Archiwa tagu: czas

Coffeelosophy LXIV – czyli jaskinia bezczasu

Notatki do tego tekstu zrobiłem kilka lat temu… i tak jakoś leżały, i leżały, kurząc się w mrocznej jaskini prokrastynacji. Aż w końcu uznałem, że pora to wydobyć na światło dzienne.

Impulsem do refleksji był artykuł, na który trafiłem w Internecie w 2021 roku. Opisywał on eksperyment, jakiemu się poddało siedem kobiet i ośmiu mężczyzn. Grupa ta weszła do jaskini Lombrives w Ariege, we Francji. I spędziła wewnątrz 40 dni bez zegarków, telefonów i widoku światła dziennego. Warunki były trudne; ciemność, temperatura około 11 stopni Celsjusza, wilgotność ponad 95%. Ochotnicy mieli sprzęt biwakowy, zapasy żywności, wodę pobierali z ponad czterdziestometrowej studni, spali w namiotach, a prąd do baterii w latarkach generowali siłą własnych mięśni na specjalnym rowerku stacjonarnym.

W taki to sposób naukowcy z Human Adaption Institute w ramach projektu Deep Time badali zdolność człowieka do życia w tej szczególnej izolacji. Obserwowali grupę za pomocą kamer, czujników i różnych urządzeń – śledząc aktywność ruchową, interakcje z innymi uczestnikami oraz mierząc długość snu. Uczestnicy odcięci od świata, nie mając zegarków i nie wiedząc, kiedy zapada zmrok, byli zdani na wewnętrzny zegar biologiczny. To indywidualne potrzeby organizmu wyznaczały rytm pracy, odpoczynku, posiłków i snu. Pozbawieni zegarków i widoku słońca bardzo szybko, bo już po kilku dniach stracili poczucie czasu. W dodatku okazało się, iż poszczególne osoby weszły w różnej długości „cykl dobowy” – czas aktywności przypisywanej dniom i czas snu podczas wyobrażonych nocy przestał się im pokrywać we wspólnym funkcjonowaniu. Utrudniało to współpracę przy różnych zadaniach, bo każdy żył trochę innym rytmem i czuł potrzebę snu o innej porze.

Na dzień przed zakończeniem eksperymentu naukowcy zeszli do jaskini by poinformować 15 badanych osób, iż wkrótce wyjdą na powierzchnię i porozmawiać. Jak się okazało uczestnicy mieli poważnie zaburzone poczucie czasu, byli przekonani, że spędzili w jaskini znacznie mniej czasu niż faktycznie minęło – jeden z uczestników szacował, że upłynęły zaledwie 23 doby. Wychodząc na zewnątrz byli w szoku, że już minęło 40 dni. Niemniej większość przyznała, że całkiem dobrze zniosła izolację a nawet, że mogłaby zostać dłużej, choć część nie mogła się doczekać finału. Jeden z mężczyzn wyznał, że czuł silny wewnętrzny przymus by opuścić jaskinię i biegał po 10 km, aby utrzymać formę. Z kolei jedna z kobiet powiedziała, że pierwszy raz w życiu mogła najnormalniej wcisnąć pauzę, zatrzymać się i po prostu żyć, wykonując swoje zadania.

Wśród wyników badań pojawiły się różne wnioski. Zauważono, iż nie doszło do synchronizacji rytmów snu i czuwania; przy braku zewnętrznych wskazówek czasowych jedni odczuwali, że minęła doba w sytuacji, gdy upłynęło 27 godzin, a inni mieli takie przekonanie po 36 godzinach. Przy tym badania organów wewnętrznych i naczyń krwionośnych przed i po izolacji nie wykazało negatywnego wpływu izolacji na organizm. Za to analiza zachowań społecznych wykazała, że każdy tworzył swoje strategie adaptacyjne, własne słońca społeczne, pomagające w organizacji dnia i interakcjach z innymi. Ale badani nie wykształcili wspólnego rytmu dnia. Każdy funkcjonował według własnego cyklu. Tak zaburzona percepcja upływu czasu wywoływała trudności w przeprowadzaniu badań w jaskini. Różne cykle snu i czuwania utrudniały zbieranie danych w tym samym czasie od wszystkich uczestników.

Można się zastanowić, jak żyli ludzie na dalekiej północy, gdy nastawała kilkumiesięczna noc polarna, a oni nie posiadali jeszcze wynalazku zegara. Na szczęście z pewnością inne oznaki w przyrodzie służyły zorientowaniu się w upływie czasu; nie było widać słońca, ale można obserwować pozorny ruch gwiazd. Możliwe też, że aktywność zwierząt dawała jakieś stałe, cykliczne wskazówki, a na wybrzeżu przypływy i odpływy morza… Jaskinia nie oferuje takich udogodnień. Jaki wniosek przychodzi mi na myśl? Że pod względem społecznych relacji życie poza czasem ulega dezorganizacji. Zwycięża indywidualna adaptacja i własny rytm dobowy. Kto wie, może po śmierci, znalazłszy się poza czasem, nasze dusze również nie będą zdolne do synchronizacji w obcowaniu ze sobą.

Zupełnie niedawno ukazał się inny artykuł, który mówił o podobnym eksperymencie – z tym, że o 60 lat wcześniejszym. On właśnie przypomniał mi o starych notatkach i stał się impulsem do tego, aby wreszcie napisać ten tekst. Wróćmy zatem do tematu.

Na początku lat 60. francuski speleolog Michel Siffre zamierzał wejść do jaskini w Alpach na 15 dni i badać wewnętrzny lodowiec. Nagle zmienił zdanie i postanowił spędzić w izolacji dwa miesiące, badając jej wpływ na ludzkie funkcjonowanie. Chciał sprawdzić zachowanie ludzkiego ciała w sytuacji, gdy oszuka się mózg, odetnie wszelkie bodźce i informacje, jakie przetwarza umysł, ustalając rytm dobowy. Inaczej mówiąc – zdecydował się wyjść poza czas.

Swoim eksperymentem nawiązywał do innego, z 1922 roku, podczas którego stwierdzono, że szczury – mimo braku słońca – utrzymują rytm życia zgodny z wewnętrznym zegarem biologicznym. Przygotował więc sobie odpowiedni ekwipunek i zamknął się w jaskini. Kontaktował się z ekipą na zewnątrz, sygnalizując w jedną stronę, kiedy szedł spać, kiedy wstał, jadł i pracował – nie miał jednak pojęcia, jaka jest pora dnia, gdy to robił. W wolnym czasie czytał, pisał i przeprowadzał różne eksperymenty.

Jednym z ciekawszych było liczenie do 120 w tempie jednej liczby na sekundę. Robił to na wyczucie, każdego (odczuwanego) dnia, a ekipa na zewnątrz mierzyła rzeczywistą długość czasu na wyliczankę. Okazało się, że umysł mylił się i to znacznie, bo Siffre doliczał do 120 nie w około 2 minuty, ale zabierało mu to nawet 5 minut. Wyszło więc na to, że człowiek, bez punktu odniesienia w ruchu słońca i bez czasomierza, oblicza i odczuwa czas zupełnie subiektywnie. Francuz wszedł do jaskini w połowie lipca i miał wyjść w połowie września. Kiedy członkowie ekipy z zewnątrz przybyli do niego, by oznajmić mu koniec eksperymentu, był zaskoczony, bowiem według jego notatek był dopiero 20 sierpnia. Stwierdził, że gdy jest się otoczonym nocą, pamięć nie rejestruje czasu. Zapomina.

Zachęcony wynikami prowadził ten eksperyment na innych osobach. Jeden mężczyzna spędził w jaskini 4 miesiące, kobieta 3 miesiące, kolejny mężczyzna pół roku. Ich cykl dobowy wydłużał się do 48 godzin – czyli aktywność „dzienna” trwała 36 godzin a potem sen 12. Tym odkryciem zainteresowała się armia, widząc wyraźną korzyść w uzyskaniu takiej wydłużonej aktywności u żołnierzy. Popłynęły zatem spore fundusze na dalsze badania. Poza tym, był to okres zimnej wojny i rywalizacji o prymat w kosmosie.

Eksperymenty dotyczące funkcjonowania w izolacji, bez zwyczajowych oznak upływu doby – czy to w planowanych wyprawach kosmicznych, czy w rozpoczętym przez Francję programie atomowych łodzi podwodnych – żywotnie interesowały armię. Dodatkowo badacze przeanalizowali fazy snu, między innymi fazę REM (szybkie ruchy gałek ocznych podczas marzeń sennych). Każde dodatkowe 10 minut aktywności „dziennej” wydłużało o jedną minutę trwanie fazy REM. Z kolei dłuższa faza REM w „nocy” powodowała wyraźnie krótszy czas reakcji ciała na bodźce w „dzień”. To znowu zainteresowało armię, która chciała, aby jej żołnierze reagowali i działali szybciej.

Jak widać powyżej opisane eksperymenty jaskiniowe przyniosły interesujące konkluzje. Umysł postawiony poza czasem przechodzi na indywidualny rytm, tworzy własny cykl dobowy – odmienny u różnych osób. Uznaje za „dobę” znacznie dłuższy czas niż 24 godziny. Zwiększa w ten sposób czas możliwej, ciągłej aktywności między porami snu – a jeśli sen będzie obfitował w dłuższe fazy REM, wówczas przyspieszy reakcja organizmu podczas czuwania. Z drugiej strony, brak synchronizacji rytmów dobowych utrudnia lub wręcz psuje relacje społeczne. Uniemożliwia współpracę prostym faktem, że jedni mogą działać, gdy inni akurat potrzebują odpoczynku.

Tymczasem w tradycji filozoficznej i mistycznej wyjście poza czas najczęściej przedstawiane było w superlatywach. Platon uważał, że świat materialny podlega czasowi i jest zmienny oraz tymczasowy. Zaś prawdziwa rzeczywistość to świat idei – wieczny, niezmienny i właśnie pozaczasowy. To przydawało mu większej wartości. Dusza, według Platona, pragnie powrotu do tej wiecznej rzeczywistości, aby uwolnić się od ciała i… od czasu. Bo dopiero bytowanie poza czasem oznacza czysty byt, a dzięki obcowaniu ze światem czystych idei zbliża do absolutnej wiedzy i doskonałości. Plotyn i neoplatończycy kontynuowali tą myśl, a nawet szli krok dalej. Uważali, że najwyższy stan istnienia to Jedno – czyli stan poza czasem, przestrzenią i wielością. Kontemplując Jedność można wyjść z czasu i ruchu, można osiągnąć jedność ze źródłem wszelkiego bytu.

Również w obszarze niektórych religii pojawiły się przykłady pozytywnego patrzenia na oderwanie od czasu. Zdaje się, że to mistrz Eckhart – a także św. Teresa z Ávila – opisywali mistyczne zjednoczenie z Bogiem jako doświadczenie pozaczasowe. Jako wieczne „teraz”. Podobnie na Wschodzie, w zen, doświadczenie oświecenia rozumiane jest, jako przebudzenie w stanie poza czasem. Tam przeszłość i przyszłość się rozpuszczają. Pozostaje tylko czysta obecność.

Rzecz jasna, nie wszyscy myśliciele gloryfikowali pozaczasowość. Kant twierdził, że czas – ale i przestrzeń – to formy naszej percepcji. Nie możemy wyjść poza czas w naszym ludzkim doświadczeniu. On stanowi jakby ramy naszego poznania. Próba życia poza czasem oznaczałaby niejako życie poza rozumem, gdyż człowiek znalazłby się poza warunkami możliwości poznania. W tym sensie życie poza czasem może być postrzegane jako niemożliwe – a przynajmniej bezsensowne z punktu widzenia rozumu.

Z kolei Heidegger wskazywał, że istnienie ludzkie jest zawsze „czasowe”. A próby oderwania się od czasu (np. przez religijne wyobrażenia wieczności) mogły mu się jawić złudnym pocieszeniem. Bowiem, autentyczne życie wymaga konfrontacji z czasowością, przemijaniem i śmiercią. Ciekawe wydaje się na tym tle podejście Henri Bergsona. Dla niego kluczowy był podział na czas zegarowy (mierzalny) oraz czas wewnętrzny (czyli trwanie). Najpełniejsze życie nie miało polegać na wyjściu z czasu, ale na pełnym zanurzeniu się w płynnym, subiektywnym trwaniu. Takim, w którym duch twórczo ewoluuje. Natomiast próba wyjścia poza czas może okazać się błędem rozumu, który stara się uchwycić życie jako statyczne.

Nie ma zatem zgodności w tym temacie. Można przystać na któryś z poglądów, zależnie od upodobań lub tego, co brzmi dla nas przekonująco.  A mnie na koniec zastanawia jeszcze jedna rzecz.

Wszyscy słyszeliśmy o metaforze jaskini Platona. Dla przypomnienia, w skrócie chodzi o to, że ludzie są jak więźniowie w jaskini. Siedzą tyłem do światła i na przeciwległej ścianie widzą jedynie cienie tego, co się odbywa przed jaskinią. Są to jednak złudzenia i niepełne obrazy prawdziwego świata. Tymczasem światło poza jaskinią symbolizuje świat idei — prawdziwą, niezmienną i wieczną rzeczywistość. Zatem wyjście z jaskini oznacza przejście od tych złudzeń do wiedzy i prawdy. Nie jest to proste, bo światło prawdy jest na początku oślepiające, a przecież w starożytności nie znano okularów przeciwsłonecznych, jakie otrzymali uczestnicy eksperymentów w jaskiniach. 😉 Niemniej takie wyjście prowadzi do pełniejszego, bardziej świadomego życia.

Zastanawiam się, czy izolacja w jaskini to pierwszy krok ku poznaniu prawdy (jak u Platona), czy jedynie przykre doświadczenie dezorientacji i fragmentacji? Uczestnicy badania – w sensie dosłownym doświadczyli izolacji od naturalnego światła i czasu. Po czym powrócili do świata, który zgodnie uznajemy za prawidłowo działający. Ale przecież świat jaskini też był prawdziwy i badani wiedli w nim prawdziwe życie. Możliwe, że to ten znany nam świat: ze słońcem i 24-godzinnym cyklem dobowym, jest rzeczywistością, która wymusza na nas dopasowanie się. A dopiero uwolnieni od wpływu pór dnia i nocy wchodzimy w swój naturalny rytm, swobodny, wolny, niczym nie skrępowany i dla każdej osoby inny, w zależności od indywidualnych potrzeb organizmu i psychiki.

Wszak inne postrzeganie czasu i zmiana cyklu dobowego w jaskini nie musi oznaczać, że badani tkwili w fikcji, w jakichś omamach. Może pytanie nie brzmi: czy rzeczywiście umysł (lub mózg) dał się oszukać ciemności, uległ złudzeniu, destabilizacji. I może wcale też nie brzmi: czy ciało jedynie zaadaptowało się do odmiennych warunków, w których takie (inne niż zwykle) funkcjonowanie uznało za lepsze albo nawet optymalne. Może pytanie powinno brzmieć: czy przypadkiem nie odkryliśmy, w jakich warunkach nasz umysł przedstawia prawdę o sobie i o tym, jakie funkcjonowanie byłoby dlań najwygodniejsze.

Metafora Platona pokazuje, że duchowe wyjście z jaskini to wejście w światło poznania. Możemy przyjąć, że filozoficznie jaskinia to metafora niewiedzy i ograniczeń percepcji, a wyjście jest aktem uwolnienia od złudzeń. To filozoficzne przesłanie zazębia się z fizycznym doświadczeniem w jaskiniach. Z drugiej strony… Gdyby Platon odbył w jaskini 40-dniowy post od słońca, to być może nie posłużyłby się metaforą jaskini do wyrażenia swej koncepcji lub zbudował ją inaczej.

Uczestnicy eksperymentu doświadczyli zaburzonej percepcji czasu, różnorodnych indywidualnych rytmów biologicznych i zmiany w funkcjonowaniu psychicznym. Mówili o poczuciu „pauzy” w życiu. Byli fizyczne i psychiczne odcięci od świata i czasu. Ale powrócili do życia z nową wiedzą na temat czasu i siebie samych. Wiedzą odkrytą dopiero dzięki oddziaływaniu jaskini. Przy okazji – oprócz odkrycia, jak szybko umysł i mózg ulega wpływom otoczenia, odkryli coś jeszcze. Że nasze obcowanie z mierzalnym czasem i kontakt ze światłem słonecznym są konieczne do budowania wspólnej rzeczywistości społecznej, do synchronizacji w działaniach, aktywnej i skutecznej współpracy.

Może i badani nie osiągnęli stanu platońskiej lub mistycznej „wiecznej prawdy” ani jednoznacznego „oświecenia”, ale doświadczyli swego rodzaju przerwy w czasie. To może stanowić symboliczną tymczasową ucieczkę od linearnego czasu, choć niekoniecznie jego przezwyciężenie.

Sądzę, że należy to przedyskutować. Zapraszam we czwartek, 5 czerwca o godzinie 18:00 do gospody Gryfne Gary, ul Barlickiego 2A (Domek Lodowy). Temat brzmi: jaskinia bezczasu. Przyjdź porozmawiać, posłuchać, pomyśleć i poczuć bezczas.

Zmarszczona inspiracja

Przemijanie jest rzeczą przykrą, ale zapładniającą intelektualnie. Kontempluję układające się w planszę do gry w kółko i krzyżyk zmarszczki na swoim czole. Czole niegdyś okolonym spadającym na ramiona i plecy wszarzem, z którego pozostały nędzne zsiwiałe i przerzedzone resztki. I zastanawiam się czy jest coś bardziej literacko inspirującego niż te chwile, w których uświadamiamy sobie, że poruszamy się lotem mającym na kursie (i na ścieżce) zderzenie z kalendarzem.

Michel de Montaigne

A który z płodów literackich zrodzonych z refleksji nad ułomnością własnych planów życiowych i daremnością codziennej szarpaniny uznałbym za najbardziej udany? Spośród wielu gorzkich słów jakie pod adresem daremności naszej egzystencji wypowiedzieli filozofowie wybieram dwa cytaty. Pierwszy z południa Francji, ze stajni Montaigne:

Trzeba pogodnie cierpieć prawa naszej natury: jesteśmy po to, aby się starzeć, wątleć, chorować, na przekór całej medycynie. [Montaigne, Próby, ks. III]

I drugi. Hicior Marka Aurelisza z jego nieprzewidzianego do publikacji, czy raczej przewidzianego do niepublikacji bestsellera:

Pomyśl, dla własnej nauki, o czasach Wespazjana, a zobaczysz, że ludzie żenili się, wychowywali dzieci, chorowali, umierali, walczyli z sobą, urządzali uroczystości, handlowali, uprawiali rolę, schlebiali, byli zarozumiali, podejrzliwi, knuli spiski, niektórzy błagali o śmierć, narzekali z powodu losu, kochali się, zbierali skarby, pożądali konsulatów i tronu. To ich życie już nigdzie nic istnieje [Marek Aureliusz, Rozmyślania].

Ciao!

 

Coffeelosophy XXXIX – czyli rozbłyski rzeczywistości

            Odnoszę wrażenie, że większość ludzi, jeśli już się zastanawia nad wyglądem świata, to wyznaje przekonanie, że świat jest w ciągłym procesie, że stale ulega zmianom. Co światlejsi zaś powołują się na zasadę entropii i dostrzegają we wszechświecie pęd w stronę nieładu – więcej! ku autodestrukcji. Fakt, wszechświat po Wielkim Wybuchu wciąż się rozszerza, słońca gasną, czarne dziury połykają materię, światło i czas. Kłopot z tą wizją polega na tym, że trudno wytłumaczyć, dlaczego – mimo ogólnej tendencji do rozpadu i chaosu – udaje się naturze i człowiekowi budować coś, coraz bardziej złożonego i skomplikowanego, coraz bardziej uporządkowanego i stabilnego, a przy tym dokonywać rozwoju… Podstawą wyjaśnienia jest wysiłek, czyli energia wkładana w tworzenie ładu na jednym polu, kosztem wzrostu entropii gdzie indziej – ale to już inny temat.

            Mało kto uważa, że świat należy traktować, jako utworzony, gotowy, ostatecznie ukształtowany (choć można było takie poglądy spotkać wśród zwolenników kreacjonizmu). Niemniej trudno spotkać kogoś, kto uznaje świat, jako ukończone dzieło, w które człowiek tylko jakoś ingeruje: twórczo, bądź destrukcyjnie. Że jest to konstrukcja, jaką otrzymaliśmy w pewnym, konkretnym stanie. I przy tak krótkim czasie, jaki wyznacza ludzkie życie – ba! ludzka obecność w dziejach planety, czy kosmosu – można by uznać, że prawie nic się w owym wszechświecie nie zmieniło.

***

            A może jest jeszcze inaczej. Może tak naprawdę świat się nie zmienia, nie przetwarza starych form w nowe, nie dąży do nowej (choćby i gorszej) postaci. Lecz w każdej jednej chwili osiąga kształt taki, jaki na tą chwilę miał przybrać. Jest więc czymś innym, niż świat przed chwilą, i ten za chwilę. Jest krótkotrwałą wersją rzeczywistości, która bezpowrotnie ginie, zastępowana przez inną wersję, w innej konfiguracji elementów składowych. Za moment zaś przybierze świeżą, odmienną formę, niemniej taką, jaka jest mu na ten wycinek czasoprzestrzeni przypisana. Czytaj dalej

Coffeelosophy XXVI – czyli złudna prolongacja młodości

            Akademickie wakacje pokrywa cień przeszłości, a to niechybny znak, iż powracają spotkania Pogadalni. Najbliższe wypadnie w pierwszy poniedziałek miesiąca, zatem przyjmie formułę filozoficznej kawiarenki. Proponuję pogadać o walce ze skutkami upływu czasu.

            Nie będzie chyba zbyt ryzykownym oszacowanie, iż wizja dostąpienia wieczności lub przynajmniej długowieczności pociąga większość ludzi. Rozsądniejsza część z nich dostrzega również wagę tego, by nie tylko żyć jak najdłużej, lecz aby odpowiednia była jakość życia. Z filozoficznego punktu widzenia (choć z moralnego, etycznego, religijnego, społecznego, psychologicznego także) życie zyskuje na jakości, gdy zbliżamy się do dobra. Idąc tym tropem, sam Platon ze zrozumieniem traktował pożądanie nieśmiertelności, wnioskując, iż: […] musi człowiek i nieśmiertelności pragnąć, jeżeli przedmiotem miłości jest wieczne posiadanie dobra.

            Warto w tym miejscu poczynić drobne rozróżnienia. Czym innym jest bycie wiecznym (tą zdolność posiada Absolut i anioły oraz ponoć ludzka dusza), czym innym jest nieśmiertelność (której doświadczył szkocki góral Connor MacLeod i niektóre wampiry, zresztą pod pewnymi warunkami), a czym innym jest długowieczność (osiągana np. przez żółwie) związana z wolniejszym starzeniem się ciała. Czytaj dalej

Coffeelosophy XX – czyli człowiek i czas

Przysłowie chińskie mówi: Najwięcej czasu ma człowiek, który niczego na później nie odkłada. Tymczasem już na samym początku roku zaczynamy od odłożenia na później naszej Pogadalni. Nie chcąc, by w tym miesiącu przepadło spotkanie w formule filozoficznej kawiarenki, odbędziemy je nie w pierwszy a w drugi poniedziałek miesiąca, czyli 8 stycznia. Zobaczymy się w tym samym, co zwykle miejscu – mianowicie w kawiarni Pozytywka.

Właśnie – rozpoczął się nowy rok kalendarzowy (w naszym obszarze kulturowo-religijnym). Czy jest to jakaś magiczna granica? Przecież jest po prostu niedziela, a po niej poniedziałek; niby nic niezwykłego, lecz i tak hucznie świętujemy wymianę kalendarzy. Człowiek lubi kreować cezury, dzielić czas na jakieś sensowne fragmenty, lubi okrągłe rocznice, jubileusze, progi, etapy, ery, epoki, eony… Dzięki temu wydaje mu się, że kontroluje czas, a przecież ledwie kontroluje jego odmierzanie.

W dodatku wielu z nas ma obsesję na tym punkcie i próbuje czas zatrzymać, lub ukryć jego upływ. A przecież czas jest darem, jaki otrzymujemy i winniśmy zeń roztropnie korzystać. Wszakże: Każda chwila, która mogłaby być wykorzystana lepiej, jest stracona – jak to orzekł  Jean-Jacques Rousseau. A z upływu lat można się cieszyć. Im kto jest starszy, tym większe może czuć zadowolenie, że aż tyle zdołał przeżyć (co nie wszystkim było dane). Obyśmy więc mogli cieszyć się długim życiem, nie skarżąc na to, że jakkolwiek długo by nie trwało, to i tak jest za krótkie, aby nacieszyć się poznawaniem świata, na który trafiliśmy. Wspomnijmy słowa Seneki Młodszego: Nie otrzymujemy krótkiego życia, lecz je takim czynimy. Nie brakuje nam czasu, lecz trwonimy go. Czytaj dalej

Panie i panowie czas poważnie pogadać o czasie!

Umieszczam tu  komentarz Martinusa i moją odpowiedź  bo nie chcę by wątek czasu  ukrył się  przed oczami czytelników

„Według mnie coś takiego, jak „teraz” praktycznie nie istnieje. To tylko baaardzo umowny termin, określający pewien fragment czasu, jaki mamy na myśli mówiąc o czymś, co właśnie się dzieje, istnieje, trwa. A tak naprawdę, w moim przekonaniu, „teraz” jest zbyt krótkie, by człowiek mógł je odczuć, mógł spostrzec. Czyż nie jest tak, że wszystko, co było przed sekundą to przeszłość, a wszystko, co będzie za sekundę to przyszłość? A przecież sekunda to bardzo dużo. Zatem może milisekunda? Ale i milisekunda też da się podzielić na mniejsze części. Tak więc teoretyczną przestrzeń między „było” a „będzie” można dzielić w nieskończoność. Tym samym nasze „teraz” jest nieskończenie krótkie i w praktyce niemożliwe do zarejestrowania przez tak niedoskonały mechanizm, jak zespół ludzkich zmysłów. Można by rzec, iż jesteśmy permanentnie na nieskończenie wąskim progu między dwoma ogromnymi przestrzeniami.”

I moja odpowiedź:

Rozmowa o czasie jest czymś, co umieszcza nas natychmiast w takiej perspektywie, która na co dzień nie jest nam dostępna. Niezależnie od wyniku tych rozważań, samo prowadzenie ich pozwala nam doświadczyć  sposobu bycia od jakiego odciąga nas krzykliwy świat wokół nas. Myślenie o  sposobie doświadczania czasu uświadamia mi, że jako świadomość,  nie jestem częścią świata przedmiotów, które są ZWYCZAJNIE  zanurzone w czasie, lecz jestem czymś, czego związek z czasem jest bardziej skomplikowany niż czasowość mojego ciała (jako przedmiotu wśród przedmiotów)
„Teraz” to rzeczywiście „bardzo umowny termin”. Jednak wśród słów, którymi komunikujemy się trudno znaleźć inne.
Chodziło mi w moim wpisie o końcu wakacji o „teraz” w sensie psychologicznym a nie fizycznym. Czas fizyczny, jakim posługujemy się koordynując prace zegarów, od tych siermiężnych po te atomowe tykające w rytm atomów cezu traktujemy na ogół jako kontinuum, podobnie jak odcinki przestrzeni dające się dzielić w nieskończoność. Jednak czas psychologiczny posiada granicę podzielności w postaci najmniejszego odcinka czasu jaki jesteśmy w stanie świadomie uchwycić. Tak jak próg wrażliwości na światło, istnieje próg wrażliwości czasowej (dla bodźców w różnych modalnościach jest różnie ale np. wzrokowo bodźce odległe mniej niż 100ms zlewają nam się w jeden) możemy sobie jedynie wyobrazić istoty o „szybszej” świadomości niż nasza, dla których nasze „teraz” będzie np. tygodniem. Z punktu widzenia tych istot będziemy się wydawać istotami zatrzymanymi w czasie. Naszego psychologicznego”teraz” nie da się sprowadzić do nieskończenie małej teraźniejszości fizycznego kontinuum! Doświadczamy ciągłości czasu ( nie doświadczamy dziur w czasie), ale jest to ciągłość przenikających się „teraz”, z których każde wydaje się mieć pewną stałą strukturę. Zawiera np. żywą (ultrakrótkotrwałą, sensoryczną) pamięć, tego, co przed chwilą się wydarzyło: retencję. Pisze o niej Husserl w Wykładach z fenomenologii czasu wewnętrznego. Ponad 100 lat minęło od napisania tego tekstu czas więc znowu na poważne rozmowy o czasie!

Koniec wakacji filozofa

To przedziwne coś, co zwykle określamy jako „czas” i mierzymy przy pomocy zegarków i kalendarzy, bo rzekomo to coś płynie sobie jednostajnie w równiutkich odstępach niezależnie od tego, co się z nami dzieje, to coś nie istnieje! Tegoroczne wakacje minęły z jeszcze większą prędkością niż rok temu, utwierdzając mnie w podejrzeniach, co do oszukańczej natury tego czegoś. Posiwiałem, przybyło mi zmarszczek (informacja dla Pań: chodzi o zmarszczki mimiczne obecne u młodych ludzi o żywej mimice twarzy)  ale Jestem w środku dokładnie taki sam jak 20 lat temu.  Dokładnie. To znaczy, że to coś, co nieustannie sprawia, że jestem tym kim jestem jest zupełnie niewrażliwe na upływ czasu mierzony obrotami sfer niebieskich.  Gdyby nawet obroty ciał ustały moje myśli następowałyby jedne po drugich w porządku czasowym…Istniałoby „teraz”, w którym myślę o końcu wakacji i kolejne „teraz”, w którym myślę o Pogadalni. Każde z tych „teraz” ma różną treść, jednak podobną strukturę, która wydaje się całkowicie pozaczasowa. Jeśli przyjrzeć się strukturze „teraz” widać wyraźnie, że jest ona wieczna, całkowicie niewrażliwa na upływ czasu. Zmieniają się doznania, wrażenia, treści o których myślimy jednak przechodzą one wszystkie przez to samo OKNO TERAŹNIEJSZOŚCI, którego czas się nie ima…