Archiwa tagu: Jezus Chrystus

Coffeelosophy LXIII – czyli potęga osłów

Jest takie święto, o którym wiedzą przede wszystkim Meksykanie. Obchodzone 8 maja, z wolna rozprzestrzenia się po świecie, a jego głównym bohaterem jest poczciwy kłapouchy. Chodzi bowiem o Światowy Dzień Osła. Z przyjemnością odkryłem to w kalendarzu świąt nietypowych, bo miła to rzecz mieć swoje święto.

W liceum naszym nauczycielem matematyki był człowiek zasadniczy, wymagający i surowy. To, co znajdowało się w programie nauczania, jemu jawiło się, jako banalnie proste. Dla nas była to nie tyle matma, co magia – dla zaawansowanych. Profesor, przekonany, iż mówi o rzeczach oczywistych, nie starał się ich szeroko i zrozumiale tłumaczyć, my zaś nie mieliśmy śmiałości przyznać, że czegoś nie rozumiemy i ukrywaliśmy się za milczeniem. Ta notorycznie powtarzana taktyka uników nie sprawdzała się, gdyż nasza wątpliwa pojętność i tak w końcu wychodziła na jaw. Nic więc dziwnego, że większość z nas miała podłe stopnie, a spora część kończyła semestr z oceną niedostateczną. Któregoś dnia, jako wprowadzenie do nowego tematu przygotował nam zagadkę. Najpierw napisał na tablicy:

osioł + osioł =

i zapytał, ile to będzie. Prosta odpowiedź, dwa osły. Wtedy, pytając: A jaki będzie wynik takiego odejmowania, napisał:

osioł – osioł =

Też proste, bo zero. Wtedy spytał: To ile wyniesie podzielenie osła przez 2. Odpowiedzieliśmy, że pół osła. Wtedy napisał kolejne działanie i zapytał: To ile wyniesie dzielenie:

osioł : osioł =

Po chwili padła odpowiedź: No, 1. Profesor potwierdził i kontynuował: A gdyby wykonać mnożenie: osioł x 3. Odpowiedzieliśmy, że wynikiem będą trzy osły. Na koniec znów napisał kredą działanie i spytał o wynik:

osioł x osioł =

No i tu nas trochę zablokowało, bo – jak wspomniałem – z matematyki byliśmy orłami, gdzie r = s. Wtedy profesor odpowiedział: osioł x osioł równa się… osioł do kwadratu – i napisał: osioł2. Tak zaczął lekcję o potęgowaniu. A nas nieco rozbawił, skądinąd znanym sformułowaniem. Sam już dużo wcześniej słyszałem, w tym pod własnym adresem, zwrot: ty ośle do kwadratu. Ale nie kojarzyłem sobie tego z matematycznym wyliczeniem ilorazu inteligencji.

Nasze lekcje matematyki najczęściej odbywały się w małej, mocno wydłużonej sali; na jednym końcu tej kiszki były drzwi, a na drugim okno. Wzdłuż tego wagonu biegły dwa równoległe rzędy krzeseł a przed nimi dwie długie ławy ze zsuniętych stołów. I w przypadku naszej klasy, można powiedzieć, że były to dwie ośle ławki. Gdyby rzecz działa się ledwie kilka lat później, to chcąc przestrzec kogoś przed wchodzeniem na matmę, można by zażartować, cytując Osła z filmu Shrek: A jak zobaczysz długi tunel, to nie idź w stronę światła. Tymczasem, ja szedłem najdalej, jak się da, bo siedziałem pod samym oknem.

Bywało, że raczono mnie nie tylko mianem osła do kwadratu, ale jeszcze bardziej zagadkowym określeniem: ty ośle dardanelski. Aż do teraz nie znałem pochodzenia tego pieszczotliwego zwrotu. Okazuje się, że ma ono najprawdopodobniej starożytne korzenie. Każdy słyszał o bitwie trojańskiej. Częścią Troady była Dardania, toteż przymiotniki: trojański i dardański znaczyły to samo. Każdy słyszał też pewnie o koniu trojańskim. Ponoć skryło się w nim aż 300 greckich wojowników. Zatem koń dardański (trojański) musiał być wielki, wręcz ogromny… Kiedy ktoś nazywał głupca osłem, a chciał to wzmocnić, mówił: ty ośle dardański, co miało podkreślić, jak ogromnego osła ma na myśli. A ponieważ od Dardanii swoją nazwę wzięła cieśnina Dardanelska, która częściej pojawiała się w różnych wypowiedziach, z czasem określenie uległo przekształceniu i tak oto powstał osioł dardanelski – równy koniowi trojańskiemu… wzrostem.

Skoro jesteśmy myślami w starożytności, to wypada wspomnieć, że już wtedy osioł nie cieszył się szczególnym poważaniem. Mimo iż w rzeczywistości to całkiem bystre zwierzę. Niestety, był symbolem głupoty i egzemplifikacją wierzchowca znacznie gorszego od konia. Tak na przykład (i za przykład) wykorzystał go Platon w jednym z dialogów. Sokrates rozmawia z tytułowym Fajdrosem m.in. o sztuce retorskiej. Tłumaczy, jak ważne jest by zarówno retor, jak i lud, do którego przemawia – wiedzieli, co jest dobre a co złe. I wyjaśnia mu, dlaczego nie wolno przekonywać tłumu do swoich racji, posługując się takim rozumieniem pojęć, jakie ma tłum, lecz należy takim, jakie jest zgodne z prawdą. Jak to Sokrates, używa metafory.

Sokrates: Ano — gdybym cię tak nakłaniał, żebyś sobie konia kupił, bo masz iść na wojnę, a obaj byśmy nie wiedzieli, co to koń; ja bym tyle tylko wiedział o tobie, że Fajdros uważa za konia to zwierzę domowe, które ma największe uszy…
Fajdros: To by śmieszne było, Sokratesie.
Sokrates: Ale gdzie tam. I gdybym cię tak z zapałem przekonywał i namawiał, ułożywszy mowę pochwalną na osła, a nazywałbym go koniem, i wywodził, że to najcenniejszy dobytek i koło domu, i na wojnę, że się znakomicie z niego walczy i on zbroję ci potrafi przynieść, i jego inne rozmaite pożytki wychwalał…
Fajdros: A to by już było najśmieszniejsze.

Pasuje tu również skądinąd znane powiedzenie: Choćbyś nie wiem jak mocno chłostał osła, nigdy nie stanie się wyścigowym wierzchowcem. Aczkolwiek inne porzekadło mówi: Kiedy osioł poczuje ból, prześcignie konia. Temat, jak się zdaje, zamyka klamrą jeszcze jedna sentencja: Osioł pozostanie osłem, choćbyś nań włożył złotą uzdę i siodło. A wracając do Sokratesa; w jednej z anegdot przytaczanych przez Diogenesa Laertiosa, czytamy, że podczas dyskusji ktoś kopnął Sokratesa, lecz filozof nie zareagował. Spytany o to, odparł: Czy gdyby mnie osioł kopnął, wytaczałbym mu sprawę w sądzie? Osła, zatem nie warto było traktować poważnie. Jednakowoż wziął go – żartobliwie – w obronę Julian Ejsmond, pokazując w „Antologii bajki polskiej” taką scenkę:

Raz osioł zaciekawiony
ile wiedzy filozof mieści w swym rozumie
zapytał go: „Co Pan umie?”
„Wiem, że nic nie wiem” odparł mu skromnie uczony.
Osioł rzekł: „W takim razie w wiedzy cię przerosłem,
bo ja przynajmniej jedno wiem: że jestem osłem”.

No właśnie, Sokrates – uważany za uosobienie mądrości – deklarował swoją niewiedzę jako punkt wyjścia do wszelkiego poznania: Wiem, że nic nie wiem. Czy nie jest to paradoksalnie postawa człowieka przyznającego się do głupoty?

Sięgnijmy ponownie do dorobku Platona. W dialogu „Państwo” metaforycznie porównuje on wybory demokratyczne do sytuacji, w której ludzie mogą wybrać na przywódcę kogokolwiek – nawet osła. Tak krytykuje zależność polityki od woli ludu, który może doprowadzić do absurdalnych wyborów, gdy nie kieruje się rozumem i wiedzą.

Kilka wieków później Cyceron, w swoim dziele „De Amicitia” – chcąc skrytykować pochlebstwa, użył obrazowego powiedzenia: Asinus asinum fricat – czyli osioł osła liże. A gdy Petroniusz w „Satyrikonie” napisał: Asinus in tegulis – czyli osioł na dachu, posłużył się tym biednym zwierzęciem, by opisać niedorzeczną sytuację, która może mieć fatalny finał. W powszechnym użyciu były też inne łacińskie sentencje z oślim bohaterem. Asinus ad lyram ­– czyli osioł przy lutni – oznaczało mniej więcej tyle, co nasz wół u karety lub kwiatek do kożucha. Zaś rymujące się Asinus asinorum in saecula saeculorum – tłumaczone jako Osioł nad osłami na wieki wieków – w sumie… nie wymaga dalszego tłumaczenia.

Motyw osła stanowi osnowę dzieła Apulejusza pt. „Metamorfozy lub złoty osioł”. Pośród mnogości wątków, bohaterów, przygód, czarów, zbrodni i romansów, mamy na pierwszym planie historię niejakiego Lucjusza. Pozazdrościł on czarownicy, która za sprawą magicznej maści zamieniała się w ptaka. Poprosił swą ukochaną, która u czarownicy służyła, by zdobyła tą maść. Niestety, dziewczyna przez pomyłkę wzięła inny specyfik, który zmienił Lucjusza w osła. Dziewczę obiecało zdobyć róże, mogące odwrócić czar, ale w międzyczasie zbójcy napadli na dom a zrabowany majątek wywieźli na grzbietach zwierząt, w tym Lucjusza. Tak zaczyna się seria perypetii mężczyzny uwięzionego w ciele zwierzęcia.

Oto, ukarany za ciekawość oślą postacią, musiał odpokutować chęć poznania czarów. Jego los tak się plecie, że często przechodzi z rąk do rąk: zbóje, skąpa gospodyni, okrutny parobek, zdradzany młynarz, ubogi ogrodnik, samowolny żołnierz, kucharz z cukiernikiem, czy wreszcie arystokrata. Na jego drodze pojawiają się czarownice, wyznawcy obcych syryjskich kultów, bogowie… Jako osioł doznaje szeregu krzywd i cierpień, a mimo to niejednokrotnie zachowuje się po ludzku – w tym szlachetnym rozumieniu – i albo ratuje kogoś, albo ujawnia bolesną prawdę. A ponieważ ludzie nie czują wstydu przed zwierzętami, toteż Lucjusz mógł poznać ich sekrety i prawdziwe oblicze. Bywał świadkiem zbrodni, okrucieństw, zdrad i oszustw, ale też miłości i ofiarności, szczęścia i rozczarowań.

Cała jego wędrówka – przez kolejne domy i krainy – jest przede wszystkim wędrówką mentalną, duchową. To w obcej skórze poznaje naturę człowieka i odkrywa sam siebie, otwiera się na wymiar religijny. Choć traktowany, jak osioł, nie poprzestaje na biernej obserwacji świata, lecz wyciąga z tego naukę. Dojrzewa, mądrzeje.

Ze swoim ostatnim panem, arystokratą, wędruje po Grecji, uczestniczy w ucztach, ogląda świat bogaczy. Podczas urządzanych igrzysk oddala się i trafia nad brzeg morza. Tam bogini Izyda obiecuje mu pomoc w odzyskaniu ludzkiej postaci. Następnego dnia, podczas procesji ku jej czci, kapłan daje osłu wieniec z róż do zjedzenia i… czar pryska. Odmienionego Lucjusza wtajemniczono później w misteria Izydy. A gdy udał się do Rzymu, poznał misteria Ozyrysa. Po kolejnym wtajemniczeniu został kapłanem obu bóstw i wziętym adwokatem. Widzimy więc, że nawet człowiek, który zbłądzi i zdegraduje się do poziomu osła, może uczynić swoje położenie punktem wyjścia do metamorfozy. Może zdobyć wiedzę o świecie, mądrość duchową i tajemnice misteriów.

Wyżej wspomniałem, jak Lucjusz poznał ciężką pracę, będąc osłem. To poczciwe zwierzę, wykorzystywane często ponad siły, pojawia się także w powiedzonku harować jak osioł. Zwykle rozumiane jest ono wprost – że chodzi o porównanie do ciężko pracującego stworzenia. Ale odczytuje się je również, jako sytuację, gdy ktoś ponosi trud, a niewiele z tego ma – czyli pracuje, jak głupi, daje się wykorzystywać, nie zabiegając o sprawiedliwe potraktowanie. Oprócz głupoty osłu dość powszechnie przypisuje się upartą naturę. Mówiąc: uparty, jak osioł, mam przed oczami człowieka, który próbuje ciągnąć albo pchać osła, ewidentnie stawiającego opór. Michel de Montaigne w swoich „Próbach” ujmuje to szerzej, posługując się takimi słowami: Upór i zacietrzewienie są najpewniejszą oznaką głupoty: czy jest coś bardziej pewnego, stanowczego, wzgardliwego, zatopionego w sobie, ważnego i poważnego niż osioł?

Nie cieszył się osioł – jak widać – pochlebną opinią. Również chrześcijaństwo przyczyniało się do utrwalania pewnych skojarzeń. Osioł był np. symbolem rozpusty. Lecz z drugiej strony, również skromności i pokory – więc… nie było jednomyślności. Na pewno osioł został wyróżniony tym, że na jego grzbiecie Jezus wjechał do Jerozolimy. Aczkolwiek miało to pokazać skromność Jezusa, gdyż osioł występował w roli wierzchowca drugiej kategorii. Będąc przy Biblii warto wspomnieć, jak w Księdze Liczb anioł wybrał sobie oślicę, aby przemówiła w jego imieniu do Balaama, gdy wbrew Bogu chciał pomóc wrogom Izraela. Nim oślica przekazała to, co anioł miał do powiedzenia, zdążyła się jeszcze poskarżyć na niesprawiedliwe potraktowanie kijem. Balaam bił ją, bo nie wiozła go tak, jak chciał, podczas gdy to właśnie ona potrafiła ujrzeć anioła zagradzającego im drogę. Kiedy zatem osioł upiera się przy swoim, być może nie wynika to z głupoty ani ze złej woli, lecz z tego, że drogę zastawia mu niewidoczny duch.

Stał się też osioł symbolem niezdecydowania. Znalazło to wyraz w wierszu Aleksandra Fredry, który napisał tak:

Osiołkowi w żłoby dano 
W jeden owies, w drugi siano. 
Uchem strzyże, głową kręci, 
I to pachnie, i to nęci; 
Od któregoż teraz zacznie, 
Aby sobie podjeść smacznie? 
Trudny wybór, trudna zgoda — 
Chwyci siano, owsa szkoda, 
Chwyci owies, żal mu siana. 
I tak stoi aż do rana. 
A od rana do wieczora; 
Aż nareszcie przyszła pora, 
Że oślina pośród jadła — 
Z głodu padła.

Nie był jednak hrabia Fredro w swym przesłaniu oryginalny. Istniało, bowiem powiedzenie: osioł medytuje, koń je. Co opisywało sytuację, w której ktoś niepotrzebnie się nad czymś długo zastanawia, podczas gdy należy do prostej rzeczy brać się od razu, aby coś nie umknęło.

Z powyższych przykładów wyłania się nam obraz osła, jako stworzenia prostego, niskiej rangi, nierozgarniętego, schlebiającego podobnym sobie, upartego, ale i zagubionego. Obraz to niesprawiedliwy, zwłaszcza, iż za wszystkimi cechami zwierzęcia miała stać głupota. Niemniej jednak można wyciągnąć z tej przykrej oceny paradoksalny wniosek: dzięki temu, że osioł był uważany za stworzenie głupie, przyczynił się do rozpowszechniania mądrości. Był negatywnym przykładem na to, czego w życiu nie naśladować. Karaimi mawiają: Z lwem bądź jak lew, z jagnięciem – jak jagnię, ale z osłem – nie udawaj osła. W bajkach Ezopa także pojawia się figura osła, czasem właśnie jako symbol głupoty, czasem pychy. Również Ignacy Krasiński, wzorem Ezopa, w swoich bajkach wykorzystał taką symbolikę. Wszystko to miało na celu nieść pewną naukę – czasem filozoficzną, czasem moralną lub po prostu dydaktyczną.

To nie jedyne historie z osłem w fabule. Mamy przecież Kłapouchego – pogodzonego z losem pesymistę – a może po prostu stoika, z którym przyjaźnił się Kubuś Puchatek. No i w serii filmów o Shreku oglądamy Osła, który nie zawsze chwyta w lot pewne aluzje, bywa tchórzliwy, pyszałkowaty, gadatliwy i natrętny, ale zwykle kieruje się szczerym sercem i lojalnością, a i nieraz powie coś do rzeczy. Przypomina mi on trochę Sancho Pansę – który nie wszystko rozumiał, ale swój rozum miał. I wiernie towarzyszył Don Kichotowi, dosiadając – a jakże – swojego osiołka, Rucio.

Osioł jest pożyteczny, jako kontrapunkt dla bohatera bystrego i rozsądnego. W podobnym tonie wyraził się François de la Rochefoucauld, stwierdzając: Nieraz rozumny człowiek byłby w kłopocie bez towarzystwa głupców. Osły są potrzebne, gdyż głupota bywa punktem wyjścia do mądrości.

Wspomniany wyżej Sokrates często wykorzystywał czyjąś niewiedzę albo wręcz głupotę, by przedstawić błędny sposób rozumowania, obalić go serią argumentów i poprowadzić myślenie ku prawdzie i mądrości. Również Arystoteles zaczynał swoje wywody od przedstawienia cudzych poglądów i wykazania ich słabych stron – a dopiero potem przedstawiał stanowisko, które uważał za słuszne – czyli swoje. Podobną metodę stosował Tomasz z Akwinu, który najpierw przypominał, co czasem uważają inni, po czym odpowiadał na to swoim stanowiskiem, obalając wcześniej przytoczone punkty. Także Kant najpierw przedstawiał pewne teorie, których nie podzielał, przeprowadzał dowód na to, że takie myślenie się nie sprawdza, a następnie wskazywał potrzebę nowego podejścia i formułował własne koncepcje.

Wygląda na to, iż ludzie często potrzebują wad osła, by opisać zalety konia. Tak się jakoś składa, że głupotę stawiamy w opozycji do mądrości. Przy czym głupota jest dostępna bez wysiłku – właściwie jest pakietem standardowym dla każdego, kto się rodzi. Mądrość natomiast jest z tych rzeczy, które trzeba zdobywać i rozwijać. Choć wszyscy przychodzimy na świat głupi, to niektórzy rodzą się z potencjałem, by na drodze wiedzy i mądrości osiągnąć więcej. Jeśli to w sobie odkryją i wykorzystają, przysłużą się dobru ludzkości. A jeżeli pozostaną osłami, będą świętować 8 maja.

Sądzę, że powyższe należy przedyskutować. Zapraszam we czwartek, 8 maja o godzinie 18:00 do Restauracji Radiowa, ul. Strzelców Bytomskich 8. Temat brzmi: potęga osłów. Przyjdź porozmawiać, posłuchać, pomyśleć i sprawdzić, jak długie mamy uszy. I pamiętaj: Jeżeli osioł na ciebie ryczy, nie rycz na niego.

Oczy zamknięte – na święta

Czasem nie patrzymy w stronę Boga – nie dlatego, że nie chcemy Go oglądać, lecz dlatego, że boimy się być zobaczeni. Gdy Adam i Ewa stali się grzeszni, nie potrafili znieść Bożego spojrzenia. Takiego, które przeszywa, choćby się próbowało bronić.

Dawno temu, na szkolnych rekolekcjach, pewien ksiądz opowiedział historię o chłopcu, który w kościele wskazał mamie witraż pełen postaci i zapytał: „A kto to?” Matka odpowiedziała najprościej, jak mogła: „To są święci.” I ponoć chłopiec odrzekł: „Aha, to tacy ludzie, przez których świeci światło.” Łatwo się domyślić, jak ksiądz rozwijał tę metaforę. Ja pójdę podobnym tropem: boskie światło potrafi nas prześwietlić na wylot. I odsłonić nie tylko to, co jesteśmy gotowi pokazać, ale również to, co najbardziej chcielibyśmy ukryć. Bóg nie mówi nic – tylko patrzy. Ale człowiek, gdy uświadomi sobie Jego obecność, wie, że został przejrzany. Do końca.

Wtedy najprostsze, co można zrobić, to spuścić wzrok. Wbić go w ziemię, gdzieś obok. Byle nie w siebie. Bo mógłby trafić na sumienie. Jakże często zabrudzone, zakurzone… A w naszych czasach, jak chyba w żadnych innych, wolimy mieć kontakt tylko z tym, co higieniczne, co sterylne – zapominając, że to oznacza również: jałowe.

Dawniej człowiek kąpał się w sobotę wieczorem, żeby w niedzielę – dzień święty – być czystym. Zakładał świeże, odświętne ubranie – często po raz pierwszy właśnie do kościoła. Szedł do spowiedzi, by oczyścić się z grzechów. Nie wiem, ile z tego do dziś zostało. Ale wciąż, na święta, sprzątamy mieszkania, trzepiemy dywany, myjemy okna, pierzemy obrusy, robimy porządki. I paradoksalnie – choć pociąga nas ta codzienna, fizyczna czystość – mamy trudność w kontakcie z Czystym Bytem.

To są – jak mi się zdaje – te momenty, gdy stajemy zbyt blisko czegoś, co nas przerasta. I tak chyba jest z wizerunkiem ukrzyżowanego Chrystusa. Nie wiem, czy chodzi o Jego cierpienie, czy samą czystą świętość. Pewnie jedno i drugie. Człowiek staje u stóp Ukrzyżowanego – i nie potrafi nań zwyczajnie patrzeć, zwyczajnie spojrzeć Mu w twarz. Jakże często jesteśmy gotowi podejść do granicy — lecz nie przekroczyć jej, nawet samym wzrokiem. Stajemy blisko sacrum, w zasięgu tego, czym emanuje – ale nie chcemy być przez nie rozpoznani. Prześwietleni. Czytaj dalej

Coffeelosophy LXI (cz.2) – czyli Ojciec Strach (i Matka Natura)

Dawno, dawno temu, kiedy przeciętni ludzie byli od nas niżsi i bardziej owłosieni, urodził się pewien człowiek – równie niepokaźny i kosmaty, ale o wnikliwszym spojrzeniu na świat. A może o większej wrażliwości bądź inaczej ukierunkowanej ambicji.  Człowiek ten, podobnie jak inni, przyglądał się otaczającej go przyrodzie. Jego uwagę przyciągnęło, między innymi, stado drapieżników. Imponowała mu ich siła, zwinność, sprawność i skuteczność. Czuł wobec nich autentyczny respekt, ale tego rodzaju, w którym szacunek miesza się z grozą. Czuł wobec nich podziw i zazdrość.

Obserwując i analizując ich organizację życia w stadzie – no dobrze, przesadziłem – gapiąc się na to, jak żyją… spostrzegał pewne prawidłowości. Któregoś dnia samica z trudem upolowała jakieś bydlątko i z niemałym wysiłkiem przywlekła do legowiska. Zbiegły się jej młode i pozostałe osobniki. Nim którykolwiek zdołał zatopić kły w ciepłym mięsie, wparował między nie najsilniejszy w stadzie samiec, rozgonił niedoszłych biesiadników i sam zabrał się do konsumpcji. Kiedy indziej, w okresie godowym samce rywalizowały o samice, najsilniejszy miał pierwszeństwo wyboru, a sama wybranka niewiele do powiedzenia. Innym razem, przewodnik stada – gdy jego rywalowi urodziło się dorodne potomstwo – zagryzł młode, by przerwać tę linię genów. Nie baczył na to, że tym samym uszczuplił liczebność i osłabił stado. A kiedy na ich terytorium zaczęło brakować zdobyczy, zwierzęta ruszyły do walki o sąsiedni obszar, zabijając nawet przedstawicieli własnego gatunku z innego stada. Czytaj dalej

Coffeelosophy LX – czyli gwałt wolnej woli.

Na niedawnym spotkaniu filozoficznym w Muzeum Śląska Opolskiego poruszana była kwestia wolnej woli. Autor wystąpienia dr Grzegorz Francuz starał się rzetelnie przedstawić różne punkty widzenia na to zagadnienie, sięgając zarówno do historii myśli filozoficznej jak i do przekonań religijnych – co zresztą niejednokrotnie się pokrywa lub przynajmniej zazębia. Nie będę tu przytaczał wspomnianych przez niego nurtów ani przykładów wielowiekowych sporów na tym tle – łatwo znaleźć na ten temat mnóstwo informacji w literaturze tudzież w Internecie. Podzielić się za to chciałem refleksją, jaka mnie naszła później.

Co prawda osobiście mam spore wątpliwości, czy człowiek posiada wolną wolę, lecz nie przeszkadza mi to snuć rozważań wokół sytuacji, gdy zakłada się istnienie takowej wolności. Akurat złożyło się tak, że wkrótce po wspomnianym wykładzie w muzeum był dzień Wszystkich Świętych i Zaduszki. Jest to czas, w którym wierzący wyjątkowo aktywnie ślą do Boga modlitwy za dusze zmarłych.  Proszą Wszechmogącego o zmiłowanie i wpuszczenie tych dusz do raju. Można by rzec, iż tą samą życzliwość, którą okazywali komuś za życia, kontynuują po jego śmierci, bo nadal im zależy na tym, aby daną duszę spotkał jak najlepszy los.

Dbanie o dobro dusz nie jest rzeczą nową. Już w starożytności znajdujemy przykłady na to, jak wyznawcy różnych religii żywili przekonanie, że uczciwe, dobre, pobożne życie pozwala cieszyć się łaską bogów a po śmierci gwarantuje duszy nagrodę. Ba! nawet niektóre prehistoryczne ślady o tym świadczą. Liczne pochówki wskazują na wiarę w jakiś dalszy los zmarłego, w jakąś wędrówkę do innej krainy. Żywi, którzy go żegnali, chcieli jakoś w tym pomóc. Wkładano do grobów broń lub przydatne przedmioty, czasem jedzenie, amulety lub po prostu kwiaty, aby dalsza podróż była przyjemniejsza. Czytaj dalej

Coffeelosophy LVIII – czyli zła strona dobroci

Za niedługo, konkretnie 19 maja, wypadnie Dzień Dobrych Uczynków. Jest to święto, które przypadłoby do gustu Franciszkowi z Asyżu, jako że wymyśliła je Fundacja Ekologiczna Arka, zachęcająca do wyświadczania dobra oraz pomocy ludziom, zwierzętom i przyrodzie. Nazwa święta – zapewne niezamierzenie – stanowi ukłon w stronę Kanta; kładzie bowiem nacisk na dobre uczynki, a nie na ich autorów. Inaczej nazywałoby się Dniem Dobroczyńców. Z takiej zaś nazwy nie byłby kontent Sokrates.

Dobroczyńca wszak jest to ktoś czyniący dobro, tymczasem według Sokratesa dobro to idea nieosiągalna na tym świecie. Człowiek więc nie posiada mocy, by dobrem w jakikolwiek sposób władać. Obserwujemy, jednakowoż w naszym świecie odblaski dobra. Dzięki nim rzeczy nabierają jego cech i czyny mogą nosić jego znamiona – są zatem dobre. Toteż człowiek może czynić dobre rzeczy. Czytaj dalej

Zmartwychwstanie powszechne

Za sprawą Marcina Hounda i jego seminarium zacząłem zadawać sobie pytanie o sens zmartwychwstania powszechnego. Hound zaproponował jako temat spotkania, które wypadało w Wielki Czwartek książkę Johna i Sary Crossanów, Resurecting Easter. How the West Kept and the East Lost the Original Easter Vision, która składa się głównie z fotografii różnych przedstawień Zmartwychwstania i ich analiz, począwszy od pierwszych wieków chrześcijaństwa do czasu ustalenia się obecnej ikonografii. Obrazy Kościołów Wschodu przedstawiają Chrystusa Zmartwychwstałego trzymającego dłonie Adama i Ewy, a za nimi ożywionych patriarchów, królów, proroków i świętych – przedstawicieli całej ludzkości wraz z Jezusem podniesionej z grobu przez Boga. Dlaczego Chrystus Zmartwychwstały na naszych wizerunkach począwszy od końca średniowiecza jest sam, skoro Kościół prawosławny wciąż podtrzymuje tradycję – która była w pierwszym tysiącleciu również częścią tradycji Zachodu – ukazywania Zmartwychwstania jako doświadczenia zbiorowego? Na współczesnych katolickich i protestanckich obrazach Zmartwychwstania widzimy Jezusa jak unosi się w chwale nad swoim grobem w pojedynkę – widać niekiedy aniołów, kobiety niosące wonności czy przerażonych żołnierzy, ale żaden ze zmarłych nie towarzyszy Jezusowi w chwale zmartwychwstania. Dlaczego tak zmienił się sposób przedstawiania, a co za tym idzie i sposób rozumienia tego najważniejszego dla chrześcijan wydarzenia? Chodziłem z tym pytaniem z poczuciem, że ta zmiana nie jest wyrazem postępu lecz polegała na jakiejś utracie i zapomnieniu o jakimś istotnym, żywym doświadczeniu Kościoła pierwszych wieków. Czytaj dalej

Na święta o świętowaniu

Rodzimy się i zastajemy pewną rzeczywistość. Początkowo jest to jedyny obraz świata jaki poznajemy, później – jeśli mamy szczęście – dowiadujemy się, że dawniej wyglądał inaczej, a nieraz nawet odkryjemy jak. Niemniej mimo świadomości, iż przeszłość była inna, zdarza się nam wobec niektórych rzeczy i zjawisk tkwić w przekonaniu, że coś, z czym dziś mamy do czynienia wygląda tak od zawsze, od początku swego istnienia. Co więcej, tak silnie kojarzymy to z przeszłością, czy historią, że przypisujemy temu dużo starsze pochodzenie, niż ma w rzeczywistości. Wystarczy czasem dookreślić coś słowem „tradycyjny” a rodzi się w nas podskórne przeczucie, że ma co najmniej kilkaset lat, a kto wie, czy nie sięga średniowiecza, lub starożytności. Nierzadko w istocie tak bywa. Ale znamy przecież inne przykłady. Dzisiejsza młodzież traktuje walentynki jako tradycyjne wydarzenie. Dlaczego? Może dlatego, że ich rodzice, zapytani o to święto mogą opowiadać, że sami też je obchodzili. To wystarczy. Dwa pokolenia, gdyż walentynki pojawiły się w Polsce początkiem lat 90. ubiegłego wieku. Podobna kolej rzeczy może spotkać Halloween, które również ma swoją całkiem długą tradycję, ale nie na naszym gruncie. Wygląda jednak, że przeszczep się przyjął i… kontynuujemy nie swoje dziedzictwo.

Tak bywa z niektórymi zwyczajami i obrzędami, czy szerzej mówiąc z tradycją – między innymi dotyczącą świętowania i uważaną już za siwiutką. Taka dajmy na to choinka – o! musi mieć pradawny rodowód. Tymczasem w Polsce pojawia się w pierwszej połowie XIX wieku. A samo świętowanie Bożego Narodzenia? No, pewnie już apostołowie chodzili na urodziny do Jezusa. I tak im zostało, nawet gdy wstąpił do nieba. A jednak nie – zaczęto je obchodzić w drugiej połowie IV wieku. To jak w takim razie było z Wielkanocą? Tu akurat rację mają ci, którym intuicja podpowiada, że to najstarsze z chrześcijańskich świąt. Ale niech nikt nie myśli, że ustalono sobie coś na początku i do dziś się tego trzymamy. Nawet jeśli jakaś tradycja jest wielowiekowa, to nie znaczy, że nie zmieniała się przez lata. Czytaj dalej

Coffeelosophy LIII – czyli etyczne wątpliwości wokół dobroczynności

Jesteśmy tuż po udanym finale Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. Wiele osób na różne sposoby włączyło się w tą akcję, a uzyskane fundusze zmienią na lepsze życie niejednego z nas. To oczywiście wspaniałe, że znajdują się ludzie dobrej woli, pragnący nieść pomoc potrzebującym. Ja miewam jednak mieszane uczucia w takich sytuacjach. Z jednej strony to właśnie w przypadkach tragedii, nieszczęścia i cierpienia ludzie mają okazję wykazać się szlachetnością, zdać egzamin z człowieczeństwa, udowodnić, że istnieją serca pełne empatii. Z drugiej strony, system państwa, sieć służb i instytucji powinny być tak sprawnie zorganizowane, by nie trzeba było dodatkowych zbiórek.

Wokół nas ma miejsce mnóstwo akcji dobroczynnych. Społeczeństwo przez lata nie tylko przyzwyczaiło się do ich obecności, ale przeszło też swoistą szkołę reagowania na potrzeby bliźnich. Demokryt z Abdery uważał wprost, że: „Ludzie stają się dobrzy przez ćwiczenie i praktykowanie dobroci; rzadko zdarza się człowiek dobry z natury. Można by wysnuć z tego założenie, iż zdaniem Abderyty natura człowieka najczęściej bywa bliższa złu. Tym bardziej cieszą wszelkie przejawy dobroci.

Można przypuszczać, że jeszcze bardzo długo na świecie nie będzie tak dobrze, by pomoc charytatywna była zbędna. Humanitarne odruchy będą zatem konieczne. Tylko jakoś tak dziwnie mi z tą myślą, że gdyby udało się żyć w szczęśliwym świecie, to nie mielibyśmy tylu sposobności, żeby okazać drugiemu człowiekowi serce, by wykazać się w trudnej sytuacji szlachetnością i ofiarnością. Tak jak w porzekadle: Prawdziwych przyjaciół poznajemy w biedzie – i paradoksalnie tylko wtedy. Z tego wynika, że musielibyśmy życzyć sobie jakiegoś nieszczęścia, aby upewnić się co do czyjejś deklarowanej przyjaźni. Poza tym nawet gdy ktoś przychodzi z sercem na dłoni, warto się upewnić, czy z własnym. Czytaj dalej

Na święta – tradycjonalnie

Nie jestem człowiekiem zbytnio uduchowionym. Mógłbym rzec, iż mam duchowość karalucha. A ponieważ trochę mnie to martwi i… zawstydza, pocieszam się mówiąc Bogu: Jakąż wspaniałość pozwalasz nam poznać w swych niezwykłych dziełach, stwarzając choćby te głęboko uduchowione karaluchy. A poważnie; mimo poczucia osobistej małości duchowej, miewam czasem refleksje na tym polu. Nie tak wzniosłe, jak ojcowie i doktorzy Kościoła, ale co najmniej jak karaluchy w szparach kościelnej podłogi. Coś tam dotarło do mnie z ambony, coś zostało, a potem konfrontacja z codzienną rzeczywistością, niczym zgrzyt krzesiwa o kamień – wywołuje iskrę.

Kiedy przychodzą święta religijne, mam wrażenie, że o ile w ogóle zastanawiamy się nad ich istotą, to traktujemy je głównie jako wspomnienie ważnych wydarzeń. I tak, jak przy świętach państwowych, czy znaczących rocznicach – bierzemy udział w obchodach. Celebrujemy pamięć o czymś, co kiedyś się wydarzyło, a co powtórnie się nie wydarzy. Oddajemy cześć przeszłości. Tymczasem święta powinny być żywym uczestnictwem w czymś, co autentycznie odbywa się w ich czasie. Co faktycznie ma miejsce, a nie jest jedynie odgrywaną powtórką jakiegoś starego spektaklu.

O co mi chodzi? Hm, mam trudność z uchwyceniem tego słowami, bo unosi się gdzieś w obszarze intuicji. Zastanawiam się, czy być może nie idzie o zazębienie dwóch pojęć: pamięć i tradycja. Gdy świętowanie polega tylko na wspominaniu, oddziela nas od bohaterów wydarzeń, sytuuje w pozycji odległego obserwatora, a nie uczestnika. To prawda, że nie ma już możliwości fizycznego towarzyszenia Jezusowi. Ale religia, w której centrum On się znajduje, jest jakby przedłużeniem Jego działalności na Ziemi. No, i stworzyliśmy tradycję, która obfituje w szereg obrzędów i atrybutów. Jest to bogactwo, które ma potencjał energetyczny, mogący wyzwolić rzeczywiste, głębokie emocje. I tego wszystkiego możemy rokrocznie aktywnie doświadczać. Żywo, z uczuciowym zaangażowaniem. Czytaj dalej

Coffeelosophy XLVI – czyli dawajcie, a będzie wam dane

Wydaje się, że wymiana coś za coś, jest czymś oczywistym i wręcz naturalnym. Otrzymać coś, dając coś w zamian wydaje się uczciwe, a co za tym idzie oczekiwane, pożądane, nawet konieczne. Czy będzie to handel wymienny, czy kupienie czegoś za pieniądze, czy odwdzięczenie się przysługą za przysługę – mechanizm jest podobny. A jednak są sytuacje, które budzą naszą dezaprobatę, jak wymiana dziewczęcia za kilka wielbłądów, opłacenie mordercy, zrewanżowanie się pomocą w kradzieży. Wiele zależy po prostu od kontekstu. A także od uznawanego kodeksu etycznego. Jezus nauczał: Dawajcie a będzie wam dane. Miał, rzecz jasna, na myśli wyświadczanie dobra. Obiecywał za to otrzymanie nagrody i to odmierzonej solidną miarą. Czy nie jest w tym ukryta pewna zachęta do interesowności – przecież nie mówił po prostu: Dawajcie.

Daj, byś otrzymał

Podobnie jest przykładowo z korupcją (łacińskie: corruptio to zepsucie i demoralizacja). Platon w „Prawach” stwierdził, że należy potępiać tych, którzy przyjmują łapówkę. O zjawisku tym pisał Arystoteles jak też Machiavelli, Monteskiusz i inni. Jak widać, odwieczny to problem. Ogólnie chodzi o to, że strony zaangażowane w korupcję zawiązują ze sobą porozumienie na zasadzie „do, ut des” (daję, abyś dał). Innymi słowy zawsze idzie o pewne korzyści, ale – uwaga! – osiągane przy nadużyciu, lub złamaniu prawa. Nie jest to więc wyłącznie kwestia moralna.

Alegoria korupcji

Platon w „Państwie” przytacza dialog, w którym Sokrates wyjaśnia Adejmantowi, jak należy młodych ludzi wychowywać i kształtować, aby byli dobrymi obywatelami. Z dialogu filozof wysnuwa wiele przestróg i osądów moralnych; pośród tego bogactwa jest i fragment, gdzie Sokrates radzi: Czytaj dalej

1 2 3