Archiwa tagu: Arystoteles

Coffeelosophy LXIII – czyli potęga osłów

Jest takie święto, o którym wiedzą przede wszystkim Meksykanie. Obchodzone 8 maja, z wolna rozprzestrzenia się po świecie, a jego głównym bohaterem jest poczciwy kłapouchy. Chodzi bowiem o Światowy Dzień Osła. Z przyjemnością odkryłem to w kalendarzu świąt nietypowych, bo miła to rzecz mieć swoje święto.

W liceum naszym nauczycielem matematyki był człowiek zasadniczy, wymagający i surowy. To, co znajdowało się w programie nauczania, jemu jawiło się, jako banalnie proste. Dla nas była to nie tyle matma, co magia – dla zaawansowanych. Profesor, przekonany, iż mówi o rzeczach oczywistych, nie starał się ich szeroko i zrozumiale tłumaczyć, my zaś nie mieliśmy śmiałości przyznać, że czegoś nie rozumiemy i ukrywaliśmy się za milczeniem. Ta notorycznie powtarzana taktyka uników nie sprawdzała się, gdyż nasza wątpliwa pojętność i tak w końcu wychodziła na jaw. Nic więc dziwnego, że większość z nas miała podłe stopnie, a spora część kończyła semestr z oceną niedostateczną. Któregoś dnia, jako wprowadzenie do nowego tematu przygotował nam zagadkę. Najpierw napisał na tablicy:

osioł + osioł =

i zapytał, ile to będzie. Prosta odpowiedź, dwa osły. Wtedy, pytając: A jaki będzie wynik takiego odejmowania, napisał:

osioł – osioł =

Też proste, bo zero. Wtedy spytał: To ile wyniesie podzielenie osła przez 2. Odpowiedzieliśmy, że pół osła. Wtedy napisał kolejne działanie i zapytał: To ile wyniesie dzielenie:

osioł : osioł =

Po chwili padła odpowiedź: No, 1. Profesor potwierdził i kontynuował: A gdyby wykonać mnożenie: osioł x 3. Odpowiedzieliśmy, że wynikiem będą trzy osły. Na koniec znów napisał kredą działanie i spytał o wynik:

osioł x osioł =

No i tu nas trochę zablokowało, bo – jak wspomniałem – z matematyki byliśmy orłami, gdzie r = s. Wtedy profesor odpowiedział: osioł x osioł równa się… osioł do kwadratu – i napisał: osioł2. Tak zaczął lekcję o potęgowaniu. A nas nieco rozbawił, skądinąd znanym sformułowaniem. Sam już dużo wcześniej słyszałem, w tym pod własnym adresem, zwrot: ty ośle do kwadratu. Ale nie kojarzyłem sobie tego z matematycznym wyliczeniem ilorazu inteligencji.

Nasze lekcje matematyki najczęściej odbywały się w małej, mocno wydłużonej sali; na jednym końcu tej kiszki były drzwi, a na drugim okno. Wzdłuż tego wagonu biegły dwa równoległe rzędy krzeseł a przed nimi dwie długie ławy ze zsuniętych stołów. I w przypadku naszej klasy, można powiedzieć, że były to dwie ośle ławki. Gdyby rzecz działa się ledwie kilka lat później, to chcąc przestrzec kogoś przed wchodzeniem na matmę, można by zażartować, cytując Osła z filmu Shrek: A jak zobaczysz długi tunel, to nie idź w stronę światła. Tymczasem, ja szedłem najdalej, jak się da, bo siedziałem pod samym oknem.

Bywało, że raczono mnie nie tylko mianem osła do kwadratu, ale jeszcze bardziej zagadkowym określeniem: ty ośle dardanelski. Aż do teraz nie znałem pochodzenia tego pieszczotliwego zwrotu. Okazuje się, że ma ono najprawdopodobniej starożytne korzenie. Każdy słyszał o bitwie trojańskiej. Częścią Troady była Dardania, toteż przymiotniki: trojański i dardański znaczyły to samo. Każdy słyszał też pewnie o koniu trojańskim. Ponoć skryło się w nim aż 300 greckich wojowników. Zatem koń dardański (trojański) musiał być wielki, wręcz ogromny… Kiedy ktoś nazywał głupca osłem, a chciał to wzmocnić, mówił: ty ośle dardański, co miało podkreślić, jak ogromnego osła ma na myśli. A ponieważ od Dardanii swoją nazwę wzięła cieśnina Dardanelska, która częściej pojawiała się w różnych wypowiedziach, z czasem określenie uległo przekształceniu i tak oto powstał osioł dardanelski – równy koniowi trojańskiemu… wzrostem.

Skoro jesteśmy myślami w starożytności, to wypada wspomnieć, że już wtedy osioł nie cieszył się szczególnym poważaniem. Mimo iż w rzeczywistości to całkiem bystre zwierzę. Niestety, był symbolem głupoty i egzemplifikacją wierzchowca znacznie gorszego od konia. Tak na przykład (i za przykład) wykorzystał go Platon w jednym z dialogów. Sokrates rozmawia z tytułowym Fajdrosem m.in. o sztuce retorskiej. Tłumaczy, jak ważne jest by zarówno retor, jak i lud, do którego przemawia – wiedzieli, co jest dobre a co złe. I wyjaśnia mu, dlaczego nie wolno przekonywać tłumu do swoich racji, posługując się takim rozumieniem pojęć, jakie ma tłum, lecz należy takim, jakie jest zgodne z prawdą. Jak to Sokrates, używa metafory.

Sokrates: Ano — gdybym cię tak nakłaniał, żebyś sobie konia kupił, bo masz iść na wojnę, a obaj byśmy nie wiedzieli, co to koń; ja bym tyle tylko wiedział o tobie, że Fajdros uważa za konia to zwierzę domowe, które ma największe uszy…
Fajdros: To by śmieszne było, Sokratesie.
Sokrates: Ale gdzie tam. I gdybym cię tak z zapałem przekonywał i namawiał, ułożywszy mowę pochwalną na osła, a nazywałbym go koniem, i wywodził, że to najcenniejszy dobytek i koło domu, i na wojnę, że się znakomicie z niego walczy i on zbroję ci potrafi przynieść, i jego inne rozmaite pożytki wychwalał…
Fajdros: A to by już było najśmieszniejsze.

Pasuje tu również skądinąd znane powiedzenie: Choćbyś nie wiem jak mocno chłostał osła, nigdy nie stanie się wyścigowym wierzchowcem. Aczkolwiek inne porzekadło mówi: Kiedy osioł poczuje ból, prześcignie konia. Temat, jak się zdaje, zamyka klamrą jeszcze jedna sentencja: Osioł pozostanie osłem, choćbyś nań włożył złotą uzdę i siodło. A wracając do Sokratesa; w jednej z anegdot przytaczanych przez Diogenesa Laertiosa, czytamy, że podczas dyskusji ktoś kopnął Sokratesa, lecz filozof nie zareagował. Spytany o to, odparł: Czy gdyby mnie osioł kopnął, wytaczałbym mu sprawę w sądzie? Osła, zatem nie warto było traktować poważnie. Jednakowoż wziął go – żartobliwie – w obronę Julian Ejsmond, pokazując w „Antologii bajki polskiej” taką scenkę:

Raz osioł zaciekawiony
ile wiedzy filozof mieści w swym rozumie
zapytał go: „Co Pan umie?”
„Wiem, że nic nie wiem” odparł mu skromnie uczony.
Osioł rzekł: „W takim razie w wiedzy cię przerosłem,
bo ja przynajmniej jedno wiem: że jestem osłem”.

No właśnie, Sokrates – uważany za uosobienie mądrości – deklarował swoją niewiedzę jako punkt wyjścia do wszelkiego poznania: Wiem, że nic nie wiem. Czy nie jest to paradoksalnie postawa człowieka przyznającego się do głupoty?

Sięgnijmy ponownie do dorobku Platona. W dialogu „Państwo” metaforycznie porównuje on wybory demokratyczne do sytuacji, w której ludzie mogą wybrać na przywódcę kogokolwiek – nawet osła. Tak krytykuje zależność polityki od woli ludu, który może doprowadzić do absurdalnych wyborów, gdy nie kieruje się rozumem i wiedzą.

Kilka wieków później Cyceron, w swoim dziele „De Amicitia” – chcąc skrytykować pochlebstwa, użył obrazowego powiedzenia: Asinus asinum fricat – czyli osioł osła liże. A gdy Petroniusz w „Satyrikonie” napisał: Asinus in tegulis – czyli osioł na dachu, posłużył się tym biednym zwierzęciem, by opisać niedorzeczną sytuację, która może mieć fatalny finał. W powszechnym użyciu były też inne łacińskie sentencje z oślim bohaterem. Asinus ad lyram ­– czyli osioł przy lutni – oznaczało mniej więcej tyle, co nasz wół u karety lub kwiatek do kożucha. Zaś rymujące się Asinus asinorum in saecula saeculorum – tłumaczone jako Osioł nad osłami na wieki wieków – w sumie… nie wymaga dalszego tłumaczenia.

Motyw osła stanowi osnowę dzieła Apulejusza pt. „Metamorfozy lub złoty osioł”. Pośród mnogości wątków, bohaterów, przygód, czarów, zbrodni i romansów, mamy na pierwszym planie historię niejakiego Lucjusza. Pozazdrościł on czarownicy, która za sprawą magicznej maści zamieniała się w ptaka. Poprosił swą ukochaną, która u czarownicy służyła, by zdobyła tą maść. Niestety, dziewczyna przez pomyłkę wzięła inny specyfik, który zmienił Lucjusza w osła. Dziewczę obiecało zdobyć róże, mogące odwrócić czar, ale w międzyczasie zbójcy napadli na dom a zrabowany majątek wywieźli na grzbietach zwierząt, w tym Lucjusza. Tak zaczyna się seria perypetii mężczyzny uwięzionego w ciele zwierzęcia.

Oto, ukarany za ciekawość oślą postacią, musiał odpokutować chęć poznania czarów. Jego los tak się plecie, że często przechodzi z rąk do rąk: zbóje, skąpa gospodyni, okrutny parobek, zdradzany młynarz, ubogi ogrodnik, samowolny żołnierz, kucharz z cukiernikiem, czy wreszcie arystokrata. Na jego drodze pojawiają się czarownice, wyznawcy obcych syryjskich kultów, bogowie… Jako osioł doznaje szeregu krzywd i cierpień, a mimo to niejednokrotnie zachowuje się po ludzku – w tym szlachetnym rozumieniu – i albo ratuje kogoś, albo ujawnia bolesną prawdę. A ponieważ ludzie nie czują wstydu przed zwierzętami, toteż Lucjusz mógł poznać ich sekrety i prawdziwe oblicze. Bywał świadkiem zbrodni, okrucieństw, zdrad i oszustw, ale też miłości i ofiarności, szczęścia i rozczarowań.

Cała jego wędrówka – przez kolejne domy i krainy – jest przede wszystkim wędrówką mentalną, duchową. To w obcej skórze poznaje naturę człowieka i odkrywa sam siebie, otwiera się na wymiar religijny. Choć traktowany, jak osioł, nie poprzestaje na biernej obserwacji świata, lecz wyciąga z tego naukę. Dojrzewa, mądrzeje.

Ze swoim ostatnim panem, arystokratą, wędruje po Grecji, uczestniczy w ucztach, ogląda świat bogaczy. Podczas urządzanych igrzysk oddala się i trafia nad brzeg morza. Tam bogini Izyda obiecuje mu pomoc w odzyskaniu ludzkiej postaci. Następnego dnia, podczas procesji ku jej czci, kapłan daje osłu wieniec z róż do zjedzenia i… czar pryska. Odmienionego Lucjusza wtajemniczono później w misteria Izydy. A gdy udał się do Rzymu, poznał misteria Ozyrysa. Po kolejnym wtajemniczeniu został kapłanem obu bóstw i wziętym adwokatem. Widzimy więc, że nawet człowiek, który zbłądzi i zdegraduje się do poziomu osła, może uczynić swoje położenie punktem wyjścia do metamorfozy. Może zdobyć wiedzę o świecie, mądrość duchową i tajemnice misteriów.

Wyżej wspomniałem, jak Lucjusz poznał ciężką pracę, będąc osłem. To poczciwe zwierzę, wykorzystywane często ponad siły, pojawia się także w powiedzonku harować jak osioł. Zwykle rozumiane jest ono wprost – że chodzi o porównanie do ciężko pracującego stworzenia. Ale odczytuje się je również, jako sytuację, gdy ktoś ponosi trud, a niewiele z tego ma – czyli pracuje, jak głupi, daje się wykorzystywać, nie zabiegając o sprawiedliwe potraktowanie. Oprócz głupoty osłu dość powszechnie przypisuje się upartą naturę. Mówiąc: uparty, jak osioł, mam przed oczami człowieka, który próbuje ciągnąć albo pchać osła, ewidentnie stawiającego opór. Michel de Montaigne w swoich „Próbach” ujmuje to szerzej, posługując się takimi słowami: Upór i zacietrzewienie są najpewniejszą oznaką głupoty: czy jest coś bardziej pewnego, stanowczego, wzgardliwego, zatopionego w sobie, ważnego i poważnego niż osioł?

Nie cieszył się osioł – jak widać – pochlebną opinią. Również chrześcijaństwo przyczyniało się do utrwalania pewnych skojarzeń. Osioł był np. symbolem rozpusty. Lecz z drugiej strony, również skromności i pokory – więc… nie było jednomyślności. Na pewno osioł został wyróżniony tym, że na jego grzbiecie Jezus wjechał do Jerozolimy. Aczkolwiek miało to pokazać skromność Jezusa, gdyż osioł występował w roli wierzchowca drugiej kategorii. Będąc przy Biblii warto wspomnieć, jak w Księdze Liczb anioł wybrał sobie oślicę, aby przemówiła w jego imieniu do Balaama, gdy wbrew Bogu chciał pomóc wrogom Izraela. Nim oślica przekazała to, co anioł miał do powiedzenia, zdążyła się jeszcze poskarżyć na niesprawiedliwe potraktowanie kijem. Balaam bił ją, bo nie wiozła go tak, jak chciał, podczas gdy to właśnie ona potrafiła ujrzeć anioła zagradzającego im drogę. Kiedy zatem osioł upiera się przy swoim, być może nie wynika to z głupoty ani ze złej woli, lecz z tego, że drogę zastawia mu niewidoczny duch.

Stał się też osioł symbolem niezdecydowania. Znalazło to wyraz w wierszu Aleksandra Fredry, który napisał tak:

Osiołkowi w żłoby dano 
W jeden owies, w drugi siano. 
Uchem strzyże, głową kręci, 
I to pachnie, i to nęci; 
Od któregoż teraz zacznie, 
Aby sobie podjeść smacznie? 
Trudny wybór, trudna zgoda — 
Chwyci siano, owsa szkoda, 
Chwyci owies, żal mu siana. 
I tak stoi aż do rana. 
A od rana do wieczora; 
Aż nareszcie przyszła pora, 
Że oślina pośród jadła — 
Z głodu padła.

Nie był jednak hrabia Fredro w swym przesłaniu oryginalny. Istniało, bowiem powiedzenie: osioł medytuje, koń je. Co opisywało sytuację, w której ktoś niepotrzebnie się nad czymś długo zastanawia, podczas gdy należy do prostej rzeczy brać się od razu, aby coś nie umknęło.

Z powyższych przykładów wyłania się nam obraz osła, jako stworzenia prostego, niskiej rangi, nierozgarniętego, schlebiającego podobnym sobie, upartego, ale i zagubionego. Obraz to niesprawiedliwy, zwłaszcza, iż za wszystkimi cechami zwierzęcia miała stać głupota. Niemniej jednak można wyciągnąć z tej przykrej oceny paradoksalny wniosek: dzięki temu, że osioł był uważany za stworzenie głupie, przyczynił się do rozpowszechniania mądrości. Był negatywnym przykładem na to, czego w życiu nie naśladować. Karaimi mawiają: Z lwem bądź jak lew, z jagnięciem – jak jagnię, ale z osłem – nie udawaj osła. W bajkach Ezopa także pojawia się figura osła, czasem właśnie jako symbol głupoty, czasem pychy. Również Ignacy Krasiński, wzorem Ezopa, w swoich bajkach wykorzystał taką symbolikę. Wszystko to miało na celu nieść pewną naukę – czasem filozoficzną, czasem moralną lub po prostu dydaktyczną.

To nie jedyne historie z osłem w fabule. Mamy przecież Kłapouchego – pogodzonego z losem pesymistę – a może po prostu stoika, z którym przyjaźnił się Kubuś Puchatek. No i w serii filmów o Shreku oglądamy Osła, który nie zawsze chwyta w lot pewne aluzje, bywa tchórzliwy, pyszałkowaty, gadatliwy i natrętny, ale zwykle kieruje się szczerym sercem i lojalnością, a i nieraz powie coś do rzeczy. Przypomina mi on trochę Sancho Pansę – który nie wszystko rozumiał, ale swój rozum miał. I wiernie towarzyszył Don Kichotowi, dosiadając – a jakże – swojego osiołka, Rucio.

Osioł jest pożyteczny, jako kontrapunkt dla bohatera bystrego i rozsądnego. W podobnym tonie wyraził się François de la Rochefoucauld, stwierdzając: Nieraz rozumny człowiek byłby w kłopocie bez towarzystwa głupców. Osły są potrzebne, gdyż głupota bywa punktem wyjścia do mądrości.

Wspomniany wyżej Sokrates często wykorzystywał czyjąś niewiedzę albo wręcz głupotę, by przedstawić błędny sposób rozumowania, obalić go serią argumentów i poprowadzić myślenie ku prawdzie i mądrości. Również Arystoteles zaczynał swoje wywody od przedstawienia cudzych poglądów i wykazania ich słabych stron – a dopiero potem przedstawiał stanowisko, które uważał za słuszne – czyli swoje. Podobną metodę stosował Tomasz z Akwinu, który najpierw przypominał, co czasem uważają inni, po czym odpowiadał na to swoim stanowiskiem, obalając wcześniej przytoczone punkty. Także Kant najpierw przedstawiał pewne teorie, których nie podzielał, przeprowadzał dowód na to, że takie myślenie się nie sprawdza, a następnie wskazywał potrzebę nowego podejścia i formułował własne koncepcje.

Wygląda na to, iż ludzie często potrzebują wad osła, by opisać zalety konia. Tak się jakoś składa, że głupotę stawiamy w opozycji do mądrości. Przy czym głupota jest dostępna bez wysiłku – właściwie jest pakietem standardowym dla każdego, kto się rodzi. Mądrość natomiast jest z tych rzeczy, które trzeba zdobywać i rozwijać. Choć wszyscy przychodzimy na świat głupi, to niektórzy rodzą się z potencjałem, by na drodze wiedzy i mądrości osiągnąć więcej. Jeśli to w sobie odkryją i wykorzystają, przysłużą się dobru ludzkości. A jeżeli pozostaną osłami, będą świętować 8 maja.

Sądzę, że powyższe należy przedyskutować. Zapraszam we czwartek, 8 maja o godzinie 18:00 do Restauracji Radiowa, ul. Strzelców Bytomskich 8. Temat brzmi: potęga osłów. Przyjdź porozmawiać, posłuchać, pomyśleć i sprawdzić, jak długie mamy uszy. I pamiętaj: Jeżeli osioł na ciebie ryczy, nie rycz na niego.

Zmartwychwstanie powszechne

Za sprawą Marcina Hounda i jego seminarium zacząłem zadawać sobie pytanie o sens zmartwychwstania powszechnego. Hound zaproponował jako temat spotkania, które wypadało w Wielki Czwartek książkę Johna i Sary Crossanów, Resurecting Easter. How the West Kept and the East Lost the Original Easter Vision, która składa się głównie z fotografii różnych przedstawień Zmartwychwstania i ich analiz, począwszy od pierwszych wieków chrześcijaństwa do czasu ustalenia się obecnej ikonografii. Obrazy Kościołów Wschodu przedstawiają Chrystusa Zmartwychwstałego trzymającego dłonie Adama i Ewy, a za nimi ożywionych patriarchów, królów, proroków i świętych – przedstawicieli całej ludzkości wraz z Jezusem podniesionej z grobu przez Boga. Dlaczego Chrystus Zmartwychwstały na naszych wizerunkach począwszy od końca średniowiecza jest sam, skoro Kościół prawosławny wciąż podtrzymuje tradycję – która była w pierwszym tysiącleciu również częścią tradycji Zachodu – ukazywania Zmartwychwstania jako doświadczenia zbiorowego? Na współczesnych katolickich i protestanckich obrazach Zmartwychwstania widzimy Jezusa jak unosi się w chwale nad swoim grobem w pojedynkę – widać niekiedy aniołów, kobiety niosące wonności czy przerażonych żołnierzy, ale żaden ze zmarłych nie towarzyszy Jezusowi w chwale zmartwychwstania. Dlaczego tak zmienił się sposób przedstawiania, a co za tym idzie i sposób rozumienia tego najważniejszego dla chrześcijan wydarzenia? Chodziłem z tym pytaniem z poczuciem, że ta zmiana nie jest wyrazem postępu lecz polegała na jakiejś utracie i zapomnieniu o jakimś istotnym, żywym doświadczeniu Kościoła pierwszych wieków. Czytaj dalej

Coffeelosophy XLIX – czyli krzywe szczęście

Szczęście nie jedno ma imię

Różne szkoły filozoficzne w różnoraki sposób podchodziły do zagadnienia szczęścia. Upatrywały go w czym innym i dawały różnorakie wskazówki w dążeniu do niego. Demokryt żywił przekonanie, że źródłem szczęścia jest harmonia duszy, z której wypływa spokój wewnętrzny. Platon uważał, że szczęście przyjdzie wraz z poznaniem idei, szczególnie piękna i dobra. Powiązał z tym pojęcie eudajmonii, a więc posiadanie dóbr najwyższych. Na człowieka, zdaniem Platona – czeka pewien cel, który należy odkryć i wypełnić, a jeśli wykona się to dobrze, zyska się nagrodę.

Arystoteles zalecał rozwijanie i pielęgnowanie cnót. Racjonalna natura ludzka wyznacza człowiekowi pewne funkcje, a jeśli podąża on drogą złotego środka, osiągnie szczęście. Epikur przekonywał, iż szczęście jest tożsame z przyjemnością, a więc dobrem – w przeciwieństwie do cierpienia, które jest złem. Zastrzegał jednak, iż należy mądrze wybierać przyjemności i panować nad namiętnościami, kierując się powściągliwością, równowagą i życiem w zgodzie z naturą. Stoicy – przy całym wycofaniu z życia – nawiązywali do poprzedników i również zachęcali do rozwijania cnót, zwłaszcza uniezależniających od okoliczności zewnętrznych, do okiełznania namiętności (apatia), życia zgodnego z rozumem i naturą, do ograniczenia potrzeb i osiągnięcia wewnętrznej wolności – która da szczęście. Czytaj dalej

Coffeelosophy XLVII – czyli złudne piękno ptasich trelów

To dla mnie wciąż zadziwiające, z jaką lekkością wielu ludzi nadinterpretuje świat zwierząt i przykłada jego przejawy aktywności do swojej miary. Antropomorfizujemy przyrodę i to nie tylko w bajkach, przysłowiach, lub fraszkach. Weźmy dla przykładu ptasie chóry, których wiosną tyle koncertuje. Wysokie tony, gwizdy, świergoty i przeciągłe kwilenie kojarzymy z głosikami dzieci, delikatnością dziewczęcych chichotów, piskiem rozbawionych maluchów, czymś śpiewnym, melodyjnym i jakoś tak niegroźnym, niewinnym. Tymczasem, gdyby przetłumaczyć ptasie trele na ludzki język, okazałoby się, że wykrzykują mniej więcej takie słowa:

Pójdź, pójdź mała! Patrz, podziwiaj! Piórrrka innych są okropne.
Ze mną będziesz wyżej fruwać. Stwórzmy gniazdko, ćwierkam szczerze.
Spadaj, sąsiad! To mój teren! Precz, precz! Zwiewaj, bo cię dziobnę!
Bój się, bój się. Czuj, czuj, czuwaj! Kot, kot! Fruńmy, bo nas zeżre.

Krótko mówiąc, ptaki głosem (choć nie tylko nim) określają granice i bronią swego terytorium, wszczynają alarm przy zagrożeniu oraz przywołują partnerki. Czyli ludzi zachwycają groźby, zaczepki, przechwałki, histeryczne wrzaski i nachalne podrywy. Że też człek nie rozmiłował się w tym, jak psy ujadają broniąc swego podwórka, albo jak koty marcują, jazgocząc w rywalizacji o teren i samiczki. Ba! nawet nie wszystkie ptaki fascynują ludzi, gdy wyrażają dokładnie to samo, ale wykluły się gęsią, kurą, sroką, czy też sójką, mewą albo przykładowo kormoranem. Gdyby stworzyć nagranie ze „śpiewem” powyższych opierzonych nie byłaby to relaksacyjna ścieżka dźwiękowa. Czytaj dalej

Po co nam koszmary

Po co człowiekowi koszmary? Człowiek źle reaguje na niewłaściwie przespaną noc. Złe sny zaburzają spokój, odbijają się na psychice, mają negatywny wpływ na funkcjonowanie organizmu za dnia. Dlaczego więc mózg generuje straszne obrazy, skoro w ten sposób szkodzi swemu właścicielowi, a w sumie i samemu sobie?

| Goya. Gdy rozum śpi budzą się demony.

Kto sypia regularnie, ten codziennie umiera. Skąd ta konstatacja? Stare przysłowie Pigmejów mówi: Spać czy umrzeć – to jedno i to samo. A jednak, mimo, że ludzie boją się śmierci, to zasypiania już nie tak bardzo. No, są sytuacje wyjątkowe, kiedy podejrzewają, iż podczas snu, gdy są bezbronni, spotka ich coś złego – ze strony pozostawionej poza świadomością rzeczywistości, bądź… w samym śnie, mrocznym, koszmarnym, gęstym, obezwładniającym. Wszak: Człowiek śpiący to człowiek zniewolony – co zauważył Dannie Abse. Nie mamy władzy nad sobą we śnie, ani wpływu na wydarzenia, które śnimy; zostajemy uwikłani w przeżywaną historię, skazani na bezwolny udział w sennych fantazjach. I trudno wyjaśnić, kto pisze ich scenariusz.

A propos scenariuszy, zwłaszcza dramatycznych; pod koniec pierwszego aktu Hamlet przymusza Marcellusa i Horacego do przysięgi. Mają zachować w tajemnicy, że nocą ukazywała im się zjawa zmarłego króla. Do przysięgi nawołuje ich również sam duch głosem spod ziemi. Horacy stwierdza, iż to są rzeczy niepojęte. Shakespeare zaś młodemu Hamletowi wkłada w usta słowa, które (w nieznacznie zmienionym brzmieniu) trafiły do powszechnego obiegu i co rusz pojawiają się w roli komentarza do czyjegoś zadziwienia:

Więcej jest rzeczy na ziemi i w niebie,
Niż się ich śniło waszym filozofom.

Jak widzimy, orzekł, jakoby filozofowie nie tylko w obszarze świadomych dociekań, ale nawet w onirycznej sferze nie byli zdolni ogarnąć wszystkiego, co ludzi otacza. Jednakowoż, mimo przytyku do myślicieli, w gruncie rzeczy ich komplementował. Uznał za ostatnią instancję, na którą można jeszcze liczyć w rozstrzygnięciu trudnych zagadnień. I najwidoczniej zakładał, że treść ich marzeń sennych jest bogatsza, niż przeciętnego śpiocha. A jeśli filozofy nawet we śnie czemuś nie podołają, to już nikt nie da rady. Swoją drogą ciekawe, o czym śnili niegdysiejsi a o czym śnią obecni filozofowie. Czy mają zarozumiałe koszmary np. o podawanej im cykucie? Czytaj dalej

Coffeelosophy XLI – czyli niesprawiedliwość piękna

W tym miesiącu filozoficzna kawiarenka podporządkuje się rygorom pandemii. Toteż będzie wyglądała tak, że zainteresowani zaparzą sobie kawę w domu. Postanowiłem jednak coś do tej kawy dodać.

***

Jest niewątpliwie kwestią indywidualną to, na jakie elementy wyglądu w pierwszej kolejności zwraca się uwagę, choćby patrząc na mijanych lub spotykanych ludzi. Ktoś najpierw taksuje wzrokiem całość sylwetki, a potem przygląda się twarzy; ktoś inny najpierw skupia się na ładnych rysach, a potem przygląda reszcie; jeszcze ktoś zwróci uwagę na którąś część ciała, np. zgrabność pośladków, albo szerokość barków, a dopiero potem ich proporcje względem całości. Tak, czy inaczej, dopiero znalezienie u kogoś tego, co nas ujmuje, co niejako opromienia i w połączeniu z resztą olśniewa – jest decydujące w ocenie. Zauważył to w swoim czasie św. Tomasz, stwierdzając: Piękno polega na właściwej proporcji i blasku.

Zasadniczo jednak w kwestii powierzchowności, kiedy mówimy o kimś, że jest piękny, lub szpetny, to odnoszę wrażenie, iż mamy na względzie przede wszystkim twarz. Ona jest niejako wizytówką, podstawowym elementem identyfikacyjnym, a jednocześnie nośnikiem cech, które wpisują się, bądź nie w przyjęte kanony urody. I nawet kiedy znamy kogoś tylko ze słyszenia – dlatego, że poznaliśmy go telefonicznie, albo słuchamy jego głosu w radiu, ewentualnie na nagraniach – to często wyobrażamy sobie jego wygląd; jakby kojarząc z głosem pewien typ człowieka. I raczej słuchając tubalnego, tudzież szorstkiego głosu, nie mamy przed oczami drobniutkiej sylwetki o dziecięcych rysach twarzy. A wysoki, piskliwy głosik nie pasuje nam do grubo ciosanego draba. I nasze postrzeganie osób, w tym dopisywanie im pewnych cech charakteru, jest jakoś powiązane z wyrazem twarzy, jej mimiką, a nawet stopniem zadbania.

Narodziny_Venus_Sandro_BotticelliNiestety, oceniamy ludzi po wyglądzie. Co więcej, wydaje mi się, iż czasami, kiedy ktoś ma piękną twarz, to ludzie są w stanie przymknąć oko na pewne mankamenty reszty jego ciała. Rzadziej chyba gotowi są uznać osobę za atrakcyjną, gdy ma wyjątkowo zgrabne ciało, ale przy tym brzydkie rysy twarzy. Czemu o tym wspominam? Otóż, okoliczności epidemii sprawiły, iż niemal wszyscy noszą maseczki. Zatem na mieście można spotkać więcej potencjalnie pięknych ludzi. I tym samym potencjalnie lepszych. Gdyż komuś o miłej dla oka aparycji, na ogół przypisujemy dobre cechy charakteru. Nierzadko bezpodstawnie. Czytaj dalej

Coffeelosophy XXX – czyli bezsens sprawiedliwości

W pierwszy poniedziałek lutego Pogadalnia spotka się w formule filozoficznej kawiarenki i rozważy sensowność sprawiedliwości.

Maarten van Heemskerk, Sprawiedliwość (1556)

Wyobraźmy sobie dwa królestwa. W jednym za każde złamanie prawa winnego czekała nieuchronna kara. W drugim nie przykładano do tego dużej wagi i często poddanym przewinienia uchodziły płazem. W pierwszym królestwie, mimo, że kary były adekwatne i nieuniknione, to przestępstwa i tak się powtarzały. W drugim przestępstw było z grubsza tyle samo, ale rzadko kogoś za nie ścigano. Pytanie brzmi: czy nieefektywna, bezowocna sprawiedliwość ma sens. Jeśli nie zapobiega ponownym występkom, to może w ogóle nie ma znaczenia. Czy sam fakt, że zbrodnia zostaje zawsze ukarana, sprawia, iż społeczeństwo w pierwszym królestwie jest bardziej moralne, niż w drugim? Wszak w obu nadal dochodzi do kolejnych przestępstw.

Nie mogąc znaleźć sprawiedliwości znaleziono siłę.

Blaise Pascal

Powyższy przykład dwóch królestw jest tylko wymyśloną historyjką. Wesprę go zatem czymś z życia wziętym. Kiedy byłem dzieckiem – a pełnoletniość osiągnąłem prawie trzydzieści lat temu – za niemal każde przewinienie czekała mnie bardziej lub mniej surowa kara. Piszę „niemal” gdyż na szczęście nie wszystkie błędy dziecięctwa wyszły na jaw. A że karę cechowała cierpliwość, to dotąd mnie czekała, aż się w końcu doczekiwała. Co nierzadko przyjmowałem z ubolewaniem uszu, kończyn i części poślednich – ponieważ standardem była kara fizyczna, plus ewentualne bonusy, jak szlaban na coś, dodatkowe obowiązki, wnikliwszy dozór itp. Nie byłem jednak w tym odosobniony. Bito mnie, bito moich kolegów. Bili rodzice, bili nauczyciele (oj! dłoń smagnięta linijką piekła przez całą lekcję, ale człowiek i tak wolał to, niż pałę z zachowania, albo pisemną uwagę w zeszycie do podpisania przez rodzica). Dostawaliśmy karę, czy nawet lanie, a po pewnym czasie – no, cóż – znowu byliśmy nieposłuszni. I ponownie dostawaliśmy w skórę. A potem, niepomni uprzednich nauk, pakowaliśmy się w kolejne kłopoty. Czytaj dalej

Coffeelosophy XX – czyli człowiek i czas

Przysłowie chińskie mówi: Najwięcej czasu ma człowiek, który niczego na później nie odkłada. Tymczasem już na samym początku roku zaczynamy od odłożenia na później naszej Pogadalni. Nie chcąc, by w tym miesiącu przepadło spotkanie w formule filozoficznej kawiarenki, odbędziemy je nie w pierwszy a w drugi poniedziałek miesiąca, czyli 8 stycznia. Zobaczymy się w tym samym, co zwykle miejscu – mianowicie w kawiarni Pozytywka.

Właśnie – rozpoczął się nowy rok kalendarzowy (w naszym obszarze kulturowo-religijnym). Czy jest to jakaś magiczna granica? Przecież jest po prostu niedziela, a po niej poniedziałek; niby nic niezwykłego, lecz i tak hucznie świętujemy wymianę kalendarzy. Człowiek lubi kreować cezury, dzielić czas na jakieś sensowne fragmenty, lubi okrągłe rocznice, jubileusze, progi, etapy, ery, epoki, eony… Dzięki temu wydaje mu się, że kontroluje czas, a przecież ledwie kontroluje jego odmierzanie.

W dodatku wielu z nas ma obsesję na tym punkcie i próbuje czas zatrzymać, lub ukryć jego upływ. A przecież czas jest darem, jaki otrzymujemy i winniśmy zeń roztropnie korzystać. Wszakże: Każda chwila, która mogłaby być wykorzystana lepiej, jest stracona – jak to orzekł  Jean-Jacques Rousseau. A z upływu lat można się cieszyć. Im kto jest starszy, tym większe może czuć zadowolenie, że aż tyle zdołał przeżyć (co nie wszystkim było dane). Obyśmy więc mogli cieszyć się długim życiem, nie skarżąc na to, że jakkolwiek długo by nie trwało, to i tak jest za krótkie, aby nacieszyć się poznawaniem świata, na który trafiliśmy. Wspomnijmy słowa Seneki Młodszego: Nie otrzymujemy krótkiego życia, lecz je takim czynimy. Nie brakuje nam czasu, lecz trwonimy go. Czytaj dalej

Dusza

Jak to dobrze, że Martinus wziął na warsztat ludzką duszę! Należało jej się to już od dawna. Choć pojawiała się gdzieś tam w tekstach o innych tytułach ale należny jej poziom uwagi nie został przez nas w Pogadalni osiągnięty. Bo, po pierwsze, jeśli dusza istnieje, to nic innego nie znamy oprócz niej. A ściślej po Arystotelesowsku: niczego nie możemy ująć poznawczo, czym ona nie mogłaby się stać. A po Kantowsku mówiąc, niczego nie poznajemy co nie byłoby formą jej zmysłowości lub kategorią jej intelektu. A po drugie jeśli istnieje, to jesteśmy duszą i jako dusza do duszy mówić do siebie powinniśmy i jako dusze nad ciałem opiekę sprawować i broń Boże siebie jako ciał nie traktować… Ale jeśli jej nie ma, to całe to nasze gadanie to choroba słabowitego ciała, szukającego mocy…

Ale po kolei.

1. „Jezus oddał za nas życie. Ale czy za nas w całości? Nie. Tak właściwie, w dziele zbawienia chodziło wyłącznie o nasze dusze.”

Zgadzam się. Jeśli jednak tak jest, to po co Zmartwychwstanie? Nie potrafię tego pojąć inaczej jak tylko uznając, że ciała nasze nie są tym czym wydają się nam być. Jezus nie zabiera przecież do nieba masy (materii jako bryły o określonej inercji) lecz energię. Pewną aktywność wewnętrzną, która na zewnątrz może (ale nie musi) przejawiać się jako ciało. Jezus zatem istotnie nie zbawia ciała ale zbawia „energię naszego ciała”. Ale „energię” w sensie bliższym greckiemu energeia niż naszym współczesnym fizycznym pojęciom. Ta energeia jako energia ciała fizycznego to Arystotelesowska dusza wegetatywna, odpowiadająca za prawidłowe funkcjonowanie m.in. trawienia i rozmnażania. Po co zatem Jezus ją zbawia? To naprawdę baaardzo ciekawe pytanie. I wrócę do niego za chwilę.

2. „nie uważam, że dusza zaistniała sama, na drodze ewolucji, jak pióra na jaszczurach. Chętnie przyjmuję stworzenie jej przez Boga.”

Ja też. Ale jak pogodzić fakt stworzenia duszy z twardymi danymi nauki, które ukazują ewolucję człowieka jako proces naturalny oraz z szacunkiem dla Bożej Inteligencji, z którą nijak nie potrafię pogodzić każdorazowego wkładania dusz do naturalnie powstających ciał?

3. „A może należałoby, idąc za tą myślą, stworzyć pojęcie duszy mniejszej – czyli takiej, która zamieszkuje niektóre, co inteligentniejsze gatunki. To w pewnym stopniu pozwalałoby wybrnąć z kłopotów nastręczanych przez ewolucję”

Świetny pomysł. Koncepcja ta ma już pewnie jakieś 3 tysiące lat ale to nie znaczy, że przestała być atrakcyjna. Dusze są częścią porządku natury. (wszystko ma swój aspekt wewnętrzny-psychiczny i zewnętrzny-fizyczny ) Na poziomie wegetatywnym i zmysłowym jesteśmy duszami, które bardzo przypominają dusze zwierzęce. Mamy odczucia, wyobrażenia, doznania, wrażenia prawdopodobnie bardzo przypominające psie, kocie czy szympansie. Czytaj dalej

Co to jest coaching filozoficzny?

Dwa sposoby uprawiania filozofii.

W epoce starożytnej zarysowują się dwa typy uprawiania filozofii, naukowo-teoretyczny i „coachingowy”. Arystoteles jest prototypem dzisiejszego profesora uniwersyteckiego, pracownika naukowego, który współtworzy system wiedzy „nadającej się do nauczania” (czytaj: „wykładania”). Sokrates z kolei, jest modelowym przykładem starożytnego „coacha” i przewodnika duchowego, którego celem nie jest gromadzenie i przekazywanie wiedzy, lecz uaktywnianie wewnętrznych zasobów rozmówcy. Sokrates jest lekarzem duszy, a nie wykładowcą, mistrzem duchowym bardziej niż naukowcem. Wszyscy niemal twórcy szkół filozoficznych starożytności są w mniejszym lub większym stopniu zainspirowani postacią Sokratesa, jego osobistą charyzmą i mistrzowskim posługiwaniem się metodą „rozmowy coachingowej”. Jej celem nie jest nauczanie, lecz przemiana myślenia (metanoia), prowadząca do lepszego życia. Taki jest cel filozofii od Antystenesa, Arystypa, Zenona, Epikura, Epikteta ale też Pirrona, Justyna, Klemensa Aleksandryjskiego czy Augustyna.

Coachingowy typ filozofowania, po swoim rozkwicie w okresie hellenistycznym stopniowo zanikał w filozofii Zachodu, ustępując miejsca modelowi naukowo-teoretycznemu. W średniowieczu po okresie dominacji Platońskiego stylu filozofowania, bliskiego ascetycznej duchowości chrześcijańskiej ukształtował się, nawiązujący do Arystotelesa, szkolny model uprawiania filozofii. Zarysował się też coraz wyraźniejszy podział kompetencji pomiędzy filozofię (obejmującą w średniowieczu również nauki szczegółowe – artes liberales) oraz teologię. Działalność duchowo-psychologiczna była prowadzona w ramach chrześcijańskich praktyk religijnych. Filozofia jako narzędzie pracy coachingowej zniknęła w zasadzie z kultury europejskiej. Jednocześnie, zyskujące coraz silniejszą pozycję dyscypliny szczegółowe marginalizowały filozofię, która stopniowo zawężała swój zakres. Jej niekwestionowanym bastionem był obszar zagadnień należących do Arystotelesowskiej filozofii pierwszej. Jednak pod koniec osiemnastego stulecia stało się jasne, że pojęcie naukowości ukształtowane w wyniku postępu nauk szczegółowych nie daje się zastosować wobec tak rozumianej filozofii. O tym, że stała się ona przedmiotem „problematycznym”, świadczy fakt, że wielu filozofów poczuwa się do obowiązku uzasadniania swojej obecności w systemie szkolnictwa wyższego. Filozofia przestała być „niewolnicą teologii” ale jej obecny związek z naukami szczegółowymi też nie jest relacją zdrowego partnerstwa…I to nie filozofia jest w tym związku „dominatorem”. Kiedy na początku ubiegłego stulecia od filozofii oddzieliła się psychologia, przypieczętowało to los filozofii jako dyscypliny bezsilnej, zagubionej i oderwanej od jakichkolwiek realnych zastosowań. Niektórzy filozofowie zostają gwiazdami tygodnia, ale „scholastyczny” model filozofii pozostał dominującym sposobem jej uprawiania na zachodnich uniwersytetach. Coaching filozoficzny to próba odwrócenia tej tendencji.