 lat mniej więcej grywam w tenisa regularnie. Podobnie długo zajmuję się filozofią. I dopiero teraz po przeczytaniu książki Tima Gallweya Inner Game of Tennis zrozumiałem, co te dwa rodzaje aktywności mają ze sobą wspólnego. Nie świadczy to za dobrze, ani o samodzielności ani, tym bardziej,  o szybkości mojego myślenia…Ale cóż lepiej późno niż wcale. Otóż Gallwey sugeruje, że biegając po korcie toczymy bój z przeciwnikiem po drugiej stronie siatki, ale najważniejsza gra toczy się w naszym umyśle. Jest to gra naszych dwu jaźni, które zlewają się nam na ogół w jedno, gdyż nie zwracamy  uwagi na ich odrębność.   W czasie tenisowej rozgrywki, gdy jesteśmy rozgrzani, zmęczeni i skoncentrowani na prostych zadaniach fizycznych, rozluźniamy nieco więzy samokontroli, wychodzi na jaw prawdziwa natura naszego świadomego „ja”. Nazwijmy dla odróżnienia to „ja” : ja1.  To ono jest odpowiedzialne za nasze artystyczne monologi na korcie.( Nie znam gracza, który by ich nie wygłaszał) Od złośliwych pytań retorycznych typu „po co w aut?”, „dlaczego tak nisko?” przez „nogi niżej!”, „ręka swobodna!” po bezpośrednie sformułowania trafiające w samo sedno: „gram dzisiaj jak ostatni palant”

Te monologi, które na korcie wypowiadamy głośno, zwykle toczymy w ciszy naszego umysłu. Gallwey twierdzi, że w istocie nie są to monologi, lecz dialogi, w których zwracamy się do swojego drugiego „ja”, Nazwijmy je dla odróżnienia ja2,  które jest niemym słuchaczem nieustannej gadaniny ja1. Te dialogi, które na co dzień toczą się w ciszy naszego umysłu to właśnie wewnętrzna gra, w której zwycięstwo powinno być naszym właściwym celem. Poprawa komunikacji między ja1 oraz ja2 to wspólny cel wewnętrznej gry w tenisa oraz praktycznej filozofii.

Koncentracja, świadomość, zaufanie, spokój to cechy umysłu, który zwyciężył w wewnętrznej walce. Jak osiągnąć ten cel? To zadanie na całe życie. Platon uważał, że droga do tego celu prowadzi przez matematykę. A ja wolę przez tenis!

Koniec wakacji filozofa

To przedziwne coś, co zwykle określamy jako „czas” i mierzymy przy pomocy zegarków i kalendarzy, bo rzekomo to coś płynie sobie jednostajnie w równiutkich odstępach niezależnie od tego, co się z nami dzieje, to coś nie istnieje! Tegoroczne wakacje minęły z jeszcze większą prędkością niż rok temu, utwierdzając mnie w podejrzeniach, co do oszukańczej natury tego czegoś. Posiwiałem, przybyło mi zmarszczek (informacja dla Pań: chodzi o zmarszczki mimiczne obecne u młodych ludzi o żywej mimice twarzy)  ale Jestem w środku dokładnie taki sam jak 20 lat temu.  Dokładnie. To znaczy, że to coś, co nieustannie sprawia, że jestem tym kim jestem jest zupełnie niewrażliwe na upływ czasu mierzony obrotami sfer niebieskich.  Gdyby nawet obroty ciał ustały moje myśli następowałyby jedne po drugich w porządku czasowym…Istniałoby „teraz”, w którym myślę o końcu wakacji i kolejne „teraz”, w którym myślę o Pogadalni. Każde z tych „teraz” ma różną treść, jednak podobną strukturę, która wydaje się całkowicie pozaczasowa. Jeśli przyjrzeć się strukturze „teraz” widać wyraźnie, że jest ona wieczna, całkowicie niewrażliwa na upływ czasu. Zmieniają się doznania, wrażenia, treści o których myślimy jednak przechodzą one wszystkie przez to samo OKNO TERAŹNIEJSZOŚCI, którego czas się nie ima…

Uwaga dotycząca doboru lektur wakacyjnych

Ja sam zawsze starałem się w każde wakacje przeczytać jakiś epos. W tym roku utknę chyba z Nędznikami Hugo i plany związane z Eneidą kolejny raz trzeba będzie odłożyć na zaś potem. W każdym razie Nędznicy to, wbrew formalnym pozorom, również pieśń. W związku z tym krótki fragmencik:

Kessler nie mógł już dłużej słuchać spokojnie, wzruszył pogardliwie ramionami i zawołał:
— Bawicie się jak dzieci, pustymi bańkami słów, a ja pójdę do domu.
— Jestem tego samego zdania — powiedział dwuznacznie Kurowski.
Kessler pozostał.
Rozmowa przeszła na literaturę, którą prowadził Myszkowski, bo powiedział Borowieckiemu, drwiącemu z entuzjastów literackich:
— Na początku była pieśń i na końcu będzie pieśń, a nie podręcznik do przędzenia wełny czesankowej.

W dworcowej poczekalni

Dojeżdżam pociągiem od 30 lat. Czasami w pociągu zawieram znajomości, które trwają dłużej niż sama podróż. Zdarza się, że tylko rozmawiam z kimś jednorazowo – w pociągu albo i na dworcu. Czasami rozmowa zaczyna się nieoczekiwanie po długiej wspólnej jeździe w tym samym przedziale. Niektóre z nich pamiętam po wielu latach.

Nie unikniemy spotkań z przypadkowymi ludźmi, czy to się komuś podoba, czy  nie. Podobnie raczej trudno uniknąć sytuacji, w której jest się anonimowym pasażerem.  Jeśli ktoś chciałby ze mną poczekać w Pogadalni na pociąg, zapraszam. Bo gdzie lepiej czeka się?

1 17 18 19