Archiwum kategorii: Wpisy załogi
Szukacie dobrego powodu, żeby przestać się masturbować publicznie? — Oto on!
Dziś – tj. 25 lutego – jest Światowy Dzień Masturbacji, zwany też Dniem Onanizmu. Osobom nieco mniej obznajomionym poniższy tekst przybliży filozoficzno-obyczajowe aspekty i poniekąd religijne odniesienia wobec owego zagadnienia.
Niemal wszyscy starają się nie masturbować w miejscach publicznych. W dziejach cywilizacji zachodniej odstępstwem od tej reguły były jedynie upośledzone umysłowo zboczuchy i niektórzy filozofowie greccy okresu hellenistycznego.
Najsłynniejszym myślicielem, który publicznie marszczył nie tylko czoło był Diogenes z Synopy. Jego imiennik Diogenes Laertios pisał o nim:
„Zwykł był czynić wszystko publicznie, a więc i czyny należące do dziedzin Demetry i Afrodyty” [Diogenes Laertios, Żywoty i poglądy słynnych filozofów, VI 2, 69]. Czytaj dalej
Niewolnictwo przyszłości
Od pewnego czasu sztuczna inteligencja zajmuje umysły wielu ludzi. Ha! – jak to zabrzmiało: sztuczna inteligencja w umysłach ludzi. Ale ja nie o tym. Generalnie ci, którzy się nią głębiej interesują, zazwyczaj współdzielą obawy o przyszłość ludzkości. Dostrzegają bowiem szereg możliwych zagrożeń, jakie najprawdopodobniej ściągniemy na siebie rozwijając tą dziedzinę technologii. Stała się też ona obiektem zainteresowań etyków i filozofów. Rozważa się bowiem zakres odpowiedzialności moralnej za działania podjęte przez urządzenia korzystające z AI (ang. Artificial Intelligence). Również Komisja Europejska żywo interesuje się kierunkami rozwoju sztucznej inteligencji; nie tak dawno opublikowała tzw. białą księgę, traktującą o możliwych formach regulacji AI w Unii Europejskiej. To nie książka fantastyczna, ale przyczynek do regulacji prawnych. Przede wszystkim idzie o to, że
„Europejskie podejście do sztucznej inteligencji ma na celu promowanie zdolności innowacyjnych Europy w obszarze sztucznej inteligencji, jednocześnie wspierając rozwój i wykorzystanie etycznej i godnej zaufania AI w całej gospodarce UE. AI powinna pracować dla ludzi i być siłą, która działa na rzecz dobra społeczeństwa…”
Obecnie wielkie koncerny i rządy wielu państw walczą o prymat w zarządzaniu sztuczną inteligencją. A ta coraz silniej dotyka każdego z nas. Nie jest to już tematyka futurystów i fantastów.
Jakiś czas temu Microsoft zerwał współpracę z kontraktowymi dziennikarzami, by zastąpić ich sztuczną inteligencją. To ona ma dobierać i publikować w serwisie giganta odpowiednie materiały. Proces uczenia maszynowego pozwala SI (polski skrót Sztucznej Inteligencji) tworzyć coraz obszerniejsze artykuły w oparciu o choćby nieskładne gramatycznie zdanie, lub ledwie kilka słów kluczowych. Mamy też przykład z innego podwórka. Po śmierci Marvina Minsky’ego jednego z prekursorów badań nad SI, ukazał się w magazynie „Wired” tekst poświęcony zmarłemu – w całości napisany przez algorytm, któremu przekazano suche dane biograficzne.
W branży marketingowej też sięga się po SI, zwłaszcza, że hasła reklamowe tworzone przez roboty bywają bardziej chwytliwe i oryginalne od tych wymyślonych przez człowieka. Nie upowszechnia się to jeszcze tylko dlatego, że wdrożenie technologii sztucznej inteligencji pociąga wysokie koszty inwestycyjne. Są jednak firmy, które mogą sobie na to pozwolić. Żywo interesuje się tym Uber – gigant branży transportowej – gdyż wykorzystując SI można usprawnić procesy logistyczne: obsługiwać klientów – przy tym wielu równocześnie, oszacować czas i koszty dostawy, przyspieszyć proces dostarczenia przesyłki. Niedługo upowszechnią się samojezdne taksówki i ciężarówki, rozwija się też segment dronów powietrznych. Tymczasem automaty już piszą raporty giełdowe, komunikaty o trzęsieniach ziemi, tabele wyników sportowych, bo komputery są szybsze i dokładniejsze, szczególnie gdy chodzi o powtarzalne, żmudne i czasochłonne czynności. Czytaj dalej
Blue Monday? Tak trzymać!
Dzisiaj mamy podobno najbardziej dołujący dzień roku. Jakiś naukowiec to wyliczył, dzieląc iloczyn naszego zadłużenia i nasłonecznienia zamieszkanego przez nas obszaru świata przez stopień motywacji pomnożony przez chłód ostrza noża na gardle wyrażony w Kelwinach. Wszystko to jest oczywiście pseudonauka niewarta funta kłaków. Każdy dzień w roku jest nieudany, a każda nadzieja jest produktem kartezjańskim niedouczenia i braku wyobraźni. Cynicy filozoficzni byli zawsze tymi, którzy nie dali się nadziewać na tego typu samoniespałniające się cacanki.
Tyle mam siły, żeby przybić was cytatem. Tym razem Lukian z Samosat. Oto obraz rzeczywistości ludzkiej widziany z zaświatów. Rozmawiają ze sobą Piekielny Uber Driver Charon i Messanger Zaświatów Hermes:
Charon: Widzę jakąś kołowaciznę, życie zamętu pełne, miasta ich podobne do ulów, w których każdy żądło swe ma, i sąsiada nim kłuje, garstka zasię, os wzorem, słabszą brać łupi i grabi. — A ta, ot, wokół nich niepostrzeżenie latająca czereda, co to takiego?
Hermes: To Nadzieje, Charonie, Lęk, Głupota, Chucie, Chciwość, Gniew, Nienawiść itd., itd. Z tych Głupota dołem się uwija, w gromadę ich wmieszana i do jednego z nimi należy społeczeństwa, jak również Nienawiść, Gniew, Zazdrość, Ciemnota, Bezradność, Chciwość; Strach natomiast i Nadzieje ulatują ponad nimi. Ów spadając z góry trwoży ich, czasami aż do ziemi gnie, Nadzieje zaś nad głową latające, w chwili gdy który z nich sądzi, że już, już je uchwyci, pierzchają, uciekają, zostawiając ich z gębami rozdziawionymi, istny obraz owego Tantala w podziemiu, któremu woda sprzed ust się wymyka. Jeżeli zaś wzrok wytężysz, zobaczysz i Mojry w górze snujące nić żywota dla każdego na wrzecionie, z którego wszyscy zwisają na cienkich włókienkach. Zali widzisz coś niby pajęczynę zwisającego z wrzecion nad każdym?
Charon: Widzę nad każdym cieniutką niteczkę, przeważnie poplątaną, ta z tą, ta z ową.
Hermes: I słusznie, przewoźniku! Bo przeznaczenie chce, że ów ma być zamordowany przez tego, ten znów przez kogo innego i że spadek odziedziczyć ma ten po owym, którego nić jest krótsza, ów zaś po tym. Ot, co znaczy owo pogmatwanie! Widzisz, na jak słabym wątku wiszą wszyscy? Ten, do góry wyciągnięty, buja wysoko, wkrótce jednak, gdy nić nie mogąc udźwignąć ciężaru pęknie, z rozgłośnym runie na dół łoskotem. Ów znowu, lekko tylko nad ziemią wzniesiony, choć spadnie, bez hałasu spadnie, tak że ledwo sąsiedzi upadek jego usłyszą.
Charon: O, jakże to śmieszne!
Podziałało przygnębiająco?
Świat bez świąt
W starożytności (przynajmniej tej greckiej), aby ubliżyć czyjejś inteligencji, nazywano go abderytą. Wszystko dlatego, że mieszkańcy Abdery uchodzili za głupich. Do takiego stereotypu z pewnością nie pasował Demokryt z Abdery. I to wcale nie z powodu większej łatwości wyróżnienia się na (że tak powiem) pustym tle. Do właśnie jego mądrości chciałbym się teraz odwołać; powiedział on: Życie bez świąt jest jak długa droga bez zajazdów, w których podróżny mógłby się pokrzepić i wypocząć. Co prawda, istnieje także wersja tego cytatu mówiąca to samo o radości, ale czyż świętowanie nie bywa często silnie z radością splecione. W innym miejscu nasz wybitny abderyta stwierdził: Spośród rzeczy przyjemnych, te radują najbardziej, które się zdarzają najrzadziej. Te słowa również można odnieść do świąt, których wyjątkowość niejednokrotnie pokrywa się z rzadkością. Codzienne świętowanie spłaszcza i upowszednia wymowę obchodów.
***
Ludzie od zarania swych dziejów świętowali. Albo uznawali jakieś cykliczne zdarzenia za wyjątkowe, ważne, lub mające boskie pochodzenie, albo wspominali coś istotnego z ich historii i pamięć ową celebrowali. Powody mogły być różnorakie; bojaźń wobec bogów, szacunek dla przodków, chętne wspominanie i odświeżanie radosnych przeżyć, czy podniosłych chwil, bądź… zamiłowanie do wspólnego biesiadowania z motywem przewodnim. Czy pierwsze święto zrodziło się z wewnętrznej potrzeby i upodobania, czy z respektu i poczucia powinności – nie wiem. Może zaczęło się od tego, że w dawnych czasach, w jakiejś grupie siedzącej przy ognisku, ktoś nagle wyskoczył z pytaniem: A pamiętacie, jak równo rok temu…?
No dobrze, świętujemy i najwyraźniej to lubimy. Nie wnikam w powody. Nurtuje mnie jednak pytanie, czy święta są nam potrzebne – tak religijne jak i te świeckie. Mam nadzieję, że nie narażę się na zarzut obrazoburstwa, ale sądzę, że moglibyśmy żyć bez świąt. Coraz więcej ludzi udowadnia to własnym przykładem: nie uczestniczą w obchodach, traktują ten okres, jako dni wolne i wyjeżdżają sobie do ciepłych krajów, albo na narty, planują mały remoncik, albo nadrabianie różnych zaległości. Znajdują szereg pretekstów oraz wymówek, by przykładowo w czas bożonarodzeniowy nie spotykać bliskich i nie wpakować się w nudne siedzenie przy stole, przed telewizorem, w niezręcznym milczeniu, bądź w atmosferze jeszcze bardziej niezręcznych rozmów, pełnych niewygodnych tematów. Unikają konfrontacji, by nie musieć się z czegoś tłumaczyć, kogoś przepraszać, albo – co nieraz trudniejsze – komuś wybaczyć. Nie biorą udziału w uroczystościach, a mimo to, tudzież dzięki temu, odczuwają większe zadowolenie, niż zmuszając się do kultywowania tradycji. Czytaj dalej
Zmarszczona inspiracja
Przemijanie jest rzeczą przykrą, ale zapładniającą intelektualnie. Kontempluję układające się w planszę do gry w kółko i krzyżyk zmarszczki na swoim czole. Czole niegdyś okolonym spadającym na ramiona i plecy wszarzem, z którego pozostały nędzne zsiwiałe i przerzedzone resztki. I zastanawiam się czy jest coś bardziej literacko inspirującego niż te chwile, w których uświadamiamy sobie, że poruszamy się lotem mającym na kursie (i na ścieżce) zderzenie z kalendarzem.
A który z płodów literackich zrodzonych z refleksji nad ułomnością własnych planów życiowych i daremnością codziennej szarpaniny uznałbym za najbardziej udany? Spośród wielu gorzkich słów jakie pod adresem daremności naszej egzystencji wypowiedzieli filozofowie wybieram dwa cytaty. Pierwszy z południa Francji, ze stajni Montaigne:
Trzeba pogodnie cierpieć prawa naszej natury: jesteśmy po to, aby się starzeć, wątleć, chorować, na przekór całej medycynie. [Montaigne, Próby, ks. III]
I drugi. Hicior Marka Aurelisza z jego nieprzewidzianego do publikacji, czy raczej przewidzianego do niepublikacji bestsellera:
Pomyśl, dla własnej nauki, o czasach Wespazjana, a zobaczysz, że ludzie żenili się, wychowywali dzieci, chorowali, umierali, walczyli z sobą, urządzali uroczystości, handlowali, uprawiali rolę, schlebiali, byli zarozumiali, podejrzliwi, knuli spiski, niektórzy błagali o śmierć, narzekali z powodu losu, kochali się, zbierali skarby, pożądali konsulatów i tronu. To ich życie już nigdzie nic istnieje [Marek Aureliusz, Rozmyślania].
Ciao!
Entliczek, pentliczek, czerwony guziczek… Sorry, Edyto!
Stara podwórkowa wyliczanka pomagała losowo wskazać ofiarę zabawy, kończąc się słowami: … na kogo wypadnie, na tego – bęc! Podczas spotkania Pogadalni, dziwnym trafem bęcki zebrała, Bogu ducha winna, Edyta Stein. Nie od wszystkich, rzecz jasna, nie od znaczącej części nawet. Właściwie to tylko ode mnie, a i to nie intencjonalnie. Jednakowoż wywołałem oburzenie. Po prostu, w moim odczuciu filozofka ta wpisuje się w pewien szczególny zbiór autorów. Ale po kolei.
***
Czy faktycznie: Bogu ducha winna? Osobiście uważam, że niczego Bogu nie jesteśmy winni. Nie rodzimy się po to, by być Jego dłużnikami. Ja się na ten świat nie wpraszałem, ba! nawet nie byłem chcianym i wyczekiwanym przez rodziców. Dlaczego miałbym komuś być wdzięczny za wpakowanie mnie w taką rzeczywistość. Poza tym, czy Bóg czegoś od nas potrzebuje? Ośmielam się powątpiewać. Gdyby czegoś od nas chciał, oznaczało by to, że czegoś Mu brak. Pragnienie, potrzeba, czy chęć rodzą się z jakiegoś niedoboru. Tymczasem Absolut jest samowystarczalny, samoistny, jest doskonałością i pełnią – bez braków. Ponadto, Bóg, gdy wyraża chcenie, a więc pewną swoją wolę, jako wszechmogący w zasadzie od razu to uzyskuje – Jego wola ma moc sprawczą, jej treść od razu się dzieje, ziszcza, bez względu na przykładowo chcenia ludzkich dusz. Sądzę, że ludzkie dusze ani nie są Bogu do niczego potrzebne, ani też nie mają wobec Niego żadnego długu. Jeśli ktoś zechce Mu powierzyć swojego ducha, czy nawet całe swoje jestestwo, to jako dobrowolny dar, a nie zwrot pożyczki.
A co z drugim znaczeniem powiedzenia: Bogu ducha winna? Tym metaforycznym, przez który rozumiemy, że chodzi o osobę niewinną, niesłusznie czymś dotkniętą… Czy Stein rzeczywiście nie zasłużyła sobie na moją dezaprobatę? Mam powody uważać, iż przynajmniej nie zasługuje na same peany i pochwały. Wyjaśnię przy okazji, do jakiego to kręgu osób ją zaliczyłem.
Historia jest pełna odkrywców, wynalazców, twórców i nowatorskich myślicieli. W różnorodnych dziedzinach, z różnoraką biegłością i na różną skalę dokonywali swych dzieł, wierząc w ich wartość i sensowność. Edyta Stein zajmowała się m.in. fenomenologią i na jej podwalinach stworzyła własną teorię poznania tzw. filozofię wczucia. Nie będę jej przybliżał, bo ani nie jestem znawcą tematu, ani nie ma to znaczenia dla niniejszego wywodu. Dość powiedzieć, że w kręgu osób zainteresowanych fenomenologią zrobiła duże wrażenie. A w szerszych kręgach? Czytaj dalej
Kolejne końce i początki świata — na 1 września
Czytałem sobie kiedyś seminarium Junga pt. Zaratustra Nietzschego. 1800 stron jazdy bez trzymanki. Głupawe i przemądrzałe pytania uczestników seminarium, na które Jung odpowiada momentami przynudzając. Beztrzymanka zaczyna się w momentach, kiedy helwecki terapeuta zabiera się za psychoanalizę wąsatego mózgu autora Tako rzecze Zaratustra. Powiedzmy sobie, że nie bardzo się z nim cacka. Przytacza zabawne historyjki zasłyszane od byłych bazylejskich studentów uberWąsa. Na przykład tę, jak to jakiś student postanowił dopytać Nietzschego po wykładzie o jakieś tam wątki ducha greckiego, których nie połapał podczas słuchania. Zresztą sami posłuchajcie…
Opowiadano mi […], że gdy pewnego razu Nietzsche miał wykład o Grecji, o Grecia Magna, gdy mówił o tym w sposób nader entuzjastyczny, po wykładzie podszedł do niego młody człowiek, który czegoś nie zrozumiał — cóż, zwykli studenci nie nadążali za wykładowcą, nie byli w stanie dorównać jego otchłannej umysłowości. A zatem młody człowiek zwrócił się do profesora z próbą o wyjaśnienie. Zanim jednak zdołał przedłożyć mu swą pokorną prośbę, Nietzsche zawołał: „Ah, oto właściwy człowiek! Błękitne niebo Hellady! Pojedziemy tam razem!”. A biedny student pomyślał: „W jaki sposób miałbym dotrzymać towarzystwa takiemu sławnemu profesorowi, jak miałbym zebrać pieniądze na taką eskapadę?” — myśląc tak, cofał się krok po kroku, Nietzsche zaś szedł za nim, rozprawiając o wiecznym uśmiechu greckiego nieba i Bóg jeden wie, o czym jeszcze, w końcu przyparł studenta do ściany. Gdy ten nie mógł się już ruszyć, Nietzsche nagle zrozumiał, że przeraził tego poczciwca swym entuzjazmem, nagle odwrócił się od studenta i już nigdy się do niego nie odezwał.
Po co nam koszmary
Po co człowiekowi koszmary? Człowiek źle reaguje na niewłaściwie przespaną noc. Złe sny zaburzają spokój, odbijają się na psychice, mają negatywny wpływ na funkcjonowanie organizmu za dnia. Dlaczego więc mózg generuje straszne obrazy, skoro w ten sposób szkodzi swemu właścicielowi, a w sumie i samemu sobie?
Kto sypia regularnie, ten codziennie umiera. Skąd ta konstatacja? Stare przysłowie Pigmejów mówi: Spać czy umrzeć – to jedno i to samo. A jednak, mimo, że ludzie boją się śmierci, to zasypiania już nie tak bardzo. No, są sytuacje wyjątkowe, kiedy podejrzewają, iż podczas snu, gdy są bezbronni, spotka ich coś złego – ze strony pozostawionej poza świadomością rzeczywistości, bądź… w samym śnie, mrocznym, koszmarnym, gęstym, obezwładniającym. Wszak: Człowiek śpiący to człowiek zniewolony – co zauważył Dannie Abse. Nie mamy władzy nad sobą we śnie, ani wpływu na wydarzenia, które śnimy; zostajemy uwikłani w przeżywaną historię, skazani na bezwolny udział w sennych fantazjach. I trudno wyjaśnić, kto pisze ich scenariusz.
A propos scenariuszy, zwłaszcza dramatycznych; pod koniec pierwszego aktu Hamlet przymusza Marcellusa i Horacego do przysięgi. Mają zachować w tajemnicy, że nocą ukazywała im się zjawa zmarłego króla. Do przysięgi nawołuje ich również sam duch głosem spod ziemi. Horacy stwierdza, iż to są rzeczy niepojęte. Shakespeare zaś młodemu Hamletowi wkłada w usta słowa, które (w nieznacznie zmienionym brzmieniu) trafiły do powszechnego obiegu i co rusz pojawiają się w roli komentarza do czyjegoś zadziwienia:
Więcej jest rzeczy na ziemi i w niebie,
Niż się ich śniło waszym filozofom.
Jak widzimy, orzekł, jakoby filozofowie nie tylko w obszarze świadomych dociekań, ale nawet w onirycznej sferze nie byli zdolni ogarnąć wszystkiego, co ludzi otacza. Jednakowoż, mimo przytyku do myślicieli, w gruncie rzeczy ich komplementował. Uznał za ostatnią instancję, na którą można jeszcze liczyć w rozstrzygnięciu trudnych zagadnień. I najwidoczniej zakładał, że treść ich marzeń sennych jest bogatsza, niż przeciętnego śpiocha. A jeśli filozofy nawet we śnie czemuś nie podołają, to już nikt nie da rady. Swoją drogą ciekawe, o czym śnili niegdysiejsi a o czym śnią obecni filozofowie. Czy mają zarozumiałe koszmary np. o podawanej im cykucie? Czytaj dalej
Coffeelosophy XLII – czyli dziecko dziecku dorosłym
Pierwszy poniedziałek miesiąca mieliśmy w zwyczaju spędzać na rozmowach w formule filozoficznej kawiarenki. Co prawda obostrzenia epidemiczne zelżały, ale mimo to nie spotkamy się jeszcze twarzą w twarz. Aby jednak mózgi nie rdzewiały, postanowiłem je trochę naoliwić. Nie insynuuję bynajmniej, że komuś brak oleju w głowie, a jedynie wykazuję nieco zuchwałą zapobiegliwość. I polecam domową filiżankę kawy, jako dodatek do niniejszej lektury.
Tak się złożyło, iż czeka nas Dzień Dziecka; pokusiłem się zatem napisać coś a propos. Tylko cóż ja mogę powiedzieć o dzieciach. Zwłaszcza, że nie mam własnych (aczkolwiek z innego powodu, niż np. Tales, który spytany, dlaczego się nie postarał o potomstwo, odparł że: Z miłości do dzieci). Z braku refleksji po własnych doświadczeniach, postanowiłem posiłkować się mądrością zapisaną przez poprzednie pokolenia. Pominę jednak zdobycze myśli pedagogicznej i historię wychowania, a zaprezentuję wyrwane z kontekstu cytaty – te znane ale i te znane dużo mniej. Wszystko po to, aby pokazać, jak wyglądało podejście do dzieci i wychowania w różnych epokach i na różnych kontynentach.
Kiełkowanie, ząbkowanie
Mamy takie polskie przysłowie: czym skorupka za młodu nasiąknie, tym na starość trąci. I prawda owa niezmiennie znajduje swoje potwierdzenie. Ciekawe, czy jej autor wpadł na nią samodzielnie, czy może sparafrazował starożytną myśl asyryjską z VIII wieku przed Chrystusem: Jeśli kiełek nie jest zdrowy, nie będzie łodygi ani nasienia. Zakładam, iż stać było naszego słowiańskiego przodka na samodzielność – choć założenie swoje opieram nie tyle na wierze w zdolność obserwacji i twórczego jej opisu, ile na powątpiewaniu w dostęp do mądrości starożytnej Asyrii.
Tak, czy inaczej, Czego Jaś się nie nauczy, tego Jan nie będzie umiał – z tym, że za uczenie się Jasia odpowiadają też dorośli. Afrykański lud posługujący się językiem Twi mawia: Dziecko przykuca obok starszych. Przykuca, obserwuje i naśladuje. Jak zauważył Johann Wolfgang von Goethe: Mielibyśmy doskonale wychowane dzieci, gdyby ich rodzice byli dobrze wychowani. I jest sporo racji w opinii, że nie tyle przez dorosłych są wychowywani, ile na przykładzie dorosłych wychowują się dzieci. Jakie matki, takie dziatki. Obrazowo nakreślił to Peter Ustinov stwierdzając, że: Rodzice są kośćmi, na których dzieci ostrzą sobie zęby. A może jednak miał coś innego na myśli. Czytaj dalej